Środa
Facet jeszcze nie sprawdzał naszej wczorajszej roboty. Już miał prawić nam litanię z powodu pracy, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy od razu wyszedłem.
18:11
Najpierw układałem z robotnikami kantówki i deski. Nosiliśmy je we trzech, później we czterech. Oczywiście każdy po jednym. Ciężkie to dziadostwo jak jasna cholera! Przy podnoszeniu z ziemi krew uderzała mi do głowy. Z wysiłku. Miałem wrażenie, że coś mi się obrywa wewnątrz. Mało rąk w stawach sobie nie ponagrywałem. No, żeby nie było, to była jednak tylko dorywcza robota. Pracowałem przy tym około dwóch godzin. W tym czasie gospodarz przygotowywał do pracy opryskiwacz Ślęza. Kiedy już wszystko było gotowe, Kazał nam siadać na ciągnik i od razu do sadu. Ślęza była już pełna.
W tym momencie zaczyna się coś, co trudno jest mi opisać. Nie dlatego, że było to dla mnie nieprzyjemne, bo było, z opisywaniem nieprzyjemnych rzeczy nie mam problemu, ale dlatego, że działo się tak szybko, a słowa padały jak z karabinu. Sytuacja przedstawiała się mniej więcej w ten sposób:
Najpierw pokazał mi, jak się uruchamia lancę opryskiwacza. Wiedziałem, jak się to robi, ale nie byłem przygotowany, że przycisk będzie chodził tak ciężko. Później pokazał, jak to trzeba prawidłowo robić. Mówił:
-O tak, jakbyś kosił trawę. Patrz, gdzie jest strumień. Nie pryskaj dwa razy w tym samy miejscu. Broń Boże nie pryskaj po drzewach.
I tak dalej.
Wziąłem od niego tę lancę, puściłem strumień i leję. Raz przy razie. Wydawało mi się, że tak należy.
-Nie! Nie tak! Szybciej! Dalej! Pryskaj szerzej! Zamknij!
W tym momencie zaczął się problem. Nacisnąłem raz, drugi, trzeci i nic. Co jest? Nie chcę się wyłączyć. Zacząłem się denerwować. Lanca przechyliła się nieco na drzewa i strumień poleciał po gałęziach. No i teraz dopiero się zaczęło. Jak on na mnie się wydarł! Boże! Co powiedział ? Jak mnie określił? Chwila.
Aha, już wiem. Mówił, a raczej wrzeszczał:
-Co robisz szmuglu?! Zaraz cię stąd wypierdolę na zbity łeb!!! Ja cię prysnę po gałęziach!! Przecież ty mi drzewa popalisz!!! Co ty sobie myślisz gówniarzu!! Jak nie możesz tak pryskać, to wchodź między drzewa! O tak. Nisko! Nie po gałęziach!!
Wziął ode mnie to lancę i zaczął pokazywać jeszcze raz.
- Widzisz, widzisz… - mówił już całkiem spokojnym głosem, - widzisz, jak szybko to idzie? A ty co?
Heniek, który szedł z drugą lancą lewą stroną, patrzył tylko na tego wariata ze strachem w oczach. W każdej chwili mógł się przyczepić o cokolwiek również do niego. A że cały czas opierdalał właśnie mnie, to zrządzenie losu. U mnie było więcej trawy, o wiele więcej. Były też gęstsze i niżej położone gałęzie. Ot cały problem.
***
No nie wierzę. A to dziad pierdolony! Jaki ciekawy. Patrzcie. Zastanawia się pewnie, czy nerwicy jakiejś nie dostałem. Widocznie coś go ruszyło. Czyżby wyrzuty sumienia? Chuj ci w dupę, pojebie! Był tu przed chwilą.
***
No dobrze, wracamy do tematu. Więc krzyczał tak na mnie dobre pół godziny. Co jakiś czas do swojego ojca się wydzierał. Tamten jechał na ciągniku.
-Szybciej! Wolniej! Stać!
Jak na konia. No jakiś szajbus. Przecież jakbym miał tu pracować przez dłuższy czas, to pewnie bym tej nerwicy dostał.
***
Nie mam czasu dalej tego wszystkiego opisywać. Całe szczęście, że później było już lepiej. Facet się wyżył na nas i sobie poszedł. Okazało się, że bez niego praca szła szybciej, lepiej, dokładniej a przede wszystkim bez nerwów i spokojnie. Ten facet to jakiś pojebany świr! Nie wie, że do wszystkiego trzeba dochodzić powoli. Wszystko chce mieć już teraz, na tę chwilę. A my jesteśmy tylko uczniami. Nie wszystko jeszcze umiemy. Staramy się, ale nie od razu wszystko nam wychodzi. Potrzeba trochę cierpliwości i zrozumienia. Przecież tak naprawdę nigdy jeszcze nie pracowaliśmy na etacie.
Jego ojciec wytłumaczył nam, że nie musimy pryskać od razu na dwie strony. Wytłumaczył, że możemy wziąć po jednej stronie, a później on zawróci i zrobimy po drugiej.
Tak naprawdę dobrze było już do samego końca. Dobrze oczywiście jeżeli nie weźmiemy pod uwagę tego, że padał deszcz i nasze buty były ciężkie jak ołów. Wodę można było z nich wykręcać. Facet jakoś tego nie widział, że padało. Deszcz mieszał się z tym środkiem chemicznym, że wszystko dostawało się do ubrań i butów. Jakieś przepisy BHP przecież obowiązują. Trochę nas w szkole uczyli, ale nijak to się ma do rzeczywistości.
Dobrze, że nie było mi zimno. Nie zmarzłem. Przy tym tempie pracy nie było to możliwe. Było spokojnie, ale nie znaczy, że można było stać. Dziadek też nam nie dał posiedzieć. Jechał tak szybko, że musieliśmy się bardzo wyrabiać.