wtorek, 31 stycznia 2023

22 lipca 1989

Sobota


Północ 


Znowu śpię w namiocie. To bardzo przyjemne. Słyszę wszystko: szum ciepłego wiatru, skrzypienie drabiny opartej o cienką akację, warkot przyjeżdżających dwie ulice dalej samochodów, poszczekiwanie psów oraz muzykę grających w trawie świerszczy. 

Jestem w namiocie i piszę przy latarce. Śpię sam. Od kilku dni padało, ale dziś jest ciepło i przyjemnie. Przyznam się, że jestem zbyt zmęczony, aby coś porządnego napisać. Poza tym boli mnie głowa. Chciałem tylko zaznaczyć, że rozmyślałem o sobie i o swoim życiu, ale nie zapiszę tego dzisiaj. Oczy mi się kleją i zaraz zasnę. Oby tylko udało mi się jeszcze wyłączyć latarkę, bo wyczerpią się baterie. 


poniedziałek, 30 stycznia 2023

21 lipca 1989

Piątek


Północ 


Cicha spokojna noc. Nawet psy umilkły. Ustał wszelki ruch. Tylko księżyc swym bladym światłem rozjaśnia niebo. Domy i drzewa rzucają jego nikły cień na ulicę. 

Zastanawiam się, ile uda mi się jeszcze przesiedzieć. Dziś mogę sobie pozwolić na ten luksus, bo z rana nigdzie się nie wybieram. Ostatnie dwa dni były bardzo męczące. Codziennie jeździłem do Warszawy, by zrobić badania układu pokarmowego. Myślałem już o tym dużo wcześniej, ale dopiero teraz udało mi się doprowadzić do skutku. Chodzi o służbę wojskową. Może uda mi się jakoś wywinąć. 

Dziś robiłem prześwietlenie dwunastnicy i żołądka. Chcę się dowiedzieć czy mam te wrzody, czy nie. Ostatnio lekarz mi powiedział, że te częste bóle żołądka mogą być właśnie spowodowane owrzodzeniem. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, właśnie ze względu na wrzody żołądka nie idzie się do wojska. 

Od kiedy jestem w domu, jakoś nie chce mi się wszystkiego zapisywać. Nie wiem, dlaczego, ale coraz mniej mam o sobie do powiedzenia. Kolejne wpisy muszę z siebie wyduszać na siłę, chociaż wiem, że jest tyle spraw do opisania. Wmawiam sobie, że to wszystko nie ma sensu. Wiem jednak, że tak nie jest. To ma sens. Chodzi o to, że nie chce mi się wywnętrzać nawet na kartkach tego zeszytu, bo musiałbym zadawać sobie niewygodne pytania. 

Może jeszcze kilka słów o tym, co było tak niedawno. Ten OHP był dla mnie czymś, co bardzo mocno utrwaliło się w mojej pamięci. Bardzo mocno to wszystko przeżyłem zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Mimo to z upływem kolejnych dni wspomnienia coraz bardziej się zacierają. To wszystko zostaje gdzieś w tyle jak mała stacja za szybko jadącym pociągiem. Pozostają w pamięci tylko te najważniejsze, zarówno najpiękniejsze, jak i najbardziej przykre wspomnienia. Mimo to a może właśnie dlatego to wszystko będę wspominał z sentymentem i rozrzewnieniem. Może kiedyś powróci do mnie to w jakimś śnie. 


niedziela, 29 stycznia 2023

18 lipca 1989

Wtorek 


19:55


Czego nauczyło mnie życie? Życie nauczyło mnie przede wszystkim strachu. Właśnie to jedno uczucie jest zakorzenione we mnie najgłębiej. Będąc jeszcze dzieciakiem i przebywając w domu dziecka, właśnie tego najwięcej doświadczałem każdego dnia. Tam wszystko było na gwizdek. Pobudka na gwizdek, śniadanie na gwizdek, obiad na gwizdek i tak dalej. Obowiązkowe zbiórki trzy razy dziennie i liczenie stanu osobowego jak w wojsku albo w obozie koncentracyjnym. Grypserka jak w więzieniu. Poniżanie i bicie przez kolegów było normą. Nie można było poskarżyć się wychowawcy, bo ten uznawał to za słabość. Poza tym to było donosicielstwo. Skutek był taki, że od niego dostawało się karę a od kolegów dodatkowe wpierdol. Co miałem robić? Ojciec nie żył matka i dom daleko, poza granicą mojej wyobraźni. Co miał robić 10-letni chłopak pozostawiony na pastwę małoletnich przestępców i zboczeńców? Tak zboczeńców. Widziałem rzeczy, których dzieciak w tym wieku nie powinien widzieć. Każdego dnia za wszelką cenę starałem się zachowywać tak, żeby uniknąć pobicia i poniżania. Nie odzywałem się, bo to groziło wybuchem agresji, schodziłem wszystkim z drogi, co nie zawsze się udawało. Mówili na mnie Cichy albo Śpiący, bo tak właśnie wyglądałem, tak się zachowywałem. Jakby mnie nie było, jak bym był powietrzem. To pozostało. To we mnie pozostało do dziś. Wciąż mi brak pewności siebie. Nadal do końca nie wiem, kim jestem. Nie wiem, jak żyć, bo nikt mi tego nie pokazał. Nie mam pojęcia czy dam sobie w życiu radę. 


sobota, 28 stycznia 2023

18 lipca 1989

Wtorek 


30 minut po północy 


Źle się czuję. Mam zapowietrzone jelita czy coś w tym rodzaju. Nie wiem. To nieprzyjemne uczucie. Czuję się jak piłka. Nie mogę się wysrać. Poza tym boli mnie głowa i gardło. Idę spać. 

Nic w tym pieprzonym Sokołowie Podlaskim nie załatwiłem. Wprawdzie mają dwa miejsca, ale jedno jest jeszcze za Sokołowem, więc z dojazdami byłaby masakra, drugie to po zawodówce, stanowisko znacznie poniżej moich kompetencji. Wahałem się i wahałem i wyszło na to, że nic nie wziąłem. Nic, trzeba będzie szukać dalej. 


piątek, 27 stycznia 2023

17 lipca 1989

Poniedziałek 


5 minut po północy 


Nowy dzień rozpoczął się srebrzystym blaskiem jasnego księżyca. Nowy dzień, a raczej jeszcze noc wita nas szczekaniem psów i wilgotnym zapachem chłodnego powietrza. Świerszcze, które do tej pory nadawały jak głupie, zamilkły i nawet nie wiem dlaczego. Jest tak cicho i trochę smutno bez nich. Siedzę w namiocie przy blasku latarki. Źle robię, bo szybko wyczerpią się baterie. 

Co się dzieje z tymi psami? Ujadają jak nigdy. Ktoś musi łazić po okolicy. 

Jest tak pięknie. Noc. Tak bym chciał posiedzieć w tę piękną, tajemniczą noc i posłuchać jej opowieści. Prawdę powiedziawszy, jestem rozpaczliwie zakochany w tej pięknej damie o tajemniczym imieniu: Noc. Nie wiem, dlaczego, ale coś mnie do niej ciągnie. Jest mi bliska jak nikt inny. Jednak Zdaję sobie sprawę, że muszę iść już spać. Muszę pozostawić ją samą sobie, bo z samego rana muszę wstać. Jadę do Sokołowa Podlaskiego do WOPR-u w poszukiwaniu pracy, ale to nic, bo przywita mnie bladoróżowy poranek – dziecko ciemnej księżycowej nocy. 

Zadaję sobie proste pytanie: czy będzie mi się chciało pracować? Odpowiedź brzmi: nie. To tyle i aż tyle. Tyle moje chcenie. A rzeczywistość rzeczywistością. Muszę podjąć jakąkolwiek pracę przed wojskiem, aby nie stracić ciągłości zatrudnienia. Poza tym ile można leniuchować. Trzeba w końcu zarobić na siebie. No i w domu będzie trochę lżej. 

Sławek wrócił bardzo późno. Wcześniej był jego kolega i pytał, kiedy wróci. Pakował się do środka, bo drzwi było otwarte na oścież. Wlazł i zobaczył ten pierdolony bałagan. Kurwa, ale było mi wstyd! No ale chuj, u nas to normalne. Zawsze jest brudno jak w chlewie. Nie będę się rozpisywał na ten temat, bo to zbyt skomplikowane i kurwica mnie trafia. 


czwartek, 26 stycznia 2023

16 lipca 1987

Niedziela 


17:30 


Świat jest mokry, przesycony aromatyczną wilgocią. Zbyt mało piszę. Siedzę w namiocie i mam wrażenie, że jestem odcięty od całego świata. Dociera do mnie zielona poświata tropika i obraz najbliższych przedmiotów. Może dlatego wpadam w taki dziwny stan. Powinienem żyć. 

Teraz nogi wystawiłem na zewnątrz. Jest chłodno, ale przyjemnie. 

Zdaje się, że powinienem był od razu na początku poinformować, że nie przyjechał ani Sławek, ani Sylwek. Sławek dostał urlop, a Sylwkowi skończył się OHP w Miętnem, ale żadnego z nich teraz nie ma w domu. Sylwek zdecydował się na następny turnus, a Sławek pojechał z nim do Warszawy. Mam wrażenie, jakby ich tu w ogóle nigdy nie było. 

Aha i namiot rozpiąłem wczoraj. Spałem w nim sam. Jest fajnie. 

Idę do domu, bo jestem głodny. W poniedziałek jadę do Sokołowa Podlaskiego szukać pracy. W Łochowie to już kompletnie nic nie mają. 


środa, 25 stycznia 2023

16 lipca 1987

Niedziela 


16:25 


Mija kolejny dzień, kolejny dzień pozbawiony koloru i nudny jak jasna cholera. Czas sączy się tu wolno jak żywica z drzewa. Przelewa się jak lepka maź przez palce i nie potrafię nic z tym zrobić. W żaden sposób nie umiem go wykorzystać. Wszystko się zmienia, wszystko, o czym pomyślę, traci sens, wartość. Żyję, a tak jakbym nie żył. Życie płynie obok mnie. O to skończyła się szkoła i nie muszę się już uczyć. Kurwa mać, nie mam co robić. Może tak powinno być w dorosłym życiu? Jeśli tak to nie jestem na to gotowy. Nie wiem wszystko, co do tej pory miał dla mnie jakiś sens stało się głupie, nawet to pisanie. 


wtorek, 24 stycznia 2023

13 lipca 1987

Czwartek 


23:35 


Jestem zbyt zmęczony, aby rozpisywać się zbyt obszernie. Poza tym jest już późno. Prawdę powiedziawszy, wykończyła mnie ta jazda do Węgrowa na stojąco. W dodatku rozbolało mnie gardło. Pracy zgodnej z moim wykształceniem w Węgrowie nie ma. Jutro dowiem się, jak to wygląda w Łochowie. 

Boże, jaki jestem zmęczony. Miałem tyle do napisania, ale najnormalniej w świecie nie dam rady. 


poniedziałek, 23 stycznia 2023

12 lipca 1989

Środa 


22:35 


Jestem zmęczony po tej nieprzespanej nocy, ale nie idę jeszcze spać. Uświadomiłem sobie, że nie mogę iść spać, nie pisząc nic w tym zeszycie. Postanowiłem posiedzieć jeszcze z godzinę. Jutro jadę do Węgrowa poszukać pracy. Chcę podjąć ją na początku sierpnia. Chcę mieć ciągłość, bo okres nauki jest wliczany do stażu pracy. 

Cały dzisiejszy dzień był śpiący i ciągnął się w nieskończoność. Dziś jest już trochę chłodniej. Wieczorem nawet padało. 


niedziela, 22 stycznia 2023

12 lipca 1989

Środa 


13:45 


Fajnie jest spędzać czas wakacji tutaj w domu, tylko trzeba umieć sobie go zorganizować, by nie cierpieć na nudę. To są moje ostatnie wakacje i chciałbym, aby długo pozostały w mojej pamięci. Tu jest tak samo pięknie, jak tam na wyspie, tylko to piękno różni się od tamtego i trzeba umieć je dostrzec. Nie jest tak bardzo widoczne. Jest ukryte, bardziej delikatne i subtelne. 

Liwiec prawie całkowicie wysechł. Miejscami skarpy sięgają ponad dwóch metrów. Gdzie się tylko dało, jaskółki brzegówki założyły swoje krzykliwe kolonie. Piękno tego monumentalnego spokoju naprawdę robi wrażenie. Wokół krzewy i trawa jak na stepie. Poza tym pola i nieużytki, które dodatkowo nadają temu krajobrazowi tajemniczości. Kiedy tylko włożysz w to trochę wysiłku, bez trudu dostrzeżesz, że jest całkowicie odrębny, nieprzenikniony i istnieje własnym życiem. Tylko nielicznym udaje się wejść całkowicie w ten świat, zyskać jego przychylność i odkryć najgłębsze tajemnice. 

Noce są piękne. Szczególnie tu, nad Liwcem. Gwiazdy toną w śpiewie świerszczy. Dziś właściwie nie spałem. Zrobiłem sobie prezent z tych kilku nocnych godzin. Kiedy bardzo chciało mi się spać, grałem z Moniką w karty. Poza tym wróżyliśmy sobie. 




sobota, 21 stycznia 2023

9 lipca 1989

Niedziela 


23:35


Znowu zbiera się na porządną burzę. Ja pierdolę jak duszno! Tak gorąco, że trudno oddychać. Jestem cały mokry od potu. 

Burze są teraz często. Ubiegłej nocy tak dopierdoliło, że od błyskawic pogasły latarnie. One mają czujniki światła. 

A nie mówiłem. Już zaczyna padać. Gruby jak groch deszcz zaczyna z głośnym szumem uderzać o gałęzie drzew i dach domu. 

Teraz zerwał się bardzo silny wiatr. Raz po raz się błyska, ale grzmotów nie słychać. Burza jest jeszcze daleko. 

Ubiegłej nocy wszyscy się pobudziliśmy i do końca burzy siedzieliśmy w strachu, czy aby nie jebnie w chałupę. Na dworze od błyskawic było jasno jak w dzień. Pioruny waliły jeden po drugim i naprawdę Wyglądało to jak jakiś pieprzony ostrzał artyleryjski. Wszystko to sprawiało upiorne wrażenie. Wszyscy myśleli, że za chwilę piorun uderzy w nasz dom, który zaraz stanie w płomieniach, bo przecież jest drewniany. 

Tego samego ranka tuż po burzy wyruszyłem do Garwolina. Myślałem, że będzie nieco chłodniej niż w ostatnich dniach, ale było jeszcze goręcej i bardziej parno. Muszę się przyznać, że ta podróż, chociaż to tak blisko była dla mnie prawdziwym koszmarem. Byłem cały mokry od potu, a w autobusie przykleiłem się do siedzenia. Kiedy wstałem, trochę się zawstydziłem, bo wyglądało to tak, jakbym się zeszczał. No ale załatwiłem, co trzeba, a przy okazji odwiedziłem też Sylwka. 

Idę popatrzeć jak pada deszcz. 

No dobra popatrzyłem. Idę spać, bo jest naprawdę bardzo późno. 


piątek, 20 stycznia 2023

8 lipca 1989

Sobota


23:20 


Najwyższa temperatura 35°c najniższa 18°c. 

Po upalnym dniu parna noc nurza się w sennym śpiewie świerszczy. Drzewa strzegą domów a domy ludzi. Wszystko bajecznie senne, tajemnicze i piękne. 

Siedzę i słucham koncertu w Kołobrzegu. Publiczność właśnie wołana bis. Tak dziś, jak w i ostatnie kilka dni pogoda przesadziła trochę i wycisnęła z nas resztki potu, rozpuszczając wszystkich palącym słońcem jak lawę w wulkanie. Łochów opustoszał jak po jakimś kataklizmie. Każdy, kto tylko mógł, zabrał, picie, ręczniki i koce i uciekł nad rzekę. Ciało przy ciele, dupa przy dupie a woda gorąca jak rosół, ale jest git, jest super. 

Z samego rana o 5:00 ruszam do Garwolina. To wezwanie co przyszło z wojska, nie może pozostać bez odpowiedzi. Przy okazji podjadę do Miętnego spotkać się z Sylwkiem. Jest na OHP kelnerskim. 


czwartek, 19 stycznia 2023

7 lipca 1989

Piątek 


2:05


Wyszedłem na dwór. Już zaczyna się rozwidniać. Gwiazdy przyblakły, a niebo na północnym wschodzie jaśnieje. Przypomina mi się pamiętna podróż w Bieszczady pociągiem i ta niezapomniana noc, kiedy dotarliśmy na miejsce o wschodzie słońca. Tak, to był mój pierwszy OHP. Pamiętny rok 1983. Szówsko koło Jarosławia. OHP do dupy, ale miejsce cudowne. Kiedy przebudziłem się i zobaczyłem całą dolinę zalaną mgłą, która przybrała żółto-różową barwę od dopiero co wschodzącego słońca myślałem, że jestem na innej planecie. 


środa, 18 stycznia 2023

7 lipca 1989

Piątek 


1:00

Przypadkowo znalazłem swój stary szyfrograf. Niesamowite jak dobrze można się bawić przy tak prostej rzeczy. Szyfrując tekst, każdą literę zastępujemy kolejną z tego samego wiersza. I tak A odpowiada E, E odpowiada I, I odpowiada Y. Występują tu także zgłoski, aby później łatwiej można było przeczytać zapisany tekst. To brzmi jak jakiś język z obcej planety. Spróbuj. 


A E I O U Y

Ą Ę 

Ć Ń Ś Ź 

B C D G H J L M N R W Z

F K P S T 

Ł Ż

CH CZ DZ DŹ DŻ RZ SZ

CI NI SI ZI


wtorek, 17 stycznia 2023

7 lipca 1989

Piątek 


0:30


Tak, to jest znowu noc. Cicha, spokojna noc w domu. Kładę się późno, ale jeszcze przed snem biorę zeszyt i pióro i piszę. W ciągu dnia nie ma na to czasu. Jest wypełniony po brzegi. Nie można skupić myśli, ale tak właściwie to nawet teraz nie wiem, o czym pisać. Staram się odnaleźć ten rytm, który zgubiłem. Trzeba po prostu przystosować się do nowego życia. 

Tu, w domu warunki nie zachęcają do codziennego rozpisywania się jak tam na tym OHP w NRD. Tam to było co innego. 

Tak w ogóle to nie wiem, o czym mam pisać. Powinienem chyba przynajmniej wspomnieć o tym, co się dzieje, chociaż nie jest to zbyt ciekawe. Mamy teraz prawie w ogóle nie ma w domu. Odrabia zaległe dyżury czy coś w tym rodzaju. Radzimy więc sobie sami. Gotujemy i sprzątamy. Chodzimy na zakupy, dajemy świniom żreć, bo mamy dwa prosiaki. Z Moniką a przeważnie z Justyną wszystko okej. Każdą nadciągającą kłótnię zamieniam w żart. Do tej pory jakoś mi się to udawało. Nie wiem, co będzie dalej. Myślę, że z czasem wszystko się jakoś ułoży i polepszy. 

Myśli jakoś uciekają mi spod pióra. Nie chcą się złapać. Co tu pisać? Nie jest mi źle, ale też nie jest mi zbyt dobrze. 

Dziś napisałem do kumpla z klasy list. Trzeba to będzie rano wysłać. Chcę się dowiedzieć, jak mu poszły egzaminy na studia. 


poniedziałek, 16 stycznia 2023

6 lipca 1989

Czwartek


0:45


Musiałem na chwilę wyjść na dwór, bo jakiś obcy pies przylazł na nasze podwórko. Narobił takiego hałasu, że szlag mnie trafił. Musiałem go przepędzić. 

Wracając do wcześniejszych myśli, w domu jest teraz jakby nieco bardziej spokojnie. Mniej kłótni i zatargów między nami. Jakoś udaje mi się dogadywać z Justyną. Może zaczynam ją rozumieć, może i ja się zmieniłem. Nie wiem. W każdym razie to dobrze, że tak się dzieje. 

Siedzę i patrzę jak kotki karmią swoje maleństwa. Jest ich trzy. Przyszły na świat kilka dni temu. Było ich pięć, ale dwa udusiły się w szafie. 

Kotki okociły się na dworze w ogródku, ale nie na trawie tylko na piasku. Takie małe istotki jeszcze mokre i w piasku. Były pozostawione przez matkę. Budziły litość. Zbieraliśmy je i przynieśliśmy. Teraz śpią spokojnie u boku swoich matek. Są śliczne. Takie szarobure, puszyste i pocieszne. 

Planowałem dziś rozbić namiot, ale to gotowanie zajęło mi zbyt dużo czasu. Muszę zrobić to jutro, bo tu w domu jest zbyt gorąco i duszno. Nie daję rady spać. 


niedziela, 15 stycznia 2023

6 lipca 1989

Czwartek


00:30


Powietrze przesycone jest gorącą nieprzyjemną wilgocią. Noc nie przynosi upragnionego chłodu. Ta noc paruje polami, resztkami wody. Ta noc otacza cię gorącym uściskiem, tłoczy ci gęste powietrze do płuc, wyciska pot z pleców. Ta noc odbiera ci resztki snu z powiek. 

Pisząc to, nie przesadzam. Od potu ręce przyklejają mi się do kartek. Oddycha mi się naprawdę ciężko. 


sobota, 14 stycznia 2023

6 lipca 1989

Czwartek


Północ 


Noc swym spokojem ogarnęła już śpiące miasteczko. Pod niebem usłanym milionem gwiazd śpi pięć tysięcy ludzi. Tylko szczekanie psów zakłóca spokój tego letniego gorącego wieczoru. Jest ono tak donośne, że niesie się kilometrami. Formuje się sygnały dźwiękowe przekazywane od domu do domu nie wiadomo jak daleko. 

A ja siedzę i zastanawiam się nad różnymi rzeczami. Wiele rzeczy i faktów mnie niepokoi. Wiele rzeczy budzi lęk. Próbuję ogarnąć całe moje istnienie, ująć to w jakąś lapidarną formę, jednak w żaden sposób mi się to nie udaje. Nie wiem dlaczego. Zastanawiam się nad moim życiem. Życiem tutaj, w Łochowie. Nie, nie myślę, co będzie. Myślę, co jest, co dzieje się aktualnie. Tak, żyje mi się tu spokojnie, chociaż nie bez pewnych stresów. Chodzę na zakupy, codziennie kąpię się w Liwcu, gotuję obiady, oglądam telewizję i wypoczywam. Chcę wykorzystać czas, jaki mi pozostał przed wojskiem. 

Myśl, że będę musiał przejść przez to wszystko, na dwa lata zrzec się wolności, przynajmniej przez pół roku codziennie być ganianym jak kot, podlegać ścisłemu rygorowi i nakazom napawa mnie coraz większym lękiem i wywołuje samorzutnie ciągłe napięcie psychiczne. 

Już wiele razy śniło mi się to, co ma nastąpić i nigdy nie było to przyjemne. 


piątek, 13 stycznia 2023

4 lipca 1987

Wtorek 


17:05 


Stary Łochów nad Liwcem. 


Pod rozpalonym niebem smażę się jak na patelni. Smaży się całe miasto. Czuć ostry zapach rozpuszczającego się na ulicach asfaltu. Lekkie podmuchy wiatru minimalnie łagodzą ten upał, ale to na niewiele się zdaje. Chyba pójdę się wykąpać. Woda jest pewnie bardzo ciepła. 

Tak, tylko że mam tu jeszcze coś do zrobienia. Muszę przywiązać pomidory do tyczek. Tak, tak, już od kilku dni jestem w domu. Tu nie jest tak jak tam, ale można się przyzwyczaić. Właściwie to już się przestawiłem na ten nowy tryb życia. 

Dobra, same fakty, bo nie ma czasu. 

Po niedzieli muszę się stawić WKU Garwolin. Karta mobilizacyjna przyszła kilka dni temu. Tuż przed moim powrotem z NRD. Oczywiście był tam Sylwek i wyjaśnił, jak się sprawy mają, ale beze mnie chyba się nie obędzie. 


czwartek, 12 stycznia 2023

27 czerwca 1989

Wtorek 


21:00


I dziś wyszedłem na spacer, chociaż jest już późno. Pozostało mi niewiele czasu. Padało, dlatego jeszcze teraz jest mokro. Dlatego nie idę nad zatokę. Siedzę na kamieniu nieopodal hotelu. Patrzę na ten mały parterowy budynek i robi mi trochę smutno. Smutno mi dlatego, że już niedługo trzeba będzie zostawić to piękne miejsce i odjechać. Patrzę na pola spowite różową mgiełką, na mokre od deszczu drzewa, na pomarańczowe zamglone słońce i ogarnia mnie przemożny smutek. Smutek, a jednocześnie niepokój, a nawet lęk. Zgadza się, boję się wracać do moich starych problemów. Mogłoby mi się wydawać, że one zniknęły wraz z opuszczeniem Polski, ale one istnieją tylko daleko stąd. 

Dziś mogę sobie tak tutaj spokojnie i blisko hotelu siedzieć bez obawy, że ktoś najdzie mnie przy pisaniu. Niedawno przeszła burza i obficie padało. Nikomu nie chce się nosa wychylać na ten mokry świat. 

Tak tu pięknie. Mam ochotę napisać piosenkę. 


Jak to miasto tajemnicze,

Które nurza się we mgle 

Tak twa twarz w pamięci mej 

Pojawia się i znika dziś. 


Wśród pól pod niebem błękitnym, 

Wśród lasu i szumu drzew 

Jak wróżka pojawiasz się, 

Swym pięknym czarujesz mnie. 


I wiem i czuję to, 

Że piękno i dobroć twa 

W mym sercu wiecznie trwa. 


I każda piękna rzecz, choć tak niewielka, 

I każdy nowy dzień, chociaż tak króciutki 

Twój uśmiech, usta, twarz 

Twój smutek, oczy, nos 

Mi przypomina. 


I chociaż tak daleko 

Istniejesz obok mnie. 

I może nawet nie wiesz, 

Jak bez ciebie mi źle. 


I może tak jak ja 

Idziesz gdzieś teraz samotnie. 

I może cząstką swą 

Czujesz mą myśl przy sobie. 


Takie samotne spacery są dla mnie bardzo ważne. Pozwalają poukładać myśli, uspokoić nerwy. Myślę, że są dobre dla każdego. Chyba każdy potrzebuje trochę samotności. Tak mi się wydaje.


środa, 11 stycznia 2023

26 czerwca 1989

Poniedziałek 


21:30


Wracając do rzeczywistości, jutro zaczyna się ostatni dzień pracy. Środę wypłata, jedziemy do Rostoku na zakupy. Piątek wyjazd. Aż trudno uwierzyć, jak szybko zleciało. 

Na tym kiermaszu w niedzielę kupiłem Mariuszowi sztruksy, trochę czekolad, orzechów itp. Dziś kupiłem trzy puszki słodzonego kakao. Ciekawe ile kasy dostaniemy na koniec. Właściwie to jeszcze nic konkretnego nie kupiłem. Aha, udało mi się jeszcze dostać trzy fajne i tanie koszulki. Dla siebie i dla braci. Muszę rozejrzeć się jeszcze za czymś dla mamy. 


wtorek, 10 stycznia 2023

26 czerwca 1989

Poniedziałek 


21:00 


Dzisiejszy dzień w pracy był wyjątkowo ciężki. Niebo wisiało nad nami ciężkimi chmurami, ale nie spadła ani jedna kropla deszczu. Oddychanie przychodziło z trudem, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, po ciele spływały strugi potu i miałem już dość. Dość tego łażenia po zbożu. Bardzo pragnąłem snu i odpoczynku. Jednak o takim luksusie mowy być nie mogło. Przynajmniej w najbliższych kilku godzinach. Do fajrantu było jeszcze daleko. 

Kiedy wreszcie skończyliśmy, a szefowa pojechała w cholerę wszyscy byli wykończeni. Zrobiliśmy niemiecką normę i do końca została jakaś godzina. Co było łatwe do przewidzenia, każdy walnął się na miękką, zieloną trawę na skraju zboża i przyciął komara. Zrobiłem tak samo. 

Po trzydziestu minutach obudziłem się jednak, drapiąc się po plecach. Coś łaziło po moim ciele. Szybko zorientowałem się, że to całe stado pojebanych czerwonych mrówek. Sweter, który miałem pod sobą gdzieś uciekł, zwinął się w kłębek, a na moim ciele po odgniatały się źdźbła trawy. Wyglądało to jak wzór maskowania wojennego. 

Wstałem, otarłem spocone czoło, otrzepałem się z natrętnych owadów i zdjąłem buty. Boso, bez celu zacząłem spacerować po betonowej jezdni, która ciągnęła się między nami zboża. 

Za najbliższym wzniesieniem zaczęły się zabudowania. Szedłem, przyglądając się pięknie utrzymanym ogródkom przydomowym i idealnie przystrzyżonym żywopłotom. Podziwiałem przeróżne odmiany róż i kwiatów we wszystkich kolorach tęczy. Wszystko to zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. 

Zatrzymałem się w końcu przed zieloną ścianą z bukszpanu, za którą skrywał się mały, ale śliczny domek z balkonem. Przez ten żywopłot nie mogłem za wiele zobaczyć. Sięgał ponad moją głowę. Podszedłem więc do furtki, nad którą wspinał się łuk z tego samego, zielonego żywopłotu. 

Dech mi zaparło. Wewnątrz tego specyficznego ogrodzenia rozciągał się baśniowy świat. Od furtki pod same drzwi domu ciągnęła się pergola, po której bujnie pięła się fioletowo-żółta wisteria. 

Po lewej stronie znajdowała się pięknie utrzymana część warzywno sadownicza. To, co zobaczyłem mnie – ogrodnikowi odebrało mowę. Pienne porzeczki i agrest, małe, ale obficie owocujące drzewka wiśni, które dojrzewając, uginały się pod ciemno-bordowymi, pachnącymi owocami, nie nasuwały wątpliwości, że ten ogrodnik nad życie kocha to, co robi. 

Po prawej stronie znajdował się idealnie przystrzyżony, gruby jak dywan trawnik z pięknym kwietnikiem na samym środku. Kwiaty przyśniły się tryskając wszystkimi odcieniami czerwieni, żółci, pomarańczu i fioletu. 

Na trawniku bawiło się 4-letnie, może trochę starszy dziecko. Przyglądałem się, jak wzięło w obydwie rączki małego, gumowego, równie kolorowego, jak te kwiaty krasnoludka, który stał tam chyba dla ozdoby i zaczęło się nim bawić. 

Nie wiem, ile czasu to trwało. Słuchałem muzyki, która płynęła ze sprzętu nagłaśniającego ustawionego na balkonie. W pewnym momencie niezauważenie gdzieś zza krzewów wyszła młoda dziewczyna. Miała na sobie jedynie skąpe kąpielówki i luźną jedwabną bluzeczkę. 

Odsunąłem się kilka kroków, by za bardzo nie rzucać się w oczy. Nie mogłem się powstrzymać i musiałem chwilę na nią popatrzeć. Musiałem popatrzeć na te jej długie, zgrabne nogi i na ładną uśmiechniętą buzię. Podeszła do kleines kind nachyliła się, aby podnieść je na nogi. Podczas tego niepozornego ruchu jej cieniutka, luźna, jasnozielona koszulka odchyliła się na, tyle że mogłem dojrzeć okrągłe jędrne piersi. Kontrastowały swą idealną białością od reszty opalonego ciała. 

Patrzyłem i patrzyłem. Kogoś mi przypominała. Dopiero po dłuższej chwili byłem w stanie zauważyć, że oprócz ładnych piersi ma też cudowne, zielone, prawie szmaragdowe oczy oraz włosy w kolorze zaparzonego kakao. 

"Dlaczego ona wtedy zniknęła", - myślałem, siedząc później pod topolami, - "przecież było tak pięknie? Dlaczego sobie poszła, skoro mogło być tak cudownie?"  

Wiedziałem jednak, że jeżeli bardzo będę chciał, mogę to wszystko odtworzyć według własnego scenariusza. Tak też się stało. 

W pewnym momencie będąc wciąż pod topolami, a jednocześnie tam pod tym przecudownym domkiem wszystko zniknęło i zostałem tylko ja i ona. Zbliżyliśmy się do siebie bardzo powoli, a każdy kolejny krok wydawał się piękniejszy od poprzedniego. Każdy kolejny krok zbliżał nas do siebie. 

W końcu nasze dłonie się zetknęły. Najpierw czubki palców, później dłonie a w końcu ramiona i cała reszta. Poczuliśmy swoje ciepło, miękkość i bliskość. Tak bardzo dokładnie poczuliśmy siebie nawzajem. 

W tym samym momencie, kiedy się przytuliliśmy jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ciężar naszych ciał przestał istnieć. Poczuliśmy niezwykłą lekkość i swobodę, ale nadal trzymaliśmy się w objęciach. Nasze usta szukały słodyczy w gorącym pocałunku. U nosiliśmy się w powietrzu i nie było chwili czasu, by spojrzeć w dół. 

Kiedy już się przełamałem i to zrobiłem, przestraszyłem się, ale tylko przez chwilę, bo oto stało się coś bez mojej woli. To coś zostało stworzone przez kogoś, a nie przeze mnie. Nie znałem żadnej innej osoby, która by to potrafiła. 

Kiedy uświadomiłem sobie, że to nie ma znaczenia lęk, jaki by nie był, ustąpił, a ja poczułem się wspaniale. Znajdowaliśmy się wysoko nad polami, drogami i wszystkim, co ludzkie. Pod nami rozciągała się wyspa z jej krętymi zawiłymi zatoczkami, których nie sposób zliczyć. 

W ten sposób szczęśliwi lecieliśmy spokojnie, swobodnie, bez najmniejszego numeru. Moja piękna towarzyszka z lękiem w oczach szukała wokół siebie twardego gruntu, na którym mogłaby się oprzeć, lecz go nie znalazła. Kiedy na mnie spojrzała, powiedziałem jej, że to ona sprawiła, że ona też to potrafi. 

Potrafiła wydobyć z zakamarków swojego mózgu energię i zamienić ją bioprądy, które z kolei tworzyły anomalie pola grawitacyjnego. Jednak same aspekty techniczne tego, co się stało były tak mało ważne, że nie zwracaliśmy na nie większej uwagi. W tej chwili istnieliśmy tylko my dwoje, oderwani od ludzkich kłopotów i zmartwień. 

Śmieliśmy się szczerym i radosnym śmiechem. Urodziliśmy się coraz wyżej i wyżej. Ziemia pod naszymi stopami zaczęła maleć i maleć. Wyspa zmieniła się w małą plamkę. Przecięliśmy gęste zwały białych chmur i unosiliśmy się nad ich morzem. 

To było piękne, ale nierealne. Takie obrazy może stworzyć tylko moja wyobraźnia. W niej wszystko jest możliwe. Jeśli tylko chcę, mogę otworzyć bramy świata, którego nikt wcześniej nie widział. Z własnych myśli jak z plasteliny, jak z farb w różnych barwach mogę stworzyć dosłownie wszystko. Nie ma dla mnie ograniczeń. Na dodatek daje mi to tak wiele radości i satysfakcji, że jest niemal jak narkotyk. 


poniedziałek, 9 stycznia 2023

26 czerwca 1989

Poniedziałek 


20:30 


Słońce rozlewa się na zamglonym niebie jak przez mleko. Słyszę szum wiatru i plusk fal wznoszących się tuż nad moją głową. Bezpośrednio z morza wynurza się wysoka pionowa skarpa.  Płynę w jej kierunku. Moje mięśnie pracują miarowo i swobodnie. Zostało mi jeszcze dużo sił, ale droga do brzegu jest bardzo daleka. Staram się nie przemęczać i rozkładać energię tak, bym wytrzymał do końca. 

Oglądam się do tyłu. Tamten brzeg pozostał daleko za mną. Wśród trzcin porastających błotnistą plażę próbuję rozpoznać miejsce, z którego wypłynąłem, jednak nie udaje mi się to. 

Płynę dalej, gdy tymczasem szczególnie wysoka fala z całą siłą uderza mnie w twarz. Po niej następuje kolejna jeszcze większa. Próbuję wspiąć się na nią i przepłynąć po jej grzbiecie, ale i tym razem mi się to nie udaje. Kiedy kolejny bałwan spienionej wody trafia na moje drobne ciało, zalewa mnie całkowicie. 

Łykam wodę w panicznym ratowaniu życia. Jest słona, wstrętna. Pomimo że dobrze pływam i znam swoje możliwości, następuje krótka chwila zwątpienia. Czy mi się uda dopłynąć do brzegu? Wcale nie jestem tego taki pewny. Szybko pojawia się panika, ale doskonale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić. 

Na horyzoncie mojego pola widzenia pojawia się kolejny grzbiet wody jeszcze wyższy niż poprzednie. Zalewa mnie całkowicie, szybciej niż jestem w stanie zrobić cokolwiek by temu zapobiec, ale przynajmniej tym razem się nie napiłem. 

Instynktownie przekręcam się na drugi bok, tyłem do nadciągających fal. Okazuje się, że to dobry wybór. Uspokajam mięśnie, reguluję oddech i staram się trzymać odpowiednie tempo. Jeszcze pięć minut i będę mógł gruntować. 


niedziela, 8 stycznia 2023

24 czerwca 1989

Sobota 


20:00 


Gdzieś tam gra muzyka, gdzieś tam bawią się moi koledzy, ale tu słychać jedynie wiatr, śpiew skowronka i plusk wody. Tu nie dociera muzyka, tu nie dociera śmiech i rozmowy ludzi. 

Cała grupa poszła na dyskotekę. Jest za darmo. Wszyscy poszli, nawet ci, co do tej pory nie chodzili. Tylko ja jeden zrezygnowałem. Wolałem przyjść tu i wśród szumu wiatru usłyszeć głos mojej duszy. 

Może to źle, że nie poszedłem z nimi. Nie powinienem się odróżniać od grupy. Powinienem się ich trzymać. Wiem to, ale wiem też, że to trzymanie się ich nie zawsze mi na dobre wychodziło. Czasami byłem jak chorągiewka na wietrze. Tam, gdzie oni tam i ja. Tak naprawdę nie miałem własnego zdania. Starałem się zachowywać i postępować tak jak moi koledzy, chociaż bardzo często mi to nie wychodziło. Nie zawsze było mi to na rękę. Jednak robiłem tak, bo tak robili wszyscy. 

Czy to, co robię teraz to właściwe postępowanie? Czy to jest prawidłowy tok myślenia? 

No cóż, zastanówmy się. Dyskoteka. Cóż to takiego właściwie jest? Po co się tam chodzi? Może inaczej: w jakim celu chodzą tam moi koledzy? Z drugiej strony, co ja sam chciałbym w tym wszystkim widzieć? Co bardzo zrozumiałe dyskoteka dla moich kumpli jest po to, by na niej poszaleć. W tym celu, aby zabawa się udała, koniecznie trzeba się napić czegoś mocniejszego. Wtedy jest git, wtedy jest fajnie. Na dyskotece można poderwać jakąś seksi dupę, zbajerować ją i zaciągnąć do łóżka. Oczywiście wszystko pod wpływem alkoholu. Przecież inaczej się nie da. Bez alkoholu nie ma zabawy. 

Niestety jak już zdążyłem się zorientować, bardzo często wynikają z tego dość duże problemy. Nie dla wszystkich ludzi jest alkohol, nie wszyscy potrafią pić jak ludzie. Trudno przewidzieć, co taki najebany facet może wywinąć. 

W pewnym momencie ja także w jakiejś mierze chciałem postępować tak jak oni. Może by mi się to udało, gdyby nie pewne "ale" które decyduje o wszystkim. Po pierwsze prawie nie umiem tańczyć. Po drugie w ogóle nie umiem bajerować dziewczyn. 

Oczywiście jest wiele innych powodów, ale te są najważniejsze. No ale nikt nie będę rozpisywał się więcej na ten temat, bo to nie ma sensu. Tak czy inaczej, nie poszedłem na tę dyskotekę. 

Znowu zaczynają budzić się we mnie jakieś dziwne pragnienia. Powstają z ukrycia i zaczynają kwitnąć gorącymi płomieniami. Coś się we mnie rodzi, tworzy i narasta. Jakieś tęsknoty, marzenia, pragnienia. Za czymś pięknym, wzniosłym i nieosiągalnym. 

Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście pragnienie miłości. Jest ono coraz wyraźniej odczuwalne. Dlaczego tak bardzo pragnę być kochanym i kochać kogoś? Tak bardzo bym chciał, aby u mojego boku stała moja ukochana. Tak bardzo bym chciał mieć przy sobie kogoś bliskiego, na kogo mógłbym liczyć w każdej sytuacji. Tak bardzo chciałbym mieć kogoś, kto by mnie rozumiał, chciałby wysłuchać, czasami poradzić, pocieszyć i rozweselić, kiedy trzeba. Bardzo potrzebuję czyjejś podpory, bym nie czuł się sam. 

No dobra, na tym koniec. Urwał się wątek. Wszystko miałem przemyślane i poukładane, a jednak. Do jakiegoś powodu się zdenerwowałem. Uświadomiłem sobie, że to wszystko gówno prawda. To jest gówno warte. Ta dyskoteka i to miejsce. Zaczyna boleć mnie głowa i brzuch. Nażarłem się tych czekolad, to teraz mam. 

Kurwa, ja pierdolę, jaki zajebisty wiatr! Co ja to właściwie robię? Siedzę w chuj i nudzę się jak mops. Ciele Boże ze mnie, które tylko szuka wymówek, aby nie stawić czoła życiu. Boję się życia, boję się dziewczyn, boję się dyskotek. Mam już dość. Dość tego wszystkiego. Wracam. I tak nie będę mógł się wykąpać, bo za zimno. Chyba że byłbym kompletnym idiotą. 

Nie wiem, dlaczego, ale opanował mnie straszny wkurw.