Czwartek
19:30
Siedzę w trawie. Przede mną aż do szosy rozciąga się olbrzymie pole ziemniaków. Na prawo spośród zieleni wyłania się kilka dachów i jakiś mały piekarniany komin. Na niebie bez chmur od razu rzuca się w oczy duży blady księżyc. Wokół mnie krzewy i drzewa. Względna cisza. Za mną rząd krzewów, skarpa chrzciny i woda aż po horyzont.
Przyszedłem robić zdjęcia. Założyłem kolorowy film i czekam, aż słońce opadnie nieco niżej. Nadzieję, że będzie lepszy efekt wizualny. Jest ciepło i bezwietrznie.
Cały dzień był pogodny, ale dosyć chłodny. Gdyby nie ten ciągły przejmujący wiatr mógłby być nawet upał. Dziś znowu sadziliśmy kapustę. Siedziałem na sadzarce i wkładałem rozsadę w bruzdę, która następnie była zasypywana przez specjalne kółka. Dziś praca i wszystko inne przebiegało bez większych zakłóceń, dlatego jestem spokojniejszy i mogę opisać wszystko po kolei.
Wczoraj już nie było tak różowo. Wydarzyło się coś, co bardzo mocno szarpnęło moimi nerwami. Przejdę od razu do sedna sprawy.
W pewnym momencie chłopaki zaczęli rzucać we mnie bryłami i ziemi. Gdybym stał w miejscu prawdopodobnie by przestali. Schowałem się jednak za przyczepę traktorową, a oni nie dali mi stamtąd wyjść. W końcu tak mnie wkurwili, że i ja zacząłem rzucać w nich. Niestety jedna bryła spadła na śpiącego w tym czasie Grześka. Wyskoczył jak poparzony. Wyglądało na to, że chce się ze mną bić. Później stwierdziłem, że była to tylko prowokacja z jego strony. Powaliłem go na ziemię, ale to niewiele dało. Kiedy jednak zobaczył, że się nie poddaję i przyjmuję wyzwanie, zrezygnował i wrócił na swoje miejsce.
Pozostali zaczęli się śmiać do rozpuku. Rzeczywiście wyglądało to dosyć śmiesznie. Trudno było i mnie się powstrzymać. Wiem, że nie powinienem był się wtedy śmiać. Okazało się, że Grześkowi jeszcze nie przeszło. Nie wiedział tylko jak się odegrać. Pobić mnie jakoś też nie wypadało. Opanowałem śmiech. Nie prowokowałem już losu. Na to konto zrobiłem sobie mały spacerek. W końcu Bogdan zaczął mnie wołać, żebym wrócił.
-Kurwa, spierdalajcie! Nie wierzę wam. Znowu jakiś numer wytniecie: jakieś pokrzywy albo coś, - powiedziałem zdenerwowany.
Okazało się, że te słowa też były nie na miejscu. Przy nich nie mówi się takich rzeczy. Grzegorz wpadł na pomysł, żeby mnie poparzyć. Nie uciekałem, bo nie wierzyłem, że rzeczywiście to zrobi, ale to był mój kolejny błąd. Jednak to zrobił. Teraz to już się naprawdę wkurwiłem. Wpadłem w furię. Nie pamiętam dokładnie, co robiłem, ale to nie wyglądało za ciekawie. W tej chwili miałem w głowie tylko jedno: poturbować, zabić, zmasakrować. Za coś chwyciłem. Nie pamiętam, co to było, chyba coś ciężkiego i twardego. Gdyby nie chłopaki nie wiem, czy Grzegorz z roboty wróciłby o własnych siłach. Powstrzymali mnie, a ja się rozpłakałem. To było ode mnie silniejsze. Nie mogłem się opanować, chociaż oni tego nie widzieli. Zobaczyli tylko moje zaczerwienione oczy i wzięli to za porządne wkurwienie się.
Teraz zastanawiam się nad jedną rzeczą. Wtedy rzeczywiście chciałem go zabić. Tak myślałem. Czy byłbym w stanie to zrobić? Może bym go i nie zabił, ale prawdopodobnie wyrządziłbym poważną krzywdę. Ostatni raz w takim stanie byłem w wieku 13 lat, kiedy byłem jeszcze w domu dziecka. Wtedy koledzy też chcieli mnie pobić. Chwyciłem za duży kamień, a oni uciekali przez siatkę do sadu, bo rzeczywiście chciałem zrobić im krzywdę.
Dobra, było, minęło. Nie ma sprawy. Był kolejny dzień pracy. Modliłem się, tylko aby nic już więcej się nie wydarzyło. Chociaż było mi niezwykle trudno, chciałem o wszystkim zapomnieć. Kiedy się uspokoiłem i zacząłem na spokojnie jeszcze raz roztrząsać tę sytuację i doszedłem do wniosku, że dużo było w tym wszystkim i mojej winy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz