wtorek, 27 grudnia 2022

19 czerwca 1989

Poniedziałek 


20:00 


Lekki do tej pory wiatr w pewnym momencie całkowicie ucichł i zapanowała całkowita cisza. Słychać było tylko moje własne szeleszczące kroki i zmęczony oddech. W końcu podniosłem głowę i rozejrzałem się to okolicy. Po horyzont ciągnęło się zielonozłote dość niskie zboże gdzieniegdzie poprzetykane kępami krzewów i drzew. Słońce lało z nieba istne kaskady ciepła. Moje ciało przybrało kolor purpury i brązu. Czuć było zapach przypieczonej skóry. 

Postanowiłem założyć koszulę. Od razu po kryłem się piekącym potem. Ubranie przykleiło się do ciała. Mój oddech stawał się coraz cięższy. Rozpalone powietrze nie chciało wpływać do płuc. W oddali wszystko zaczęło falować w jego rozgrzanej fakturze. Unosiło się pionowo do góry, zniekształcając obraz na horyzoncie. 

Moje nogi robiły się coraz cięższe, plątały się w gęstym jęczmieniu. Miałem wrażenie, że za moment upadnę i już nie będę miał siły się podnieść. Pomimo papierowego, naprędce skleconego kapelusza głowa pękała mi w szwach. W ustach czułem gorycz i sól spływającego w ich kąciki potu. 

Szedłem coraz wolniej, powłócząc stopami. Zostałem nieco w tyle za tyralierą idących przede mną ludzi. Miałem wrażenie, że jestem w samym centrum jakiejś wielkiej rozpalonej sauny. Smażyłem się jak kurczak na rożnie. Po głowie zaczęły chodzić mi różne myśli. Takie, które normalnie nigdy by mi do niej nie przyszły. Przypominałem sobie różne rzeczy, fakty i zjawiska. 

W pewnym momencie ku mojemu ogromnemu zdziwieniu tuż przed sobą ujrzałem piękną smukłą zielonooką dziewczynę. Jej lekkie jak puch włosy spadały na ramiona i plecy. Była tuż przy mnie. 

Stanąłem. Przyglądała mi się swoimi szmaragdowymi spokojnymi i ufny mi oczyma. Na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny uśmiech. Jej buzia w zarysie była kroplą wody. Na dodatek rzeczywiście wyglądała, jakby była wilgotna. Była tu przede mną. 

Widziałem ją wtedy jak teraz tę białą kartkę. Jej duże głębokie oczy budziły we mnie spokój i poczucie bezpieczeństwa. Uniosła malutką jasną dłoń i miękkim delikatnym ruchem przywołała mnie do siebie. Chciała, bym poszedł za nią. Jej długa jedwabna sukienka układała się w piękne fałdy. 

Byłem dziwnie spokojny, ale chciałem jej dotknąć. Ciekawość Była silniejsza ode mnie. Wyciągnąłem rękę. Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu przeszła przez nią jak przez mgłę i po chwili nie widziałem już żadnej postaci. Wokół rozciągało się tylko zboże. 

Próbowałem otrząsnąć się z odrętwienia i majaków, lecz nie byłem w stanie, bo oto następny obraz ukazał się przed moimi oczami. Na wysokiej górze gdzieś przede mną majaczył duży zamek okolony wysokim żywopłotem. Wokół zamiast jęczmienia rozciągała się bujna, zielona, soczysta łąka. 

Ruszyłem w kierunku widma. Okazało się bardziej realne, niż mi się zdawało. Olbrzymia brama była otwarta. I oto znalazłem się w jego wnętrzu. 

Znajdowałem się w dużej komnacie z kominkiem. Na ścianach porozwieszane były strzelby oraz trofea myśliwskie. Na podłodze zamiast dywanów leżały miękkie, grube futra upolowanych zwierząt. Na samym środku znajdowała się duża drewniana ława i kilka stylowych krzeseł. W kominku radośnie trzaskał ogień. Było ciepło i przytulnie, ale nie gorąco. 

W jakiś sposób wiedziałem, że ów zamek jest niedostępny dla innych ludzi. Byłem sam. Wielkie bramy strzegły mojego bezpieczeństwa. Usiadłem na puszystej wygodnej podłodze. Patrzyłem w ogień.

 W pewnym momencie poczułem na ramieniu delikatny dotyk. Był tak przyjemny, delikatny i troskliwy, że bałem się odwrócić głowę. Docierało do mnie czyjeś bezpieczne, spokojne ciepło. Widziałem. To była ona. Cudowne zielone oczy, długie jasne włosy – księżniczka z moich snów, uosobienie marzeń. 

Co było dalej? Myślę, że nie muszę tego opisywać. Każdy z łatwością może dopowiedzieć swój dalszy ciąg. 

Tymczasem wszedłem, zostawiając za sobą niewyrwane kłosy pszenicy, które trzeba było koniecznie usunąć. Czyjś stanowczy głos wyrwał mnie nagle z głębokich rozmyślań. Sprężyłem się w sobie i wziąłem solidnie do pracy. W gęstym dojrzewającym i jęczmieniu znowu zacząłem wypatrywać zabłąkanych Kłosów pszenicy, których nie powinno tutaj być. Końca pola jeszcze nie widziałem, a już tak bardzo chciało mi się pić. Plecy piekły jak posiekane nożem i posypane pieprzem. Nie wytrzymałem i ponownie zdjąłem koszulę. Wiedziałem, że muszę jednak dojść do końca. Nie mogłem rozkraczyć się w środku pola, bo nie miałby mnie kto zabrać. Chcąc nie chcąc szedłem dalej. 

No tak, w tym momencie należy się pewne wyjaśnienie. To, co napisałem to opowiadanie, aczkolwiek oparte w jakimś stopniu na faktach. Faktem jest to, że byłem na tym polu, że było gorąco, że pracowałem, ale reszta to już tylko i wyłącznie moja wyobraźnia. Oczywiście podkoloryzowałem opis dla lepszego efektu. 

No cóż, teraz siedzę pośród tej trzciny tak jak wczoraj. Z tą jednak różnicą, że dziś słońce skryło się za chmurami. Jeżeli deszcz mnie wkrótce stąd nie wygoni, to będę się cieszył. 

Właśnie zbliża się kolejna potężna chmura. 

Wracając do tematu, chciałbym dodać, że uczę się pisać opowiadania. Staram się opracować i wyrobić swój własny indywidualny styl. Oczywiście jest on w jakimś stopniu oparty na moich ulubionych pisarzach. Między innymi muszę tu wymienić Stanisława Lema, Chociaż on głównie odnosi się do fantastyki naukowej, a moje powiastki to zwykłe fantasy. Może kiedyś zajmę się inną dziedziną. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz