Środa
14:15
Pół godziny temu skończyłem pisać maturę z języka polskiego. Rzeczywiście pytania mnie zaskoczyły i to bardzo. Na szczęście nasza pani od polskiego pani Byszewska bardzo nam pomogła. Gdyby nie ona matura już na samym starcie byłaby do tyłu. Zresztą i tak mam duże wątpliwości czy zdałem.
W pewnym momencie mój mózg wypiął się na mnie całkowicie i odmówił posłuszeństwa. Nie wiem, jak to się stało, ale po prostu moja głowa zastrajkowała. Wpadłem w jakiś dziwny stan apatii. To była studnia bez dna, z której nie potrafiłem się wydostać. Wydobycie z pamięci jakiejkolwiek wiedzy, było dla mnie jak wspinaczka na Mont Everest. Myśli było dużo nawet treściwych, ale zbieranie ich w jakiś spójny logiczny ciąg, wydawało się po prostu nierealne. Patrzyłem na pustą kartkę jak przez gęstą mgłę, a moja ręka nie chciała się poruszyć, aby cokolwiek na niej napisać.
Nie wiem, ile trwał ten stan, ale w pewnym momencie udało mi się z tego otrząsnąć. I bardzo dobrze, bo byłoby kiepsko.
Pracy nie zdążyłem skończyć. Nie sprawdziłem błędów ortograficznych. Nie mam pojęcia, jak to dalej będzie.
Jutro egzamin z matematyki. Po prostu cudownie! Ręce opadają. Jacek, ty nieuku! Boże spraw, żebym zdał tę maturę! No nic, w sumie byłem w tej Częstochowie i się modliłem o to. Jeżeli gdzieś On tam istnieje, to może mi pomoże. Mimo wszystko jestem dobrej myśli. Co nie zmienia faktu, że denerwuję się jak jasna cholera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz