poniedziałek, 26 października 2020

9 października 1986

Czwartek


23:05


Tak wiele się dzieje, dni mijają jeden za drugim. Tak niewiele czasu jest na rejestrowanie wszystkich wydarzeń. Mimo wszystko postaram się jakoś ująć to w zwięzłą całość. 

W niedzielę, gdy byłem w domu Odwiedził mnie Grzesiek Koza. Przyszedł piechotą z Ostrówka, gdzie mieszka. Bardzo się ucieszyłem, bo dawno go nie widziałem. Powiedział mi, że będzie pracował na Śląsku, zdaje się w Gliwicach. Z tego co mówił, wynika, że będzie monterem w hucie. Wyjaśnił, że będzie mu potrzebne świadectwo ukończenia zawodówki. Uzgodniliśmy, że przyjedzie do nas do szkoły (to znaczy do internatu) w środę. Nie wziąłem tego na serio, bo Grzesiek jest takim człowiekiem, który bardzo dużo obiecuje, ale nigdy tych obietnic nie dotrzymuje.

No i przyszła środa, a było to wczoraj. Zjawił się wieczorem pod naszym oknem. Zapytałem, czemu przyszedł pod okno, a nie wszedł drzwiami? 

-Recepcjonistka nie chciała mnie wpuścić, - wyjaśnił.

Oczywiście, ucieszyłem się z tego faktu, że się pojawił. Sylwek miał praktykę w FSO. Miał wrócić i dopiero o 23:00. Grzegorz wszedł przez okno. Był kompletnie przemoczony, bo akurat padał ulewny deszcz. Musiałem, niemalże na siłę, ściągnąć z niego, uciekającą z wodą, kurtkę. 

Miałem zamiar go przenocować. Jak się pojawił, była nauka własna, więc nie było jeszcze jakoś drastycznie późno. Dyżur miała prof. Kujda. Ona jeszcze nie zdążyła go poznać. Zarębska, której już kilka razy znalazł za skórę, na pewno nie pozwoliłaby mu zostać. 

Dobrze trafił. Byłem zadowolony. Powiedziałem mu, że jak Sylwek wróci, to na pewno się ucieszy. Poszliśmy na żeński do dziewczyn z naszej klasy. Chciałem się przed nim pochwalić, jaki to ze mnie fachura i jakie fajne mam koleżanki. 

Iwony nie było. Dzień wcześniej pojechała do domu. Jola także. Tak więc, z mojego chwalenia się niewiele zostało. Pozostałe dziewczyny niezbyt dobrze znam i niepewnie czuję się w ich towarzystwie. 

No szkoda, że nie było Iwonki. U niej czuję się, jak ryba w wodzie. Tymczasem byliśmy u Hani Kobojek i Bożeny Rybki. Można określić je w następujących słowach: są ładne, skromne i podobne do siebie, jak siostry. Bożenka ma taki czarujący uśmiech. W jej twarzy jest element, którego od dawna szukam. Jest małomówna, tajemnicza. To dodaje jej uroku. 

No dobrze. Wróćmy do tematu. Jeszcze, tak na marginesie, do koszyka muszę dorzucić Agnieszkę, która z nimi także mieszka. Tak więc znaleźliśmy się u nich. Oczywiście, Grześka odpowiednio przedstawiłem. 

-To ten koleś, który potrafi całą wazę zupy zjeść i do tego jeszcze wrąbać dwa drugie dania, - powiedziałem zgodnie z prawdą. 

To, że potrafi zjeść na raz aż tyle, to fakt. W internacie krążą na ten temat o nim już anegdoty. Nie omieszkałem o tym nie wspomnieć. Oczywiście, podziwiały takiego mistrza-obżartusa. 

Mimo tak dobrego wstępu, na początku wydawało się, że spotkanie jest mało udane. Grzesiek jest mało wygadany, ja także nie tryskam erudycją słowną. No, przynajmniej nie z każdym i nie na każdy temat. W tym wypadku jakoś gadka szczególnie się nie kleiła. Nie było tematu do rozmowy.

Na początku. Później się znalazł. Zauważyłem, że jedna z nich wyjęła karty do wróżenia. Takie z napisami. Zaczęły nawzajem sobie wróżyć. W sumie wymusiłem trochę, aby strzeliły i nam jakąś przepowiednię. Grzesiek nie chciał, więc ja sam poddałem się temu zabiegowi. 

W ten sposób zeszło do kolacji. Aha… nie, nie, nie. To było już nawet po kolacji. Zresztą, nie pamiętam… tak dobrze się bawiliśmy. Wiem, że jak wychodziliśmy z ich w pokoju, to przyjechały Iwona i Jolka. Zmieniliśmy więc lokalizację. 

Nie wiem jak one to zrobiły, ale od razu  skapowały, że chłopak rewelacyjnie rysuje. Zdaje się, że wyciągnęły mu z torby rysunek, który kiedyś już tam, dawno temu, namalował i ciągle nosił przy sobie. Bez cienia zastanowienia stwierdziły, że Grzesiu mógłby, spokojnie, pójść na ASP. 

Próbowałem wyjaśnić, że to raczej niemożliwe. Miał bardzo słabe stopnie. Ledwie skończył zawodówkę. Dziewczyny nie dały się przekonać. Powiedziały, że z takimi zdolnościami, mimo wszystko, by go przyjęli. W towarzystwie Iwony zaprezentowałem się z jak najlepszej strony. 

Wychodząc około 22:30, wzięliśmy ze sobą stołówkowego kota, którego wcześniej do nich sam zaniosłem. Ten kot, to taki przybłęda. Łaził po stołówce i gdzieś w piwnicach miał legowisko. 

Wróciliśmy do siebie. Później przyjechał Sylwek. Grzesiek nigdzie nie meldował twojego przyjazdu. Powiedzmy szczerze, nikt o nim nie wiedział. Miał przekimać u nas w pokoju i rano cicho się wymknąć. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie jeden mały szkopuł, mianowicie: Szostakiewiczowa. 

Może zacznę od początku. Szliśmy właśnie spać. Było już dość późno, kiedy weszła pani profesor. Chciała nas ponaglić, abyśmy się już kładli. Właściwie, już wychodziła, gdy spostrzegła, że coś jest nie tak. 

-Coś dużo was tutaj jest… 

Chciałem się jakoś wybronić, ale nie dałam jej skończyć.

-To jest Grzesiek, on…

-A co ty tutaj robisz? O tej porze?! Chodź ze mną, - odezwała się chłodnym, nieprzyjemnym głosem.

Grzesiek bez jednego słowa wstał i poszedł za nią. Gdzieś pod skórą czułem, że to nie wróży nic dobrego, ale zdaje się, było już za późno, by żałować.

Po kilku minutach wróciła. Weszła do pokoju, a za nią kierownik internatu, pan Rusak. Za nimi, jak ostatnia ofiara, ze spuszczoną głową, pojawił się Grzesiek. No i się zaczęło.

-Jak śmiecie bez mojej wiedzy, bez wiedzy wychowawcy kogoś tutaj przyjmować?! Na dodatek o tej porze?! Gdyby to był ktoś inny, to w porządku, ale ten osobnik?! Przecież znacie regulamin internatu. W tym roku jest on szczególnie zaostrzony. Jak się wam tutaj i nie podoba, to nie zatrzymujemy.

Próbowałem jakoś z tego wybrnąć, ale to jeszcze pogorszyło sytuację. 

-On sam przyszedł psprze nigdy go nie zapraszał. Jutro musi odebrać świadectwo ze szkoły, a nie ma gdzie przenocować.

-Co mnie to obchodzi! Ty go nie zapraszałeś, a czyj to jest pokój?! Kto to jest lokatorem?!

Nie było o czym rozmawiać. Trudno, mamy już wpadkę na swoim koncie. To jednak nie wszystko.

Oczywiście, pozwolił mu przenocować. Nie wyobrażam sobie, by mógł postąpić inaczej. To byłoby nieludzkie, wygonić kogoś w środku nocy na dwór. Było późno i Grzesiek nie miał już czym wrócić. Pozwolił zostać, ale pod warunkiem, że rano o 8:00 w internacie już go nie będzie. 

Tak jak było uzgodnione, Grzesiek wyszedł o określonej porze. Okazało się jednak, że nie był w stanie załatwić wszystkich swoich spraw. Między innymi, nie odebrał świadectwa. Nie miał innego wyjścia i musiał zostać jeszcze jeden dzień. 

Powiedział nam, że jak Rusak będzie go chciał wygonić, to porozmawia ze swoim dawnym wychowawcą, profesorem Wiórkowskim. Tak też się stało, ale o tym później.

Kierownik internatu to kawał mendy. Na kolacji, jak go zobaczył, prosto z mostu wyjechał, by się natychmiast wynosił, bo wezwie radiowóz. Na Grześka podziałało to w ten sposób, że w tej samej chwili wstał i wyszedł ze stołówki. Nie zjadł nawet kolacji. 

Swoją drogą, chłopak miał już zezwolenie na pobyt w internacie, ale pan Rusak o tym nie wiedział, albo udawał, że nie wie. Wszyscy się zdenerwowali. Od razu poszedłem do pani Zarębskiej i dokładnie przedstawiłem, jak wygląda sprawa. Ta, nie czekając, pobiegła do Rusaka. Długo rozmawiali, gestykulując przy tym bardzo wymownie. W końcu wróciła do mnie i powiedziała, że Grzesiek może zostać. Wrócił i dopiero teraz skończył kolację.

W sumie porąbane to wszystko. Pierwszy raz spotykam się z takimi ludźmi.

Dziś, aby się odstresować, przed kolacją byłem z Sylwkiem i Grześkiem u Iwony. Powróżyłem im z kart. Iwona dała mi swoje wiersze i wróżby (takie wyjaśnienie symboli do kart). W sumie bardzo miły i fajny wieczór dziś spędziłem. Zaczynam normalnie żyć. Coraz lepiej poznaję płeć przeciwną. W pokoju moich koleżanek czuję się dużo lepiej, niż w swoim własnym. Są naprawdę bardzo miłe. Mógłbym jeszcze długo o nich pisać, ale jest późno i chce mi się spać. Jeszcze, tak dla wyciszenia, przeczytam kilka wierszy, które dostałem od Iwony. Jest wpół do pierwszej w nocy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz