Sobota
19:40
Po obiedzie wyszedłem z Andrzejem i Zygmuntem nad zatokę się opalać. W pierwszym momencie mieliśmy zamiar się wykąpać, ale gdy stwierdziliśmy, że woda jest brudna jak jasna cholera i na dodatek śmierdzi, jakby dolano do niej benzyny, zrezygnowaliśmy z tego. Na plaży spostrzegliśmy nasze dziewczyny, a że miałem aparat fotograficzny, zrobiłem kilka zdjęć. No nie, ładne mi trochę. Wypstrykałem cały film. Nie mogłem się powstrzymać, bo dziewczyny ładne. Zresztą nie ma co żałować, filmy fotograficzne są tutaj tanie jak barszcz. Później pojawili się Niemcy i zaczęli z naszymi laskami flirtować. Na początku byli uprzejmi, żartowali, ale później zaczęli robić się nachalni i dość agresywni. Może sobie wyobrażali, że coś z tego będzie. No ale nie, dziewczyny nie były nimi zainteresowane.
W końcu zebraliśmy swoje rzeczy i przeszliśmy na niewielką wysepkę leżącą nieopodal brzegu. Było płytko, a woda była naprawdę wstrętna. Zapadaliśmy się po łydki w czarnym, lepkim mule, ale kiedy byliśmy już na miejscu, okazało się, że jest tu wiele miejsca do opalania się. Rozłożyliśmy ręczniki kąpielowe i zaczęliśmy się opalać. W pewnym momencie Zygmunt żartowniś zaproponował, aby opalać się na waleta. O dziwo nasze laski na to przystały. Postanowiły tylko odejść nieco dalej, by się za bardzo nie krępować.
Leżeliśmy sobie spokojnie i się grzaliśmy na słoneczku, kiedy nagle dotarł do nas donośny, przeraźliwy krzyk. W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Byłem przekonany, że dziewczyny coś znalazły i krzyczą tak do siebie nawzajem.
-Krystyna, Krystyna szybko!
A później:
-Zygmunt, Zygmunt!
Uniosłem się na łokciach i spojrzałem w tamtą stronę. W pierwszym momencie zupełnie nie widziałem tam nic, co byłoby jakoś specjalnie podejrzane. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, w czym rzecz. Wyglądało to mniej więcej w ten sposób:
Laski spierdalają co sił w nogach, a za nimi biegnie całe stado krów.
W pierwszym momencie pomyślałem sobie, że to głupie tak bać się zwykłych krów. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ta uwaga była niestosowna. Ujmę to w ten sposób: Jednej krowy nie boi się mi nikt, prawda? Pięciu też, nawet pięćdziesięciu, ale gdy pędzi na ciebie tabun złożony z kilku tysięcy bydlaków, to już nie wygląda tak zabawnie, nie? No właśnie. Poza tym zadziałał tutaj instynkt stada.
Nie potrafię dokładnie określić, co to było, ale pierwsze z brzegu wykazały jakieś zainteresowanie naszymi dziewczynami i zaczęły w stronę nich się iść, nawet powoli. Dalsze poruszały się kłusem, a te na tyle zaczęły biec, nie zważając już na nic. Taka masa zwierząt działa jak spychacz i jak nie zejdziesz z drogi, to cię w traktują.
Tak czy inaczej, może to niezbyt ładnie, ale w tym momencie opanował mnie tak histeryczny śmiech, że w żaden sposób nie mogłem się opanować. To naprawdę wyglądało śmiesznie.
No dobra po przemyśleniu tego wszystkiego, nie wydaje mi się już to takie zabawne. Mogło im się coś stać. Wcale nie było o to trudno. Dopiero po wszystkim zdałem sobie z tego sprawę. No ale z drugiej strony laski miały takiego pietra, że mało w gacie nie narobiły.
No i jeszcze ta ich dyskusja nad brzegiem.
-Ty, a one umieją pływać?
-Nie wiem, chyba tak.
-O Boże, o Boże to ja się wolę utopić!
Dziewczyny z ubraniami w ręku biegły co sił w nogach brzegiem morza, a krowy wielkim łukiem starały się zagrodzić im drogę.
Nie było na co czekać. Trzeba było coś wymyślić i to szybko. Zerwaliśmy się z miejsca i pobiegliśmy do nich. Pierwsze pytanie, jakie się pojawiło to, co zrobić? Nie bardzo wiedzieliśmy, jak im pomóc. Przecież nie powiesz krówką: "przepraszam panie, ale czy mogłyby panie zostawić nasze dziewczyny w spokoju?" Na dodatek część tych krów biegiem ruszyła w naszą stronę.
No ale my tak łatwo nie daliśmy się wystraszyć. Jako że plaża była kamienista, amunicji było pod dostatkiem. Zaczęliśmy napierdalać w zwierzęta kamieniami. A co mieliśmy robić? Przyglądać się? Wtedy też się śmiałem. Każdy się śmiał. Rzucaliśmy w te krowy kamieniami i rechotaliśmy jak najęci.
Tym czasie dziewczyny zdążyły się oddalić na bezpieczną odległość. Zygmunt poradził im aby nie wpadały w panikę i nie starały się biec, bo wtedy krowy także biegną. Im szybciej by uciekały, tym szybciej zwierzęta by je goniły. W pewnym momencie nie dałoby już się zapanować nad sytuacją. Jednak jakoś trudno było to naszym dziewczynom wytłumaczyć. One wciąż się panicznie bały. Pomimo że większość z nich teoretycznie pochodzi ze wsi, tak naprawdę chyba nigdy do tej pory nie widziały takiej ilości bydła. Co chwila któraś zaczęła panikować i biec co sił w nogach. Reakcja była do przewidzenia.
W końcu dziewczynom udało schować się za niewielkim pagórkiem, no ale my zostaliśmy z tym problemem. Okazało się, że stado liczyło o wiele więcej osobników, niż nam się na początku wydawało. Ciągle nadciągały nowe i nowe z różnych stron wyspy. To wszystko zaczynało przypominać jakąś scenę z horroru. Widzieliśmy, jak olbrzymimi tyralierami wybiegają zza pagórków i wzniesień i jak średniowieczni barbarzyńcy cwałują w naszą stronę tak, jakby starały się nas otoczyć i stratować swoją czarną masą. Pomimo zabawności całej sytuacji po moich plecach przebiegł dreszcz.
Powoli i ostrożnie zaczęliśmy wycofywać się w stronę naszych ubrań. W końcu któryś z chłopaków nie wytrzymał i wrzasnął na całe gardło. Zwierzęta stanęły. Cofaliśmy się, cały czas śledząc ich ruch. Powoli szły za nami. W końcu Zygmunt nie wytrzymał. Zaczął biec w ich stronę i wrzeszczeć przeraźliwie głośno. Machał przy tym ręcznikiem nad głową. Krowy rozbiegły się na wszystkie strony. Nie na długo. Po chwili znów się przegrupowały i ruszyły w naszą stronę. Jeszcze raz powtórzyliśmy ten sam zabieg. Tym razem wszyscy. Krowy znów się rozbiegły, ale tylko na krótką chwilę. Kiedy były już blisko, jeszcze raz zrobiliśmy to samo. I tak pokonując dwa kroki do przodu, trzy do tyłu, bardzo powoli i ostrożnie wycofaliśmy się poza granicę pastwiska. Kiedy byliśmy już na plaży od strony brzegu, zwierzęta całkowicie się zatrzymały. Mimo to zdenerwowany Zygmunt chwycił kawał porządnego drąga i krzyknął w ich stronę:
-No dobra, niech, kurwa, któraś się do mnie zbliży, to jej zaraz zapierdolę!
Później powiedział nam, że rzeczywiście chciał to zrobić. Tę wyspę nazwaliśmy Wyspą Krów. Ta przygoda pozostanie w mojej pamięci na całe życie.
Teraz siedzę na brzegu i spoglądam na wyspę pełną krów. Teraz wydają mi się one takie małe i niewinne. Nie wiem, czy chciałbym się tam pojawić po raz drugi.
Mieszkam na tej wyspie dopiero tydzień, a już czuję się tak, jakbym był tu wiele lat. Pomimo nieco surowego klimatu podoba mi się tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz