Środa
20:00
Głowa w wietrze
Szumią liście pod niebem z ołowiu.
Wieczór dreszczem przenika mnie chłodnym.
Słowa w myślach,
Myśli w trawie ukryte jak świerszcze.
Głowa w wietrze,
Wiatr marzenia przynosi z daleka.
Jeszcze przed chwilą pogoda była dosyć znośna, ale teraz zerwał się silny wiatr. Powietrze wypełniło się mgłą niesioną znad morza.
I co ja właściwie znaczy w tym pojebanym świecie? Chwilami nie potrafię odróżnić dobra od zła, świecidełek od prawdziwych wartości. Wiem, że powinienem pisać o tym, co się tutaj dzieje, ale nie mam na to czasu. Pracujemy od śniadania do samej kolacji, a po kolacji to każdy siedzi w pokoju i zagląda do zeszytu przez ramię. Nie jest to komfortowe, a już na pewno nie napiszę nic o moich kolegach.
Uciekłem. Może nie powinienem, ale nie mogłem już dłużej tak wytrzymać. Można powiedzieć, że towarzystwo mi nie odpowiada. Jakoś nie mogę się z nimi dogadać. Wychodzi na to, że to banda kompletnych pojebanych idiotów. Próbowałem się do nich dostosować, ale to zupełnie niemożliwe. Musiałbym się stać dokładnie taki jak oni. Teraz zrobili ze mnie grupowego o fermę. Nie jestem nim i nigdy nie byłem, ale jak komuś na tym bardzo zależy, a cała banda półgłówków podchwyci temat, to choćbyś nie wiem, jak się starał, to mogą cię zgnoić. To takie chamskie zagrania, aby towarzystwo miało zabawę. Jak nie jesteś Schwarzeneggerem i nie umiesz komuś przypierdolić w ryj, to jesteś przegrany.
Śmieją się ze mnie z byle okazji i robią głupie kawały. To przykre, bo nawet pani Kryczka, nasza opiekunka traktuje mnie gorzej niż ich.
Zdaję sobie sprawę, że w tej sprawie Sam sobie jestem trochę winny, bo jej zdanie o mnie zmieniło się na gorsze po tym ekspresie z alkoholem w ostatnich dniach nauki. Mimo wszystko uważam, że to, co było kiedyś, nie powinno mieć aż takiego dużego wpływu na to, co dzieje się teraz i tutaj tak daleko od domu.
Pani Kryczka uważa mnie za jakiegoś pijaka i łobuza. No ale z drugiej strony nie ma się co dziwić, bo dołożyłem sobie jeszcze teraz tym piciem w pociągu.
Wszystko, co robię, w ich oczach robię źle. Ciągle mnie poprawiają i wytykają każdy najmniejszy nawet błąd. W ten sposób najdrobniejsze potknięcie urasta do rangi katastrofy. Boże, przecież człowiek kiedyś musi coś zrobić pierwszy raz. Poza tym jestem indywidualistą, outsiderem, człowiekiem, który stara się znaleźć własne rozwiązania problemu. Nie wyobrażam sobie powtarzania czegoś mechanicznie przez cały dzień, nie zadając sobie pytania, dlaczego akurat tak a nie inaczej.
Dziś spóźniłem się do pracy jedną minutę, a tak mnie opierdoli, że poszło mi w pięty. Ich zdaniem Niemcy nie lubią, jak ktoś się spóźnia. Nawet minutę.
Siedzę nad wodą. Jest to jedna z tych uroczych zatoczek, których jest pełno na tej wyspie. To jest właśnie morze. Słońce odbija się od pomarszczonej tafli wody, barwiąc ją na pomarańczowo purpurowy kolor. Wielka tarcza próbuje przebić się przez warstwę chmur i właściwie widać tylko jej zarys.
Dziś po raz pierwszy poznałem smak morskiej wody. Dziś po raz pierwszy widziałem żywą meduzę na własne oczy. Nie kąpaliśmy się jeszcze, bo woda była zbyt płytka, chociaż brodziliśmy po kolana. Tamtą zatoczkę można było przejść piechotą, nie mocząc nawet kąpielówek. Rozciąga się ona na mniej więcej 5 km i jest tak piękna, że dech zapiera. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak niesamowitego.
Teraz też znajduję się nad wodą, ale to nie jest sama zatoka. Tamta jest po drugiej stronie wyspy. Jest zimno i niezbyt przyjemnie, ale w ciągu dnia było całkiem znośnie.
Zastanawiam się, jaka jest teraz pogoda w Warszawie. Na pewno upał. Tutaj upałów raczej bym się nie spodziewał. To najbardziej wysunięty na północ skrawek Niemiec. Ciągle wieje od morza wilgocią i chłodem. Słońce świeci, ale jakoś nie może ogrzać powietrza.