Środa
20:30
Od samego rana z nieba lały się istne strugi gorąca. Powietrze nad łanami jęczmienia falowało. Oddychało się niesłychanie ciężko. Szliśmy przez ogromne połacie zboża, które rozciągało się od horyzontu po horyzont. Nogi plątały się, odmawiając posłuszeństwa. Poza tym zanosiło się na porządną burzę. Chociaż jak na złość do tej pory nie spadła ani kropla deszczu. Dzisiejszy dzień wyglądał identycznie jak wczorajszy, z tą jednak różnicą, że dziś pilnowała nas ta herszt baba, która za żadne skarby nie chciała na chwilę nawet usiąść.
Jeszcze teraz horyzont jest zamglony, ale chmur na razie nie widać. Kiedy tak szedłem przez to pole i wypatrywałem tych zielonych kłosów pszenicy w żółtym jęczmieniu, dostałem już oczopląsu. Wszystko, co widziałem, zlało mi się w jedno zielono-żółte tło.
Ciągle mi się zdaje, że zanosi się na burzę. To przez te odgłosy. Gdzieś w pobliżu musi znajdować się poligon wojskowy albo strzelnica policyjna. Ciągle słychać strzały i wybuchy. Regularnie niebo przecinają myśliwce wojskowe, co chwilę przekraczając barierę dźwięku.
W ogóle dzieją się tu dziwne rzeczy. Zauważyłem między innymi coś, co porusza się i zostawia ślad jak odrzutowiec, tyle że leci przynajmniej pięć razy szybciej niż jakikolwiek w samolot wojskowy. Nawet dla mnie – laika jest to dobrze widoczne. Poważnie.
To coś w ciągu piętnastu sekund pokonało nieboskłon od horyzontu po horyzont. Nasuwa się prosty wniosek – to nie był samolot. Zresztą to coś było tak małe albo leciało tak wysoko, że prawie nie było tego widać. Widać było tylko białą smugę kondensacyjną z niesamowitą prędkością przecinającą błękitne, czyste niebo. To coś przeleciało mniej więcej około południa także i wczoraj.
Ta wyspa robi na mnie dziwne, niesamowite wrażenie. Ciągle odczuwam jej przestrzeń, rozległość pól i wody, a jednocześnie czuję jej indywidualność i niepowtarzalność, jej intymny, prywatny mikroklimat, klimat życia lokalnych mieszkańców.
Wczoraj, gdy koledzy spali podczas pracy, a czasami tak się zdarza, postanowiłem przejść się nad zatokę. Już z drogi widziałem pływające po niej olbrzymie statki pasażerskie, promy kursujące do Szwecji oraz mniejsze i większe jachty. Nawet nie dochodzą do drogi i idąc przez łąkę, odniosłem to dziwne, dominujące wrażenie. Sucha, szeleszcząca trawa rozciągała się poprzez wzgórza falami aż do jęczmienia za drogą. Intensywny zapach siana wdzierał się w moje nozdrza.
Wreszcie dotarłem nad zatoczkę. Woda sięgała po kraniec świata. Gdzieś w oddali na drugim końcu ledwie widoczne majaczyło jakieś miasto. Wydawało się, że jest to najbliższe osiedle ludzkie. Wszędzie wokół były pola, woda albo las. Wszędzie wokół pełno wszystkiego co tylko się rusza: ptaków, mniejszych i większych zwierząt. Brak tylko człowieka. A nie, byłem przecież ja.
Niemal namacalnie czułem na plecach tę olbrzymią, niesamowitą otaczającą mnie przestrzeń. Miałem wrażenie, że to wszystko stworzone jest tylko dla mnie i należy tylko do mnie. Przynajmniej w tej chwili.
W tej jednej chwili miałem wrażenie, że na całej Ziemi oprócz mnie nie ma ani jednego człowieka, że cała Ziemia jest bezludna. Byłem tylko ja i przyroda. Sam na sam z tym wszystkim, co mnie otacza. Doświadczyłem tak niesamowitej ekscytacji jakiegoś takiego niewypowiedzianego szczęścia, że trudno to opisać. To było połączenie radości, nostalgii i jakiegoś takiego cudownego upojenia. Od tej pory nikt i nigdy nie będzie w stanie mnie oszukać, że jestem oderwany od tego, co mnie otacza. Nawet gdy będę zamknięty w betonowym blokowisku, będę miał świadomość, że jestem częścią przyrody.
Wszystko żyje. W trawie obok z szelestem przesunął się padalec, nad głową przeleciał krzyczący wydrzyk, a gdzieś wysoko poszybowała kania ruda. Wszystko to żyło swoim własnym rytmem jeszcze zanim my ludzie opanowaliśmy ten skrawek świata.
Kim jestem? Skąd przychodzę i dokąd zmierzam? I czy to jest miłość?
