niedziela, 1 października 2023

23 maja 1990

Środa 


Wieliszew 6:40 


Plan tego co chcę napisać: 

  1. Szklarnie i praca

  2. Cel życia

  3. Hotel i ludzie 

  4. Wydarzenia

  5. Pogoda 


Praca na szklarniach nie jest już tak ciężka i męcząca jak wcześniej. Zaczynam o 5:00 i kończę o 13:00. To fakt, dziś po przyjściu do hotelu byłem bardzo zmęczony. Po obiedzie musiałem się zdrzemnąć półtorej godziny, żeby dojść do siebie. Trochę opadło mi ciśnienie po tym upale na szklarniach. Z drugiej strony nie ma co narzekać, bo w sumie to dobrze się pracuje. 

Cholera jasna, trudno trzymać się jakiegokolwiek planu, kiedy wydarzenia tak mocno się ze sobą wiążą. 

Doszedłem do wniosku, że nie ma co ryzykować i wynosić osobiście pomidorów ze szklarni. Z kolegami znaleźliśmy trochę inny sposób. Czy będzie lepszy to się okaże. Dogadaliśmy się z traktorzystą, który wywozi je w workach razem ze śmieciami. Wystarczy naszykować z samego rana, kiedy jeszcze nikogo nie ma na szklarniach i schować w liściach. Cały wysiłek. Właśnie dziś tak zrobiliśmy. Po obiedzie przespacerowaliśmy się z plecakami na wysypisko. Jeden wypad i pół plecaka, bez ryzyka i stresu. Nie ma sensu wynosić po 3, 4 sztuki a później bać się na bramie, że baba, klepiąc mnie po plecach, znowu coś wyczuje. Ten koleś dziś wywiózł nam pomidory, a jutro to samo zrobi z ogórkami. To trzyosobowa spółka i każdemu się opłaca. Nikt nie ryzykuje, bo na bramie przecież nie sprawdzają ciągników. Przecież nie będą grzebać w śmieciach. Natomiast my z samego rana możemy spokojnie zerwać to, co chcemy zerwać, schować i też mały kłopot. 

Wszystko fajnie, tylko nie do końca. Może jestem jakiś głupi, ale mam wyrzuty sumienia. To mnie dręczy. Jakby nie patrzeć to przecież kradzież. W sumie to są małe ilości i mogliby nam pozwolić zabierać po kilka sztuk dziennie. Gdyby tak było, nie byłoby żadnego problemu, ale oni nie pozwalają wziąć nawet jednej sztuki. Ale ciągle mam gdzieś z tyłu głowy to siódme przykazanie. 

Pomijając już wynoszenie tych pomidorów, chciałem zaznaczyć, że praca stała się już dla mnie bardziej normalna. Bardzo dużo daje praktyka i rutyna. Nauczyłem się pewne rzeczy wykonywać szybko i dobrze. Pewne schematy trzeba podpatrzeć u starszych pracowników. 

Dokucza mi też żołądek. Nie skarżę się, nie mówię o tym nikomu, bo i po co? Poboli jakieś pół godziny i przestaje. Tak jest zazwyczaj. Koledzy nie chcą słuchać gadania o tym, że coś ci dolega, to nie te klimaty. Nie zmienia to faktu, że powinienem tak na poważnie wziąć się za leczenie. Samo raczej nie przejdzie. 

Hotel i ludzie. Trudno uwierzyć, jak bardzo można się zmienić i przystosować do środowiska, w którym się żyje. Zasymilowałem się już zupełnie z tym miejscem. Kiedy tu przyjechałem, patrzyłem na ten hotel z góry, z bardzo wysoka, niemalże jak z samolotu i dlatego nie mogłem zrozumieć ani ludzi, ani sposobu życia w tym miejscu. Teraz wylądowałem i znajduję się w środku tego lasu i wszystko wygląda inaczej. Teraz patrzę z poziomu innych mieszkańców i zaczynam rozumieć ich problemy. 

Przede wszystkim zaczynam czuć się tutaj po prostu dobrze. Nigdy bym w to nie uwierzył, ale zaczynam czuć się prawdziwym mieszkańcem tego trochę dziwnego domu. Może nie powinienem używać tego określenia, bo kiedyś powiedziałem sobie, że to miejsce nigdy nie stanie się moim domem, że jest i będzie tylko lokalem zastępczym. Tak naprawdę gdzieś na poziomie podświadomości boję się tego drugiego rozwiązania, to znaczy, żeby na dobre na zawsze tu nie ugrzęznąć. Jakieś plany i marzenia to w sumie jeszcze jakieś mam i szkoda byłoby je zmarnować. Niestety, widzę, co dzieje się z ludźmi, którzy mieszkają tutaj zbyt długo.

Cel życia. Okazało się, że tylko on się liczy, że powinienem konsekwentnie i wytrwale do niego dążyć, że powinienem realizować nie tylko główne punkty na mojej drodze życia, ale też i te pomniejsze, które sobie wytyczyłem. Zrozumiałem, że w moim życiu tak naprawdę liczy się tylko kilka spraw, że tylko one zasługują na większą uwagę. Reszta to tylko dodatek, który jest ważny, ale nie wnosi nic nowego. Wypicie piwa pod sklepem, zaproszenie kilku przyjaciół na kawę i wieczorna rozmowa przy telewizorze – to jest ważne, ale niewystarczające. To w znaczący sposób nie zmieni mojego życia. Utrwali tylko proste nawyki, które nic nie wnoszą. 

Nie ma się co oszukiwać przez sześcioletni okres zawodówki i technikum żyłem z głową w chmurach. Na moich oczach były różowe okulary i nie miałem bladego pojęcia o tym jak wygląda prawdziwy świat. Teraz gdy zdjąłem te okulary, gdy chmury się rozstąpiły i wyszło słońce, oświetlając każdy szczegół mojego życia, ujrzałem zupełnie inny, dużo skromniejszy obraz świata wokół mnie. Barwy tego co widzę, nie są już tak intensywne i piękne, nieskazitelnie czyste, kształty nie są tak idealne, choć piękno nigdy i nigdzie nie traci na swojej wartości. Muszę przyznać, że nawet w takim świecie, w jakim się znalazłem, jest bardzo dużo dobra i piękna. Trzeba tylko umieć je dostrzec, bo ono nie zawsze jest takie oczywiste. 

No tak, nie jestem już tym małym chłopczykiem, który na wszystko patrzy takim naiwnym cielęcym wzrokiem. Co chcę dalej robić? W chwili obecnej najważniejsze są dla mnie studia i to na nich powinienem skupić całą swoją energię. Oczywiście ze studiów nic nie wyjdzie, jeżeli pójdę do wojska. Muszę szybko tą sprawę doprowadzić do końca. 

A może wybrać się na dzienne studia? Hmm… No nie. Nie miałbym z czego żyć. Czy inaczej już teraz powinienem dużo się uczyć, żeby we wrześniu zdać te egzaminy. Te studia to spełnienie moich marzeń. Chcę, aby przynajmniej w tym aspekcie one się zrealizowały. Chcę uczyć się dla siebie, dla własnej satysfakcji. Może dlatego, że zawsze byłem głodny wiedzy, zawsze ciągnęło mnie do książek. Żałuję że nie uczyłem się lepiej w podstawówce. Studiować rolnictwo? Tak, ale wolałbym coś humanistycznego. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że szanse są nikłe na te kierunki. Jak przeglądałem informatory wstępne, to widziałem, że nabór jest po siedem, osiem osób na jedno miejsce. Wątpię, żeby moja wiedza w tym aspekcie była wystarczająca. 

Gdybym wcześniej o tym pomyślał, gdybym zaczął uczyć się już w podstawówce, może nie siedziałbym teraz w tym hotelu i nie pracował w kombinacie gospodarstw ogrodniczych, a był już studentem, na przykład, psychologii lub podobnego kierunku. Wtedy człowiek był taki głupi i wydawało mu się, że niepotrzebna mu jest cała ta nauka, a teraz tego żałuję. 

No dobrze, nie ma co się rozpisywać nad tym wszystkim, bo i tak tego już nie zmienię. Pogoda śliczna po wczorajszej burzy i trzeba rozprostować nogi. Pora pobiegać. Dziś biegam sam. Jadzia gdzieś wyjechała. Cały czas mi powtarza, że z jej powodu stracę swoją dobrą kondycję, bo ona wolno biega. W sumie tak się dzieje. Tempo muszę dostosować do jej możliwości. Wygląda to tak, że wtedy kiedy ona już biegnie, ja jeszcze idę. Mam wrażenie, że to spacer, ale czego się nie robi dla dobrej koleżanki. Poza tym chyba jednak wolę biegać razem z nią. Jadzia to niepoprawna gaduła. Uwielbiam jej opowieści. Gada o ludziach z hotelu, po każdym coś potrafi powiedzieć. Opowiada o życiu o podstawowych problemach i o tym wszystkim, o czym jeszcze tak mało wiem. 

Mnie samemu trudno jest otworzyć usta. Nie chodzi o to, że jestem jakoś specjalnie małomówny. To ona tak na mnie wpływa. Są chwile, że mnie po prostu onieśmiela. To prawdziwa kobieta i mam wrażenie, że czasami brakuje mi odpowiedniego wyczucia. Dopiero poznaję jej dość skomplikowany charakter. Zresztą i vice versa. Odkrywamy w sobie coraz to nowsze cechy charakteru. Trudno o tym pisać, bo będąc przy niej, doświadczam dziwnych uczuć. 

Tak czy inaczej, biega mi się z nią bardzo przyjemnie. Biegniemy sobie do stacji kolejowej i wracamy spacerkiem. Idziemy powoli, nie spiesząc się gdy już zachodzi słońce i zaczynają śpiewać słowiki. Obserwujemy, jak wieczorne mgły wychodzą na pola, jak rosa zbiera się na trawie i na liściach, słuchamy szumu drzew nad głowami. Później siadamy przed hotelem na ławeczce i długo rozmawiamy. 

Można powiedzieć, że to wzajemne poznawanie i dopasowywanie się przebiega bardzo łagodnie i przyjemnie. W żaden sposób nie można tego porównać, do tego jak starałem się nawiązać jakieś koleżeńskie relacje z Wiesławem. Wtedy zawsze były jakieś tarcia i problemy. Teraz poznałem go na tyle, że nauczyłem się ignorować te jego różne dziwne naleciałości, ale kiedyś bardzo mnie to denerwowało. 

Z Jadzią jest zupełnie inaczej. Relacja jest luźna, koleżeńska, niemniej jesteśmy już na tym etapie, że nie musimy przed sobą się jakoś specjalnie kryć z różnymi rzeczami. Jesteśmy niby osobno, a jednak razem i wygląda to tak, jakbyśmy dopasowali się jak dwa tryby w maszynie. Mieszkamy obok siebie jako dobrzy sąsiedzi, choć mamy tak różne charaktery. W pewnych aspektach jesteśmy swoimi przeciwieństwami, w innych doskonale się uzupełniamy. W każdym bądź razie coraz lepiej się rozumiemy i to jest dobre. 

Miałem przerwać i skończyć tę bazgraninę, ale jakoś nie mogę. Jeszcze chwila. Zdaje mi się, że znalazłem złotą nić i teraz idę po niej do kłębka. Zastanawiam się, co jest takiego w ludzkich charakterach, co tak bardzo mnie pociąga. Oczywiście nie wszyscy są jednakowo interesujący, ale trafiają się takie jednostki, które od samego początku przykuwają uwagę, niejako magnetyzują swoim spojrzeniem i każdym wypowiedzianym słowem. Tacy ludzie mnie interesują. Pociągają mnie ludzie, którzy są nietypowi, mają niepowtarzalną indywidualność, filozofię i obraz świata. Nie raz widuję się takich na ulicach i od razu się wie, że to jest niestandardowa jednostka. Czasami widzę takie osoby w telewizji. Niektórzy aktorzy filmowi mają taką niezwykłą aparycję i charyzmę, że od razu to widać. Na przykład to jak ostatnio w serialu telewizyjnym pod tytułem “Angielska limuzyna” w odcinku z  turniejem telewizyjnym, gdzie pewna młoda, ładna dziewczyna zostaje przez przypadek uczestniczką zabawy w spełnianie marzeń i do sukni wieczorowej zakłada tenisówki. 

Coś we mnie jest. Czasami coś się we mnie odzywa. Czasami coś każe patrzeć mi daleko poza horyzont myśli. Widzę koniec nitki uciekający przede mną i coś każe mi za nim biec. Taki śpiew słyszę głęboko w sobie, który każe odkrywać mi nowe rzeczy. Coś każe mi poszukiwać w gąszczu ludzkich myśli i umysłów czegoś nadrzędnego. Czasami to coś nie daje mi spać. 

Nie mogę tego określić ani nazwać. Dlatego też przelewam to wszystko w takim stanie, w jakim jest na papier, bez upiększania. Trudno to nazwać, dlatego też niektóre zapiski w tym zeszycie mogą wydawać się nieco dziwne i niezrozumiałe. Po prostu szukam różnych sposobów uzewnętrzniania i przekazania tego w słowach. 

Dla mnie słowa są farbami, którymi maluję świat. Chciałbym być takim dziwnym malarzem, który tworzy portrety dusz ludzkich, obrazy ludzkiej psychiki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pewnie nigdy mi się to nie uda. Jestem tylko marnym gryzipiórkiem, który uważa, że te kilka słów, które tu przedstawił, może oddać obraz tak skomplikowanych labiryntów, jakimi są ludzkie świadomości. 

Piszę to, co odczuwam i chcę, by nie minęło, by pozostało na kartkach tego zeszytu. Wiem, że brak mi samokrytyki. Nie wiem, czy to, co napisałem, zasługuje na to, by mogły przeczytać to inne oczy, jednak to w jakiejś mierze jest cząstka mnie. Może kiedyś ktoś kiedyś nad tym się pochyli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz