niedziela, 4 października 2020

8 września 1986

Poniedziałek


16:00


Chcąc nadążyć za tym wszystkim, co się dzieje w moim życiu, będę musiał zrezygnować z długich wpisów. Nie będę miał czasu. Nie wiem, czy mi się to uda, ale postaram się rejestrować najważniejsze wydarzenia dnia. Więc, nie chcąc być gołosłownym, przejdę do rzeczy.

Dzisiaj do naszej klasy dołączył nowy uczeń. Pochodzi z Siedlec. Tam się uczył. Mówi, że jest bardzo szczery. Podobno za szczerość, wyrzucili z poprzedniej szkoły. Oczywiście między innymi. Jest nieco roztargniony i taki, trochę, inny. Nie zmienia to faktu, że z każdym potrafi się dogadać. Myślę, że będzie dobrym kolegą.

Staram się, po kolei, poznawać wszystkich uczniów z naszej klasy. Chcę wiedzieć, jakie mają usposobienia i cechy charakteru.

Jednym z pierwszych był Józef Kucharski. Jest otyły i średniego wzrostu. Ma krótkie, dość ciemne, włosy. Z tego co widzę, lubi imponować innym i raczej będzie się trzymał w paczce Sławka Strzeżka i Bogdana Najmana. Poza tym, jak na sam początek, jest bardzo wygadany i lubi ostre, niewybredne żarty. Tyle mogę powiedzieć na chwilę obecną. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków.

Jeżeli chodzi o moje włosy, to tak, jak wczoraj przewidywałem. Dopiero po trzeciej lekcji, Bogdan stwierdził, że coś mi się rozjaśniają. Nikt więcej nie zwrócił na to uwagi.

Ludzie się do siebie przyzwyczajają. Nawet ci, którzy kiedyś, bardzo się nie lubili. Machjszyk i inni z jego klasy byli dla mnie wrogami. Pamiętam te nieżyczliwe spojrzenia, kiedy obok nich przechodziłem. Czasami, zachowywali się jak małpy w cyrku, wyli i przedrzeźniali mnie, ale to już inna historia. Kiedyś z ich klasą mieliśmy wspólną praktykę. W tej chwili mamy połączony WF. Ku mojemu ogromnemu, zaskoczeniu wszystko jakoś nagle ucichło. Nikt na mnie krzywo nie patrzy, nie wyśmiewa się, nikt nie ma o nic pretensji. Powiedziałbym, że chyba nawet, odnoszą się do mnie z sympatią. Mam nadzieję, że pozostanie tak do końca roku.


21:30


Nie. Nie mogę tutaj wytrzymać. Czuję, że nie wytrzymam tego wszystkiego. Tak. Jest dokładnie, jak w tamtym roku. Trudno to wyjaśnić, ale czuję na swoich barkach ogromny ciężar. Właśnie, z tym czymś na swoich plecach, muszę ciągle odpierać zacięte ataki. Ledwie daję radę. Ledwie mogę wszystko pozbierać do kupy. Boję się tylko, że w pewnym momencie ktoś, rozproszy moją uwagę. Boję się, że mogę przestać walczyć i puścić. Boję się, że ten ogromny ciężar, moich ludzkich, trudnych do pokonania problemów, może mnie przygnieść. Boję się, że w pewnym momencie, mogę przestać się bronić. Boję się, że zostanę zasypany tymi kamieniami.

Ja, naprawdę, się boję. To jest potworny lęk, który trudno zagłuszyć. Nawet jeżeli mi się to uda, to i tak, wylezie nocą, w koszmarnych snach.

Idę więc przez moje ludzkie życie z ogromnym głazem na barkach. Ręce mam zajęte trzymaniem, więc źli ludzie plują mi w twarz. Jak mam się bronić? Jak sobie z tym poradzić? Jak, mimo wszystko, nauczyć się walczyć? Chwilami wydaje się to, wręcz, nierealne. Jednak wiem, że muszę. Muszę się trzymać kupy, muszę trzymać “pion”, żeby żyć. Codziennie walczę. Walczę z własną niemocą. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale widzę, że wygrywam.

Wiem, że nie mogę usiąść i rozpaczać. Całą moją uwagę muszę skupić na radzeniu sobie ze sobą, z tą sytuacją, z moim życiem.

Czy całe życie jest walką? Czy o wszystko będę musiał już walczyć? Czy trzeba bić się o miłość, przyjaźń i dobro? Czy trzeba po drodze wszystko niszczyć, żeby do czegoś dojść? Czy trzeba deptać konkurencję, przeciwników, wszystkich, którzy staną na drodze do mojego celu?

Sylwek powiedział, żeby zamknąć drzwi, bo chcemy wyjąć konserwę i ją zjeść.  Boże kochany, po co zamykać te cholerne drzwi?! Nie mam zamiaru się dłużej bać!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz