Niedziela
Miałem sen.
Byłem w jakimś dużym budynku, kręciło się tam dużo chłopaków w moim wieku. Spałem w dużej, zbiorowej sypialni. Stało tam kilkanaście łóżek. Zdaje się, że był to dom dziecka w Stoku Lackim, jednak był nieco inny.
Siedziałem w sypialni na swoim tapczanie. Miałem świadomość, że zrobiłem coś, o czym w żadnym wypadku nikt nie mógł się dowiedzieć.
W pewnym momencie wszedł jakiś kolega. Był młodszy ode mnie. Powiedział, że wszystko widział i zaczął mnie szantażować. Bardzo mnie zdenerwował tym ciągłym podśmiewaniem się z mojego strachu. Bez przerwy powtarzał, że mnie wyda.
Miałem nóż. Nie wytrzymałem i dźgnąłem go w brzuch. Ranny próbował uciekać. Chwyciłem go za gardło i zacisnąłem dłonie. Trzymałem do momentu, w którym przestał się ruszać. Wziąłem go pod ramię i wywlokłem gdzieś daleko. Ukryłem w daleko krzakach.
Najpierw szedłem z nim przez jakieś pole na północny wschód, później przez małe krzaczki, aż w końcu dotarłem do gęstych zarośli. Tam go położyłem. Byłem pewny, że w tym miejscu nikt go nie znajdzie.
Wracając uświadomiłem sobie, że to nie jest jednak Skok lacki tylko Kamionna. Kiedy wróciłem dokładnie zatarłem ślady i usiadłem na tapczanie. Dosłownie w chwilę później ktoś wszedł i spytał gdzie on jest?
Odpowiedziałem, że wyszedł gdzieś i jeszcze nie wrócił. Uwierzył. Po nim przyszli następni i zaczęli dopytywać. Teraz dopiero uświadomiłem sobie powagę mojego czynu.
„Zabiłem człowieka.”
„Eee.. nikt się nie domyśli.”
„Nie domyśli?! Co powiesz, kiedy pojawi się milicja, przecież widziałeś go po raz ostatni?!”.
„Nie mogą mi niczego udowodnić. „Nie znajdą ciała.”
„Nie znajdą?! A jak wezmą psy? Psy na pewno wyczują.”
Bardzo się bałem. Ten strach czułem jeszcze długo po przebudzeniu.
* * *
Tak jak kończy się ten zeszyt, tak kończą się wakacje. Już tylko dwa tygodnie zostało.
* * *
Jestem w lesie, na który dębie przypadkowo znalazłem. Nadciąga burza, zaczyna padać.
* * *
Szczególnie w takich chwilach, wtedy, kiedy jestem zdenerwowany, potrzebuję kogoś bliskiego. Nie wiem, ci się ze mną dzieje, przecież mam tylu bliskich? Czyż rodzina to nie bliscy? Oczywiście tak, ale nie mogę się im ze wszystkiego zwierzyć. Po pierwsze: nie chcieliby mnie wysłuchać, wyśmieliby pewnie, po drugie: … zresztą, mniejsza z tym.
No tak, ale czy ja sam potrafię kogoś wysłuchać? Czy można mi powierzyć jakieś tajemnice? Właściwie nie wiem. W naszej rodzinie nie ma szczerości i serdeczności. Dlaczego? A może tylko to ja sam tak to odbieram? Nie wiem. Czuję pustkę, czuję samotność. Niby nie jestem nigdy sam, a jednak czuję, że kogoś mi brak. Czuję, że muszę mieć kogoś, bo zwariuję. Co się ze mną dzieje?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz