środa, 28 grudnia 2022

19 czerwca 1989

Poniedziałek 


20:30 


Tak mniej więcej wyglądał mój dzień pracy. Obiad zjedliśmy na polu. Pilnowała nas niemiecka brygadzistka – herszt baba. Nie było można odpocząć. Na koniec każdy był wypompowany jak stara dętka. Sama praca – cóż to za praca – nie była męcząca. No normalnie idziesz i jak trafisz na kłosy pszenicy, to wyrywasz i łamiesz w pół. Tyle. Jednak samo łażenie po tym gęstym zbożu porządnie dało nam się we znaki. Każdy kombinował, aby poruszać się brudną, gdzie nie było jęczmienia. 

Moje stosunki koleżeńskie nieco się poprawiły. Co jeszcze lepsze niż kilka dni wcześniej. Może nikt mnie się nie czepiał, dlatego że było z nami to babsko. W każdym razie przynajmniej z tym miałem dziś spokój. 

Kurczę jak ten czas szybko leci. Już zachodzi słońce. Trzeba wracać. Nie chcę się narażać naszej opiekunce. Wczoraj, gdy wróciłem 21:05 Kryczkowa wyjechała do mnie z mordą: "Gdzie byłeś?" Tak jakbym, kurwa, zabłądził w lesie. 

Tu jest tak pięknie, że aż nie chce się wracać. 

Dziś przyszło mi do głowy, że mógłbym wysłać do wychowawcy klasy pocztówkę stąd. Byłoby mu miło. W sumie to mógłbym wysłać też do wychowawcy z domu dziecka. Chodzi o to, że nie mam znaczków pocztowych. 

Po drodze jak tutaj szedłem, zauważyłem opalające się grupę Niemców. Młodzi ludzie. Przyjechali motocyklami. 

Wiatr ucichł. Chmury się rozpierzchły. Woda w zatoczce się uspokoiła. Wygląda tak, jakby było jej mniej. Czyżby odpływ? Nie wiem, czy tutaj jest to możliwe. Zatoczka wydaje się taka czysta i idealna do kąpieli to tylko złudzenie. Przy brzegu woda ma głębokość zaledwie dwadzieścia centymetrów, a pod spodem znajduje się półmetrowa warstwa mułu. Właśnie przed chwilą się nieopatrznie w niego wpakowałem. Dobrze, że tylko jedną nogą, bo to czarna, smolista śmierdząca maź. 

Boże, jaki spokój. Nie drgnie ani jeden listek na drzewie. Słychać głosy ludzi z kilku kilometrów. Wracam poprzez wysoką gęstą trawę. Tutaj żyje każdy krzak, w każdej kępie trawy kryje się jakaś żywa istota: jaszczurka, mysz albo ptak. 

Jutro znowu do jęczmienia. 

Zatrzymałem się. Zbyt piękny widok, aby go sobie odpuścić. Zachodzące słońce zabarwiło chmury na fioletowo, czerwono, a nawet zielono. Niebo stopniowo przechodzi pełną gamę barw. Chwilę popatrzę i idę dalej. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz