Niedziela
Kiedy wyszedłem na podwórko, podbiegła do mnie Baśka i zawołała:
-Masz nowych kolegów!
No mam.
Zjadłem kolację No i siedzę. Trzeba będzie iść spać, bo jutro trzeba wstać o 6:30.
***
Mam dużo do napisania. Gdybym tylko był sam, opisałbym wszystko ze szczegółami. Wyszłoby pewnie tego ze cztery strony. No ale nie jestem sam.
Byłem w domu. W domu jak to w domu. Można powiedzieć, że dobrze sobie radzą. Chociaż z drugiej strony nie ma mamy. Właśnie byliśmy dziś u niej w odwiedzinach w szpitalu. Oj, nie chcę o tym pisać. Niedobrze jest. Naprawdę jest niedobrze. I ciągle to przeczucie. Chodzież z drugiej strony trudno nawet nazwać to przeczuciem.
To raczej obsesyjna myśl, która męczymy mnie już od trzech tygodni. Wtedy, kiedy byłem w domu przed wyjazdem na praktykę, dowiedziałem się, a właściwie przekonałem się na własne oczy, że z matką jest naprawdę niedobrze. Wtedy już była chora. Właściwie nie było wiadomo, co jej dokładnie dolega. Ogólnie, bóle brzucha.
Dwa tygodnie później trafiła do szpitala. Okazało się, że woreczek żółciowy wypełniony jest po brzegi kamieniami. Poddała się operacji, ale czuje się bardzo źle. Nie chodzi o to, że po samej operacji. Operacja się udała, nie ma komplikacji. Przynajmniej nie powinno być. Mimo to widać, że jest z nią naprawdę źle. Nie może nic jeść. Pije tylko przegotowaną wodę. Przed operacją ważyła 75 kg, a teraz mniej niż 65. Nie mogę. Nie teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz