wtorek, 31 października 2023

14 czerwca 1990

Czwartek


Łochów 18:50


Dziś Boże Ciało Razem z Justyną i Sylwkiem byłem w kościele i na procesji. Było upalnie i duszno. Po procesji poszliśmy na lody.

Jutro jadę do Warszawy. Mam wizytę u lekarza. Wizyta jest po południu, a przed południem muszę zajechać na Rakowiecką i zapłacić za te kursy przygotowawcze na studia. Co do tych studiów, to mam coraz większe wątpliwości. No cóż, ale miałem je od samego początku. Któż ich nie ma? Sprawę raz rozpoczętą trzeba doprowadzić do końca. Tyle. Może się uda, może nie. Nie wiem. W każdym razie warto spróbować.

Studia i wojsko. Nawet gdybym się dostał, to i tak pewnie nic z tego nie wyjdzie, bo zgarną mnie w kamasze. Jesienią wszystko się rozstrzygnie. 9 września mam egzaminy wstępne, a we wrześniu też kończy się moje odroczenie z armii. Zarówno jedna jak i druga sprawa stoi pod znakiem zapytania.

Ani do studiów nie jestem odpowiednio przygotowany, ani z wojskiem nie mam załatwionych odpowiednich dokumentów. Nie wiem, jak to wszystko będzie. Na co więc liczę? Że ktoś to za mnie zacznie ogarniać? Że ktoś za mnie załatwi odroczkę? Że ktoś za mnie zacznie się uczyć? Nie. Jeżeli sam tego nie zrobię, nikt tego za mnie nie załatwi. Zarówno pierwsza, jak i druga sprawa leży całkowicie w moich rękach. Koniec.

Dosyć tego. Nie chcę o tym pisać, nie chcę o tym teraz myśleć. Dlaczego muszę myśleć o rzeczach przykrych? Dlaczego nie mogę poddać się fali marzeń i przez tę jedną chwilę płynąć wraz z nią? W mojej duszy znów odezwała się muzyka, znów coś we mnie piękni gra, coś, co każe mi płynąć wraz z wodą.


poniedziałek, 30 października 2023

12 czerwca 1990

Wtorek


Wieliszew 21:50.


Nie wiem, od czego zacząć. Czułem potrzebę wygadania się przed kimś. Mam do tego wypróbowany sposób. Po prostu piszę. Wziąłem długopis, ale jestem chyba zbyt zmęczony, aby coś takiego się wydarzyło. Wiem, że powinienem to z siebie wyrzucić, bo zbyt dużo tego się we mnie już nazbierało. Muszę, bo znowu zacznę tracić równowagę psychiczną. Ta pisanina, mimo swoich wad, mimo wszystko mi bardzo pomaga.

Nazbierało się trochę własnych przemyśleń i spostrzeżeń. Byłem z Justyną w Legionowie. Pochodziliśmy trochę po sklepach, ale więcej nas tylko nogi bolały, niż było z tego korzyści. W sklepie, w lustrze ujrzałem własne odbicie. I co spostrzegłem?

Zgarbiony, skrzywiony, źle ubrany młody człowiek, człowiek, który wygląda na znudzonego życiem, głowa spuszczona, oto moje atrybuty. Nie dziwię się, że do tej pory nie znalazłem sobie dziewczyny, która chciałaby zwrócić uwagę na takiego faceta jak ja. Tu w Wieliszewie znalazłem się z dala od wielkiego świata, zapomniałem co to o bycie w towarzystwie, chociaż nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek to wiedziałem. Zostałem odcięty od ludzi, przyzwyczaiłem się do tego obskurnego, byle jakiego miejsca, stałem się taki jak ono, taki jak ci wszyscy ludzie, z którymi przebywam.

W innym sklepie, był to butik, wpadła mi w oczy pewna sukienka. Nigdy nie zwracałem uwagi na damską garderobę, więc byłem zdziwiony, bo ta sukienka wydawała mi się dziwnie znajoma. Budziła we mnie jakieś konkretne emocje, kojarzyła mi się z dziewczęcą urodą. Podświadomie dopasowywałem do niej twarze i postaci. Czułem, że znam tę osobę, która miała ją na sobie. I w końcu dotarło do mnie to, co było oczywiste. Studniówka i Marzeną.

Boże, myślałem, że już całkowicie o niej zapomniałem, że stała mi się kompletnie obojętna. Sam sobie się dziwię, jak można tyle czasu o kimś pamiętać, nawet nieświadomie. Może nie sama osoba, co wydarzenie, jego obraz, wyidealizowany, piękny obraz i to niezapomniane, niezatarte wrażenie delikatnej, dziecięcej urody, jaką ona miała. Ona zawsze będzie mi się kojarzyć ze studniówką, a ta studniówka z nią. To nic, że kolor był inny, ale sam krój, krój tak, krój do niej pasował. Nie wiem, czy powinienem na ten temat się w ogóle rozpisywać.

Umowa z Justyną wciąż obowiązuje, tylko jakby my o niej zapomnieliśmy, ale mimo wszystko lżej nam się ze sobą współpracuje i po prostu obcuje. To ułatwia kontakt. Nadal posługujemy się tymi zasadami. Podświadomie też dążę do takiego układu ze wszystkimi moimi znajomymi.

W moim życiu nastąpił pewien przełom. Teraz nie potrafię tego dokładnie określić, ująć w jakieś konkretne ramy, ale wiem, że to nowy etap na poziomie mojego myślenia. Przede wszystkim w kontaktach między ludźmi. Nowa zasada brzmi – znosić wszelkie mury, wszelkie ograniczenia, zasady krępujące nasze relacje. Stać się sobie braćmi w wewnętrznym, duchowym rozumieniu. Jestem zmęczony. Więcej jutro.


niedziela, 29 października 2023

10 czerwca 1990

Niedziela


Wieliszew, 21.55


Zawarłem z Justyną umowę. Umowa dotyczy mówienia sobie prawdy, znoszenia przed sobą barier muru i pomagania sobie wzajemnie. Przestała na nią bez większych problemów, chociaż nie wie jeszcze, na czym dokładnie ta umowa polegać będzie.


sobota, 28 października 2023

10 czerwca 1990

Niedziela


Wieliszew 13:20


Nie wiem od czego zacząć. To zdumiewające wiedzieć, że jest się człowiekiem, ale zarazem przerażające. Jestem człowiekiem, tylko kim jest człowiek? Homo sapiens - chodzący dwunóg, człowiek myślący. Ale czy naprawdę myślący? Patrząc na niektórych, mam wątpliwości.

Ja sam wykonuję pewne czynności, każdego dnia jest ich tysiące, miliony. Tylko czy wszystkie mają sens? Czy są logiczne? Człowiek to wielka góra mięsa obdarzona świadomością. Czym jest to, co we mnie myśli?

Jestem pesymistą, idealistycznym pesymistą. Jestem idealistą. Jestem pesymistą. Jestem idealistą i pesymistą zarazem, więc kim jestem?

W pewnym sensie przeraża mnie mój wewnętrzny świat. Już na samą myśl o nim trzęsie mi się ręka, dygoczę w środku. Przeraża mnie swoim ogromem i tym, że nie wiem co kryje się za najbliższym zakrętem.

Czy to, o czym myślę ma jakikolwiek sens? Może te moje odczucia i myśli są moją imaginacją? Może potrzebny mi psychiatra? Imaginacja i złudzenie opanowały całą moją świadomość, więc jeżeli to jest we mnie, jeżeli to jest mną, to musi mieć jakiś sens.

Może niepotrzebnie roztrząsam tę sprawę. Może niepotrzebnie wnikam w coś, w co nie ma sensu wnikać? Może rozbijam coś, co jest niepodzielne? Tonę w morzu moich myśli i to mnie dobija.

Jestem bliski obłędu psychicznego. Potrzebny jest mi ktoś, z kim mógłbym podzielić się moimi rozważaniami. Zastanawiam się nad rzeczami, nad którymi nie powinienem się zastanawiać. Zastanawiam się nad rzeczami, nad którymi normalny człowiek się nie zastanawia, które są mu obojętne, a dla mnie stanowią problem nie do przebicia. Widzę sprawy, których inni nie widzą. Czy więc zostałem obdarzony specjalnym sposobem widzenia? Czy ktoś poszedł mój kąt widzenia?

Czasami czuję się tak, jakby ktoś uniósł mnie wysoko nad ziemię, wysoko ponad świat, ponad troski i cierpienia, ponad radości i smutki, ponad życie i śmierć, i widzę bezsens tego wszystkiego. Widzę, że to wszystko nie ma porządku, początku ani końca, nie ma celu i sensu. Widzę, że to pociąg bez maszynisty, pociąg widmo, pociąg pędzący gdzieś na oślep. A ludzie wydają mi się niczym robaki w trawie, pełzające pomiędzy nią, żerujące gdzieś nisko, gdzieś u korzeni i ogarniając wzrokiem tylko to, co dzieje się w ich najbliższym otoczeniu, które interesuje tylko to, jak przeżyć do najbliższej wypłaty.

Ludzie to robaki, które nie potrafią latać, robaki, które nie potrafią wznieść się w powietrze i zobaczyć całości tego, co je otacza. Każdemu komu zadaję pytanie o sens świata, sens istnienia i życia ludzi, wydaje się ono śmieszne, wręcz nie na miejscu, a jeżeli zdecyduje się na nie odpowiedzieć, robi to w dziwny sposób. 

"Najważniejsze, żeby mieć gdzie mieszkać, w co się ubrać, co zjeść i by mieć jakąś podstawową rozrywkę, najprostszą typu telewizja. Bo o teatrze, czy kinie to już nawet się nie mówi.

Dla większości ludzi najważniejsze są pieniądze i byt materialny. Na pytanie, co jest sensem twojego życia, zwykle odpowiadają: "założyć rodzinę, zbudować dom, spłodzić potomstwo". Ale przecież w tym pytaniu nie o to chodzi. To robią też i zwierzęta. Oni w ogóle mnie nie rozumieją, nie wiedzą, o co chodzi w tym pytaniu. Dla nich jestem kimś, kto tylko błądzi w obłokach i szuka czegoś, czego w ogóle nie ma.

Więc kim jestem? Czym są moje odczucia, mające podłoże gdzieś głęboko w mojej podświadomości, gdzieś głęboko na dnie mojej psychiki? Czy są one normalne? Czy powinienem się nad tym zastanawiać? A może dany został mi dar specjalnego myślenia, specjalnego widzenia, widzenia rzeczy, których inni nie widzą?

Na każdym kroku, każdego dnia, w każdej chwili mam poczucie bezsensu, beznadziejności mojego istnienia, beznadziejności świata, beznadziejności wszystkiego. Towarzyszy mi ono od zawsze. Od kiedy sięgnę pamięcią, od najmłodszych lat tak było, tylko nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę. Dopiero ostatnio sobie to uświadomiłem i wypłynęło to ze mnie jak sok ze ściśniętej cytryny. Właśnie częściowo zostało zarejestrowane na kartkach papieru.

Zawsze, już w pierwszej klasie szkoły podstawowej, coś odzywało się w głębi mojej duszy, coś do mnie mówiło: "Ty nie masz najmniejszego sensu. Kim ty jesteś?" I ta muzyka, ten śmiech, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze, co to znaczy, nie zdawałem sobie z tego sprawy. 

MiNigdy nie myślałem, że zostanę tym, kim jestem, czyli szarym, nieznanym, nic nie liczącym się w tłumie człowiekiem. Zawsze myślałem, że będę jakimś wielkim, że moje imię będzie coś ludziom mówiło, że pozostanie ono po mnie. Zawsze myślałem, że mam w tym życiu jakiś cel do spełnienia, jakąś misję. Że niosę jakąś cząstkę tego świata dla ludzi, dla siebie, ale to były tylko marzenia. 

To wszystko się rozwiało, gdy zrozumiałem nieosiągalność moich planów. Gdy trafiłem do szkoły ogrodniczej, już wiedziałem, że coś jest nie tak, a gdy poszedłem do pracy, zobaczyłem jakie życie jest w naprawdę. Cały mój piękny świat runął w gruzach, rozwiały się piękne opary marzeń i ujrzałem ziemię w całym swoim majestacie, w całej swojej okazałości, nie tylko piękną jej stronę, lecz cały ogrom, cierpienia biedy i bólu, a teraz nie mogę się z tym wszystkim pogodzić. Nie mogę się pogodzić z tym, że to tak już zostanie, że niewiele da się zmienić. A może się da, może tylko mnie na to nie stać, bo bardziej lubię mówić niż działać?

Już w szkole średniej nie potrafiłem sobie wyobrazić mojego dalszego życia, co będę robił po niej, kim będę, kim się stanę. Nie mogłem wyobrazić sobie siebie jako szarego pracownika, męża i ojca. Nie mogłem i nadal nie mogę sobie wyobrazić siebie jako człowieka starego, niedołężnego, którym przecież kiedyś zostanę, jeżeli nic się po drodze nie stanie.

Znowu przerywam. Idę do ubikacji. Muszę zebrać myśli.


piątek, 27 października 2023

10 czerwca 1990

Niedziela 


Wieliszew 12:40


Jeżeli ten świat i to życie nie ma najmniejszego sensu, a nie stać mnie, by się z nim rozstać i brak mi na to odwagi, to trzeba się tu jakoś urządzić, trzeba jakoś tu żyć, czerpać z tego korzyści, prawda?

Brak mi na to słów. Myślałem o tym wczoraj przed snem. Nie wziąłem zeszytu do ręki, dlatego też nie ma po tym zapisu. Ale gdybym to zrobił, nie zrozumiałbym pewnej ważnej rzeczy, nie doszedłbym do pewnych wniosków. A to wszystko było takie proste. Doznałem małego olśnienia. 

Moje życie przybiera nowy tor. Zaczyna się nowy typ myślenia. Zaczynam rozumieć to, czego przedtem nie mogłem pojąć. Ujrzałem siebie i moje życie, moje istnienie w nowym wymiarze. Zdałem sobie sprawę, że moje życie to głęboki, niezmierzony, nieskończenie rozległy ocean, a ja podróżuję po nim małym stateczkiem. Tylko ode mnie zależy jaki obiorę cel. Mogę popłynąć wszędzie, ale ponoszę też ryzyko jeśli źle wybiorę. Mogę też dryfować bez celu.   

Te wszystkie zapisy, to zmaganie się z samym sobą, ta nerwówka na tych kartkach papieru służyła pozbywaniu się moich wewnętrznych oporów, zakazów psychicznych i granic. To wszystko służyło poznawaniu i lepszym zrozumieniu samego siebie. Są rzeczy, których nie ogarnę moim umysłem, nigdy nie pojmę, ale to nie znaczy, że życie nie ma sensu. 

Nie wiem, jak to ująć w słowa, to się raczej czuje. Zdaję sobie sprawę, że przy pomocy innych ludzi poznaję samego siebie. Poznając innych, poznaję samego siebie.


***


Odkładam na chwilę pióro i zeszyt, by się zastanowić. Idę po kurtkę, bo jest zimno.


czwartek, 26 października 2023

9 czerwca 1990

Sobota


Łochów 10 minut po północy


-Czy nie sądzisz, że już jest za późno?

-Co? Do kogo tu mówisz? 

-No jasne, że do ciebie. Do kogóż by innego.


Oczywiście to pytanie zostało zadane tobie, czytelniku, kimkolwiek jesteś i gdziekolwiek jesteś. To przekaz w czasie. Ja dla ciebie jestem w przeszłości. Dla ciebie ta chwila jest już czasem przeszłym i czytając to, myślisz o tym: "to było", a nie "to jest".

Natomiast ty dla mnie jesteś czasem przyszłym, dla mnie chwila, w której ty to czytasz, dopiero będzie. Jednak ja i ty istniejemy. Ja wiem, że ja istnieję, i ty wiesz, że ty istniejesz. Nie wiemy tylko nic o sobie. Stoimy po dwóch różnych stresach czasu.

Dlatego to, co teraz piszę, ma być takim przekazem w czasie. Próbuję wyobrazić sobie Ciebie, jak pochylony/pochylona siedzisz nad tym zeszytem. Być może jest on już pożółkły, zniszczony, postarzały. Próbuję wyobrazić sobie Ciebie, gdy czytasz to, co w tym czasie piszę.

Drogi czytelniku, spróbuj i ty wyobrazić sobie to, jak ja to piszę, a wtedy ta przestrzeń czasu między nami zniknie. W rzeczywistości jej nie ma. Istniejemy tylko ja i ty. Czy mnie dobrze rozumiesz? To taka zabawa w głuchy telefon. Głuchy, bo działający tylko w jedną stronę. Tylko ja mogę do ciebie mówić, a ty możesz tylko słuchać. Więc ja jestem w trudnej sytuacji, bo ty wiesz więcej o mnie, natomiast ja o tobie nie wiem nic. Mogę sobie ciebie tylko wyobrażać, a tobie wystarczy tylko przeczytać stronę tego zeszytu.


***


Zmieniam temat. To już mi się znudziło. To zbyt oklepany temat. Więc o czym pisać? O tym, że jest piękna, ciepła, czerwcowa noc? O tym, że chce mi się spać? Wszystko to jest banalne. Być może brzmiało by ciekawie, ale nocy takich jak ta jest tysiące, ludzi takich jak ja jest miliony. Więc może nie ma to najmniejszego sensu.

A może powinienem napisać, tak: dom stoi pogrążony w błogim śnie. Zarówno dom, jak i jego mieszkańcy oddają się teraz spoczynkowi. Dom jak dom, ludzie jak ludzie, to mnie nie bawi.

Tak, wiem, że psy szczekają, ktoś szwenda się po ulicy. Jest już po północy, lampy są wyłączone i ciemno. Łażą, pełno pijaków i zakochanych par. To przecież taka ciepła, przyjemna noc. Dziwne. Takie noce zawsze kojarzą mi się z namiotem, ze spaniem na dworze, pod tropikiem. Aż dziw bierze, że człowiekowi tak mocno może wykryć się to w świadomości.

Jestem zmęczony, ale jutro jest sobota i powinienem się wyspać. Takiego spokoju w ciągu dnia nie znajdę w tym domu. Nie chcę wychodzić. Niech szczekają. Zaraz napełnię pióro. Kończy mi się atrament. Lekarz dał mi taki lek, którego nie mogę przestać nagle zażywać. No i właśnie zapomniałem wziąć. 


***


Przywiozłem z hotelu chomiki. Przez chwilę byłem na dworze. Rzeczywiście ciepła i przyjemna ta noc. Nowy świat, nowe życie. Tak jest. Jest to życie. Nie jest źle. Głowa, podłoga i pióro. Próbuję opisać to tak, jak jest. Uśmiech na twarzy pięknej dziewczyny. Jak to ma być? Szukam sposobu wyrażania własnych myśli, wyrażania siebie, ale to nie takie proste. Dlaczego uciekasz? No chodź, chodź do mnie. Czy jestem zboczony? Bo myślę wciąż o tym, o seksie? A niech to licho. Jeżeli świat nie ma sensu, to po co się przejmować? Czy nie lepiej żyć z dnia na dzień i mieć to wszystko w dupie? Coś mnie pogryzło. Całe ręce. Na dworze wreszcie się uciszyło. Wszyscy chrapią.


Co jest dla mnie ważne? Na cholerę to wszystko, o czym pisać? To nie ma sensu. Czy ja jestem normalny?


I chwyciwszy się za ręce, wznieśli się wysoko. Pokazałbym im, jakie to piękne i proste. Nie trzeba nawet machać rękami. Myśleć jest lekko, ale zapisywać to, co się myśli, o wiele trudniej. Chyba pójdę spać. To nie ma sensu. Nie ma sensu takie wymuszanie.


Uniosła do góry sukienkę, ukazując czarny trójkącik pożądania, a on wjechał w nią całą swoją złością i zaciętością. Jęcząc tylko, przegięła się na blacie stołu, a on walił swoim młotem, aż do omdlenia.


Czy to jest normalne? Ale co? Wiatr szumi, ale w głowie, te całe obrazy. Jak ująć to w słowa?


środa, 25 października 2023

7 czerwca 1990

Czwartek 


Wieliszew 21.35


Pokój. Siedzę przy otwartym oknie. Świeże powietrze jak wino upaja. Daleko za lasem terkocze pociąg. Stukają koła, pędzą wagony. Zmrok zalewa cały świat spokojem i harmonią nocnych mgieł. Las wypełniony wilgocią kołysze do snu, a my na przekór biegniemy. Biegniemy lekko i spokojnie. Tylko nas trójka. Ja, Justyna i Jadzia. Niosą nas nasze nogi, niosą przez las i tylko ten zapach sosnowych igieł i tylko ten szum leśnych gałęzi na wietrze. Gdzieś wysoko. W koronach drzew.

Wreszcie wracamy. Jadzia opowiada swoje historie, jak zwykle ciekawe. Opowiada o ludziach, z którymi pracowała lub przebywała, opowiada o ich charakterach. To mój ulubiony temat, to mnie interesuje.

Rozmawiamy o psychologii, o snach, o jej lękach i w końcu znowu wracamy do ludzi. Wracamy i gdzieś w połowie drogi słyszymy szelest liści i chrząkanie. Wiemy, co to jest. Wszyscy jesteśmy pobudzeni. Odruchowo cofamy się o kilka kroków, szukając odpowiednich drzew do wspinaczki. Nie mija minuta i spoglądamy z wysokości kilku metrów na to co dzieje się na dole. Nie boimy się już dzików, ale jesteśmy ostrożni. Klaszczę kilkakrotnie w dłonie. Próbuję je odstraszyć, lecz gdy widzę, że nic się nie dzieje, schodzę z drzewa i powoli, z kijem w ręku, ruszam na przód. Nic nie widzę, więc ciskam ten patyk, w miejsce skąd docierały odgłosy. Idziemy dalej.


***


Jadzia jest tą osobą, która opowiada o wszystkim i robi to bardzo ciekawie. Lubię jej słuchać, ale jestem człowiekiem samotności. Lubię w takich chwilach sam łazić po lesie i do samego siebie gadać. Stabilizuję się wtedy wewnętrznie. Te biegi dały mi możliwość słuchania ciekawych opowieści, ale przekreśliły inną możliwość – samotnego rozmyślania.

Zawsze, z kim bym nie rozmawiał, zawsze to, o czym rozmawiamy, biorę do siebie, ustosunkowuję do siebie. Nie potrafię pozbyć się tego nawyku. Mówię o kimś, o czymś, o problemach czyichś, ale zawsze myślę o sobie.

wtorek, 24 października 2023

6 czerwca 1990

Środa 


Wieliszew 14:15


No tak, chomiki szeleszczą papierami w tym wiaderku, gryzą suchy chleb. Na dworze jest ciepło i świeci słońce. Justyna się kąpie. Kierownik hotelu wreszcie oddał mi dowód osobisty. Zameldował mnie w hotelu. W książeczce WKU mam zmieniony adres, należę teraz pod Nowy Dwór. Obawiam się, że będą jakieś kłopoty z tego względu. Nawet nie wiem, gdzie to jest. Tam, w Mińsku Mazowieckim, wszystko już znałem. Wiedzieli, kim jestem i co mi dolega, a tu nowi ludzie. Może wcale nie będą chcieli ze mną gadać, a może wszystko pójdzie lepiej niż tam?


***


Dziś na kolację będzie ryba. Tak powiedziałem Justynie. Dziwne, bo do tej pory było mi obojętne, co kupuję do jedzenia. Teraz dopiero zwróciłem na to uwagę.

Justyna jest tu na praktyce. Mam z nią bliski kontakt. Jest to kontakt na równym poziomie. Może trochę lepiej ją poznam. Ma skomplikowany charakter. Jej pierwszy dzień. Pracowała bez rękawic. Jest cała brudna. Nie chciała się wykąpać. Musiałem ją zagonić, a teraz siedzi ponad godzinę.

Mówiła, że dopiero wieczorem wykąpie się razem z koleżankami ze swojego pokoju. Zdziwiłem się, bo taka brudna miałaby chodzić do wieczora. Powiedziałem jej: "wiesz, nie lubię brudasów, idź teraz się umyj. Wieczorem, umyjesz tylko zęby". No i poszła. Mówiła, że wstydzi się tam chodzić, bo podglądają z ich chłopaki z klasy. Poradziłem, by poszła do naszej łazienki, tu na naszym piętrze. Tu nikt nie zagląda.

poniedziałek, 23 października 2023

5 czerwca 1990

Wtorek 


Wieliszew 20:35


Witam, witam bez granic i ograniczeń, witam, lecz kogo? Sam tego nie wiem. Zaczynam pisać i od razu na początku mam wątpliwości, o czym chcę pisać. O tym, co się wydarzyło naprawdę, czy o tym, co dzieje się wewnątrz mnie. To pierwsze wiąże się z tym drugim. Wydarzenia dnia mają duży wpływ na to, co dzieje się wewnątrz mnie. Powinienem powiedzieć, że byłem dziś u lekarza, konkretnie u gastrologa. Powiedział, że choroba wrzodowa ma swoje podłoże na tle nerwowym.

Można chyba powiedzieć, że ostatnio znajduję się w lekkiej depresji. Popadam w nią stopniowo, bo jak inaczej określić to, co dzieje się ze mną? Te zmiany nastroju, i wszystko inne. Te zapisy tutaj nie są żadną fikcją, to tylko relacja, tego co dzieje się naprawdę.

Znowu coś, te wątpliwości, czy to wszystko ma sens. Jezu kochany, kim ja właściwie jestem?! Po co się urodziłem? Po co żyję? Znowu zaczyna się coś we mnie burzyć. To nie ma sensu, nie ma sensu ta cała pisanina. Chomiki mnie denerwują, coraz bardziej. Dlaczego one tak szeleszczą?

Jutro będzie nowy dzień, i znowu jak co dzień do pracy, i znowu jak co dzień pod szkło, jak ten chomik, jak ptak w klatce, jak rybka w akwarium.

Poranek, przejrzysty wschód słońca i znowu te osiem godzin, stres, nerwy. Nie potrafię się opanować, coś szamocze się we mnie. Nie wiem, co się ze mną dzieje.


***


Musiałem wstawić je do szafy, teraz ich nie słychać. Potrzebuję ciszy, ciszy absolutnej, ciszy i spokoju, absolutnego spokoju. Nie wiem, kim jestem i próbuję do tego dojść.

Co się ze mną dzieje? Nie potrafię się opanować. Nie wiem jakie są tego przyczyny? Nikt nigdy tego nie zrozumie, ja sam tego nie potrafię zrozumieć. Czy po to się urodziłem, żyłem, wychowywałem, uczyłem, by w końcu wylądować w tym hotelu, w tej pracy, w tych szklarniach? Czy to był cel mojego życia? Czy to ma być ten sens mojego życia? To chyba trochę za mało.


Szukam, szukam odpowiedzi na wiele pytań. Oto podstawowe z nich: kim jestem? 


Urodziłem się w wieloletniej, biednej rodzinie. Ojciec inwalida osierocił mnie w wieku dziesięciu lat, przerywając tym samym moje szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Po jego śmierci trafiłem do pogotowia opiekuńczego w Izdebnie koło Garwolina, a potem do domu dziecka w Stoku Lackim niedaleko Siedlec. Z dala od domu, od matki, szybko poczułem co to surowe życie. Wychowywany wśród łobuzów, złodziei, żyłem w ciągłym lęku, bo jak nie dostawałem z jednej strony, to z drugiej, jak nie od wychowanków, to od wychowawców. Zawsze był ktoś, kto chciał mi dołożyć. Jednak wreszcie do brnąłem do końca podstawówki i poszedłem do szkoły zawodowej w Miętnem koło Garwolina. Skończyłem zawodówkę, zdałem egzamin do technikum, potem jeszcze trzy lata. Później matura no i tutaj.

niedziela, 22 października 2023

3 czerwca 1990

Niedziela


Stacja kolejowa w Tłuszczu 20.40


Obejrzałem ten film jeszcze raz, rewelacyjny. Oglądał go też i Sylwek, i Sławek, a także i Justyna, i Monika. Słowem wszyscy. Podobał się im bardzo. Mnie też. Ten film mówi o wniknięciu człowieka w organizm drugiego człowieka. To jest wyprawa w mikrokosmos. Wyprawa w świat dziwny, ale niezwykle tajemniczy. Jest to świat pełen niebezpieczeństw.  

Akcja opiera się na tym, że jednego takiego gościa zmniejszają do rozmiaru czerwonej krwinki, oczywiście razem ze sprzętem w specjalnym statku i mają go wprowadzić w organizm królika. Przez przypadek jednak, jest to porwanie, zostaje on wprowadzony w organizm drugiego człowieka.

Pech chce, że to nic nie podejrzewający kasjer w supermarkecie. Nie będę opisywał tego wszystkiego, bo pociąg już ruszył. Zaznaczę tylko, że ten film wyreżyserował Spielberg. Warto było go obejrzeć.

sobota, 21 października 2023

3 czerwca 1990

Niedziela


Łochów 15.30


Znowu nawala mi to pióro. Znowu coś mu dolega, ale zaraz powinno się rozpisać. No tak, jestem zdenerwowany. Troszeczkę, ale jednak. Tak jest zawsze, gdy nie mogę znaleźć sobie miejsca. A teraz właśnie go potrzebuję. Potrzebuję spokoju.

Ukryłem się w komórce. To taki warsztat chłopaków. Panuje tu przyjemny chłód. Na dworze 25 stopni. Meszki nie dają spokoju. Zalęgło się tego cholerstwa po deszczach.

Nie mogę, po prostu nie mogę. Wszystko mnie denerwuje. Pragnę uwolnić się od tego wszystkiego. Chciałbym uwolnić się od własnego ciała i wzlecieć gdzieś wysoko w powietrze.

Jest już prawie czwarta, a o pół do szóstej wychodzimy do kina. Muszę obejrzeć ten film jeszcze raz, jest rewelacyjny. Naprawdę, oglądałem go wczoraj. Byłem sam, bo reszta nie chciała iść, a teraz żałują.

Znowu to coś wchodzi na mnie, popadam w jakiś dziwny stan. Muszę się od tego uwolnić, muszę pozbyć się tych więzów. Dlaczego sam przed sobą próbuję kłamać? Przecież nie muszę. To nie ma sensu. Jeżeli chcę zakląć, mogę to zrobić. To nie może mnie krępować, no nie?

Mam jakieś ograniczenia psychiczne. Przecież tego i tak nikt nigdy nie będzie czytał. Nawet ja sam. No to, czego się krępuję?

Kurwa, chuj. No, trochę ulżyło.

Niech to, co piszę, nie ma żadnych ograniczeń. Swobodna forma przedstawiania myśli. To moja prywatna sprawa. Niech nic i nikt nie pozostanie bez opisu. Trzeba stworzyć nową formę wyrażania własnych myśli bez ograniczeń i bez skrępowania.

A jednak jest we mnie jakaś blokada, która mi nie pozwala wyrzucić tego z siebie.

Och Jacek, uwolnij swoją duszę z okowów świata, odpręż się, puść wodze fantazji. Przede wszystkim zobacz to, co jest to, co cię krępuje, odkryj się, jesteś sam ze sobą, prywatnie.

Jeśli drętwieje Ci noga, znajdź wygodniejszą pozycję. Lepiej? Masz krzesło. To dobrze, a teraz powiedz, co przeszkadza ci się odprężyć.

-Co?

-Tak myślisz? Nie umiesz sam sobie odpowiedzieć na to pytanie? Oczywiście, przecież jesteś tylko człowiekiem. Człowiek z natury jest ułomny i niedoskonały. No mów, mów, nie krępuj się. 

-Ale po co?

-No wyrzuć to z siebie. 

-Ale ja nie chcę. 

-Nie obawiaj się. 

-To nie ma sensu. 

-Ale co nie ma sensu?

-No to, co robimy. 

-Co?

-Wszystko.

-To znaczy?

-Ta chwila, ten dom. 

-Wiem, że jest ci ciężko się tego pozbyć. Dlatego tak bardzo się denerwujesz. Ale spokojnie, nic się nie dzieje.

-Jaki tu bałagan. Pieprzone klamoty. Denerwuje mnie to wszystko.

-Już lepiej?

-Kurwa, kurwa, kurwa… pieprzyć to! W pizdu z tym wszystkim! Odpierdol się ode mnie ty moje alter ego! Czego się wpierdalasz w nie swoje sprawy?! Po chuj tu jesteś?! Spierdalaj stąd!

-No, no, ale przywaliłeś, to było dobre. Bardzo dobrze, może jeszcze coś dorzucisz. No wyrzuć tę złość z siebie. Będzie ci lżej. 

-Kurwa, jeszcze tu jesteś?! O matko i jeszcze coś pierdoli. O co mu chodzi? Spierdalaj stąd ćwoku!

-Nie mogę stąd odejść. Jestem tobą. Jako twoja część muszę być cały czas z tobą. Ale mów, mów, nie krępuj się. Powinno ci ulżyć. Klnij, jeśli to ma ci pomóc. Ja jestem tu dla twojej równowagi psychicznej. Widzisz, chyba już ci lepiej. Przecież nie można tak cały czas. 

-No, może mi i lepiej, ale to nie twoja zasługa. Musiałem się uspokoić, bo taka jest kolej rzeczy. Po burzy zawsze przychodzi spokój. 

-Ale widzę, że nie jesteś całkiem spokojny. 

-Tak, bo to gówniane pióro ciągle wylewa. Zaraz będą wołać na obiad. Nie chce mi się jeść. Przyszedł Sylwek. Nie ma spokoju. Nigdy nie będzie spokoju. Pieprzone pióro!

-Chyba muszę przerwać te wywody i skupić myśli. 


Cisza. Dłuższa chwila ciszy. 


Wprowadzam nowe zasady pisania. Gwiazdka oznacza zmianę tematu, albo dłuższą chwilę przerwy w pisaniu, ale nie na tyle długą, żeby pisać nową godzinę. Dwie i trzy  gwiazdki podobnie. Pusta linijka oznacza najczęściej zmianę tematu. To taki większy akapit. 

Dlaczego te zmiany? To, co czytasz, wcale nie musi być napisane za jednym zamachem. Zapisanie kilku stron zajmuje mi zazwyczaj od godziny do dwóch godzin. Przeczytanie tego zajmuje kilka minut, więc wrażenie może być nieco mylące. Nigdy nie udaje mi się napisać czegoś za jednym podejściem, ale zawsze staram się wyrazić to, co we mnie zalega. 

W domu już nakładają na talerze. Słyszę brzękanie. Nie chce mi się tam iść. Nie chce mi się jeść. Chcę trochę spokoju i normalnej ciszy. Trudno tutaj o ciszę. Oni nie dadzą mi posiedzieć w spokoju. Będą zaczepiać, aż do nich dołączę. 

“Coś się stało? Dlaczego nie chcesz z nami zjeść? No chodź, nie siedź tak sam. Pewnie ci smutno. Musisz coś zjeść”. 

No tak, człowiek nie jest do końca wolny. No nic, pójdę. Można się przyzwyczaić. Słyszę, że już jedzą. Narasta we mnie stres, nad którym nie mam kontroli, Dlaczego wszystko słyszę? Po co to wszystko piszę? To nie ma sensu. 



piątek, 20 października 2023

2 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 15:40


Chciałbym opisać tamto miejsce, tamte okolice, tamten światek. Tam przyszłość zahacza o teraźniejszość, a teraźniejszość wybiega w przyszłość. 

Jest tam w lesie taki stary, zapomniany żydowski cmentarzyk. Cmentarzyk w środku lasu. Pomniki porośnięte mchem, poprzewracane, popękane. Zarośnięte tablice, ścieżki zrobione przez ciekawskich ludzi. Rozdeptane, zniszczone krzyże i groby. Brakuje tylko czarnego ptactwa, kruków, które dopełniałyby charakteru tego posępnego obrazu.

Ludzie mówią, że biegł tam front. Polacy, cofając się, stoczyli tam krwawą bitwę, później już pod koniec wojny, w obronie Warszawy, powtórnie przetoczył się tamtędy huragan wojny. Ale te groby są jeszcze starsze, jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej. Żydzi, Rosjanie i Polacy tam leżą. To są lata 1860-1939.

Idąc od płyty do płyty, można rozczytać niewyraźne nazwiska, daty, przypisy z Biblii. Czasem trafi się stare, pożółkłe zdjęcie. Kim byli ci ludzie? Jak zginęli? Jakie było ich życie? Bo przecież byli podobni do nas, mimo że żyli w innych czasach. Podobnie jak my mieli troski i radości. Nie rozumiem, jak można niszczyć ten ostatni ślad, który pozostał po człowieku.

Idąc, można zobaczyć rozkopane groby. Podobno po wojnie dokonano tu ekshumacji, ale są też i takie, które zostały rozkopane przez ludzi teraz, przez tak zwanych poszukiwaczy skarbów. Co chcieli znaleźć? Jak mogli to zrobić, nie czując wstrętu do tego, co czynią?

Siedzę i zastanawiam się nad tym wszystkim. To bardzo skomplikowana i smutna historia. Budzi moją zadumę i też jeszcze większe zainteresowanie historią.

Stoi też tam w lesie taki stary, bardzo zniszczony zameczek. Są na nim ślady kul karabinowych. Całe serie, jest nimi wręcz posiekany. Widać, że nikt nic z tym nie robił od czasów II wojny światowej. Nasuwa się pytanie, co tam się działo? Swoją drogą, zawsze chciałbym mieszkać w takim zameczku. Gdyby go odrestaurować, byłby przecudny. Zawsze chciałbym mieszkać w takim zameczku, w środku lasu, oddalonym od ludzi, od zgiełku świata. Oddalonym od ludzkiej cywilizacji, od ludzkich trosk i zmartwień.

Zawsze wyobrażałem sobie coś takiego, coś bardzo podobnego. Zawsze wyobrażałem sobie, jak stoi taki zameczek sobie w lesie, gdzieś na niewielkim wzniesieniu, z którego widać rozległe zielone obszary ciągnące się w nieskończoność, a wieczorami, gdy słońce chyli się za horyzont, gdy mgły snują się nad czubkami drzew, wyjść i patrzeć, patrzeć i wchłonąć to wszystko, to całe piękno.

Kiedyś próbowałem opisać to miejsce, jest przepiękne, ale nigdy mi się nie udawało, bo jak uchwycić, jak utrwalić ten ogrom piękna, ten obraz, malarstwo natury, nigdy w ten sposób mi się to nie uda, jeszcze przy pomocy słowa. Jak bardzo trzeba być w tym dobrym, jestem słabym malarzem, może fotografia, tak, chyba tylko fotografia może oddać taki obraz, takim, jakim on jest.


czwartek, 19 października 2023

2 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 15:20


No dobra. I co dalej? Komu w ogóle stawiam to pytanie? Pisz. Dzieciaki na ulicy grają w piłkę. Słyszę odbijanie jej od asfaltu i śmiechy. Jestem w pokoju. Nadal w pokoju. Moi widzą, że piszę. Nie przeszkadzają mi. Wyszli. Panuje tu przyjemny chłód. Przez małe, uchylone okienko dostaje się do środka świeże powietrze i promienie słońca. Wiatr przepływa przez środek pokoju. Niesie przyjemny chłód.

Spokój, jest czysto i przyjemnie. Wszystko wydaje się być takie odległe. Cały świat oddala się od ścian tego pokoju. Cały świat odpływa gdzieś w dal. Siedzę, siedzę pochylony naprzód nad zeszytem. Zeszyt leży na kolanach. Siedzę na łóżku. Zdjąłem buty. Wietrzę nogi. Grzybica. I co? No i co? Ten chłód. Ten cień. 

Na horyzoncie moich myśli widzę mały punkt. Maleńki punkcik. Trudno rozpoznać, co to jest. Staram się przyjrzeć. Tak, to Marzena. Tak, to ona. Ta miła, roześmiana twarzyczka. Taka bliska i jednocześnie daleka. Czy jest mi już całkowicie obca? To dlaczego napisałem do niej jeszcze raz? To nie był list, tylko koperta a w kopercie znaczek i adres do mnie. Sugestia. Ostatni list. Jeżeli nie będzie odpowiedzi, zapomnę. Zapomnę, bo życie pędzi wciąż naprzód. Nie ma sensu oglądać się do tyłu za czymś tak nierealnym. Czy znajdę sobie kogoś innego? To nie jest łatwe pytanie. Nie chcę teraz nad tym się zastanawiać.

Ciągle ględzę o tych samych sprawach, powtarzam się, więc kim ja jestem, sam już nie wiem. Czy warto się nad tym wszystkim tak dokładnie zastanawiać? Czy nie lepiej po prostu pisać? Czy nie lepiej przyjmować sprawy takimi, jakimi są? Bez roztrząsania tego na elementy pierwsze. 

Dlaczego nie piszę o ludziach, o konkretnych osobach, o tym co dzieje się w hotelu? Ludzie są ciekawi. To niewątpliwie byłby ciekawy temat. Ale jeszcze nie teraz. Teraz jeszcze nie jestem gotowy, by podjąć się tak trudnego działania. To wymaga wprawnego pióra, wielu lat obserwacji i dużo, dużo obiektywizmu.


środa, 18 października 2023

2 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 15:00


No tak, muszę pisać dalej. Co będzie moim następnym tematem? Trzeba pisać dokładnie o wszystkim. Wszystko ująć w słowa. Przedstawić życie takim, jakim jest w całej perspektywie, w całej jego okazałości. Bo życie to wielka, obszerna kraina. Bo życie to kraina, w której można się zagubić. Życie podobne jest do labiryntu, krętego, nieskończonego jeszcze labiryntu. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość tworzą sieć krain, jaskiń i krętych dróg. Nic nie jest stałe, nic nie jest ciągle na tym samym miejscu. Nawet ja, ty, czy wszyscy pozostali. Każdy, każdy się zmienia. Dziś podchodzę do tego tematu poważnie, ale za rok czy dwa może on mnie śmieszyć. Ten zeszyt w całości może wydać mi się śmieszny. Może nawet będę chciał go zniszczyć.

Wszystko to taki kalejdoskop, taka zupa, w której wszystko pływa. Człowiek się w tym gubi. Człowiek potrzebuje tej nitki, która by go przez ten labirynt przeprowadziła. Człowiek potrzebuje tego promyka, który rozświetliłby drogę w ciemności. Człowiek musi mieć ten mocny, prosty filar, który by go podtrzymywał i pozwalał mu się po sobie wspiąć. 

Jeżeli tego się nie ma, gubi się. Jest jak ten szczur w plątaninie podziemnych korytarzy. Oszołomiony dymem traci orientację. Nie wie, jak się ustosunkować do ludzi i do otaczającego go świata. 

Jedni mówią mu, to nie rób tego lub tamtego. Inni mówią odwrotnie. Jedni mówią tak, jest dobrze, to jest dobro, a to zło, to jest czarne, a to białe. Inni mówią coś zupełnie innego, a rzeczywistość jest jeszcze inna. 

Jak żyć, by nie stracić pewności siebie i równowagi duchowej? Jak żyć, by nie bać się i iść naprzód? To jest pytanie, które od zawsze mnie nurtowało.

Nie wiem, kim jestem, po co żyję, jaki mam cel do spełnienia w tym moim życiu. Potrzebuję nauczyciela, mistrza, który by pokierował moim postępowaniem, który nauczyłby tego, co dobre, a co złe, który wskazałby drogę. Lecz wiem też, że nie ma takiego człowieka na ziemi, nie ma takiego kogoś, kto wiedziałby wszystko, więc szukam, szukam, wertuję książki, rozkopuję wiedzę w nich zawartą. Interesują mnie wierzenia dalekiego wschodu, bo one zawierają odpowiedzi na wiele moich pytań. Interesuje mnie religia buddyjska i reinkarnacja, bo ona częściowo nadaje sens mojemu życiu. Ale to za mało, to wciąż za mało, to bardzo mało, tylko tworzy się mętlik, jeszcze większy mętlik i niepewność.


wtorek, 17 października 2023

2 czerwca 1990

Sobota


Stary Łochów 14:45


Wtorek — wizyta u lekarza, wziąć przepustkę. Więc wtorek wolny. Kino, może będę w kinie, w Warszawie, może w Relaksie nawet, albo w Atlanticu.

Boję się. Chyba się z tym wszystkim nie wyrobię, bo to tylko do września. Pewnie już w tym miesiącu przyjdzie wezwanie z wojska. Z moich planów nici. Nie wiem, jak z tym wszystkim będzie. Boję się o tym nawet myśleć. To pieprzone wojsko, zawsze siedzi gdzieś z tyłu mojej głowy. Kiedy, do kurwy nędzy, to się skończy?! Kiedy będę miał spokój? Czy nie lepiej byłoby zostać w tym pierdolonym syfie, odbębnić do końca i mieć spokój? Nikt by się mniej więcej nie czepiał. W książeczce napisaliby: “przeniesiony do rezerwy” i miałbym wreszcie spokój.