Wtorek
Wieliszew 14:30
Słyszę tykanie budzika. Ktoś głośno tupiąc, przeszedł korytarzem. Słyszę jakieś rozmowy za drzwi. Znowu ktoś idzie. Zdaje się, że wracają z pracy. Pewnie i Wiesiek zaraz się pojawi. Dziś znowu bolał mnie żołądek. Przestał kiedy zjadłem trochę świeżego chleba.
Wczoraj biegaliśmy we czwórkę: ja, Jadzia, Agnieszka i taki jeden gość. To mój imiennik – milicjant. Oczywiście musiałem się pochwalić, co potrafię. Stawałem na rękach i właziłem na drzewa, ale specjalnego podziwu nie było.
Byłoby nudno, ale wracając lasem, mieliśmy dość niecodzienne spotkanie. Spotkanie z dzikami. To była locha, która spokojnie przeszła sobie przez drogę a za nią kilkanaście pasiastych warchlaków. Na końcu jeszcze kilka takich już podrośniętych ładnych dziczków. Jadzia od razu wzięła nogi za pas i uciekła, gdzie pieprz rośnie. W pierwszym momencie i ja dostałem pietra, ale jak zobaczyłem, że Agnieszka i Jacek nic sobie z tego nie robią, wróciłem. Oni stali i przyglądali się, a mnie zrobiło się wstyd.
W sumie to nawet dobrze tym dzikom się nie przyjrzałem. Bardzo szybko przebiegły przez drogę i skryły się w gęstych zaroślach. Udawałem odważnego, że ta historia mnie nie ruszyła, ale chyba było widać po mnie, że się wystraszyłem.
To dziwne, że Agnieszka w ogóle się nie wystraszyła. W jej oczach było tylko zainteresowanie. Najprawdopodobniej w ogóle nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. To była przecież locha z młodymi i cholera wie, co mogło się stać. Czułem się naprawdę dziwnie, że to ja się wystraszyłem, a nie ona. Dziki tak blisko nas przebiegły, że naprawdę było czego się bać. To było między 10 a 15 m, gdyby ruszyły na nas, nie mielibyśmy żadnych szans.
Podsumowując, można powiedzieć, że cały wieczór spędzony był rewelacyjnie. Z tym policjantem – Jackiem mogłem nieco rozwinąć skrzydła i pobiegać trochę szybszym tempem, tak jak lubię. Ale to było dopiero gdy już wracaliśmy. Dziewczyny i tak już nie biegły, bo były zmęczone i szły daleko za nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz