Środa
11:15
Mokro, mokro, jeszcze raz mokro. Każde zagłębienie, każda szczelina wypełnia się wodą. Nie ma jak chodzić. Wyszedłem z domu pięć minut temu, a buty już mam mokre. Nie mogę iść prosto, idę zygzakiem, muszę omijać kałuże.
To nie są kałuże. Kałuże są brudne a w tych woda jest idealnie czysta. Ściągam buty, bo są zbędnym balastem. No i wreszcie idę prosto przed siebie. Jaka ta woda jest przyjemnie chłodna. Nawet rosa jest fajna.
Mgła. Mgiełka zasnuwa wszystko wokoło: drzewa, krzewy, domy. Najwięcej jest jej wśród drzew. Jest lekka. Przyglądam się lepiej i dostrzegam, że płynie razem z podmuchami wiatru. Jest prawie przezroczysta, delikatnie niebieska. To nie jest ta ciężka mgła, która nie raz ledwie ciągnie się po ziemi. Ta jest ledwie widoczna i jeszcze ten wiatr... jakby płynął razem z nią.
To wszystko jest takie romantyczne. Ta mgła niesie z sobą dziwny, lecz bardzo subtelny zapach, zapach niepodobny do żadnego innego. To zapach idealnie czystego powietrza. To ten wiatr go niesie. Niesie go w całości, nie szarpie nim, nie rwie. Wszystkie drzewa pokryte są ogromnymi kroplami rosy. Sosny wyglądają najpiękniej. Przypominają panny młode obwieszone drogocenną biżuterią.
Przed chwilą jeszcze na niebie było słońce, ale już skryło się za ciężkimi, ołowianymi chmurami. Wiatr się nasila a wraz z nim ta subtelna woń. Szaro się robi, krople wody spadają z drzew. Ciemno się robi, nadciąga nowa fala opadów.
Już pociemniało. Miejsce, gdzie siedzę, wygląda jak wielka sala kinowa, na której przygaszono światła. Tak tu jest: tajemniczo, niepowtarzalnie, swojsko. Trudno to wyrazić.
No i już robi się jaśniej... jaśniej... coraz jaśniej. Nie spadła ani jedna kropla deszczu. Wiatr przegania te ciężkie chmury. Mam wrażenie, że dotykają one czubków drzew.
Każe drzewo ma teraz swój urok, czar. Przede mną stoi dąb, który na tle jaśniejszego nieba wygląda jak jakaś ważna osobistość. Wiatr się nasila i ustaje, symbolizuje siłę i wielkość.
Niebo zrobiło się jasne, ale wciąż pokryte jest chmurami. Bez przerwy towarzyszy mi ten dziwny zapach. To, co się dzieje wprawia mnie w taki nastrój pogody w niepogodę. Pogody ducha na niepogodę przyrody.
Wracam. Zaczyna kropić.
12:45
Tak naprawdę jest bardzo zimno. Zdaje się, że złapałem katar. Idę na obiad.
14:25
Wiatr, wiatr, wiatr... zimno. Bracia wyruszyli na grzyby, siostry koczują na strychu, mama w pracy. Prasuję to, co wczoraj uprałem.
22:05
Padać przestało o 22:00. Wciąż jest zimno, wieje. Chłopaki poszli spać. Oglądam XXIII Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie. Mnie też chce się spać. Wykąpałem się w deszczówce, której w ciągu dnia nazbierałem.
23:55
Sopot się skończył. Idę spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz