Niedziela
20:00
Inną rzeczą, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie, były olbrzymie, wysokie skarpy. Mówią na to klify. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Aż trudno uwierzyć, że są wysokie na dwieście lub trzysta metrów. To wyżej niż Pałac Kultury. Z ich szczytów ludzie spacerujący po plaży zdawali się jak maleńkie mrówki, a sama plaża wąska jak tasiemka. Nie wiem, dlaczego, ale płakać mi się chciało. Widok zapierał dech w piersi. Nawet jakbym się bardzo starał, nie jestem w stanie tego opisać. Każdy musi to zobaczyć sam na własne oczy. Ta przestrzeń, odległość, wiatr rozwiewający włosy i poczucie niesamowitej wolności sprawia, że człowiek ma wrażenie, jakby był bliżej Boga.
Kiedy schodziłem na dół i różnica ciśnień zatykała mi uszy, zdałem sobie sprawę, jak są olbrzymie. Z góry trudno było dostrzec poszczególne osoby, bo momentami zlewały się one z kamieniami leżącymi na plaży.
Na dole ogłuszył nas szum wody. Wielkie fale z hukiem wdzierały się głęboko w wąski pas kamienistej plaży. Morskie dno też było usiane kamieniami. Przeszkadzało to trochę w kąpieli, bo było można skręcić kostkę, ale daliśmy radę. Powiem więcej, nikt nie zwrócił na to jakiejś specjalnej uwagi. Wszyscy chcieli po prostu się wykąpać.
Ostrożnie wszedłem po śliskich, porośniętych mchem i czymś jeszcze kamieniach w zielonkawą, nieprzeniknioną toń. Nagle ujrzałem, jak jej powierzchnia spiętrza się i uderza mnie z taką siłą, że nie byłem w stanie utrzymać się na nogach. Podniosłem się, ale kolejna fala znowu mnie przewróciła. Tak było kilka razy. Dopiero kiedy zacząłem płynąć, fale wzięły mnie na swoje grzbiety i zaczęły nieść. To wspaniałe uczucie móc tak z nimi współpracować.
Płyniesz, widzisz, że nadchodzi kolejna fala, odbijasz się od wody, a ona bierze cię na siebie do góry, a potem zjeżdżasz po niej do dołu jak w zimę z górki na sankach. Ta zabawa jest męcząca, to trzeba przyznać. Poza tym bardzo łatwo zachłysnąć się wodą. Jednak kiedy przywykniesz i nauczysz się korzystać z tej siły, współpracować z nią, a nie walczyć możesz bawić się tak przez godzinę albo i dłużej.
Oczywiście nie ma lekko i trochę trzeba popracować. Zarówno nogami, jak i rękoma. Szczególnie gdy nadchodzi kolejny grzbiet, ale gdy już dostaniesz się na jego wierzchołek, możesz spokojnie przestać poruszać jakąkolwiek częścią ciała. Fala sama niesie twoje ciało do brzegu, sama wybija cię do góry i rzuca na plażę jak lalkę. Coś niesamowitego.
Po tym wszystkim byłem kompletnie wypompowany, ale tak cholernie zadowolony i szczęśliwy, że zostanie mi to w pamięci do końca życia. Ten pierwszy raz, to pierwsze cudowne uczucie. Można powiedzieć, że spełniło się jedno z moich skrytych marzeń.
No i podejście na tę skarpę wymagało o wiele więcej wysiłku niż samo zejście. Szczególnie po tym szalonym pływaniu. Spadek wijący się serpentynami okazał się o wiele bardziej stromy, ale mimo to coś nam odwaliło i poszliśmy na skróty. Wspinaliśmy się po niebezpiecznie stromym zboczu. Każde spojrzenie w dół, każdy ruch groził osunięciem się piasku i stoczeniem w przepaść. Ten, kto miał większy bieżnik przy butach, był szczęśliwy, bo grunt mu się tak nie usuwał spod nóg.
W końcu, pomagając sobie nawzajem, przy pomocy kamieni i występów skalnych dotarliśmy na górę. Napiliśmy się wody i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Aparat znowu nawalił. Szkoda. Byłyby wspaniałe zdjęcia na tle morza i płynącego w oddali promu. Chodzi mi o ten klif, gdzie spojrzenie w dół wywołuje silne zawroty głowy. Bo poza tym miejscem to jakoś szczególnie ciekawie nie było. Szkoda mi tylko tego klifu. Oczywiście kilka fotek zrobiłem, ale nie tam, gdzie najbardziej mi zależało. Tam na górze naprawdę mógłbym wypstrykać cały film i pewnie jeszcze byłoby mało.
Obiad jedliśmy w Putbus. To też nad morzem. Osinobus zatrzymał się na rynku wśród kręgu białych domów. Przeszliśmy przez olbrzymie rondo, na środku którego jest pięknie poprowadzony przystrzyżony trawnik. Po drugiej stronie znajdował się pałacyk, także biały, rewelacyjnie odrestaurowany.
Obsługa też była fajna. Do stołu podawały młode dziewczyny, z naszych lat, albo jeszcze młodsze. Widać było, że nie miały zbyt dużego doświadczenia w obsłudze kelnerskiej. Jedna z dziewczyn na sam koniec zbierając szklanki, upuściła i stłukła jedną z nich.
Obiad był typowo niemiecki, ale bardzo smaczny. Na pierwsze danie oczywiście jak to w Niemczech coś w rodzaju zupy, tyle że bardzo gęste i tłuste. Pływało w tym daniu sporo kawałków mięsa i przeróżne jarzyny. Drugie danie składało się ze smażonego mięsa, frytek oraz gotowanego kalafiora. Były też dwie surówki do wyboru. Mizeria na słodko oraz gotowana fasolka szparagowa również na słodko. Do picia podano sok pomarańczowy. Nie obżarłem się jakoś specjalnie, ale też nie byłem mocno głodny. W sumie to najbardziej chyba smakował mi ten sok pomarańczowy. Aha no i było też jeszcze piwo, oczywiście, jeżeli ktoś sobie życzył. Nie powiem, bo nawet pani Kryczko spróbowała tego niemieckiego piwa.
Podsumowując, cała ta wycieczka chyba nie była jednak taka zła. Oczywiście mogłaby być lepsza, gdyby organizator wybrał trochę bardziej wygodny środek lokomocji. Nie powiem, ta jazda też mi została w pamięci. Gdyby całość była dopracowana i bardziej przemyślana, mógłbym powiedzieć, że było rewelacyjnie. No ale nie ma co narzekać, marki nie dołożyliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz