środa, 31 marca 2021

1 czerwca 1987

Poniedziałek 


Dopiero teraz po przyjeździe do internatu i skonsultowaniu się z kolegami uświadomiłem sobie, jak ten facet mnie wykorzystał. Oni przez dwa tygodnie zarobili tyle, co ja przez cały miesiąc. Przy czym trzeba zaznaczyć, że pracowali normalnie jak ludzie po 8 godzin dziennie a czasami nawet po 6. Czuję się jak debil. Harowałem jak wół przy wyrobie pustaków i w tartaku po 12 godzin dziennie. Były dni, że pracowaliśmy nawet po 16 godzin. Te 7500 to nawet nie jest połowa tego co powinienem był dostać. Jestem wkurwiony na maksa. Może gdybym się tego nie dowiedział, byłoby lepiej. Ty skurwielu jeden, żebyś się zdechł!  


***


Jutro do szkoły. Po całym miesiącu bez nauki głowa powinna być chłonna. 


wtorek, 30 marca 2021

30 maja 1987

Sobota


Wreszcie skończyła się ta męczarnia. Ostatni dzień, to znaczy środa, był najcięższy. Facet wycisnął nas jak cytryny. Pracowaliśmy od 6:00 do 23:30. Najgorsze jest to, że za tą całą praktykę, za te całe dwa tygodnie dostaliśmy 7500 zł. Ręce opadają. Za tą robotę i za te godziny należało się dwa razy tyle. Najnormalniej w świecie oszukał nas. Jestem świadomy tego, że szkoła przymyka na to oko, udaje, że wszystko jest w porządku. Najwidoczniej ktoś ma tutaj swój interes. 

Wczoraj wszyscy byliśmy w szpitalu u mamy. Czuje się trochę lepiej. Wychodzi w poniedziałek. 


poniedziałek, 29 marca 2021

26 maja 1987

Wtorek


Drugi dzień ostatniego tygodnia. Po tej praktyce zostanie jeszcze miesiąc nauki. Zastanawiam się, jak będę wspominał ten wyjazd. Dobrze czy źle? W sumie jest tutaj bardzo różnie. Za 5 minut wychodzimy do pracy. Ciekawe co dziś będziemy robić. To co wczoraj, czy może pojedziemy do sadu? 


***


Ciągle nie daje mi spokoju jedna myśl. Jednak to chyba normalne. Ten widok. Nie mogę zapomnieć drżących rąk matki. Obraz tego szpitala, ten znak zapytania w głowie. Mamo, ty nie możesz umrzeć. Musisz być zdrowa. 

Chyba zaczyna męczyć mnie sumienie. Wydaje mi się, że przynajmniej do części tego jej cierpienia puściłem się ja sam osobiście. Mam świadomość, że zbyt mało pomagałem jej w domu i w ogóle. Nie powinienem był dopuścić, żeby nosiła takie ciężary.


 17:45


Zastanawiam się jaki sposób gospodarz zaliczy na to dzisiejsze cięcie. Gdybym był w państwowym zakładzie przy takiej ładnej pogodzie, jaka była dziś, pewnie bym cały dzień leżał bykiem. Oczywiście gdyby nikogo nie było. Chociaż facet pojechał gdzieś samochodem i robiliśmy sami, ani nam w głowie było jakiekolwiek leżenie. Przynajmniej mnie. Nie wiem, co myśleli na ten temat chłopaki, bo ja byłem na przodzie. 

Facet dał nam na jedno drzewko 2 minuty. Zaraz, zaraz, Zrobiłem 107 drzewek w czasie 5 godzin. Po przeliczeniu wychodzi, że powinienem zrobić 180. I tak to, co zrobiłem, ledwo dałem radę. Moje drzewka były stosunkowo niskie. Współczuję Darkowi. Jego drzewka mierzyły ponad 2 m i miały grube gałęzie. Prawie cały czas posługiwał się piłką. 


***


À propos moich współlokatorów.  Nie wspominałbym oni gdyby byli podobni do nas. Pomimo że mieszkają w Polsce od urodzenia, z pochodzenia są Białorusinami. Wyznają prawosławie. Między sobą mówią po białorusku. Właściwie jest to mieszanina polskiego i białoruskiego, ale dla nas i tak nie jest zrozumiała. Należą do polskiego towarzystwa, czy jakoś tam. Nie mogę przypomnieć sobie dokładnej nazwy, ale istnieje ona gdzieś tam w rejestrze. Są żywo zainteresowani  pozostałościami kultury białoruskiej na terenach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Tak mi powiedzieli. W odróżnieniu od ich poprzedników, którzy także ze mną tutaj mieszkali, są bardzo kulturalni. Można się po prostu z nimi tak normalnie po ludzku dogadać. Teraz nie ma ich w pokoju. Mogę bez obawy o nich sobie popisać.


***


 Ja sobie tak myślę i piszę o wszystkim i o niczym a tam w Warszawie w szpitalu leży schorowana, cierpiąca matka. Niedawno przeszła operację woreczka żółciowego. Widziałem kamienie, które razem z nim jej wycięli. Największy był wielkości połowy mojego kciuka. Dlaczego więc nie jestem przy niej, chociażby myślami? 

 

niedziela, 28 marca 2021

25 maja 1987

Poniedziałek


 Podobają mi się te miejscowe dziewczyny. Szczególnie blondyneczka z charakterystycznym uśmiechem. Widzę je codziennie Od trzech tygodni, a jednak nie zamieniłem z nimi ani jednego słowa. W sumie nie wiem dlaczego.


***


 Wyszedłem nastaw. Ponad wodorostami wynosiła się gęsta mgła. Zapadał zmierzch. Zatrzymałem się. Patrzyłem na tę wodę, na opary unoszące się nad ciemną to nią. Pomyślałem, że pewnie jest ciepła. Znaczy się woda. Przykucnąłem, włożyłem rękę do jeziora. Rzeczywiście była ciepła.

 Stoję. Właśnie w tej chwili z mojej podświadomości wyłonił się dziwny obraz. Nie, to nie było świadome wyobrażenie, czegoś, co jest. To nie było nawet marzenie. To było coś zupełnie innego.

 Zobaczyłem siebie stojącego pośród tej mgły, zobaczyłem, że ktoś stoi koło mnie. To była dziewczyna. Nie mogłem sobie przypomnieć, ale jej twarz skądś była mi znajoma. Byliśmy parą. Tak mi się przynajmniej zdawało. 

Jej głowa spoczywała na moim ramieniu. Odejmowaliśmy się czule. Patrzyliśmy przed siebie ponad tonią wody, ponad wodorostami, gdzieś daleko w nieskończoność. 

W pewnym momencie zauważyłem starą, zgarbioną życiem i chorobami kobietę. Znajdowała się po drugiej stronie jeziora. Po drugiej stronie stawu. Nie widziałem jej wyraźnie. Wyglądała raczej jak cień pociągnięty akwarelą i rozmazujący się w białej mgle. 

Wstała, patrzyła na nas. Wyciągała do nas dłonie. Wołała nas. Jednak zajęci byliśmy sobą, tylko sobą, swoimi rozmyślaniami i nie słyszeliśmy tego. Przynajmniej nie zwracaliśmy na to większej uwagi. 

W pewnym momencie spod nóg  starej kobiety osunęła się pod myta przez wodę skarpa. Z cichym ledwie słyszalnym pluskiem wpadła do wody.  Wołała pomocy. My jednak wciąż wstaliśmy nieruchomo. Zdawało się, że jakaś siła trzyma na stół po drugiej stronie na brzegu. Jakaś siła nie pozwalała nam ruszyć przed siebie na pomoc. Coś uspokajał w jakiś dziwny sposób.

 Po pewnym czasie widać było już tylko dłoń wystającą w ostatnim w geście pożegnania nad powierzchnią wody. Koścista, chuda z rozpostartymi palcami, skóra się na niej opinała, jakby wyciągnięta była w naszą stronę. My jednak wciąż staliśmy, nie ruszyliśmy się nawet na centymetr. Dopiero później zadałem sobie pytanie dlaczego to zrobiłem, dlaczego zachowałem się tak, a nie inaczej? 

W pewnym momencie usłyszałem tuż za tobą głos Maćka, syna gospodarza. Wizja prysła. Rzeczywiście byłem nad tą wodą, ale reszta? Czy to była wizja, stan świadomości czy snu? Tego już nie jestem taki pewien. Długo jeszcze zastanawiałem się, czym to tak naprawdę mogło być. Może to tylko sprawka mojej zbytnio wybujałej wyobraźni? Ale nie, to było zbyt realistyczne, zbyt prawdziwe kropka Co to było? 


sobota, 27 marca 2021

24 maja 1987

Niedziela


 Kiedy wyszedłem na podwórko, podbiegła do mnie Baśka i zawołała:

-Masz nowych kolegów!

 No mam. 

Zjadłem kolację No i siedzę. Trzeba będzie iść spać, bo jutro trzeba wstać o 6:30.


***


 Mam dużo do napisania. Gdybym tylko był sam, opisałbym wszystko ze szczegółami. Wyszłoby pewnie tego ze cztery strony. No ale nie jestem sam.

 Byłem w domu. W domu jak to w domu. Można powiedzieć, że dobrze sobie radzą. Chociaż z drugiej strony nie ma mamy. Właśnie byliśmy dziś u niej w odwiedzinach w szpitalu. Oj, nie chcę o tym pisać. Niedobrze jest. Naprawdę jest niedobrze. I ciągle to przeczucie. Chodzież z drugiej strony trudno nawet nazwać to przeczuciem. 

To raczej obsesyjna myśl, która męczymy mnie już od trzech tygodni. Wtedy, kiedy byłem w domu przed wyjazdem na praktykę, dowiedziałem się, a właściwie przekonałem się na własne oczy, że z matką jest naprawdę niedobrze. Wtedy już była chora. Właściwie nie było wiadomo, co jej dokładnie dolega. Ogólnie, bóle brzucha. 

Dwa tygodnie później trafiła do szpitala. Okazało się, że woreczek żółciowy wypełniony jest po brzegi kamieniami. Poddała się operacji, ale czuje się bardzo źle. Nie chodzi o to, że po samej operacji. Operacja się udała, nie ma komplikacji. Przynajmniej nie powinno być. Mimo to widać, że jest z nią naprawdę źle. Nie może nic jeść. Pije tylko przegotowaną wodę. Przed operacją ważyła 75 kg, a teraz mniej niż 65. Nie mogę. Nie teraz.


piątek, 26 marca 2021

21 maja 1987

Czwartek


 6:30


 Ale pada! Jejku jak my będziemy dzisiaj pracować?! Aha, ktoś puka, a chłopaki jeszcze w łóżkach.


 9:05


 Do tej pory nic nie robiliśmy. Pada. Siedzimy u nas. Facet gdzieś pojechał.


 19:20


Dziś robotę zaczęliśmy gdzieś po 10:00. Układaliśmy deski razem z robotnikami. Przed obiadem zrobiliśmy sobie przerwę z powodu zimnego wiatru. Dziadek zaczął nas szukać i się denerwować, bo nie było nas ponad godzinę. Siedzieliśmy w ciepłym pomieszczeniu.


czwartek, 25 marca 2021

20 maja 1987

Środa


 22:00


Chłopaki będą smażyć ryby, które dzisiaj złowili w stawie. Już są oprawione i leżą równo jedna przy drugiej. Zajął się tym Rysiek. Poucinał im łby normalnie na żywca bez ceregieli. Ma zadatki na sadystę, nie. 


***


Dziś po robocie postanowiłem się wykąpać. Trudno było to nazwać jakąkolwiek kąpielą. Żadnej miednicy czy wanny nie mamy do swojej dyspozycji. Tutaj jest tylko kran z ciepłą wodą i duży kuchenny zlew. Pan Janiszek powiedział prawdę, że tutaj zastaniemy spartańskie warunki. No ale co miałem robić? Musiałem się jakoś opłukać po tych herbicydach. No i od noszenia tych pustaków normalnie byłem siwy, jakbym miał osiemdziesiąt lat. Cement wdziera się wszędzie i przykleja do wilgotnej skóry i włosów. 

Wsadziłem więc głowę pod kranem i umyłem. Później szyję i uszy. Następnie jakoś tak do połowy. Na koniec reszta ciała. Nachlapałem jak kaczka, ale co tam. Wyszorowałem porządnie wszystko mydłem w tym zlewie. Chuj, że potem będziemy myć talerze. Kurwa, nawet gumowego korka do zatkania odpływu nie dali. Jakby to był jakiś majątek. Poza tym wysoko. 

Musiałem skrzynkę podstawiać, żeby dosięgnąć i jako tako się opłukać. Dopiero drugi raz się kąpałem, a jestem tutaj trzeci tydzień. Zastanawiam się, jak czują się koledzy. No oni jeszcze wcale się nie kąpali. To znaczy, nie myli się w całości od góry do dołu. W sumie zastanawiam się, po co ta kąpiel. Przecież jutro zaczynamy wszystko od nowa. Tak samo się upierdolę jak dzisiaj.


***


 Dzisiaj też byliśmy na majówce. Ładny, chociaż malutki jest tutaj kościółek. Poza tym śliczne dziewczyny we wsi są. Takie jeszcze młodziutkie. 


środa, 24 marca 2021

20 maja 1987

Środa


Facet jeszcze nie sprawdzał naszej wczorajszej roboty. Już miał prawić nam litanię z powodu pracy, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy od razu wyszedłem.


 18:11


 Najpierw układałem z robotnikami kantówki i deski. Nosiliśmy je we trzech, później we czterech. Oczywiście każdy po jednym. Ciężkie to dziadostwo jak jasna cholera! Przy podnoszeniu z ziemi krew uderzała mi do głowy. Z wysiłku. Miałem wrażenie, że coś mi się obrywa wewnątrz. Mało rąk w stawach sobie nie ponagrywałem. No, żeby nie było, to była jednak tylko dorywcza robota. Pracowałem przy tym około dwóch godzin. W tym czasie gospodarz przygotowywał do pracy opryskiwacz Ślęza. Kiedy już wszystko było gotowe, Kazał nam siadać na ciągnik i od razu do sadu. Ślęza była już pełna.

 W tym momencie zaczyna się coś, co trudno jest mi opisać. Nie dlatego, że było to  dla mnie nieprzyjemne, bo było, z opisywaniem nieprzyjemnych rzeczy nie mam problemu, ale dlatego,  że działo się tak szybko, a słowa padały jak z karabinu. Sytuacja przedstawiała się mniej więcej w ten sposób: 

Najpierw pokazał mi, jak  się uruchamia lancę opryskiwacza. Wiedziałem, jak się to robi, ale nie byłem przygotowany, że  przycisk będzie chodził tak ciężko. Później pokazał, jak to trzeba prawidłowo robić. Mówił:

-O tak, jakbyś kosił trawę. Patrz, gdzie jest strumień. Nie pryskaj dwa razy w tym samy miejscu. Broń Boże nie pryskaj po drzewach. 

I tak dalej.

 Wziąłem od niego tę lancę, puściłem strumień i leję. Raz przy razie. Wydawało mi się, że tak należy. 

-Nie! Nie tak! Szybciej! Dalej! Pryskaj szerzej! Zamknij!

 W tym momencie zaczął się problem. Nacisnąłem raz, drugi, trzeci i nic. Co jest? Nie chcę się wyłączyć. Zacząłem się denerwować. Lanca przechyliła się nieco na drzewa i strumień poleciał po gałęziach. No i teraz dopiero się zaczęło. Jak on na mnie się wydarł! Boże!  Co powiedział ? Jak mnie określił?  Chwila.

Aha, już wiem. Mówił, a raczej wrzeszczał:

-Co robisz szmuglu?! Zaraz cię stąd wypierdolę na zbity łeb!!!  Ja cię prysnę po gałęziach!! Przecież ty mi drzewa popalisz!!! Co ty sobie myślisz gówniarzu!! Jak nie możesz tak pryskać, to wchodź między drzewa! O tak. Nisko! Nie po gałęziach!!

Wziął ode mnie to lancę i zaczął pokazywać jeszcze raz.

- Widzisz, widzisz… -  mówił już całkiem spokojnym głosem, -  widzisz, jak szybko to idzie? A ty co?

Heniek, który szedł z drugą lancą lewą stroną, patrzył tylko na tego wariata ze strachem w oczach. W każdej chwili mógł się przyczepić o cokolwiek również do niego. A że cały czas opierdalał właśnie mnie, to zrządzenie losu. U mnie było więcej trawy, o wiele więcej. Były też gęstsze i niżej położone gałęzie. Ot cały problem. 


***


No nie wierzę. A to dziad pierdolony! Jaki ciekawy. Patrzcie. Zastanawia się pewnie, czy nerwicy jakiejś nie dostałem. Widocznie coś go ruszyło. Czyżby wyrzuty sumienia? Chuj ci w dupę, pojebie! Był tu przed chwilą.


***

 No dobrze, wracamy do tematu. Więc krzyczał tak na mnie dobre pół godziny. Co jakiś czas do swojego ojca się wydzierał. Tamten jechał na ciągniku.

-Szybciej! Wolniej! Stać!

Jak na konia. No jakiś szajbus. Przecież jakbym miał tu pracować przez dłuższy czas, to pewnie bym tej nerwicy dostał. 


***


 Nie mam czasu dalej tego wszystkiego opisywać. Całe szczęście, że później było już lepiej. Facet się wyżył na nas i sobie poszedł. Okazało się, że bez niego praca szła szybciej, lepiej, dokładniej a przede wszystkim bez nerwów i spokojnie. Ten facet to jakiś pojebany świr! Nie wie, że do wszystkiego trzeba dochodzić powoli. Wszystko chce mieć już teraz, na tę chwilę. A my jesteśmy tylko uczniami. Nie wszystko jeszcze umiemy. Staramy się, ale nie od razu wszystko nam wychodzi. Potrzeba trochę cierpliwości i zrozumienia. Przecież tak naprawdę nigdy jeszcze nie pracowaliśmy na etacie. 

Jego ojciec wytłumaczył nam, że nie musimy pryskać od razu na dwie strony. Wytłumaczył, że możemy wziąć po jednej stronie, a później on zawróci i zrobimy po drugiej.

 Tak naprawdę dobrze było już do samego końca. Dobrze oczywiście jeżeli nie weźmiemy pod uwagę tego, że padał deszcz i nasze buty były ciężkie jak ołów. Wodę można było z nich wykręcać. Facet jakoś tego nie widział, że padało. Deszcz mieszał się z tym środkiem chemicznym, że wszystko dostawało się do ubrań i butów. Jakieś przepisy BHP przecież obowiązują. Trochę nas w szkole uczyli, ale nijak to się ma do rzeczywistości. 

Dobrze, że nie było mi zimno. Nie zmarzłem. Przy tym tempie pracy nie było to możliwe. Było spokojnie, ale nie znaczy, że można było stać. Dziadek też nam nie dał posiedzieć. Jechał tak szybko, że musieliśmy się bardzo wyrabiać.


wtorek, 23 marca 2021

19 maja 1987

Wtorek


Ten facet zaczyna mnie totalnie wyprowadzać z równowagi. Mam wrażenie, że przez niego nie skończę tej praktyki. Już dawno potwierdziły się słowa wypowiedziane przez kogoś w naszej szkole, nie wiem przez kogo, ale to nie ma znaczenia, że praktykant jest tanią siłą roboczą.

 Dzisiejszy dzień zaczął się jak wszystkie inne. Inne, to znaczy te spokojne dni. Facet kazał poukładać na paletach pustaki. Lał się z nas pot, bo dziś było dość gorąco, ręce bolały, ale jako tako dawaliśmy sobie radę. No ale tych pierdolonych pustaków nie da się bez przerwy nosić. Przyszedł moment, że musieliśmy sobie zrobić krótki odpoczynek.

 Siedzimy spoceni, a ten kutas leci i klnie na całe gardło: 

-Cholera, nie siedzieć mi tutaj tylko robić! 

Wzięliśmy się więc do pracy. Poukładaliśmy te pustaki. Heniek z Ryśkiem (Rysiek przyjechał w niedzielę) poszli do sadu. Nawet nie wiem, gdzie ich wywiózł. Pozostałym kazał wsiadać do poloneza. Podjechaliśmy pod dom. Podstawił żuka. Na pace było pełno skrzynek. Za chwilę przybiegła jego żona. Pojechaliśmy do Sarnak. Mieliśmy to wszystko wyładować u jej matki. Było tego sporo – cały samochód. 

Po drodze nie wiedzieć czemu gospodyni powiedziała nam, że jesteśmy najbardziej zdyscyplinowanymi praktykantami, jakich kiedykolwiek zatrudnili. Pomyślałem sobie wtedy: "zdyscyplinowani? A pewnie, że tak. Kurwa mać, harujemy jak woły, jak pieprzeni niewolnicy. Dziwne tylko, że jeszcze do tej pory w tym syfie wytrzymaliśmy! Ten gość jest pojebany. Cały czas nam grozi, krzyczy na każdym kroku, klnie jak szewc. To nie zdyscyplinowanie droga pani, my jesteśmy najnormalniej w świecie zastraszeni. Tak czuję się ja i myślę, że koledzy także”. 

 Ledwie zdążyliśmy przyjechać, a gościu się wydziera: 

-Ja wam tego nie zaliczę! Tam jest tylko ruszone. Tam dziabnięte, tu dziabnięte. Do jasnej cholery, od dzisiaj robimy inaczej! Ja wam nie będę zaliczał siedzenia! 

W końcu stwierdził, że nie będzie płacił za godziny pracy, tylko za ilość zrobionych drzewek. Ręce opadają. Nie będę tego wszystkiego opisywał, bo niedobrze mi się robi. Nie wiem, czy ktokolwiek mi uwierzy. To naprawdę w głowie się nie mieści. Żeby to zrozumieć trzeba tutaj być, z tym pieprzonym pojebem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to wszystko kiedyś minie, że pozostaną tylko złe wspomnienia. Chcę o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć i wrócić do normalnego świata.

 My także po obiedzie poszliśmy do tego sadu. Poprawiałem już czwarty raz te same drzewka. Naprawdę tam już nic nie zostało, ale i tak wiem, że nie zadowolę tej hieny. Zawsze będzie coś źle.

W drodze i powiedział mi, że każdy z nas ma wziąć swój oddzielny rząd drzewek, żeby było wiadomo, który i gdzie robił. Skrupulatnie liczył ilość obciętych drzewek. Powiedział, że jak będziemy się "obijać" to nam w ogóle nie zapłaci. Powiedziałem o tym kolegom, to o mało ich szlag nie trafił. 

Do jasnej cholery, na tej praktyce tak naprawdę nikt nigdy się nie obijał. To, że czasami siedzimy, nie oznacza, że się obijamy. My po prostu nie dajemy rady. Jesteśmy tylko uczniami ze szkoły średniej. Nie wszystko potrafimy, i nie do wszystkiego się nadajemy. Nie mam pojęcia, czego można jeszcze od nas wymagać.

 No dobra, chyba będę musiał już iść, bo i tak już długo siedzę w tym lesie. Nie chcę spóźnić się na kolację, bo znowu będzie krzyk. Może być też i tak, że w ogóle nie dostanę nic do jedzenia. À propos kolacji dałem gospodyni kartki na żywność, a kiełbasę jedliśmy dopiero 2 razy. Na tych kartkach było 4 kg wędliny. Była tam też czekolada, której jeszcze nie widziałem na oczy.


***


 Byłem w kościele na majówce. 


poniedziałek, 22 marca 2021

17 maja 1987

Niedziela


Przyzwyczajenie szybko dało o sobie znać. Jest niedziela, a ja obudziłem się przed 7:00. Oczywiście jestem w domu. Niestety jeszcze dziś będę musiał wyjechać. Nie ma na to rady. Zostało jeszcze dwa tygodnie praktyki. Można powiedzieć, że Pogoda nie zachęca do podróży. Wieje silny wiatr i pada deszcz.


***


 Był piątek. Na przerwę przyszliśmy wcześniej. Przebrałem się, umyłem. Nieśmiało, bo nie wiedziałem, jaka będzie reakcja, poinformowałem panią Wasiluk, że chcę jechać do domu. Zapytałem, jak najszybciej można by dostać się do Siedlec.

 No i udało się. Do samych Sarnak miałem iść na piechotę. Jednak udało mi się złapać stopa. W Sarnakach musiałbym czekać godzinę na autobus do Siedlec.

 Przejeżdżałem przez Stok Lacki – miejscowość, w której mieszkałem 4 lata. Nie były to najszczęśliwsze lata w moim życiu. Byłem tam w domu dziecka. Teraz znajduje się tam ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci. Tak czy inaczej, przejeżdżając, wszystko sobie przypomniałem.

 W samych Siedlcach byłem na 17:15. O 17:20 miałem autobus do Węgrowa. Biegiem ruszyłem na stanowisko nr 10. Ludzi było dużo. Miałem pecha. Za słabo się pchałem i dlatego nie udało mi się wejść. W pewnym momencie kierowca po prostu powiedział: 

-Wystarczy, więcej nie biorę. 

Jak pech to pech. Następny autobus miałem o 19:30. Jakoś nie uśmiechało mi się tak długie czekanie w tym dość ponurym miejscu. Ale w tym całym nieszczęściu w sumie mi się poszczęściło. Jeszcze raz dokładnie przejrzałem rozkład jazdy. Okazało się, że za jakieś 30 minut mam autobus do Sokołowa Podlaskiego. “W sumie to lepsze niż bezczynne czekanie – pomyślałem sobie., - "stamtąd na pewno szybciej dostanę się do Węgrowa a przez to do samego domu". 

No i pojechałem. Rzeczywiście, Po dojechaniu do Sokołowa Podlaskiego w niedługim czasie miałem autobus do Węgrowa. Kiedy przyjechałem do Węgrowa, okazało się, że autobus do Łochowa będzie dopiero o 22:20. Była dopiero 20:00. Powiedziałem sobie: "idę na piechotę, może coś zatrzymam".

 Minąłem Ludwinów. Obok mnie przejechało zaledwie 8 samochodów. Machałem, ale żaden nie chciał się zatrzymać. Dopiero jak dochodziłem do Starewsi zatrzymał się autobus. Ten sam autobus, który według rozkładu wyjechał z Węgrowa o 22:20. 

Wychodziło więc na to, że musiałem maszerować ponad dwie godziny. Pokonałem połowę trasy, a przygotowywałem się na przejście całej. To jest około 30 km. Raptus ze mnie. No ale wszystko dobrze się skończyło. Dotarłem do Łochowa, a raczej nawet poza Łochów. To znaczy do krzyżówek z Jasiorówce. Autobus pojechał prosto, a ja resztę drogi pokonałem pieszo.


***


 Już w domu dowiedziałem się, że mamusia idzie na operację. Przyznam się szczerze, że czułem, iż coś jest nie w porządku. Dlatego między innymi postanowiłem przyjechać.



niedziela, 21 marca 2021

14 maja 1987

Środa


Mam dość. Jestem przygnębiony. Do pracy idę jak na egzekucję. Tak jest codziennie. Nie wiem, co się dzieje. Przecież tak bardzo pragnąłem, aby wreszcie zaczęła się ta praktyka. Nie mogłem się doczekać. A teraz? Mam tę praktykę i co? Co się stało? W którym momencie coś poszło nie tak? Chyba chodzi o to, że jest za dużo tej pracy a za mało, o wiele za mało rozrywki i czasu wolnego. Chwilami czuję się jak niewolnik. Dziś na przykład pracowaliśmy od 7:00 do 18:20. Po wszystkim mieliśmy jedynie chwilę czasu, aby się umyć, zjeść kolację, obejrzeć jakiś film no i co? Byliśmy tak zmęczeni, że padliśmy jak muchy. Jutro pewnie będzie tak samo. 

Dorośleję. Wydaje mi się, że należy przede wszystkim zmienić swoje podejście. Zupełnie inaczej należy to traktować. Muszę też, zważywszy na to, z jakim szefem mamy do czynienia, nauczyć się oczyszczać wewnętrznie. Zdaje się, że muszę przypomnieć sobie stare dobre czasy, kiedy to długie godziny spędzałem samotności na rozmyślaniu. No tak, tylko że teraz nie ma na to zupełnie czasu. Smutne to. No cóż, czy chcę, czy nie chcę, powoli zaczynam się wciągać w ten rytm pracy. Jak to mówią: do wszystkiego można się przyzwyczaić. W sumie to dobrze. Szybciej minie ten miesiąc.


***


 Dziś na kolacji pogadaliśmy sobie dość długo z naszą gospodynią. Kobieta całe dnie spędza przy kuchni i garach. Mówi, że tego nie lubi, no ale cóż taka rola jej przypadła. Tak to określa. Dzieciarnia ciągle się kręci po domu. Maciek – pierwsza klasa podstawówki, Basia – przedszkole. No i Paulina, najmłodsza trzylatka. Fajne dzieciaki.

 Nie mam pojęcia, dlaczego jestem zmęczony, Dlaczego ciągle jestem tak bardzo zmęczony. Przecież dziś nic takiego ciężkiego nie robiłem. Przebierałem jabłka. A no tak, Tadek kazał mi po znosić pustaki z placu. Nie było ich tam specjalnie dużo. Coś koło 200 sztuk. Na trzech to nie aż tak dużo. No tak, ale jeden pustak przecież waży ponad 40 kg, a świeżo zalany 70. Tak przy okazji, na jeden pustak wychodzi 1/3 taczki materiału to znaczy wymieszanego betonu piasku żwiru. Dziennie robi się od 150 do 300 pustaków. Wiem to wszystko, bo pracowałem przy tych cholernych pustakach. Tadek chcę mieć ich około 3000. 






sobota, 20 marca 2021

13 maja 1987

Wtorek


Dziś przeszła burza. Niewielka co prawda, ale jednak. Malowaliśmy wtedy takie elementy konstrukcyjne pod wiatą. Właściwie już skończyliśmy. Dopiero później lunęło i zerwał się silny wiatr. Gospodarz jak zwykle krzyczał. O, i teraz też go słychać. Skurwysyn jeden. Przyzwyczaiłem się i nie robi to już na mnie większego wrażenia. Przyczepił się do mnie, że za wolno ruszam pędzlem. A co on myśli, że ja jestem jakaś maszyna? Jak chce naprawdę szybko to pomalować, to niech kupi pistolet. No ale to była tylko chwila. Gdzieś zniknął. Generalnie, przez większość czasu nie było go. Dwa razy tylko podjechał swoim polonezem, aby sprawdzić, jak tam idzie. Pracowaliśmy tylko 8 godzin. Oczywiście mogliśmy dłużej, ale Heniek mówił, że boli go głowa od rozpuszczalnika.


***


 Piękny jest ten majowy wieczór. Dzień w dzień wychodzę o tej porze na długi spacer. Dziś jednak zaczął padać deszcz. Doszedłem tylko do remizy strażackiej. Nadciąga kolejna burza.


***


Siedzę na łóżku. Po mojej lewej stronie znajdują się szafki. Położyłem na nich swoje ubrania. Za plecami bębni telewizor. Koło niego stoi radiomagnetofon. Obwódka wokół lustra się świeci. Muszę umyć zęby, a później chyba pójdę spać.


piątek, 19 marca 2021

12 maja 87

Poniedziałek 


Przez cały dzień przy robocie zabawiał mnie Rex – pies gospodarzy. Mówią, że myśliwski. Moim zdaniem wygląda na zwykłego kundla. Nie będę wnikał. Kundel nie kundel, ale fajnie aportuje, a kiedy chce się bawić to sam przynosi patyk lub w kamień i czeka, dopóki nie zaczniesz tym przedmiotem rzucać. On biegnie i przynosi i zabawa zaczyna się od nowa. Można bawić się tak w nieskończoność. Komuś nawet mogłoby się wydawać to nudne Jednak wiele ciekawych rzeczy można zaobserwować w zachowaniu tego psa.

 Dziś bardzo nie miałem czasu na takie zabawy, ale  weź tu człowieku mnie rzuć kiedy psiak czeka przy patyku w znaczący sposób przechylając łeb. Więc kiedy miałem wolną chwilę rzucałem mu to kamieniem to kawałkiem pustaka to kijem a on zawsze przynosił. Za którymś razem gdy chciałem, aby dał mi święty spokój, postanowiłem go zmęczyć tak, żeby już nie miał ochoty na bieganie. Zacząłem mu rzucać taką częstotliwością, że sam się zmęczyłem. Chyba za trzydziestym razem nie oddał mi kija. Przebiegł obok mnie i pognał do pobliskiego rowu melioracyjnego. Poszedłem za nim, bo chciałem zobaczyć co będzie robił. Kiedy dotarłem na miejsce moim oczom ukazał się śmieszny obrazek. Reksio tarzał się w płytkiej wodzie z patykiem w zębach.

 Nie mogłem zbyt długo na niego się gapić, bo popędzali mnie do roboty. Chciałem Reksa oszukać i udałem, że mu coś wrzuciłem tymczasem ja schowałem go pod pachę. Za pierwszym razem pies się oszukał wyrwał do przodu. Za drugim razem było podobnie. Za trzecim już wiedział, że trzymam patyk cały czas w ręku. W pewnym momencie niespodziewanie, lecz lekko rzuciłem.  Reksio zdziwiony i zaabsorbowany tym, że jednak wrzuciłem biegł patrząc na szybujący w powietrzu kij. Nie zauważył taczki. Biedak, koziołkował bezwładnie i wylądował dwa metry dalej. Tak mocno zapierdolił w tę taczkę, że przez pięć minut chodził jak pijany i nie mógł dojść do siebie.

Muszę przyznać, że polubiłem tego psa. On mnie chyba też. Ci robotnicy też go lubią. Ten pies jest przyjaźnie nastawiony do wszystkich. Poza tym jest energiczny wesoły. Cały czas chce się bawić. Lubię zwierzęta a psy w szczególności.


czwartek, 18 marca 2021

12 maja 87

Poniedziałek 


-Tak nie może być, cholera! Ile w żeście tam godzin robili?! Niedobrze chłopcy, niedobrze, - przywitał nas uniesionym głosem po śniadaniu, - Co wy sobie myślicie?! Jak wy żeście to zrobili?! Myślicie, że będę wam płacił za partacką robotę?! Pokażcie no swoje dzienniczki. Ile żeście sobie zapisali? U mnie płaci się za rzetelną, solidną pracę.

 Podjechał star.

 -Ładujcie te butelki po winie i wódce na samochód, - powiedział, wskazując rumowisko z różnych gratów pod schodami wejściowymi do własnego domu.

-Mówiłem, cholera, że tych nie ruszać! Tylko po wódce i piwie! Po oranżadzie nie! Słyszysz co do ciebie mówię?!

 Biegaliśmy jak poparzeni. Nie dlatego że się tak bardzo baliśmy. Nie. Bać to my się już go nie boimy. Przyzwyczailiśmy się do tego rzucania mięsem i do jego wrzasków. Po prostu nie chcieliśmy wkurzyć go jeszcze bardziej. I tak już działał nam dostatecznie mocno na nerwy samego swojego widoku.

 W końcu dowiedzieliśmy się, o co mu chodziło. Kiedy to było? To było tego dnia co było tak bardzo zimno i deszcz padał niemiłosiernie. Wtedy to byliśmy w sadzie pod domkiem, tym pustym. Zaraz... tak, to było ósmego we czwartek. Wtedy dziadek, jego ojciec, pokazał nam jabłonie. Powiedział, że trzeba poobcinać tylko wilki. To takie długie gałęzie, które rosną pionowo. Widocznie jemu się nie podobało, że nie obcięliśmy wszystkiego. Chociaż tak naprawdę nie wiem. Dowiem się jak przyjadą ze Spitsbergenu. Rano tam pojechali.

 Ja zostałem tutaj. Pomagałem przy robieniu pustaków. Robota nie jest brudna, ale ciężka. Mimo to fajnie się pracowało.

 Rano przed wyjazdem, facet kazał nam jak również robotnikom pozbierać te pustaki, które już jako tako wyschły. Część  dała się oderwać bez problemu, ale części to nawet dłutem by nie dało się oderwać od tego betonu. Jeden z robotników przyjechał spychaczem i uprzątnął resztki, które mocno przywarły do podłoża. Na miejsce tych zniszczonych zrobiliśmy nowe, żeby nie widział pracowałem do godziny 18:10. Robotnicy poszli 40 minut wcześniej. Trzeba było polać wodą te pustaki, żeby nie popękały. Wszystkie zrobiły się już białe.

 


środa, 17 marca 2021

12 maja 87

Poniedziałek 


Rano


Śniła mi się szkoła w Miętnem. Śniła mi się akademia. Miałem grać na organach elektrycznych. Nie umiałem tego robić a mimo to grałem.

Ze spaceru wróciłem po trzech godzinach. Gdzieś po drodze zgubiłem długopis. Po powrocie okazało się, że gospodarze wyjechali gdzieś całą rodziną. Poszliśmy więc do przechowalni owoców. Chłopaki jeździli ciągnikiem, ale ja nie miałem ochoty. Wykąpałem się tylko. Woda była zimna. Zmarzłem niemiłosiernie. Byłem przekonany, że się przeziębię. Na szczęście nic takiego się nie stało.

 Dziś pogoda jest trochę gorsza niż wczoraj. Zachmurzyło się. Poza tym jest nieco chłodniej. Chłopaki śpią. Za chwilę będę musiał ich obudzić.



wtorek, 16 marca 2021

11 Maja 87

Niedziela 


Przede mną, w odległości ośmiuset metrów rozciąga się pasmo lasu. Jest postrzępione i różnych odcieniach zieleni. Niżej jasnozielony płat łąki, a w górze błękit nieba. Zgubiłem gdzieś Tomka i Heńka. Lubię być sam taką go czy i niepowtarzalnych miejscach. 

Muszę przyznać, że lasu jest tu dużo. W zasadzie wszędzie jest las. Gdzie Nie spojrzysz – las. Postrzępiony z zatokami i polanami, na których rozciągają się pola lub łąki. Teren jest urozmaicony, pofałdowany. Gdzieś na linii zadrzewienia widać urwisko piasku.

 Ptaki śpiewają. Różne gatunki. Przed chwilą spod moich nóg uciekł zając. Niby podobny do naszego, a jednak inny jest ten las. Mijam kolejne wcięcie łąki. Za drzew bieli się dach budynku: jeden, drugi, trzeci... Czyżby wioska? Tu także mieszkają ludzie? Odszedłem już jakieś dwa kilometry od Lipna. Zanurzyłem się w zagajnik. Idę przez krzaki. Trzmiel brzęczy gdzieś nad pod moimi nogami. Słońce mocno przygrzewa, a cień dają drzewa. I wiatr powiewa i szumią drzewa. Aha zapach igieł sosnowych unosi się w powietrzu. Jestem już niedaleko tych domów. Idę dalej. 


poniedziałek, 15 marca 2021

9 Maja 87

Sobota 


6:00


Obudziłem się dziesięć minut temu. Już przyzwyczaiłem się do wczesnego wstawania. Po prostu przestawiłem się na inne godziny. Śpię tyle samo tylko kładę się wcześniej. Wczoraj byłem zmęczony. Chociaż codziennie jestem zmęczony. Wczoraj to było szczególnie. Chłopaki jeszcze śpią. Na dworze zimno tak jak wczoraj. Wczoraj padał deszcz jak tylko się podniosę, muszę napalić w piecu. Patrzę tylko, że drzewa niewiele zostało. Mówiłem tym głupkom, żeby przynieśli węgla z komórki to się bali. Do tej kuchni można naładować całą skrzynkę drewna a spali się przez pół godziny. Węgiel na pewno dałby więcej ciepła.


***


 No powiem, że byłem zaskoczony, że ten facet ma zestaw wideo. Ile to może kosztować? 110 marek. Tak powiedziała starsza pani. Słyszałem, że Wasiluk (ten gospodarz) jest cholernie zadłużony, ale jak zacznie to wszystko dobrze prosperować to szybko spłaci cały dług. Jak się zorientowałem tylko tutaj ma przynajmniej 20 ha sadu a trzeba jeszcze wziąć pod uwagę to, co ma na tym Spitsbergenie.

***


 Aha już się obudzili na górze. Zdaje się, że muszę i ja się podnieść.


***


 Wieczór.


Nie wiem co się dzieje! Chociaż w zasadzie to wiem. Bolą mnie wszystkie kości. Kurwa, mięśnie także. Dziś wyrzucałem obornik. Ja pierdolę, przez 12 godzin tam pracowałem. Później myłem się cały w tym naszym malutkim zlewie, bo śmierdziałem jak wieprz z chlewa. Na kilometr czuć było ode mnie gnojem. Byłem wykończony. Teraz już jest lepiej. Chuj, ale przynajmniej deszcz dziś nie padał.


niedziela, 14 marca 2021

8 maja 1987

Piątek


Obudziłem się grubo przed 6:00. Nie wiedziałem, która jest godzina, więc  ubrałem się rozpaliłem ogień w kuchni, bo na dworze ziąb jak jasna cholera. Jest najwyżej 5 stopni. Dziś znów będziemy pracować w sadzie. Poinformował minie o tym ojciec gospodarza gdy poszedłem spytać o godzinę. Pożyczył mi radiomagnetofon, żebym wiedział, o której zejść na śniadanie.


***


 W tej wsi jest dużo psów. Prawie każdy chodzi luzem. Są to duże psiska. Jest też owczarek podhalański. Nazywa się Baca. Sięga mi do pasa. Jest ładny, kudłaty i biały. Chłopaki się go bali. Jak żeśmy przyjechali leżał pod domem od razu mi się spodobał. Podszedłem, aby go pogłaskać. Jest to spokojne zwierzę.


***


 Ojciec gospodarza wywiózł nas ciągnikiem do sadu jakieś kilometr od przechowalni. Rano przed wyjazdem do pracy nałożyłem na siebie dodatkowy podkoszulek i drugi sweter. Włożyłem także kamizelkę watowaną, którą zostawili tutaj robotnicy. 

W sadzie było jak na Syberii. Wiało, deszcz mżył, trawa była mokra. Marznąc pocieszałem się, że kiedyś to się skończy. Chyba nigdy na tej praktyce tak bardzo nie zmarzłem. Co jakiś czas biegałem w jedną i w drugą stronę, żeby trochę się rozgrzać. 

W końcu jednak nie wytrzymaliśmy i poszliśmy, aby się rozgrzać. Następnie znów na to zimno. Potem był obiad. Po obiedzie nie szliśmy do sadu, bo było skończone. Tutaj nie było co robić. Szwendaliśmy się koło robotników. Robotnicy robili pustaki. Pomagaliśmy im trochę. Stratega nie było więc pojeździliśmy sobie jego ciągnikami. Jeden to C-360, drugi C-330. Ciężko biegi wchodzą. Na trzydziestce jeszcze nie jeździłem. Zapoznałem się z tym jak wchodzą biegi.


***


 Heniek i Tomek grają w karty. Pod kuchnią się pali.