wtorek, 13 października 2020

17 września 1986

Środa


7:15


Dość dobrze się wyspałem.  Sylwek pojechał na praktykę o 5:00 rano i obudził mnie. Później znowu zasnąłem i obudziłem się dopiero na pobudkę. Dość dokładnie pamiętam, co mi się śniło.

Śniło mi się, że jechałem pociągiem. W pewnym momencie, do przedziału weszła starsza kobieta. To była konduktorka. Poprosiła, abym pokazał bilety do kontroli. Włożyłem rękę do kieszeni, wyjąłem jakiś bilet i podałem jej. Spojrzała i powiedziała, że niestety, czegoś nam brakuje, a poza tym jest nieważny. Wyjąłem inny bilet, ale także nie był właściwy. W końcu powiedziałem, że nie mam biletu.

-No to pan płaci, - odpowiedziała konduktorka, - chyba, że woli pan poprzez kolegium, na adres domu dziecka.

-Jestem w domu dziecka, - powiedziałem, - i nikt się o mnie nie troszczy. Co oni sobie myślą?! Niech płacą.


13:55


Czas zaczyna płynąć coraz szybciej. Coraz mniej uwagi poświęcam drobnym sprawom dnia codziennego. 

Dzisiejsze lekcje były podobne do wczorajszych. W sumie niewiele się różniły. Tak naprawdę, mieliśmy tylko dwie pełne lekcje, a mimo to wyszliśmy po pięciu. Jutrzejszy dzień zapowiada się podobnie.


20:05


Zabierałem się już do odrabiania lekcji, kiedy spostrzegłem, że mój zeszyt do historii, praktycznie, się już rozpada. Przyszło mi do głowy, że skoro pan Szostakiewicz w piwnicach internatu ma koło majsterkowiczów, to może by tak, zbił go kilkoma gwoździami. Tak znitowany powinien się trzymać. 

Zszedłem więc na dół, tam, gdzie była pracownia i powiedziałem:

-Psorze, mógłby mi psor pożyczyć gwoździ i młotka?

Widocznie się domyślił, o co mi chodzi, bo wskazując na zeszyt, który trzymałem w ręku, powiedział:

-Chcesz go znitować?

-Tak psorze, coś w tym rodzaju, bo niedługo nie będę miał już co z niego zbierać.

W tym samym momencie odezwał się kolega z mojej klasy, który, nie wiem czemu, coś tam majstrował:

-Tak jest panie profesorze, ta pani jest bardzo wymagająca. Nawet strony muszą być ponumerowane.

-Od czego to zeszyt? - spytał profesor z zaciekawieniem.

-Od historii, - odpowiedziałem.

Wziął duży gwóźdź, umocował go w imadle i spiłował czubek. Następnie ułożył mój zeszyt grzbietem na jakiejś twardej powierzchni i wybił w nim trzy ładne dziury. 

Wyjaśnił przy tym, że aby zrobić coś takiego, gwóźdź zawsze musi być stępiony, gdyż nie rozedrze kartek, a wybije w nich okrągłe otwory. Mój kajet miał mi spiąć na metalowe kukułka. Twierdził, że będzie to ładnie wyglądać. 

Niestety, nie miał odpowiedniego drutu. Powiedział, żebym go sobie sam poszukał na budowie, albo koło śmietników. Odszedłem więc z kwitkiem. Miałem do niego wrócić z odpowiednim materiałem i wtedy mi to zrobi. 

W tym momencie dotarło do mnie, że zostałem zrobiony w jajo. Zeszyt będzie mi potrzebny na jutrzejsze lekcje. Nie wiem, czy on zdawał sobie sprawę z faktu, że jest ciemno i znalezienie o tej porze odpowiedniego drutu, graniczy z cudem. Tymczasem, mój przedmiotowy zeszyt od historii, świeci pięknymi dziurami i nie zanosi się na to, by prędko był prawidłowo zszyty. 

W sumie to moja wina. Po jakie licho tam lazłem?! Trzeba było zrobić tak, jak na początku myślałem, czyli najnormalniej w świecie, posklejać kartki taśmą przezroczystą. Nikt by do mnie o to nie miał pretensji. 

Mogłem także, jak już tam byłem, upierać się przy tym, żeby zapakował mi w niego te nity, które, jego zdaniem, nie wyglądałyby ładnie. Lepsze to, niż te dziury. 

Teraz do niego to już na pewno nie pójdę. Zdaje się, długo tam nie zawitam.


20:35


W ostatnim czasie spostrzegłem, że dość często zamieniam litery jak piszę. Na przykład t z k. Nie zwróciłbym na to większej uwagi, przecież każdy robi błędy, gdyby nie fakt, że są to tak różne w brzmieniu litery. Nie rozumiem, jak można je pomylić? Żeby stało się to raz, dwa, czy trzy razy… ale to dzieje się nagminnie. Jest to o tyle dziwne, że w ogóle nie zdaję sobie z tego sprawy. Kiedy piszę, jestem przekonany, że wszystko jest w porządku i nie zrobiłem żadnego błędu. Dopiero jak czytam to jeszcze raz, to widzę pomyłkę. 

Mam taką swoją, pseudonaukową teorię na ten temat. Może być tak, że w moim mózgu, te dwie litery, zapisane są w bezpośredniej bliskości. Kiedy impuls nerwowy biegnie do jednej, i pobudza od razu dwie. Zresztą, nie wiem. Nie jestem naukowcem. Może po prostu, wynika to z samego charakteru mojego pisma i ułożenia ręki. Ostatnio, rzeczywiście, zmieniłem charakter pisma dość radykalnie. Więc może to wszystko mieć coś ze sobą wspólnego. 


21:05


Wszystkie wpisy wykonywałem będąc sam w pokoju. Teraz też brata nie ma. Ten zeszyt zacząłem prowadzić w dniu 17 sierpnia 1986 roku. Jestem na kartce 47. Brulion ma 92 kartki. Jak myślisz kiedy go zapiszę? Podaj datę. Napisz w komentarzu. 

Tak naprawdę, podanie prawidłowej odpowiedzi wcale nie jest takie łatwe. Czort wie, jak dużo będę pisał w ciągu kolejnych tygodni. Kiedy dojadę do końca, wszystko się okaże.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz