sobota, 31 grudnia 2022

21 czerwca 1989

Środa


20:30


Od samego rana z nieba lały się istne strugi gorąca. Powietrze nad łanami jęczmienia falowało. Oddychało się niesłychanie ciężko. Szliśmy przez ogromne połacie zboża, które rozciągało się od horyzontu po horyzont. Nogi plątały się, odmawiając posłuszeństwa. Poza tym zanosiło się na porządną burzę. Chociaż jak na złość do tej pory nie spadła ani kropla deszczu. Dzisiejszy dzień wyglądał identycznie jak wczorajszy, z tą jednak różnicą, że dziś pilnowała nas ta herszt baba, która za żadne skarby nie chciała na chwilę nawet usiąść. 

Jeszcze teraz horyzont jest zamglony, ale chmur na razie nie widać. Kiedy tak szedłem przez to pole i wypatrywałem tych zielonych kłosów pszenicy w żółtym jęczmieniu, dostałem już oczopląsu. Wszystko, co widziałem, zlało mi się w jedno zielono-żółte tło. 

Ciągle mi się zdaje, że zanosi się na burzę. To przez te odgłosy. Gdzieś w pobliżu musi znajdować się poligon wojskowy albo strzelnica policyjna. Ciągle słychać strzały i wybuchy. Regularnie niebo przecinają myśliwce wojskowe, co chwilę przekraczając barierę dźwięku. 

W ogóle dzieją się tu dziwne rzeczy. Zauważyłem między innymi coś, co porusza się i zostawia ślad jak odrzutowiec, tyle że leci przynajmniej pięć razy szybciej niż jakikolwiek w samolot wojskowy. Nawet dla mnie – laika jest to dobrze widoczne. Poważnie. 

To coś w ciągu piętnastu sekund pokonało nieboskłon od horyzontu po horyzont. Nasuwa się prosty wniosek – to nie był samolot. Zresztą to coś było tak małe albo leciało tak wysoko, że prawie nie było tego widać. Widać było tylko białą smugę kondensacyjną z niesamowitą prędkością przecinającą błękitne, czyste niebo. To coś przeleciało mniej więcej około południa także i wczoraj. 

Ta wyspa robi na mnie dziwne, niesamowite wrażenie. Ciągle odczuwam jej przestrzeń, rozległość pól i wody, a jednocześnie czuję jej indywidualność i niepowtarzalność, jej intymny, prywatny mikroklimat, klimat życia lokalnych mieszkańców. 

Wczoraj, gdy koledzy spali podczas pracy, a czasami tak się zdarza, postanowiłem przejść się nad zatokę. Już z drogi widziałem pływające po niej olbrzymie statki pasażerskie, promy kursujące do Szwecji oraz mniejsze i większe jachty. Nawet nie dochodzą do drogi i idąc przez łąkę, odniosłem to dziwne, dominujące wrażenie. Sucha, szeleszcząca trawa rozciągała się poprzez wzgórza falami aż do jęczmienia za drogą. Intensywny zapach siana wdzierał się w moje nozdrza. 

Wreszcie dotarłem nad zatoczkę. Woda sięgała po kraniec świata. Gdzieś w oddali na drugim końcu ledwie widoczne majaczyło jakieś miasto. Wydawało się, że jest to najbliższe osiedle ludzkie. Wszędzie wokół były pola, woda albo las. Wszędzie wokół pełno wszystkiego co tylko się rusza: ptaków, mniejszych i większych zwierząt. Brak tylko człowieka. A nie, byłem przecież ja. 

Niemal namacalnie czułem na plecach tę olbrzymią, niesamowitą otaczającą mnie przestrzeń. Miałem wrażenie, że to wszystko stworzone jest tylko dla mnie i należy tylko do mnie. Przynajmniej w tej chwili. 

W tej jednej chwili miałem wrażenie, że na całej Ziemi oprócz mnie nie ma ani jednego człowieka, że cała Ziemia jest bezludna. Byłem tylko ja i przyroda. Sam na sam z tym wszystkim, co mnie otacza. Doświadczyłem tak niesamowitej ekscytacji jakiegoś takiego niewypowiedzianego szczęścia, że trudno to opisać. To było połączenie radości, nostalgii i jakiegoś takiego cudownego upojenia. Od tej pory nikt i nigdy nie będzie w stanie mnie oszukać, że jestem oderwany od tego, co mnie otacza. Nawet gdy będę zamknięty w betonowym blokowisku, będę miał świadomość, że jestem częścią przyrody. 

Wszystko żyje. W trawie obok z szelestem przesunął się padalec, nad głową przeleciał krzyczący wydrzyk, a gdzieś wysoko poszybowała kania ruda. Wszystko to żyło swoim własnym rytmem jeszcze zanim my ludzie opanowaliśmy ten skrawek świata. 

Kim jestem? Skąd przychodzę i dokąd zmierzam? I czy to jest miłość? 




piątek, 30 grudnia 2022

21 czerwca 1989

Środa


20:00 


To, co napisałem wyżej to oczywiście czysta fantazja. Nic takiego nie miało miejsca. Wszystko rozegrało się w mojej głowie. Nie jestem w ogóle przekonany, czy powinienem coś takiego przenosić na papier, ale jeżeli już mam wyrzucać z siebie wszystko, co we mnie jest, to nie może tu zabraknąć takich właśnie dziwnych myśli. I przyznam, że jest ich nad wyraz dużo. 

Powstają same jakby bez udziału mojej świadomości i woli. Mogę śmiało powiedzieć, że co druga myśl jest o seksie. Choć oczywiście nikomu się tym nie chwalę. Wyobrażam sobie różne sytuacje. Jestem w jakimś ciekawym miejscu i już powstaje odpowiednia do tego historyjka. Niekoniecznie o zabarwieniu erotycznym. Jednak takie powstają najczęściej. 

Erotyka to ważna część mojej rozbudowanej wyobraźni. Sam nie wiem, gdzie leżą jej granice. Codziennie mam nowe pomysły, powstają nowe historie. Są tworzone na bieżąco. Są takie, które zalegają we mnie już od dawna i czekają na swoje urzeczywistnienie w jakiejś formie. Niekoniecznie w naturze. Wystarczy mi, jeśli przeleję to na papier. Takie długo zalegające historię z biegiem czasu rozbudowuje i dodaję nowe wątki. Więc jest to coś więcej niż tylko chwilowa fantazja. 

Oczywiście są też historyjki, które powstają adekwatnie do sytuacji i później o nich zapominam. Nie potrafię powiedzieć, których jest więcej. 

Nie wiem, czy to źle, czy dobrze, ale ja już taki jestem, że przystosowuję tę naszą szarą rzeczywistość do moich fantazji, do mojej wyobraźni. Wiem, że powinno być raczej odwrotnie, że to fantazje powinno dostosowywać się do rzeczywistości, ale ja tak nie potrafię. Moja wyobraźnia jest jak wolny ptak. Nie można jej okiełznać. 

Uwielbiam budować skomplikowane, rozległe, obce, egzotyczne światy. Uwielbiam tworzyć nowych bohaterów, nieznane zjawiska i całe życiorysy. Zajmuje mi to sporo czasu, niejednokrotnie bardzo przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, ale daje tak niesamowicie dużo zadowolenia i satysfakcji, że trudno z tego zrezygnować. 

Wiem, że będę pisał. Wiem, że jestem do tego stworzony. Nie umiem bez tego żyć. Wiem, że powinienem zabrać się do tego bardziej poważnie, ale w tej chwili nie wiem jak. Chciałbym tworzyć całe powieści i myślę, że może by mi się nawet to udało. Tak, na pewno by się udało. Przy odpowiedniej ilości poświęconego na to czasu. 

Chciałbym pisać książki o tematyce science fiction albo zbliżone. Już taki jestem, że muszę opisać to, co jest we mnie to, co leży mi na sercu. Inaczej jest mi ciężko. Pisząc, pozbywam się tego zalegającego we mnie brudu, tych wszystkich rzeczy, których normalnie nie mogę powiedzieć swoim kolegom. Pisanie pozwala mi normalnie żyć, zachować równowagę psychiczną. Poza tym już niejeden raz przy pomocy tego zeszytu udało mi się rozwiązać jakiś trudny problem, z którym do tej pory nie mogłem sobie dać rady. 

Zastanawiałem się, dlaczego tak się dzieje. Nie wiem jak inni, ale ja mam tak, że już przez samo to, że komuś powiem o tym, co mnie dręczy, jest mi lżej. A jak nie mogę lub nie ma kogoś odpowiedniego, wystarczy, że zapiszę to w zeszycie i później na spokojnie przeczytam. Myślę, że chodzi tutaj o określenie rzeczywistej skali problemu. Często po prostu wyolbrzymiam moje zmartwienia do monstrualnych rozmiarów i dlatego nie potrafię sobie dać z nim rady. 

Kiedy mam już wszystko zapisane w zeszycie i po jakimś czasie przeczytam to od nowa, bardzo często rozwiązania nasuwają się same i są tak oczywiste, że aż trudno w to uwierzyć. Poza tym już sama świadomość, że mam jakiś sposób aby pozbyć się wszystkich złych myśli, czy frustracji sprawia, że jestem o wiele bardziej spokojny, pewny siebie i budzę się z uśmiechem na twarzy pomimo problemów dnia codziennego. 

Chciałem jeszcze raz zaznaczyć, że ja nie rejestruję przebiegu wydarzeń. Czytając to, możesz odnieść błędne wrażenie, że tak było w moim życiu. Nie było. To znaczy, było, ale tylko w jakimś małym stopniu. Wpisuję fakty raczej z obowiązku kronikarskiego, ale nie jest to moim priorytetem. Ten zeszyt, jak i wszystkie inne to moi spowiednicy i przyjaciele, których nie mogę znaleźć w realnym świecie. Ten zeszyt jest jak obojętny nieznajomy przypadkowo spotkany w pociągu. Słucha, ale wiesz, że nic z tym nie zrobi, bo za chwilę się rozstaniecie i więcej nie zobaczycie. Jeżeli ktoś słucha twoich zmartwień, to tak jakby część z nich brał na swoje barki. W moim przypadku to oznacza więcej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. 

Właśnie dzisiaj, a może już i wczoraj uświadomiłem sobie, dlaczego bawię się w te zapiski, dlaczego z własnej woli na jakiś czas decyduje się na ucieczkę od świata realnego. To weszło mi już w krew i nie chcę tego przerywać. Zdałem sobie sprawę, że nie chcę odejść z tego świata, nie pozostawiając po sobie choćby najmniejszego śladu. 

Kto o mnie będzie myślał, kiedy mnie to nie będzie? Przychodzisz, żyjesz, odchodzisz, znikasz, nie ma cię. Kto tobie nie myśli, nikt o tobie nie pamięta. Nie chcę tak. Chcę po sobie coś pozostawić. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś po kilkudziesięciu czy nawet po kilkuset latach weźmie ten stary, pożółkły zeszyt w swoje ręce, otworzy ostrożnie jego kartki i zacznie czytać zapiski zwykłego człowieka i nie będzie on już taki zwykły.




czwartek, 29 grudnia 2022

21 czerwca 1989


Środa


19:20 


Wczoraj się nie odzywałem, bo zgubiłem długopis i nie miałem czym zrobić wpisu. Dzisiaj też mi przeszkadzają. Koniecznie chcieli, abym z nimi poszedł. Puściłem ich przodem, mówiąc, że zaraz do nich dołączę. Teraz stercza pod tymi topolami i czekam, aż zniknął z mojego pola widzenia. I tak nie znają miejsca, w którym codziennie przesiadują, więc mogę tam spokojnie się udać. 

No dobra idę. 


Idąc nad zatoczkę, patrzyłem pod nogi. 

"Wczoraj nie było żadnych śladów, dziś jest ich pełno", - pomyślałem, - "Ciekawe kto tędy przechodził?"

Mimo że zbliżał się wieczór, po upalnym dniu słońce prażyło niemiłosiernie. Miałem ochotę się wykąpać. Byłem spocony i zmęczony po ośmiu godzinach pracy. Tutaj ciężko było znaleźć inną rozrywkę. 

W pewnym momencie gdzieś w trzcinach usłyszałem muzykę. W chwili dotarło do mnie, że to radio. Mimo to nie zwróciłem na ten fakt większej uwagi. Szedłem dalej. 

Okazało się, że muzyka gra o wiele bliżej niż mi się zdawało. Poza tym dźwięk najprawdopodobniej znajdował się na kierunku mojego przemarszu. Zaciekawiony szedłem dalej. Z każdym krokiem muzyka robiła się coraz głośniejsza. 

W końcu moim oczom ukazał się jakże piękny i podniecający widok. Na kolorowym kocu pośrodku sitowia opalały się dwie młode i co najważniejsze, kompletnie nagie dziewczyny. Ich jędrne ciała lśniły od olejku do opalania. Oczy miały zamknięte, więc mnie nie zauważyły, a grający radiomagnetofon zagłuszył kroki. 

Zbliżałem się cicho. Nie mogłem się oprzeć temu pięknemu widokowi. Młode piękne ciała nastolatek kusiły swoją urodą. Moją uwagę przykuła ta o ciemnych włosach mocno opalona. Jej jędrny duży biust pod wpływem oddechu rytmicznie unosił się i opadał. Krągły tyłeczek leżał spokojnie, ukazując pośrodku trójkącik czarnego, gęstego zarostu. Druga, młodsza, blondynka była ładniejsza na buzi, choć mniej zgrabna. Długa, jasna grzywka opadała jej na oczy. W porównaniu z koleżanką była słabiej opalona, a jej jasny zarost między nogami wydawał się niewinny. 

Nie wytrzymałem i zbliżyłem się jeszcze bardziej. Nie zauważyły mnie. Nie poruszyły się nawet odrobinę. Zakręcony ukląkłem obok tej czarnej. Coraz bardziej podniecony patrzyłem na wielki sterczący biust, płaski brzuch i ciemny, gęsty zarost. Mój penis pulsowała i zrobił się tak duży, że nie mieścił się w slipach. 

Z bijącym sercem ostrożnie wyciągnąłem dłoń i dotknąłem miękkiego brzuszka. Uchyliła lekko powieki, ale nie wyglądała na wystraszoną. Powiedziała coś po niemiecku, ale nie wyglądało na to, że jest jakoś specjalnie zgorszona. Najważniejsze, że nie narobiła hałasu. 

Miałem pojęcia, jak ta druga zorientowała się, o co chodzi. Usiadła i patrzyła, jak jej koleżanka rozpina mi rozporek I wkłada do niego swoją ciepłą, wilgotną dłoń. Ujęła mnie za sterczący podniecone prącie, lekko ścisnęła i zaczęła wykonywać posuwisto-zwrotne ruchy. 

Blondyneczka roześmiała się w głos i mówiąc coś po niemiecku, wskazała na mnie. W odpowiedzi czarna skinęła tylko głową. 

Moje ręce automatycznie zaczęły pieścić miękkie ciało, a ich dłonie szybko ściągnęły ze mnie ubranie. Po chwili byłem już kompletnie nagi.




środa, 28 grudnia 2022

19 czerwca 1989

Poniedziałek 


20:30 


Tak mniej więcej wyglądał mój dzień pracy. Obiad zjedliśmy na polu. Pilnowała nas niemiecka brygadzistka – herszt baba. Nie było można odpocząć. Na koniec każdy był wypompowany jak stara dętka. Sama praca – cóż to za praca – nie była męcząca. No normalnie idziesz i jak trafisz na kłosy pszenicy, to wyrywasz i łamiesz w pół. Tyle. Jednak samo łażenie po tym gęstym zbożu porządnie dało nam się we znaki. Każdy kombinował, aby poruszać się brudną, gdzie nie było jęczmienia. 

Moje stosunki koleżeńskie nieco się poprawiły. Co jeszcze lepsze niż kilka dni wcześniej. Może nikt mnie się nie czepiał, dlatego że było z nami to babsko. W każdym razie przynajmniej z tym miałem dziś spokój. 

Kurczę jak ten czas szybko leci. Już zachodzi słońce. Trzeba wracać. Nie chcę się narażać naszej opiekunce. Wczoraj, gdy wróciłem 21:05 Kryczkowa wyjechała do mnie z mordą: "Gdzie byłeś?" Tak jakbym, kurwa, zabłądził w lesie. 

Tu jest tak pięknie, że aż nie chce się wracać. 

Dziś przyszło mi do głowy, że mógłbym wysłać do wychowawcy klasy pocztówkę stąd. Byłoby mu miło. W sumie to mógłbym wysłać też do wychowawcy z domu dziecka. Chodzi o to, że nie mam znaczków pocztowych. 

Po drodze jak tutaj szedłem, zauważyłem opalające się grupę Niemców. Młodzi ludzie. Przyjechali motocyklami. 

Wiatr ucichł. Chmury się rozpierzchły. Woda w zatoczce się uspokoiła. Wygląda tak, jakby było jej mniej. Czyżby odpływ? Nie wiem, czy tutaj jest to możliwe. Zatoczka wydaje się taka czysta i idealna do kąpieli to tylko złudzenie. Przy brzegu woda ma głębokość zaledwie dwadzieścia centymetrów, a pod spodem znajduje się półmetrowa warstwa mułu. Właśnie przed chwilą się nieopatrznie w niego wpakowałem. Dobrze, że tylko jedną nogą, bo to czarna, smolista śmierdząca maź. 

Boże, jaki spokój. Nie drgnie ani jeden listek na drzewie. Słychać głosy ludzi z kilku kilometrów. Wracam poprzez wysoką gęstą trawę. Tutaj żyje każdy krzak, w każdej kępie trawy kryje się jakaś żywa istota: jaszczurka, mysz albo ptak. 

Jutro znowu do jęczmienia. 

Zatrzymałem się. Zbyt piękny widok, aby go sobie odpuścić. Zachodzące słońce zabarwiło chmury na fioletowo, czerwono, a nawet zielono. Niebo stopniowo przechodzi pełną gamę barw. Chwilę popatrzę i idę dalej. 




wtorek, 27 grudnia 2022

19 czerwca 1989

Poniedziałek 


20:00 


Lekki do tej pory wiatr w pewnym momencie całkowicie ucichł i zapanowała całkowita cisza. Słychać było tylko moje własne szeleszczące kroki i zmęczony oddech. W końcu podniosłem głowę i rozejrzałem się to okolicy. Po horyzont ciągnęło się zielonozłote dość niskie zboże gdzieniegdzie poprzetykane kępami krzewów i drzew. Słońce lało z nieba istne kaskady ciepła. Moje ciało przybrało kolor purpury i brązu. Czuć było zapach przypieczonej skóry. 

Postanowiłem założyć koszulę. Od razu po kryłem się piekącym potem. Ubranie przykleiło się do ciała. Mój oddech stawał się coraz cięższy. Rozpalone powietrze nie chciało wpływać do płuc. W oddali wszystko zaczęło falować w jego rozgrzanej fakturze. Unosiło się pionowo do góry, zniekształcając obraz na horyzoncie. 

Moje nogi robiły się coraz cięższe, plątały się w gęstym jęczmieniu. Miałem wrażenie, że za moment upadnę i już nie będę miał siły się podnieść. Pomimo papierowego, naprędce skleconego kapelusza głowa pękała mi w szwach. W ustach czułem gorycz i sól spływającego w ich kąciki potu. 

Szedłem coraz wolniej, powłócząc stopami. Zostałem nieco w tyle za tyralierą idących przede mną ludzi. Miałem wrażenie, że jestem w samym centrum jakiejś wielkiej rozpalonej sauny. Smażyłem się jak kurczak na rożnie. Po głowie zaczęły chodzić mi różne myśli. Takie, które normalnie nigdy by mi do niej nie przyszły. Przypominałem sobie różne rzeczy, fakty i zjawiska. 

W pewnym momencie ku mojemu ogromnemu zdziwieniu tuż przed sobą ujrzałem piękną smukłą zielonooką dziewczynę. Jej lekkie jak puch włosy spadały na ramiona i plecy. Była tuż przy mnie. 

Stanąłem. Przyglądała mi się swoimi szmaragdowymi spokojnymi i ufny mi oczyma. Na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny uśmiech. Jej buzia w zarysie była kroplą wody. Na dodatek rzeczywiście wyglądała, jakby była wilgotna. Była tu przede mną. 

Widziałem ją wtedy jak teraz tę białą kartkę. Jej duże głębokie oczy budziły we mnie spokój i poczucie bezpieczeństwa. Uniosła malutką jasną dłoń i miękkim delikatnym ruchem przywołała mnie do siebie. Chciała, bym poszedł za nią. Jej długa jedwabna sukienka układała się w piękne fałdy. 

Byłem dziwnie spokojny, ale chciałem jej dotknąć. Ciekawość Była silniejsza ode mnie. Wyciągnąłem rękę. Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu przeszła przez nią jak przez mgłę i po chwili nie widziałem już żadnej postaci. Wokół rozciągało się tylko zboże. 

Próbowałem otrząsnąć się z odrętwienia i majaków, lecz nie byłem w stanie, bo oto następny obraz ukazał się przed moimi oczami. Na wysokiej górze gdzieś przede mną majaczył duży zamek okolony wysokim żywopłotem. Wokół zamiast jęczmienia rozciągała się bujna, zielona, soczysta łąka. 

Ruszyłem w kierunku widma. Okazało się bardziej realne, niż mi się zdawało. Olbrzymia brama była otwarta. I oto znalazłem się w jego wnętrzu. 

Znajdowałem się w dużej komnacie z kominkiem. Na ścianach porozwieszane były strzelby oraz trofea myśliwskie. Na podłodze zamiast dywanów leżały miękkie, grube futra upolowanych zwierząt. Na samym środku znajdowała się duża drewniana ława i kilka stylowych krzeseł. W kominku radośnie trzaskał ogień. Było ciepło i przytulnie, ale nie gorąco. 

W jakiś sposób wiedziałem, że ów zamek jest niedostępny dla innych ludzi. Byłem sam. Wielkie bramy strzegły mojego bezpieczeństwa. Usiadłem na puszystej wygodnej podłodze. Patrzyłem w ogień.

 W pewnym momencie poczułem na ramieniu delikatny dotyk. Był tak przyjemny, delikatny i troskliwy, że bałem się odwrócić głowę. Docierało do mnie czyjeś bezpieczne, spokojne ciepło. Widziałem. To była ona. Cudowne zielone oczy, długie jasne włosy – księżniczka z moich snów, uosobienie marzeń. 

Co było dalej? Myślę, że nie muszę tego opisywać. Każdy z łatwością może dopowiedzieć swój dalszy ciąg. 

Tymczasem wszedłem, zostawiając za sobą niewyrwane kłosy pszenicy, które trzeba było koniecznie usunąć. Czyjś stanowczy głos wyrwał mnie nagle z głębokich rozmyślań. Sprężyłem się w sobie i wziąłem solidnie do pracy. W gęstym dojrzewającym i jęczmieniu znowu zacząłem wypatrywać zabłąkanych Kłosów pszenicy, których nie powinno tutaj być. Końca pola jeszcze nie widziałem, a już tak bardzo chciało mi się pić. Plecy piekły jak posiekane nożem i posypane pieprzem. Nie wytrzymałem i ponownie zdjąłem koszulę. Wiedziałem, że muszę jednak dojść do końca. Nie mogłem rozkraczyć się w środku pola, bo nie miałby mnie kto zabrać. Chcąc nie chcąc szedłem dalej. 

No tak, w tym momencie należy się pewne wyjaśnienie. To, co napisałem to opowiadanie, aczkolwiek oparte w jakimś stopniu na faktach. Faktem jest to, że byłem na tym polu, że było gorąco, że pracowałem, ale reszta to już tylko i wyłącznie moja wyobraźnia. Oczywiście podkoloryzowałem opis dla lepszego efektu. 

No cóż, teraz siedzę pośród tej trzciny tak jak wczoraj. Z tą jednak różnicą, że dziś słońce skryło się za chmurami. Jeżeli deszcz mnie wkrótce stąd nie wygoni, to będę się cieszył. 

Właśnie zbliża się kolejna potężna chmura. 

Wracając do tematu, chciałbym dodać, że uczę się pisać opowiadania. Staram się opracować i wyrobić swój własny indywidualny styl. Oczywiście jest on w jakimś stopniu oparty na moich ulubionych pisarzach. Między innymi muszę tu wymienić Stanisława Lema, Chociaż on głównie odnosi się do fantastyki naukowej, a moje powiastki to zwykłe fantasy. Może kiedyś zajmę się inną dziedziną. 


poniedziałek, 26 grudnia 2022

18 czerwca 1989

Niedziela 


20:20


No tak, ale jutro już poniedziałek. Znowu cały tydzień w pracy. A tak w ogóle to minął już półmetek tego OHP. 

Nad niebo nadciągnęły strzępiaste, białe chmury. Jasne promienie zachodzącego słońca starają się przebić przez nie długimi smugami. Wszystko wokół powoli przybiera pomarańczowo-czerwone barwy spokojnego wieczoru. Boże, aż trudno uwierzyć, że to całkiem inny, obcy kraj, że jestem oddalony od domu o setki kilometrów. Tamten świat istnieje gdzieś na peryferiach mojej pamięci jak odległa planeta. Ciekawe co oni tam teraz wszyscy robią? Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie. Tu jest tak niesamowicie przyjemnie, tu są trzciny, tu pluszcze cicho woda, tu jest moja zatoczka, tu śpiewa skowronek, tu jest mi tak dobrze. 

Jutro pracujemy za "karę" w zbożu. W sumie to nie wiem, o co im chodziło i jaka to kara. Przecież robota wcale nie jest cięższa od innych. Będziemy szli przez łany żyta, a naszym zadaniem będzie wyrywanie pozostałości jęczmienia, który sam się wysiał. To pole doświadczalne i to dlatego. Usłyszałem, że to za karę, bo któryś z nas podobno źle pracował. Według Niemców oczywiście. Mnie tam wszystko jedno. Wcale nie czuję się pokrzywdzony. 

Wyszedłem z trzciny. Jednak dosyć mocno wieje. Po wodzie wolno porusza się łabędź. Sprawdzę, czy ciepła. Zresztą to jest zbyt płytko. Poza tym trzeba już wracać. 

No, no jeszcze trochę a tyłek sobie opalę na czekoladę. Jakbym codziennie tu przyłaził i opalał się tak przynajmniej po pół godziny, to do końca OHP byłbym naprawdę brązowy, jak Mulat. No ale i tak nie będę biegał biały, jak śmierć po ściągnięciu slipów. 


niedziela, 25 grudnia 2022

18 czerwca 1989

Niedziela 


20:00


Inną rzeczą, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie, były olbrzymie, wysokie skarpy. Mówią na to klify. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Aż trudno uwierzyć, że są wysokie na dwieście lub trzysta metrów. To wyżej niż Pałac Kultury. Z ich szczytów ludzie spacerujący po plaży zdawali się jak maleńkie mrówki, a sama plaża wąska jak tasiemka. Nie wiem, dlaczego, ale płakać mi się chciało. Widok zapierał dech w piersi. Nawet jakbym się bardzo starał, nie jestem w stanie tego opisać. Każdy musi to zobaczyć sam na własne oczy. Ta przestrzeń, odległość, wiatr rozwiewający włosy i poczucie niesamowitej wolności sprawia, że człowiek ma wrażenie, jakby był bliżej Boga. 

Kiedy schodziłem na dół i różnica ciśnień zatykała mi uszy, zdałem sobie sprawę, jak są olbrzymie. Z góry trudno było dostrzec poszczególne osoby, bo momentami zlewały się one z kamieniami leżącymi na plaży. 

Na dole ogłuszył nas szum wody. Wielkie fale z hukiem wdzierały się głęboko w wąski pas kamienistej plaży. Morskie dno też było usiane kamieniami. Przeszkadzało to trochę w kąpieli, bo było można skręcić kostkę, ale daliśmy radę. Powiem więcej, nikt nie zwrócił na to jakiejś specjalnej uwagi. Wszyscy chcieli po prostu się wykąpać. 

Ostrożnie wszedłem po śliskich, porośniętych mchem i czymś jeszcze kamieniach w zielonkawą, nieprzeniknioną toń. Nagle ujrzałem, jak jej powierzchnia spiętrza się i uderza mnie z taką siłą, że nie byłem w stanie utrzymać się na nogach. Podniosłem się, ale kolejna fala znowu mnie przewróciła. Tak było kilka razy. Dopiero kiedy zacząłem płynąć, fale wzięły mnie na swoje grzbiety i zaczęły nieść. To wspaniałe uczucie móc tak z nimi współpracować. 

Płyniesz, widzisz, że nadchodzi kolejna fala, odbijasz się od wody, a ona bierze cię na siebie do góry, a potem zjeżdżasz po niej do dołu jak w zimę z górki na sankach. Ta zabawa jest męcząca, to trzeba przyznać. Poza tym bardzo łatwo zachłysnąć się wodą. Jednak kiedy przywykniesz i nauczysz się korzystać z tej siły, współpracować z nią, a nie walczyć możesz bawić się tak przez godzinę albo i dłużej. 

Oczywiście nie ma lekko i trochę trzeba popracować. Zarówno nogami, jak i rękoma. Szczególnie gdy nadchodzi kolejny grzbiet, ale gdy już dostaniesz się na jego wierzchołek, możesz spokojnie przestać poruszać jakąkolwiek częścią ciała. Fala sama niesie twoje ciało do brzegu, sama wybija cię do góry i rzuca na plażę jak lalkę. Coś niesamowitego. 

Po tym wszystkim byłem kompletnie wypompowany, ale tak cholernie zadowolony i szczęśliwy, że zostanie mi to w pamięci do końca życia. Ten pierwszy raz, to pierwsze cudowne uczucie. Można powiedzieć, że spełniło się jedno z moich skrytych marzeń. 

No i podejście na tę skarpę wymagało o wiele więcej wysiłku niż samo zejście. Szczególnie po tym szalonym pływaniu. Spadek wijący się serpentynami okazał się o wiele bardziej stromy, ale mimo to coś nam odwaliło i poszliśmy na skróty. Wspinaliśmy się po niebezpiecznie stromym zboczu. Każde spojrzenie w dół, każdy ruch groził osunięciem się piasku i stoczeniem w przepaść. Ten, kto miał większy bieżnik przy butach, był szczęśliwy, bo grunt mu się tak nie usuwał spod nóg. 

W końcu, pomagając sobie nawzajem, przy pomocy kamieni i występów skalnych dotarliśmy na górę. Napiliśmy się wody i ruszyliśmy w drogę powrotną. 

Aparat znowu nawalił. Szkoda. Byłyby wspaniałe zdjęcia na tle morza i płynącego w oddali promu. Chodzi mi o ten klif, gdzie spojrzenie w dół wywołuje silne zawroty głowy. Bo poza tym miejscem to jakoś szczególnie ciekawie nie było. Szkoda mi tylko tego klifu. Oczywiście kilka fotek zrobiłem, ale nie tam, gdzie najbardziej mi zależało. Tam na górze naprawdę mógłbym wypstrykać cały film i pewnie jeszcze byłoby mało. 

Obiad jedliśmy w Putbus. To też nad morzem. Osinobus zatrzymał się na rynku wśród kręgu białych domów. Przeszliśmy przez olbrzymie rondo, na środku którego jest pięknie poprowadzony przystrzyżony trawnik. Po drugiej stronie znajdował się pałacyk, także biały, rewelacyjnie odrestaurowany. 

Obsługa też była fajna. Do stołu podawały młode dziewczyny, z naszych lat, albo jeszcze młodsze. Widać było, że nie miały zbyt dużego doświadczenia w obsłudze kelnerskiej. Jedna z dziewczyn na sam koniec zbierając szklanki, upuściła i stłukła jedną z nich. 

Obiad był typowo niemiecki, ale bardzo smaczny. Na pierwsze danie oczywiście jak to w Niemczech coś w rodzaju zupy, tyle że bardzo gęste i tłuste. Pływało w tym daniu sporo kawałków mięsa i przeróżne jarzyny. Drugie danie składało się ze smażonego mięsa, frytek oraz gotowanego kalafiora. Były też dwie surówki do wyboru. Mizeria na słodko oraz gotowana fasolka szparagowa również na słodko. Do picia podano sok pomarańczowy. Nie obżarłem się jakoś specjalnie, ale też nie byłem mocno głodny. W sumie to najbardziej chyba smakował mi ten sok pomarańczowy. Aha no i było też jeszcze piwo, oczywiście, jeżeli ktoś sobie życzył. Nie powiem, bo nawet pani Kryczko spróbowała tego niemieckiego piwa. 

Podsumowując, cała ta wycieczka chyba nie była jednak taka zła. Oczywiście mogłaby być lepsza, gdyby organizator wybrał trochę bardziej wygodny środek lokomocji. Nie powiem, ta jazda też mi została w pamięci. Gdyby całość była dopracowana i bardziej przemyślana, mógłbym powiedzieć, że było rewelacyjnie. No ale nie ma co narzekać, marki nie dołożyliśmy.


sobota, 24 grudnia 2022

18 czerwca 1989

Niedziela 


19:20 


Słońce praży, pomimo że dość mocno wieje. Wokół mnie wysoka trawa i trzciny. Opalam się. Nago. Na całym ciele czuję mocny, gorący uścisk promieni słonecznych. Słyszę szum wiatru w zaroślach i szuwarach oraz dalekie rozmowy ludzi. Też pewnie przyszli się opalać. Dziś jest cieplej niż wczoraj. Słyszę plusk fal o brzeg. Jest bardzo przyjemnie. 

Dziś Odbyła się ta wycieczka, o której pisałem wcześniej. Moim zdaniem, zresztą nie tylko moim, była źle zaplanowana. Ktoś nie pomyślał nad tym. Właściwie to byliśmy tylko w dwóch miejscach. Praktycznie nic nie zwiedziliśmy. Byliśmy tylko na plaży. Mało nie podusiliśmy się w tej blaszanej puszce bez otwieranych okien, którą nazywają osinobusem. Nie było takiego, co by nie zdjął koszulki. Ze wszystkich strumieniami lał się pot. 

Szkoda. Wycieczka mogła być naprawdę bardzo udana. Wierzę, że jest tu mnóstwo ciekawych rzeczy do obejrzenia. Mimo to ten wyjazd długo pozostanie w mojej pamięci. Dziś po raz pierwszy w życiu kąpałem się w prawdziwym morzu. Nie w jakiejś tam płytkiej zatoczce gdzie woda sięga po kolana, ale w prawdziwym, otwartym głębokim morzu. W morzu gdzie woda graniczy z niebem. Pierwszy raz w moim życiu miałem styczność z tak niesamowitą ilością wody. 

Najbardziej zafascynowały mnie wysokie fale. Kiedy płynąłem, sunąłem po nich jak na sankach z górki. Nigdy wcześniej nie pływałem takiej wodzie. Czułem się jak w wesołym miasteczku. Metr do góry, do dołu i tak dalej. Byłem przekonany, że te wielkie fale będą mnie zalewały, że będę się topił, a jednak nic takiego się nie działo. Wręcz przeciwnie, woda niosła mnie wraz ze swoim ruchem. Coś wspaniałego. Wspaniale jest tak poddać się temu wznosząco opadającemu ruchowi, który raz wynosi cię tak, że widzisz horyzont, a za chwilę zdaje się pochłaniać cię w swoich głębokich czeluściach, a mimo to nie toniesz. W pierwszej chwili byłem przerażony tym, że znajduję się w dolinie wodnej o głębokości przekraczającej półtora metra. W kilka minut później, kiedy się oswoiłem, byłem tak zafascynowany, że trudno to opisać. Ta zabawa pochłonęła mnie bez reszty. Teraz już mogę sobie wyobrazić, jak czują się surferzy na swoich deskach. Niesamowity przypływ adrenaliny. 

Co najdziwniejsze, kiedy próbowałem stawiać opór tym wysokim falom, zupełnie nic to nie dawało. Przegrywałem już przy pierwszej z nich. Od razu przykrywała mnie gruba warstwa słonej wody. No, kilka razy porządnie się napiłem, ale to nie ma znaczenia.


piątek, 23 grudnia 2022

17 czerwca 1989

Sobota


21:10


Cały dzień zmarnowałem. Razem z resztą grupy pojechałem do Stralsundu – miasta na stałym lądzie. Mieliśmy robić zakupy, ale większość sklepów była zamknięta, bo to sobota. Łaziliśmy bez celu czteroosobową grupą po mieście. Ja, Bogdan, Mirek Biernacki, Możdżonek i Tomaszewski. Nic nie kupiliśmy, niewiele zwiedziliśmy, tylko nałaziliśmy się bez sensu. Wróciliśmy prawie z całą forsą zmęczeni jak jasna cholera. 

Poszedłem razem z tą grupą, bo Mirek najlepiej z nas zna język niemiecki. Chyba popełniłem błąd. Pozostali też nic nie kupili, ale przynajmniej zwiedzili port i muzeum. Udało się też im podobno załapać na jakąś rockową imprezę. Tak więc nie zmarnowali całego dnia. 

Mieliśmy wracać o 11:00, ale części osób nie było na miejscu. Mirek zdecydował, że jak mamy wracać to tylko razem. Bo czekaliśmy, przepuszczając jeden pociąg. Następny miał być o 15:00, ale jak się później okazało, został odwołany. Ruszyliśmy dopiero o 17:00 pociągiem do Bergen. Z Bergen uciekł nam ostatni autobus do Gingst. Wzięliśmy więc taksówkę. Pech czy głupota? 

Jutro jedziemy na wycieczkę po Rugii. Muszę coś zrobić z tym aparatem, bo szkoda tych wszystkich pięknych miejsc, które mógłbym sfotografować. 

Muszę kupić lampę błyskową, ale to dopiero jak będę miał więcej forsy. Miałem też kupić mikser za 200 marek. Naprawdę nie bardzo wiem, jak zrobić, żeby w domu z mojego wyjazdu byli zadowoleni, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed dwóch lat, kiedy byłem w Czechosłowacji. Czekolady już mam i wszelkie kłótnie, przynajmniej częściowo, powinny się już uciszyć. Tylko w i kupię cygara, coś dziewczynom. Mama dostanie mikser i opiekacz. Jeśli uda mi się go dostać. 

Stralsund to ładne miasto. Ładny port. Widziałem pełne morze ciągnące się aż po horyzont. Tutaj są tylko zatoki. Pełno zatok. 


Księżyc już srebrną tarczą 

Zauroczył świat. 

Wiatr śpiewa w koronach drzew, 

A słońce mówi ludziom dobranoc. 


Kurcze ja też bym sobie popływał na łódce tak jak oni. 


czwartek, 22 grudnia 2022

17 czerwca 1989

Sobota 


20:25


Lekki wiatr sprawia dosyć przyjemne wrażenie. Mimo to schowałem się za krzewami. Chcę mieć spokój. Nie lubię, jak wiatr przewraca mi kartki. Chmury na niebie rozciągnęły się jak dym z papierosa. Gdzieś wysoko nad polem śpiewa skowronek. Z tyłu dobiega do mnie odgłos płynącej łódki. Słychać rozmowę. Pójdę zobaczyć, co się dzieje. 

Aha już wiem. To wędkarze. 

To dziwne. Nie, nie wędkarze. Chodzi mi o cały pobyt tutaj w NRD. Mimo nietypowych warunków zachowuję się normalnie. Jeszcze nie zwariowałem, myślę normalnie i działam normalnie. Oznacza to, że pomimo tego, jak jestem traktowany przez moich kolegów, pomimo tej całej nieprzyjemnej atmosfery jestem w stanie zachować i utrzymać swoje prawdziwe wewnętrzne ja, niezależność, indywidualność i nie popadam w stan depresji tak, jakby mogło się wydawać. 

Bądźmy szczerzy. Jakby to określić, moi kumple po prostu robią sobie ze mnie jaja. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem, ale nabijają się ze mnie przy każdej możliwej okazji. Oczywiście można to wytrzymać, ale nie cały czas. Jeżeli ktoś traktuje cię niepoważnie, uważa cię za niedorozwiniętego umysłowo, tak zwanego muła i jeszcze coś tam, to po dłuższym czasie rzeczywiście coś może odpierdolić. Jeśli w dodatku ten ktoś robi ci głupie kawały, śmieszne dla wszystkich, tylko nie dla ciebie, to już całkiem można się załamać. No i do tego trzeba jeszcze dołożyć te wszystkie docinki, przezwiska i przykre uwagi na mój temat. Ciągle mnie przeganiają, nie pozwalają rozwinąć skrzydeł i pokazać, że jestem normalnym, aktywnym człowiekiem, chcącym normalnie z nimi współistnieć jak równy z równym, a nie jak zastraszone zwierzę. 

Jednak pomimo tego wszystkiego bardzo szybko wracam do normy. Chyba się do tego przyzwyczaiłem, jeżeli w ogóle można się przyzwyczaić do takiego traktowania. Staram się nie zwracać na to uwagi, ponieważ wiem, że ten OHP się kiedyś skończy i każdy z nas pójdzie swoją drogą. Każdy z nas będzie odpowiedzialny za swoje czyny przed swoim własnym życiem. Ja ich nie będę rozliczał, rozliczy ich życie. Mogę im tylko współczuć. 

Oni wcale nie są lepsi ani inteligentniejsi ode mnie. Nie mają też większych możliwości poza swoją siłą fizyczną, chamstwem, brakiem empatii i niezrozumieniem rzeczywistości. Chociaż muszę przyznać, że ostatnio sytuacja się nieco poprawiła. Po tym ostatnim wydarzeniu w pracy już nie rzucają we mnie bryłami ziemi. Ograniczają się jedynie do inwektyw słownych. Z drugiej strony zwykłe słowo może być gorsze niż przemoc fizyczna. 

Może przesadzam. Zawsze byłem trochę histerykiem. Może wszystko widzę w czarnych barwach. Może rzeczywiście nie umiem się dostosować do grupy. Może sytuacja nie jest aż tak zła. Mimo wszystko pewnych rzeczy, które się tutaj wydarzyły, w żaden sposób nie da się usprawiedliwić. Nawet ja tego zrobić nie mogę. 

Dziwne. Mimo tego wszystkiego lepiej się tutaj czuję niż w ostatnich miesiącach szkoły. Być może dlatego, że tutaj są zupełnie inne warunki, obcy kraj, mała społeczność i tak dalej. Może dlatego, że te chwile samotności pozwalają odreagowywać, regenerować siły psychiczne. Piękno, które się tutaj rozciąga, którego tutaj jest aż nadmiar, zmusza do refleksji, do zastanowienia się nad sobą, nad swoim życiem. Być może zaczynam więcej rozumieć i więcej widzieć. 

To dziwne jak ta mała wyspa stała się moim drugim domem. Nie czuję do niej ani zbytniej niechęci, ani jest zbyt wielkiego zachwytu. Jest mi po prostu tutaj dobrze. Chodzi mi tutaj nie tylko o pracę, ale też miejsce do życia. Pomimo że to jednak obcy kraj, mógłbym tutaj zamieszkać na stałe. 


środa, 21 grudnia 2022

16 czerwca 1989

Piątek 


21:00 


Wracając, zatrzymałem się na wysokiej skarpie. Właściwie to klif. Tak to się chyba nazywa. Wystawiłem twarz w stronę morza. Wilgotny, miękki wiatr zmierzwił mi włosy. W uszach mam jego głęboki szum. Woda w zestawieniu z tym srebrzystym, romantycznym niebem wygląda jakoś posępnie. Wysokie fale biją pianę morską. Na horyzoncie ledwie widoczna w zarysie ciemna, mała wysepka zdaje się wyłaniać niczym zaginiony okręt. Sylwetki ciągnących powoli wzdłuż brzegu krów podobne są do szeregów maszerującego czarnego wojska. To nasza wyspa. Wyspa krów. 

Patrzę w dół. Pode mną rozciąga się pustka o głębokości pięciu metrów. Gdzieś obok szeleści trzcina. Wieje lekki ciepły wietrzyk. Tak, to jest morze, wyspa.


wtorek, 20 grudnia 2022

16 czerwca 1989

Piątek 


20:20 


Dziwne jak szybko człowiek przyzwyczaja się do nowych miejsc. Do tego miejsca nad zatoką też się przyzwyczaiłem. Wczoraj jeszcze wydawało mi się obce, dziś jak odchodzę, jest już moje. Tak to odczuwam.

Ciekawy jestem, co tam robi Sylwek. Śpi czy ogląda telewizję? 

Mamy Środek lata. Jest już dosyć późno a jeszcze widno. Ciągle wieje chłodny wiatr, ale przywykłem już do tego. Zresztą wziąłem kurtkę. 

Pomimo tego chłodnego wiatru dziś opaliłem się na piękny ciemny brąz. Jak to Niemcy mówią: "tu nawet wiatr opala". To jest wyspa, panuje tutaj bardzo specyficzny klimat. 

No a ciekawe co tam w Warszawie. Jaka jest tam pogoda? W ogóle nie wiem co się w Polsce i dzieje. Zresztą czy to takie ważne? 

Bardzo dobrze się czuję, gdy jestem sam w jakimś spokojnym, pięknym miejscu. Zaczyna robić się już ciemno. O dziwo wiatr ustaje i robi się cieplej. Patrzę na księżyc. Za kilka dni będzie pełnia. Właściwie to już jutro. Uwielbiam, gdy na niebie świeci wielka, pełna, srebrna tarcza. 

Księżyc leniwie wyłania się zza chmur. Obok mojej głowy z furkotem skrzydeł przemknął jeżyk. Wiatr cichnie. Niebo pokryło się cienką warstwą chmur. Ciekawe, o której godzinie ta banda pijaków wróci z dyskoteki. 

Chyba już pójdę. Późno już. 


poniedziałek, 19 grudnia 2022

16 czerwca 1989

Piątek


21:45 


Klucz dzikich gęsi zakręcił na niebie,

A ja wciąż piszę i tęsknię do ciebie. 

O tysiąc mil daleka istniejesz tam,

A ja w głowie ciągle twój obraz mam.


***


Piszę, piszę, próbuję coś stworzyć, ale nic mi nie wychodzi. 


***



No dobra, w takim razie może coś bardziej konkretnego. Jeżeli mam relacjonować to, co się tutaj dzieje to pasowałoby napisać o dzisiejszym dniu. 

Jest już spokojniej. Trzymają się ich jeszcze głupie żarty, ale mam wrażenie, że im powoli przechodzi. Przyzwyczajamy się do siebie nawzajem. Zaczynamy rozumieć, że każdy z nas jest inny i to nie jest powód do konfliktów. 

Kupiłem dziś cały karton czekolad po 80 fenigów. Dobry towar. Przede wszystkim tani. Można na nim nieźle zarobić. Chociaż rozumiem, że mając tak dużą rodzinę, nie ma co się nastawiać na handel. Jak się dowiedzą, to mi pewnie wszystko zeżrą, ale co tam. Przynajmniej brzuchy ich rozbolą z mojego powodu. A jak się trafi okazja do sprzedania to jeszcze lepiej. Muszę jeszcze kupić tych po 1,30 marki, bo sobie pomyślą, że w Niemczech tylko takie po 80 fenigów są. Droższe, ale lepsze. Z orzechami. Tak swoją drogą te po 80 fenigów to mi jakoś nie smakują.


niedziela, 18 grudnia 2022

16 czerwca 1989

Piątek


20:45


Dlaczego o niej myślę? To nie ma sensu. To, co było, jeżeli w ogóle coś było, dawno już minęło. Jeżeli coś zaczynało się między nami tworzyć, to już wygasło. Zresztą czy w ogóle cokolwiek było? Mimo to moje myśli ciągle tworzą jej obraz w mojej głowie. Jest on bardzo wyraźny. Odtwarzam go przy każdej wolnej chwili i dzieje się to jakby bez udziału mojej woli. Dlaczego? 

Może po prostu potrzebuję kogoś bliskiego. Szczególnie w tych okolicznościach. Szczególnie teraz, kiedy jestem daleko od domu. A może dlatego, że moje marzenia o dziewczynach skonkretyzowały się właśnie w jej osobie. 

Nie jestem nikim wyjątkowym. Nie jestem ani zbyt przystojny, ani jakiś bardzo szkaradny. Jestem normalnym człowiekiem jak tysiące innych ludzi w moim wieku. Myślę jak inni, żyję jak inni. Dlaczego więc tak jak inni nie mogę znaleźć sobie kogoś bliskiego? Nie na chwilę, ale na dłużej. Co jest ze mną nie tak? 


***


Kurwa mać! Nad czym ja się w ogóle zastanawiam. Ona pewnie się teraz świetnie bawi i nawet do głowy jej nie przyjdzie, żeby o mnie choć przez chwilę pomyśleć. Co ja sobie w ogóle wyobrażałem? Przecież ta cała studniówka to był jeden wielki układ między nami. Jak mogłem potraktować to na serio? Ona nie była dla mnie my. Od początku wiedziałem, że to nie ten typ charakteru. Jak mogłem wpieprzyć się w takie gówno? 


sobota, 17 grudnia 2022

16 czerwca 1989

Piątek 


20:20.


Jest dyskoteka. Miałem iść, ale zrezygnowałem w ostatniej chwili. Pomyślałem sobie, że w tych okolicznościach nie ma sensu się tam pchać. Nie jestem jakimś dobrym tancerzem, a po tym, co się stało, raczej nie mam zamiaru więcej pić. Stwierdziłem, że takie rzeczy nie dla mnie. Aż tak mocno to ja nie chcę się przypodobać moim kolegom. Ja to ja, oni to oni. 


20:35 


Tak sobie siedzę i myślę. Dlaczego zrezygnowałem z tej dyskoteki? Jest kilka powodów. Po pierwsze dlatego, że na ostatniej dyskotece wydarzyło się coś, co rzuciło negatywne światło na moją osobę i nie chcę tego pogarszać. Po drugie, nie szliśmy wszyscy razem i tak samemu to mi się nie bardzo chciało zebrać. No i po trzecie, nie chcę wydawać więcej pieniędzy na takie głupoty. To ciężko zarobiona kasa. Chcę kupić sobie coś konkretnego, a nie przepierdolić to na wódkę. 

Zresztą sam nie wiem dlaczego. Może po prostu mam taki dzień.