Środa
Dzisiejszy dzień był gorący. Boże, co dziś się nie działo! Może od początku. Zaczęło się od próby szedł akademią…
… nie dam rady opisać tego wszystkiego, bo muszę posprzątać pokój. Czuję kłucie w klatce piersiowej po lewej stronie.
Dzisiejszy dzień był gorący. Boże, co dziś się nie działo! Może od początku. Zaczęło się od próby szedł akademią…
… nie dam rady opisać tego wszystkiego, bo muszę posprzątać pokój. Czuję kłucie w klatce piersiowej po lewej stronie.
Wkurzyłem się. Jutro akademia, muszę nauczyć się wiersza. Chciałem wypaść jak najlepiej, więc postanowiłem nigdzie nie wychodzić, tylko się uczyć. A tu nagle wpada Zarębska, i dawaj, siłą mnie na dyskotekę ciągnąć. Dyskoteka odbywa się w internacie, nawet może i fajna, ale strasznie nie znoszę, jeżeli ktoś ciągnie mnie do jakiejś rozrywki na siłę. Po prostu tego nie lubię. Mogłyby być tam złote góry, ale jeżeli miałbym iść nie z własnej woli, a tylko dlatego, że ktoś mi każe, to nie pójdę i tyle. Oczywiście, nie poszedłem, ale cały się trzęsę. Już nie mam nastroju do tej nauki.
9:00
Pogoda ładna. Dość ciepło.
13:45
Byłem z Sylwkiem w lesie. Po wygłupialiśmy się trochę.
21:30
To, co się teraz dzieje w moim życiu, można nazwać ciszą na rozległych wodach oceanu. Ale to tylko pozory. Duch nie jest spokojny gdy czasu dużo. W ostatnim czasie bardzo mało wspominałem o sobie. Raczej krótko streszczałem to, co się działo a działo się bardzo wiele.
Muszę zacząć się od tego, że ten wyjazd załatwił mnie na amen. Mam typowe objawy przeziębienia: potworny katar, ból gardła, głowy i na dodatek kaszel. Nie ma co zwlekać. Jutro idę do lekarza.
Aha, jeszcze jedna sprawa. Jutro nie idziemy do szkoły. Dziś byłem na sympozjum kościuszkowskim w Maciejowicach. Już wtedy czułem się źle. Prawie całe to spotkanie przespałem. Co tu się dziwić, flaki z olejem. Weszło kilku takich uczonych mośków i zaczęło tak drętwo nawijać, że nie szło wytrzymać. Kurcze, ja nawet nie wiem, o czym oni mówili. To znaczy, wiem, no… o Kościuszce, ale dokładnie?
A teraz konkretnie. W całym internacie jest tylko 8 osób. Puste, zimne mury. Gdyby nie ten rajd, to pewnie i ja bym pojechał do domu. No, ale trzeba przyznać, że się udał. Nawet była ładna pogoda.
7:00
Leżę w łóżku, obok gra magnetofon. Z samego rana mam dobry humor, pomimo tego, że dziewczyny nie dały nam pospać i obudziły nas. Weszły na męski, chciały sobie z nas trochę pożartować. Zabrały mi kapcie i wyniosły do innego pokoju.
Jest fajnie. Nikogo z wychowawców nie ma jeszcze na dyżurze. Chcę to maksymalnie wykorzystać i poleżeć sobie trochę. Co się będę spieszył. Zastanawiam się, czy Grzesiek i już wstał. Pewnie jeszcze śpi. Inaczej, by już tu był. Ja sam kiepsko się wyspałem, bo do godziny 1:15 czytałem wiersze Iwony.
Dziś mamy praktykę, a przed nią biologię. Właśnie na tę biologię nie idę. Mam próbę generalną przed akademią z okazji LWP. W sumie jeszcze nie umiem wiersza, który mam recytować. No i chyba dlatego będę musiał wstać. A czort z tym, poleżę jeszcze.
Charakterystyka mojej koleżanki.
Imię: Iwona.
Miejsce zamieszkania: Warszawa Grochów.
Wzrost: średni. Co charakterystyczne, wydaje się wyższa, niż jest w rzeczywistości. To za sprawą kręconych, nastroszonych włosów.
Zarys twarzy: trójkątny.
Usta: wąskie. (Jak dla mnie, zbyt wąskie).
Nos: mały, szpiczasty, nieco zadarty.
Oczy: duże z ładną oprawą brwi i rzęs.
Sylwetka: dość zgrabna.
Ubiór: raczej wystrzałowy i modny.
Wieczór.
Piękna sprawa. No, nie ma co! Czuję się wspaniale. Czuję się jak w raju. Jednak najpierw, musiałem przejść istne piekło.
Gorąca woda, ufff… Wysoka temperatura wywołuje bezsilność i niemoc ciała i ducha. W pewnym momencie można poczuć się, rzeczywiście, jak w piekle.
Kurcze, to nie było piekło! To było coś o wiele gorszego, ale później… później czekała na mnie zimna woda. To był obfity strumień i zimnej wody… zimnej tak bardzo, jak tylko można sobie wyobrazić… zimnej jak lód. Dość długo czekałem, aby zaczęła płynąć właśnie taka.
No dobra. W tej chwili ktoś by mógł powiedzieć, że jestem kompletnym wariatem. Jak można katować się czymś takim? Jak, w ogóle, można to wytrzymać? Odpowiadam, że można.
Po saunie, spowodowanej długim siedzeniem w gorącej wodzie, zupełnie inaczej odczuwa się zimno. W sumie, przez pierwsze kilka minut, nie odczuwa się go w ogóle. Dopiero później zaczyna się dyskoteka, prawdziwy szał kontaktu z naturą. Kiedy chłód zaczyna wygrywać gorącem i docierać w głębsze partie ciała, zaczyna się wyścig z czasem i własną słabością. Zaciskam wtedy zęby, chwytam potężny haust powietrza i staram się wytrzymać, ile tylko zdołam.
Później daję sobie trochę przerwy i cały cykl zaczynam od nowa. W momencie, kiedy wychodzę z wanny, moje ciało nie jest w stanie odczuwać ani zimna, ani ciepła. Później z każdą minutą narasta uczucie niesamowitej przyjemności i lekkości. Mam wrażenie, jakby wyrosły mi skrzydła. Mój oddech staje się głęboki i lżejszy. Jestem w stanie zaczerpnąć powietrza całymi płucami.
Przed kąpielą byłem zmęczony i senny. Teraz, mimo że jest 2:40, nie chce mi się spać. Moje zmęczenie gdzieś znikło. Człowiek cały czas czegoś się uczy. Nie miałem pojęcia, że w tak krótkim czasie i tak prostym sposobem można się kompletnie z rewitalizować.
No tak, ale katar nie ustąpił. Chyba raczej, nie ustąpi. Kończę, bo muszę iść spać. Jutro, to znaczy już dziś, o godzinie 10:30, jadę z grupą do Maciejowic. Dzisiejszego, hm… znów pomyłka… wczorajszego dnia zaliczyliśmy rajd pieszy szlakami bojowymi Tadeusza Kościuszki.
Z samego rana, pojechaliśmy do pięknej wsi, która się nazywa Wróble, czy jakoś tam… Na miejscu dostaliśmy zadania do wykonania. To było 5 pytań, na które musieliśmy znaleźć odpowiedzi. Poruszaliśmy się w zaznaczonym na mapce szlakiem. Jak należało szukać odpowiedzi? Zadanie polegało na tym, aby pytać mieszkańców miejscowości, przez które przechodziliśmy. Temat, na który zbieraliśmy informacje, dotyczył właśnie tego terenu.
Przykładowo, jedno z pytań brzmiało:
Wyjaśnij znaczenie nazwy wsi Wróble?
Sprawa, pozornie, bardzo prosta. No, co to jest za problem, zapytać jak nazywa się ta wiocha i dlaczego? Ale, gdy przejdziesz pięć kilometrów i nikt nie będzie znał odpowiedzi, to już zaczyna trochę cię wnerwiać. No, ale nic, jakoś się udało.
Po przebyciu wyznaczonej trasy i zebraniu odpowiedzi udaliśmy się do Podzamcza. Także pieszo. Tam wręczyliśmy jurorom nasze odpowiedzi. Tam też był obiad, to znaczy, bigos, za który, notabene, trzeba było zapłacić z własnej kieszeni. Po zakończeniu tych wszystkich atrakcji zwiedziliśmy też samo Podzamcze, jak również jego okolice. Teraz już z przewodnikiem i resztą wycieczki. Do tej pory byliśmy podzieleni na kilkuosobowe grupy. My, z Miętnego trzymaliśmy się razem.
Następnie, udaliśmy się w okolice skarpy, gdzie Kościuszko był ranny. Kolejne 6 km pieszo. Gdzieś w tych okolicach, w środku lasu, usypany jest kopiec ku jego czci. Tama odbył się apel poległych oraz ognisko. Przy ognisku udało nam się dowiedzieć, jak wyglądają nieoficjalne i wstępne wyniki konkursu. Mieliśmy, egzekwo, pierwsze miejsce z jakąś inną grupą.
Później trzeba było przejść kolejne 7 km do Maciejowic. We wstępnej wersji mieliśmy jechać autobusem, ale nie udało się go zorganizować. W Maciejowicach była dyskoteka i dalszy ciąg rywalizacji. Na koniec podliczono w wyniki i rozdano nagrody. W oficjalnej wersji wyszło na to, że zajęliśmy pierwsze miejsce.
Podsumowując, w ciągu całego dnia pokonaliśmy około 40 km. Wróciliśmy o 23:30 zmęczeni jak nie wiem co i senni, ale bardzo zadowoleni i szczęśliwi.
23:05
Tak wiele się dzieje, dni mijają jeden za drugim. Tak niewiele czasu jest na rejestrowanie wszystkich wydarzeń. Mimo wszystko postaram się jakoś ująć to w zwięzłą całość.
W niedzielę, gdy byłem w domu Odwiedził mnie Grzesiek Koza. Przyszedł piechotą z Ostrówka, gdzie mieszka. Bardzo się ucieszyłem, bo dawno go nie widziałem. Powiedział mi, że będzie pracował na Śląsku, zdaje się w Gliwicach. Z tego co mówił, wynika, że będzie monterem w hucie. Wyjaśnił, że będzie mu potrzebne świadectwo ukończenia zawodówki. Uzgodniliśmy, że przyjedzie do nas do szkoły (to znaczy do internatu) w środę. Nie wziąłem tego na serio, bo Grzesiek jest takim człowiekiem, który bardzo dużo obiecuje, ale nigdy tych obietnic nie dotrzymuje.
No i przyszła środa, a było to wczoraj. Zjawił się wieczorem pod naszym oknem. Zapytałem, czemu przyszedł pod okno, a nie wszedł drzwiami?
-Recepcjonistka nie chciała mnie wpuścić, - wyjaśnił.
Oczywiście, ucieszyłem się z tego faktu, że się pojawił. Sylwek miał praktykę w FSO. Miał wrócić i dopiero o 23:00. Grzegorz wszedł przez okno. Był kompletnie przemoczony, bo akurat padał ulewny deszcz. Musiałem, niemalże na siłę, ściągnąć z niego, uciekającą z wodą, kurtkę.
Miałem zamiar go przenocować. Jak się pojawił, była nauka własna, więc nie było jeszcze jakoś drastycznie późno. Dyżur miała prof. Kujda. Ona jeszcze nie zdążyła go poznać. Zarębska, której już kilka razy znalazł za skórę, na pewno nie pozwoliłaby mu zostać.
Dobrze trafił. Byłem zadowolony. Powiedziałem mu, że jak Sylwek wróci, to na pewno się ucieszy. Poszliśmy na żeński do dziewczyn z naszej klasy. Chciałem się przed nim pochwalić, jaki to ze mnie fachura i jakie fajne mam koleżanki.
Iwony nie było. Dzień wcześniej pojechała do domu. Jola także. Tak więc, z mojego chwalenia się niewiele zostało. Pozostałe dziewczyny niezbyt dobrze znam i niepewnie czuję się w ich towarzystwie.
No szkoda, że nie było Iwonki. U niej czuję się, jak ryba w wodzie. Tymczasem byliśmy u Hani Kobojek i Bożeny Rybki. Można określić je w następujących słowach: są ładne, skromne i podobne do siebie, jak siostry. Bożenka ma taki czarujący uśmiech. W jej twarzy jest element, którego od dawna szukam. Jest małomówna, tajemnicza. To dodaje jej uroku.
No dobrze. Wróćmy do tematu. Jeszcze, tak na marginesie, do koszyka muszę dorzucić Agnieszkę, która z nimi także mieszka. Tak więc znaleźliśmy się u nich. Oczywiście, Grześka odpowiednio przedstawiłem.
-To ten koleś, który potrafi całą wazę zupy zjeść i do tego jeszcze wrąbać dwa drugie dania, - powiedziałem zgodnie z prawdą.
To, że potrafi zjeść na raz aż tyle, to fakt. W internacie krążą na ten temat o nim już anegdoty. Nie omieszkałem o tym nie wspomnieć. Oczywiście, podziwiały takiego mistrza-obżartusa.
Mimo tak dobrego wstępu, na początku wydawało się, że spotkanie jest mało udane. Grzesiek jest mało wygadany, ja także nie tryskam erudycją słowną. No, przynajmniej nie z każdym i nie na każdy temat. W tym wypadku jakoś gadka szczególnie się nie kleiła. Nie było tematu do rozmowy.
Na początku. Później się znalazł. Zauważyłem, że jedna z nich wyjęła karty do wróżenia. Takie z napisami. Zaczęły nawzajem sobie wróżyć. W sumie wymusiłem trochę, aby strzeliły i nam jakąś przepowiednię. Grzesiek nie chciał, więc ja sam poddałem się temu zabiegowi.
W ten sposób zeszło do kolacji. Aha… nie, nie, nie. To było już nawet po kolacji. Zresztą, nie pamiętam… tak dobrze się bawiliśmy. Wiem, że jak wychodziliśmy z ich w pokoju, to przyjechały Iwona i Jolka. Zmieniliśmy więc lokalizację.
Nie wiem jak one to zrobiły, ale od razu skapowały, że chłopak rewelacyjnie rysuje. Zdaje się, że wyciągnęły mu z torby rysunek, który kiedyś już tam, dawno temu, namalował i ciągle nosił przy sobie. Bez cienia zastanowienia stwierdziły, że Grzesiu mógłby, spokojnie, pójść na ASP.
Próbowałem wyjaśnić, że to raczej niemożliwe. Miał bardzo słabe stopnie. Ledwie skończył zawodówkę. Dziewczyny nie dały się przekonać. Powiedziały, że z takimi zdolnościami, mimo wszystko, by go przyjęli. W towarzystwie Iwony zaprezentowałem się z jak najlepszej strony.
Wychodząc około 22:30, wzięliśmy ze sobą stołówkowego kota, którego wcześniej do nich sam zaniosłem. Ten kot, to taki przybłęda. Łaził po stołówce i gdzieś w piwnicach miał legowisko.
Wróciliśmy do siebie. Później przyjechał Sylwek. Grzesiek nigdzie nie meldował twojego przyjazdu. Powiedzmy szczerze, nikt o nim nie wiedział. Miał przekimać u nas w pokoju i rano cicho się wymknąć. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie jeden mały szkopuł, mianowicie: Szostakiewiczowa.
Może zacznę od początku. Szliśmy właśnie spać. Było już dość późno, kiedy weszła pani profesor. Chciała nas ponaglić, abyśmy się już kładli. Właściwie, już wychodziła, gdy spostrzegła, że coś jest nie tak.
-Coś dużo was tutaj jest…
Chciałem się jakoś wybronić, ale nie dałam jej skończyć.
-To jest Grzesiek, on…
-A co ty tutaj robisz? O tej porze?! Chodź ze mną, - odezwała się chłodnym, nieprzyjemnym głosem.
Grzesiek bez jednego słowa wstał i poszedł za nią. Gdzieś pod skórą czułem, że to nie wróży nic dobrego, ale zdaje się, było już za późno, by żałować.
Po kilku minutach wróciła. Weszła do pokoju, a za nią kierownik internatu, pan Rusak. Za nimi, jak ostatnia ofiara, ze spuszczoną głową, pojawił się Grzesiek. No i się zaczęło.
-Jak śmiecie bez mojej wiedzy, bez wiedzy wychowawcy kogoś tutaj przyjmować?! Na dodatek o tej porze?! Gdyby to był ktoś inny, to w porządku, ale ten osobnik?! Przecież znacie regulamin internatu. W tym roku jest on szczególnie zaostrzony. Jak się wam tutaj i nie podoba, to nie zatrzymujemy.
Próbowałem jakoś z tego wybrnąć, ale to jeszcze pogorszyło sytuację.
-On sam przyszedł psprze nigdy go nie zapraszał. Jutro musi odebrać świadectwo ze szkoły, a nie ma gdzie przenocować.
-Co mnie to obchodzi! Ty go nie zapraszałeś, a czyj to jest pokój?! Kto to jest lokatorem?!
Nie było o czym rozmawiać. Trudno, mamy już wpadkę na swoim koncie. To jednak nie wszystko.
Oczywiście, pozwolił mu przenocować. Nie wyobrażam sobie, by mógł postąpić inaczej. To byłoby nieludzkie, wygonić kogoś w środku nocy na dwór. Było późno i Grzesiek nie miał już czym wrócić. Pozwolił zostać, ale pod warunkiem, że rano o 8:00 w internacie już go nie będzie.
Tak jak było uzgodnione, Grzesiek wyszedł o określonej porze. Okazało się jednak, że nie był w stanie załatwić wszystkich swoich spraw. Między innymi, nie odebrał świadectwa. Nie miał innego wyjścia i musiał zostać jeszcze jeden dzień.
Powiedział nam, że jak Rusak będzie go chciał wygonić, to porozmawia ze swoim dawnym wychowawcą, profesorem Wiórkowskim. Tak też się stało, ale o tym później.
Kierownik internatu to kawał mendy. Na kolacji, jak go zobaczył, prosto z mostu wyjechał, by się natychmiast wynosił, bo wezwie radiowóz. Na Grześka podziałało to w ten sposób, że w tej samej chwili wstał i wyszedł ze stołówki. Nie zjadł nawet kolacji.
Swoją drogą, chłopak miał już zezwolenie na pobyt w internacie, ale pan Rusak o tym nie wiedział, albo udawał, że nie wie. Wszyscy się zdenerwowali. Od razu poszedłem do pani Zarębskiej i dokładnie przedstawiłem, jak wygląda sprawa. Ta, nie czekając, pobiegła do Rusaka. Długo rozmawiali, gestykulując przy tym bardzo wymownie. W końcu wróciła do mnie i powiedziała, że Grzesiek może zostać. Wrócił i dopiero teraz skończył kolację.
W sumie porąbane to wszystko. Pierwszy raz spotykam się z takimi ludźmi.
Dziś, aby się odstresować, przed kolacją byłem z Sylwkiem i Grześkiem u Iwony. Powróżyłem im z kart. Iwona dała mi swoje wiersze i wróżby (takie wyjaśnienie symboli do kart). W sumie bardzo miły i fajny wieczór dziś spędziłem. Zaczynam normalnie żyć. Coraz lepiej poznaję płeć przeciwną. W pokoju moich koleżanek czuję się dużo lepiej, niż w swoim własnym. Są naprawdę bardzo miłe. Mógłbym jeszcze długo o nich pisać, ale jest późno i chce mi się spać. Jeszcze, tak dla wyciszenia, przeczytam kilka wierszy, które dostałem od Iwony. Jest wpół do pierwszej w nocy.
Wiele czasu by zajęło, gdybym chciał opisać to, co stało się w ciągu ostatnich kilku dni. Część rzeczy pamiętam, jak przez mgłę. W szkole nauka coraz cięższa i coraz jej więcej. Wszystko wali się na głowę. Jeżeli nie wezmę się już teraz porządnie do roboty, to będzie źle. Boję się, że nie dam rady. Mnóstwo rzeczy się nawarstwiło. Dzisiejszego dnia czułem się tak, jakbym był na polu minowym. W każdej chwili mogłem dostać balona.
19:20
Dziś dowiedziałem się o Iwonie jednej, bardzo ważnej rzeczy, która wiele dała mi do myślenia. Chodzi o to, że jest ateistką. Mimo iż, na ogół, w niczym od innych się nie różni, ma jednak całkowicie odmienny pogląd na otaczający nas świat. Oczywiście, nie mam o to żalu i pretensji. Każdy może mieć swój własny pogląd na świat, może wierzyć lub nie wierzyć. Od razu, jak mi o tym powiedziałam, a powiedziała ot tak, jak gdyby nigdy nic, spojrzałem na nią od zupełnie innej strony. To nie dla mnie partia. Koleżanką może być, ale nic więcej. Trudno to w kilku słowach wytłumaczyć, po prostu, nasze poglądy nie pasują do siebie. Zdaję sobie sprawę z tego, że, mimo tego, co się dowiedziałem, będę musiał zachowywać się w stosunku do niej, jak do tej pory.
7:10
Na razie jest dobrze. Zobaczymy, jak będzie w szkole. Wczoraj zjechali się ci z praktyk tak, że stan naszej grupy się podwoił. Dziś w końcu muszę załatwić ten rachunek. Najwyższy czas. Sylwek śpi, nie schodzi na śniadanie. Wczoraj poszliśmy spać o jednej porze. On, zresztą, może spać. Ma czas. Jeździ do FSO na drugą zmianę.
Zdaje się, że schodzą na śniadanie. Nie, chyba jeszcze nie. Magnet gra. Wczoraj wieczorem doszedłem do końca kasety, bo zasnąłem. Stanął i nie wyłączył się.
Dzień zapowiada się bardzo fajnie. Zobaczymy, jak będzie później. Lekcji w ogóle nie odrobiłem. Dziś kartkówka z historii. Nie przygotowywałem się. Liczę na moją inteligencję.
15:10
Słoneczny dzień, słoneczny humor, chociaż nie całkiem. Załatwiłem wreszcie ten rachunek. Wystarczy jechać i odebrać kasę. Mam wrażenie, że ostatniego odcinka “Powrotu do Edenu” nie obejrzę. Lekcje minęły dobrze.
18:55
Dlaczego mnie tak przyciągają, przecież jeszcze nawet pół roku temu w ten sposób tego nie odbierałem? Wcale nie chodzi tu o stronę fizyczną. To są czysto psychiczne, wręcz duchowe, odczucia. Może za dużo im o sobie o powiedziałem? Może, w ogóle, zbyt dużo powiedziałem? Dużo o sobie mówię. Mówię każdemu, kto choć trochę, wyda się godny zaufania. Może niektórych ludzi to odstrasza, ale taka jest moja psychika. Czasami muszę się, po prostu, wyspowiadać z tego, co leży mi na wątrobie. Dziewczyny są fajne, uprzejme, miłe, delikatne, itp., itd… Chciałyby mieć przyjaciela, prawdziwego przyjaciela, niefikcyjnego.
18:45
Słoneczna jesień
płynie z babim latem.
Błękitne niebo
i uśmiech na twarzy niesie.
Leciutko płynie,
zostawia smutki daleko w tyle.
Ty bądź
w świecie słonecznej jesieni.
Ty leć
w błękicie nieba
na krańce świata.
Ty trwaj
gdzieś nad polami,
w radości ducha,
spokoju sumienia.
Więc gnaj
na skrzydłach wiatru,
tam,
gdzie świat szczęśliwy jest,
gdzie cisza błoga trwa.
To ty,
muzyka twojego serca
tak gra.
Bądź pewien,
że jesteś wśród swoich.
***
Siedzę i słucham wolnego, uspokajającego utworu. Już chyba piąty raz go puszczam. Niesłychanie pozytywnie wpływa to na moją psychikę. Dzisiaj rano wręczyłem Iwonie kasetę z nagranymi wierszami, które napisałem, o które prosiła.
21:15
Posłuchały moich wierszy i powiedziały, że są genialne, że były zszokowane. Nie wiem, czy były zszokowane z powodu, że były takie dobre, czy… Chociaż, mniejsza z tym. Lubię je. Iwonę za jej bezpośredniość i umiejętność wczuwania się w czyjąś sytuację, Jolkę za to, że pożyczyła nam magnetofonu.
Mimo wszystko, mój wzrok przyciąga inna dziewczyna. To Hania Kobojek. Ten i uśmiech. Coś w nim jest. Coś, co człowieka rozwala całkowicie, a jednocześnie odpręża i uspokaja. Patrzenie na jej uśmiechniętą buzię, to naprawdę, wielka przyjemność.
Zdaje się, że tego właśnie poszukiwałem, takiej twarzy, takiego uśmiechu. Kiedy tak pomyślę, zdaję sobie sprawę, że przewijał się w mojej podświadomości już od dłuższego czasu. Żałuję, że tak słabo ją znam. Nie tak jak Iwonę, u której byłem już kilka razy. Muszę do niej zagadać i poznać się bliżej.
Zaczynam się zmieniać. Pokonuję nieufność i wstyd w relacjach z płcią przeciwną. Czy to, jak zachowuję się w tej chwili, to tylko dobra gra aktorska? A może to, po prostu, życie?
Mimo wszystko, to wciąż nie jest to, czego bym chciał, tak naprawdę. To, po prostu, koleżanki z klasy. Chciałbym, żeby było coś więcej. Nie jestem w stosunku do nich, w stu procentach, szczery i otwarty. Może to jeszcze za wcześnie. Może musimy bardziej się poznać? Chciałbym wśród nich znaleźć… no może nie tą jedną i jedyną, ale po prostu przyjaciółkę. Taką, której mógłbym się zwierzyć, powiedzieć, co leży mi na sercu i posłuchać tego, co ona ma do powiedzenia. Może noszę w sobie ideał wymarzonej dziewczyny, ale podświadomie szukam właśnie jej. To takie… głębokie pragnienie własnego szczęścia.
***
Jakiż ten świat jest ostry, szorstki, pozbawiony tej wyściółki, tej poetyckości…
7:05
Cudownie się wyspałem, pomimo faktu, że wczoraj położyłem się o godzinę później. Dzisiejszej nocy obudziłem się o 2:00 i nie mogłem usnąć. Dziwne rzeczy mi się śniły, jakieś krokodyle, czy hieny… pustynia, czy step… w sumie, brak wody. Tak czy inaczej, jestem w dobrym humorze i dzień zapowiada się ładnie. Tylko szkoda, że musimy iść do szkoły.
Na niedzielę zostajemy w internacie. To znaczy ja i Sylwek. Jemu kończy się jutro praktyka.
Idę na śniadanie. Bratu przyniosę. Niech sobie chłopak pośpi.
21:55
Skończył się film. Siedzę w pokoju i słucham magnetofonu. Pożyczyłem go od koleżanek na sobotę i niedzielę. Pożyczyłem także grzejnik elektryczny, bo na dworze minus 1, a ma być jeszcze zimniej. W internacie kaloryfery jak lód. Zaraz idę na kino dla dorosłych na drugim piętrze. Sylwek jeszcze nie wrócił z praktyki.
7:55
Tak. Wczoraj cały dzień była przepiękna pogoda, a dziś od samego rana niebo zasnute chmurami. W dodatku dziś mamy praktykę. Aby nie padało.
Wczorajszy wieczór spędziłem u koleżanek z klasy. Zgodnie z obietnicą. Pogadaliśmy sobie troszeczkę, postraszyłem je ociupinkę, a żeby był lepszy nastrój, posłuchaliśmy muzyki z magnetofonu. Tak upłynął cały wieczór.
Tak. Trzeba umieć organizować sobie tutaj życie. Tylko, czy aby nie za dużo tych zajęć? Kółko majsterkowicza, Liga Ochrony Przyrody, do której mam się też zapisać, życie i sprawy codzienne, i… co najważniejsze, to lekcje. Jeszcze muszę udekorować pokój. Nie wiem, czy dam już radę to zrobić.
Idę na zajęcia praktyczne.
18:00
Ale się wyspałem. Kimnąłem się zaraz po obiedzie i dopiero się podniosłem. Praktykę mieliśmy aż w Siedzowie. Zbieraliśmy jabłka.
Zabieram się do odrabiania lekcji.
22:30
Po kolacji poszedłem na skrzydło żeńskie do dziewczyn z naszej klasy. Wziąłem kalkę techniczną, album i rysowałem. Co miałem tu na męskim robić? Tam jest ciekawiej. Cały czas grał magnetofon i to te piosenki, które akurat lubię.
8:20
Spóźniłem się do szkoły? Nie, skądże. Dziś mamy na 9:00. Pogoda ładna. Ani jednej chmurki na błękitnym niebie. Sylwek pojechał do Garwolina. Praktykę ma po południu.
9:00
Idę do szkoły. Odwiedziły mnie koleżanki z klasy. Zaprosiły do siebie na wieczór.
12:20
Jesteśmy na małej łodzi, na środku wzburzonego oceanu, wstrząsanej co chwilę dużymi falami. Ogarnia nas strach gdy białe bałwany zbliżają się do naszej lichej łajby. Lękamy się tego, aby się nie rozpadła, aby nie zmiotło nas za burtę. Walczymy z burzą, która jednak nie huczy, jak każda inna, ale jest podstępna i cicha. Walczymy o przetrwanie.
Właśnie zbliża się gigantyczna fala. Jest tuż, tuż. Zatrzymuje się i pieni. Burzy się jeszcze bardziej nad naszą małą skorupą. Śmieje się i grozi. Wypatruje, aby kogoś z nas zmyć z pasją i satysfakcją za burtę.
Jednak jest jeszcze dość mała w porównaniu z tymi, które czają się na horyzoncie.
Tak wyglądał mój dzisiejszy dzień w szkole.
15:05
Sylwek poprosił mnie, abym kupił mu spodnie w Garwolinie. Cena: 1900 zł. Jako że 300 zł mi brakowało, musiałem pożyczyć. Ledwie zdążyłem na autobus. Zajechałem, ale nie kupiłem. Były zbyt szerokie, a innych mu nie brałem, bo, znając mojego brata, na pewno, byłby niezadowolony.
Idę na obiad.
15:45
Smaczny i obfity był dzisiejszy obiadek. Zastanawiam się, co robić dalej. Jutro praktyka. Pogoda ładna. Może by tak gdzieś się przejść? Jednak najpierw, muszę posprzątać pokój. Sylwek miał to zrobić, ale nie zrobił. Promienie słońca, wpadające przez okno, mocno ogrzewają moje ramię przez czarny sweter. Pokusa jest bardzo silna. Bądź co bądź, wiem, że muszę się odprężyć. Cały miniony tydzień, to istna burza, grad meteorytów i huk wiatru. Niech więc to jedno popołudnie będzie spokojniejsze.
Zabieram się do sprzątania.
17:15
Już od dobrych 45 minut czytam czasopismo “Karuzela”. Słoneczko zagląda przez okno, zalewając cały pokój ciepłem i jasnymi promieniami.
15:45
Mam zmienne nastroje i zmienne uczucia. Raz mi się chce śmiać, raz płakać, a kiedy indziej szlag mnie trafia. Całe tutejsze życie, to gmatwanina różnych spraw i interesów. Gdybym chciał dokładnie opisać to, co robię codziennie, nie dałbym rady. To są dziesiątki, jak nie setki, różnych, mniejszych i większych wątków.
To fakt, moje życie jest dosyć mocno stresujące. Żyję w ciągłym napięciu. Gdybym miał przedstawić moje życie w internacie w sposób graficzny, wyglądałoby jak ciąg przecinków i przerywanych kresek biegnących w nieładzie. To jak rwący potok. Wakacje wyglądały zupełnie inaczej. Wtedy to wyglądało jak nurt leniwie płynącej rzeki.
Tak naprawdę, to nasze życie szkolne, staje się coraz szybsze, niestety, bardziej frustrujące. Wszystko jest coraz trudniejsze. Wchodzimy bowiem w nowy etap naszej nauki w szkole. To trudny etap, który może potrwać do półrocza, a nawet, do końca roku szkolnego. Jakby to poetycko określić, wchodzimy w nurt asteroid, strumień meteorytów, burzę piaskową i pyłu kosmicznego. Dla niektórych z nas może być to, bardzo niebezpieczna, przeprawa. I nie chodzi mi o moich najbliższych kolegów, ale o całą klasę.
No dobrze, pora wyjaśnić wszystko po kolei. Ten okres niebezpieczny, o którym wspominam, to czas intensywnego pytania podczas lekcji. Kończy się bowiem okres ochronny naszej klasy i nauczyciele aż rwą się, by rąbnąć komuś lufę. Tak bardzo boję się tych złych stopni, że w mojej wyobraźni urosły one do tych pocisków kosmicznych. Cała reszta, ten piasek i pył, to zamieszanie, jakie wokół tego wszystkiego powstanie.
Dziś odebrałem z sekretariatu kwestionariusz do otrzymania stypendium. Przyda się trochę kasy. Aha i jeszcze jedno: na razie nie wiem, co z tym rachunkiem za książki.
11:25
Jestem jakimś smutnym i poważnym nastroju. Smutny i poważny dlatego, że sytuacja nie nastraja do tego.
Dziś w szkole na apelu oficjalnie poinformowano nas o tym, co stało się w piątek. Tego dnia w naszej szkole, stał się tragiczny wypadek. Po lekcji wychowania fizycznego, gdy uczniowie byli w szatni, jeden z nich (nazywał się Piotr Kwiatkowski), schylając się, aby zasznurować buty, upadł i stracił przytomność. Zanim przyjechało pogotowie, reanimacja trwała dość długo. Po przewiezieniu do szpitala Piotr zmarł. Cała sprawa z tym związana, jak i okoliczności jego śmierci nie są jeszcze do końca poznane. Jednak już teraz, wiadomo jest, że był chory na serce. To była wada wrodzona i to właśnie ona była główną przyczyną zgonu.
Dziś o godzinie 15:30 odbędzie się jego pogrzeb. Kondukt żałobny wychodzi z miejsca, gdzie mieszkał i spędzał dzieciństwo o 13:00. Po przybyciu na cmentarz (ok. 5 km) odbędzie się msza pożegnalna. Cała szkoła będzie go prowadziła w tej ostatniej drodze. Wyjedziemy stąd szkolnym autobusem około godziny 13:00.
19:30
Jestem bardzo zmęczony. Pokonałem ponad 10 km piechotą. Na dodatek nabiłem sobie guza na cmentarzu.
20:00
Zmęczenie się nasila. Nie odrobiłem lekcji.
23:30
I powiedz mi człowieku, jak tu ma być dobrze na tym świecie? Gdzie sprawiedliwość i gdzie Bóg. Do tej pory, wydawało mi się, że postrzeganie wszystkiego, co się dzieje w ciemnych barwach, jest zwykłą przesadą. Jednak, kiedy, prawie każdego dnia, słyszysz z mediów podobne informacje, zaczynasz w to naprawdę wierzyć.
Zajeżdżam do domu i dowiaduję się…
Może zacznę od początku.
O tej katastrofie wiedziałem z radia. To było jakiś tydzień temu, zdaje się, że niedziela. Sprzątałem pokój, kiedy usłyszałem, że gdzieś w okolicach Łochowa wydarzyła się katastrofa kolejowa. Podano, że pociąg osobowy uderzył w towarowy. W wyniku wypadku na miejscu zginęła załoga składu osobowego. Ponadto 12 osób doznało ciężkich obrażeń ciała i zostało odwiezionych do szpitala w Węgrowie.
Jak było naprawdę, dowiedziałem się dopiero od rodziny. To, co usłyszałem, trochę mną wstrząsnęło. Przede wszystkim, okazało się, że rannych było znacznie więcej, około 30 osób. Z opowiadań brata, dowiedziałem się, że konduktorce, która znajdowała się w wagonie służbowym, kawał blachy odciął głowę. Karetki pogotowia ściągnięte z całego województwa. Poza tym radio trochę przekłamało odnośnie drugiego pociągu, ponieważ były to jedynie dwa wagony pozostawione wczesnym rankiem we mgle.
To jeszcze nie koniec złych wiadomości. W piątek, przed wyjazdem do domu, kiedy byłem jeszcze na praktyce, usłyszałem sygnał jadącej karetki. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że zabrali pacjenta z naszej szkoły. Jeden z moich kolegów na wuefie stracił przytomność. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jednak kto to był. Wydawało mi się, że to jeden z dalszych znajomych.
Dopiero kiedy przyjechałem do internatu, dowiedziałem się, że to był jeden z moich najlepszych kumpli. Sylwek opowiedział, jak to było.
Jego klasa rozgrywała mecz piłki ręcznej. Nie powinien grać. Był chory. Powinienem mieć zwolnienie z wychowania fizycznego. Nie miał. Dlaczego?
Kiedy, udał się do lekarza szkolnego, ten, zamiast wypisać mu ten papier od ręki, wysłał go najpierw na badania kontrolne. Wizyta w ośrodku zdrowia na mieście była umówiona za jakiś czas. Czekał na nią. Niestety, do tej pory musiał ćwiczyć.
Po meczu, kiedy weszli do szatni, stracił przytomność. Dostał drgawek. Wszyscy myśleli, że to atak epilepsji, ale on zaczął wymiotować.
Zadzwonili na pogotowie. W słuchawce usłyszeli, że w tej chwili nie ma wolnego samochodu. W tym czasie chłopak przestał dawać oznaki życia. Zaczęto reanimację.
Pogotowie przyjechało po upływie pół godziny. Na dodatek zamiast erki, przyjechał zwykły wóz z internistą, który nawet nie bardzo wiedział co ma robić.
Chłopak zmarł po dwóch godzinach przebywania w szpitalu.
Niech ktoś mi teraz powie, jak ma być dobrze na tym cholernym świecie?! Gdzie jest Bóg?! Prawdę mówiąc, nóż w kieszeni się otwiera.