środa, 30 września 2020

4 września 1986

Czwartek


8:05 


Spać mi się chce, jak diabli, ale to nic. Przetrzymam. Nie takie rzeczy się robiło. Za oknem wieje i gwiżdże. Pochmurno, a my dzisiaj mamy dwa WF. Idę, bo się spóźnię.


17:25


Wyszedłem z internatu. Padał deszcz, ale nie miałem wyboru. Musiałem to zrobić. Czułem jakiś wewnętrzny nakaz. Starałem się odprężyć, ale bez skutku. Bałem się. Nie wiem dlaczego, ale odczuwałem strach i zdenerwowanie. Założyłem reklamówkę na głowę i zacząłem biec. Deszcz ustawał, a strach narastał. W końcu, jednak uporałem się z nim. Nie na długo, ale i to było dobre. Moje myśli, zająłem wdzięcznym tematem, jakim są ładne dziewczyny. To zawsze, wpływa na mnie uspokajająco.

Doszedłem do przystanku w Michałówce o 14:30. Za 10 minut miałem mieć autobus do Garwolina. Znów wróciła myśl o tym, co będzie, co mam powiedzieć? Tym razem, chodź pod wpływem strachu, myślałem trochę trzeźwiej. Przynajmniej nie panikowałem.

Czekałem, spokojnie układając w myślach początek rozmowy.

-Dzień dobry, jestem z Miętnego. Nazywam się Jacek Gołaszewski. W czerwcu byłem tutaj na komisji wojskowej. Kazano mi wtedy przynieść zaświadczenie, że się uczę.

Tyle teorii. W praktyce nie wydaje mi się to już takie proste. W myślach wciąż przerabiałem dzisiejszy dzień w szkole. Właściwie jego końcówkę. Ten zatarg z kumplem. Wprawdzie, to były żarty, ale ostre. W sumie nie wiem, czy to były żarty, bo było w tym tyle złości. W mojej głowie obrazy pojawiały się samoczynnie.

Podszedł do mnie i powiedział:

-Solówa!

Nie miałem wyjścia. Rozpoczęła się walka. Z początku przegrywałem. Nie poddawałem się jednak. Wymierzyłem cios dwoma zgiętymi palcami w czoło, a właściwie oczy. Padł, jak nieżywy, na ziemię. Cieszyłem się ze zwycięstwa.


No dobra. Nic nie było. To tylko moja wyobraźnia.


Minęła 14:30. Czuję jakąś podświadomą ulgę. Chociaż wiem, że raczej, powinienem się denerwować. Zamykają o 15:00. Autobus do Garwolina jedzie 10 minut. Jeżeli nie pojawi się do 14:50, to nie ma co tutaj robić. Spoglądam na zegarek. Już mam wracać, kiedy spostrzegam, wyłaniający się zza zakrętu, autokar. Cieszę się, ale jednocześnie, jeszcze bardziej denerwuję.

Myślę sobie: zaraz, jak tylko pojazd się zatrzyma na zajezdni, wyskakuję i pędzę do celu. Dobrze, że to blisko.

W końcu, zziajany, wchodzę. Małe okienko. Młody żołnierz.

-W sprawie odroczenia, które drzwi?

-Numer 7, - odpowiedział cicho.

-Dziękuję.

Wchodzę do pokoju pod wskazanym numerem. O dziwo, recytuję wszystko dokładnie tak, jak sobie przećwiczyłem. Siedzą tam dwie starsze panie, oraz dwóch mundurowych. Jeden to pułkownik, a drugi młodszy sierżant.

Zwracam się do młodszego. Grzebie w papierach na stoliku. Nie znajduje moich dokumentów. Idzie do niskiej, metalowej szafy i wyjmuje z niej opaską teczkę.

-Gołaszewski, tak?

-Tak, - odpowiadam.

-No to masz Gołaszewski szczęście. Jeszcze kilka dni, a zostałbyś powołany, - mówi uprzejmie, ale z ironicznym uśmiechem.

Bierze ode mnie tę kartkę i chce ją już schować do teczki, kiedy wtrąca się jedna ze starszych pań. Wyjaśnia, że druk jest nieodpowiedni. Sierżant pokazuje mi duży papier.

-Możesz przyjść jutro? - pyta.

-Postaram się, panie sierżancie.

-Obywatelu sierżancie, - poprawia mnie.

Wychodzę. Wracam do internatu z pewną ulgą, ale nie jestem całkowicie spokojny.

Kiedy czekałem na autobus powtarzałem sobie:

“Uspokój się, chłopie. Najgorsze masz już za sobą. Życie jest twarde. Musisz się trzymać. Nie poddawaj się.”


20:40


Moje codzienne życie nieustannie powiązane jest z życiem mojej klasy. Jeżeli więc chcę pisać o mojej klasie, muszę ją najpierw przedstawić.

Moja klasa składa się z 22 uczniów. Mniej więcej po równo chłopców i dziewcząt. Grupa ośmiu osób, stanowi pozostałość po klasie trzeciej ZSO. Reszta dołączyła do nas z innych szkół. Nie wszystkich nowych kolegów zdążyłem jeszcze poznać. Najlepszy kontakt mam z Jarkiem Matysiakiem. Mamy podobne usposobienie. Kiedy dołączy do nas Marcin Kocimski, którego znam już od 3 lat, stworzy się niezła paczka. W trójkę będzie łatwiej nam utrzymać wyższą pozycję w klasie.

Jarka zaprosiłem do siebie do pokoju i poczęstowałem tym, czym miałem. Pogadaliśmy trochę. Opowiedziałem mu, że wychowałem się w domu dziecka, że jestem półsierotą i w ogóle… Teraz głowię się nad tym, czy, czasem, za dużo nie powiedziałem, jak na pierwszy raz. Swoją drogą, to i o nim, sporo się dowiedziałem.

Chyba, jako jedyny w naszej klasie, nie ma odchyleń od normy. Jest bardziej “normalny” niż ja. Jest taki poważny. Wszystko bierze na serio. Obawiam się, że z takim charakterem, sam na sam, z taką bandą przygłupów, długo by nie wytrzymał.

Tak w ogóle, to warto się trzymać razem, chociażby, ze względów czysto praktycznych. Mimo że bardzo podobni, jesteśmy różni i możemy się wiele od siebie nauczyć. Na pewno, doświadczenia wynikłe z takiej znajomości, będą bogate. W sytuacjach kryzysowych moglibyśmy na siebie liczyć. Biorąc pod uwagę to, co się działo w ubiegłych latach, takie rozwiązanie jest całkiem rozsądne. Pamiętam, że wtedy bardzo chciałem, by znalazł się ktoś, kto pomógłby mi wybrnąć z opresji, ale niestety, nikogo wtedy nie było.


wtorek, 29 września 2020

3 września 1986

Środa


7:50


No, no… jakoś dobrze nam się wstaje. Obudziliśmy się o 6:40, ho, ho… od razu tak z początku roku! Nawet w dobrym nastroju jestem. Jest to chyba związane z marzeniami sennymi. Śniło mi się wiele fajnych rzeczy. Mariusz miał takie ciemne włosy. Trzymałem go na kolanach. Był duży. Poza tym jakiś latający samochód, jakaś dziewczyna.

No tak, jeśli moja Podświadomość jest wypełniona całkowicie takimi rzeczami, to znaczy, że jestem spokojny.

Podświadomość ma to do siebie, że jej realia ciągną się kilka dni za wydarzeniami rzeczywistymi. Można powiedzieć, że podświadomie jestem jeszcze na wakacjach.


8:00


Za chwilę wychodzę do szkoły. Sylwek i Krzysiek już wyszli. Na śniadanie wychodzimy teraz grupami. Mówili, że to ułatwi nam życie. Jak na razie, tylko utrudnia. Rzucili dzisiaj serek. Te porcje są takie małe, że z tarczami tylko na jedną kanapkę. Jestem zmuszony dojadać w pokoju. Dobrze, że szafka pełna żarcia, bo umarłbym z głodu. Przydały się te puszki, które dała nam mamusia.

Planowałem wczoraj wykąpać się w wannie, ale nie miałem czasu. Jak można mieć czas, kiedy więcej niż połowę dnia, zajmują lekcje w szkole. Potem do 19:00 odrabianki. Kolacja. Później było zebranie całego internetu. No i jeszcze ustawianie tych stołów na stołówce. No, a później, to już była cisza nocna.

Pomyślałem sobie, że pójdę po ciszy nocnej. To byłoby nawet lepiej, bo tam, gdzie chodzę, to nie ma porządnego zamka. Niestety, nie było to możliwe. Tak teraz zrobili, że do 0:00, zawsze jakiś wychowawca siedzi na korytarzu. Taki interes, to ja dziękuję.


15:05


No, nareszcie koniec. 7 długich lekcji. Dlaczego długich? Może dlatego, że to początek. Jak na początek, to wcale nie było lekko. Nie mam pojęcia jak będzie dalej. Już druga matematyka, a ja nic nie załapałem. Później była fizyka i chemia. Totalna masakra. Nie wiem, jak ja dotrwam do końca roku.

Kumple? Kumple, jak kumple. Na początku spokojnie. Wyraźnie straciłem w tym roku reputację. Jakoś opadłem. Jest tylu silniejszych ode mnie. Tak przynajmniej na pierwszy rzut oka. Będę musiał, jednak utrzymać ten sam poziom, co w zeszłym roku, bo będzie źle.

Kilka ładnych dziewczyn na doszło do naszej klasy, ale wolą tych silniejszych, albo tych, co imponują im wygłupami. Ja, ze swoimi predyspozycjami, nie mogę zaliczyć się, ani do jednej, ani do drugiej grupy.

Nie jadę dziś do Garwolina. Po pierwsze, nie bardzo mi się chce, a po drugie, żeby zdążyć przed 15:00, musiałbym zwolnić się z lekcji. Nie chcę tego robić, już na początku roku. Może jutro? Pogadam z naszym wychowawcą, prof Głogowskim.


18:55


Nie ma żadnej sprawiedliwości. Jak na lekcjach to czas wlecze się, jak nie wiem co, a tutaj, to, nim się spostrzeżesz i cisza nocna. W dodatku nie wiadomo od czego, rozbolała mnie głowa.

Muszę, ale to muszę się dzisiaj wykąpać. Najlepiej w wannie, w gorącej, pełnej piany w wodzie. Ciekawe, kiedy to zrobię? Po kolacji myjemy stołówkę. Ach, te dyżury!


21:25


Postanowiłem, że pójdę po ciszy nocnej. Już wiem, jak zamknąć drzwi. Wykumałem, że trzeba tylko wyciągnąć klamkę. No, oczywiście, żeby belfra nie było. Dobrze by było, spowodować jakieś zamieszanie. Ciekawe, gdzie jest wyłącznik główny prądu? Normalne, że jak zgaśnie światło, to będę mógł przemknąć korytarzem do łazienki. OK, postaram się tak zrobić.

Stołówkę ogarnęli się w 15 minut. Każdy po jednym pasku. Było nas dziewięciu. Pestka. Myślałem, że będzie gorzej.

Za chwilę ogłoszą ciszę nocną. Trzeba pościelić tapczan i grzecznie udawać, że się już śpi. O 22:15 kończy dyżur wychowawca grupy. Zostaje tylko wychowawca dyżurujący do 0:00.

Muszę zaznaczyć, że w tym roku, to i tak, jest spokojniej. Pamiętam, jak na początku, kilka lat temu, to po odejściu belfra, zaczynało się życie nocne. Nie da się opisać tego, co tu się działo. Teraz, takiego zamieszania, to nawet w środku dnia nie ma. Cała grupa wychodziła na korytarz. Jeśli ktoś nie chciał wyjść, lub, przypadkiem, udało mu się wcześniej zasnąć, był odpowiednio “delikatnie” budzony. Masakra. Przedszkole jakieś. Berek, zabawa w chowanego, w wojnę i co kto jeszcze wymyślił.


23:35


Udało się! Było trochę kłopotów z zamknięciem, ale już je rozwiązałem. Trzeba tylko uważać, żeby wychowawca się nie pojawił. Właśnie z głośnym szumem płynie woda. Nie robię tego specjalnie. W rurach tak szumi, bo zasuwa gorąca.


1:40


Koniec z kąpieli. Ubieram się. Fajnie było.


2:00


Idę spać. Ale cicho! Nie mam pojęcia, jak się wyspać.


poniedziałek, 28 września 2020

2 września 1986

Wtorek


7:05


Jaki ten wczorajszy dzień był długi. Minął jednak. Dziś Obudziłem się w dobrym nastroju, ale jak sobie przypomnę, co mam zrobić, to mi gorące poty wychodzą. No nic, na razie muszę się wziąć za to zaświadczenie.


15:10


Głowa mnie boli po tych lekcjach, przeważnie po dwóch matematykach. Nie wiem jak ja dam sobie radę w tym roku. Nic nie załapałem, na dodatek tak nam ten program przeładowanie, że aż mnie to przeraża.

Jednak najważniejsze jest to, że dobry humor dzisiaj miałem.

Wziąłem to zaświadczenie z sekretariatu. Teraz muszę zawieźć je do Garwolina. Muszę się zwolnić i nie wiem, czy nie puszczą. Tak teraz śrubę podkręcili. Ma być, po prostu, jeden wyjazd w tygodniu. Osobiście w to nie wierzę. Zresztą, muszę jechać. To nie jest błahostka. Tu się ważą moje losy, mojego przyszłego życia.

Wraca we mnie nadzieja, że wszystko będzie dobrze, że wszystko dobrze się ułoży. Był taki moment, że już myślałem o najgorszym. Przede mną cały rok, długie 10 miesięcy. Dopiero powoli do mnie to dociera.

Miałem jakieś takie głupie wrażenie, że pouczę się tylko dwa miesiące i przyjdzie karta mobilizacyjna. Jednak myślę, że nie będzie tak źle.


21:15


Znowu było zebranie. Dzisiaj całego internetu. Co otrzymuje się przepisy dla mieszkańców, przynajmniej teoretycznie. Potem, pewnie i tak, będzie po staremu. Wiem to z doświadczenia. Poza tym omawiano sprawy, które już w szkole zarysował dyrektor.

Byłem w Garwolinie z tym kwitkiem,  ale przyjechałem za późno. Powiedziano mi, żebym zgłosił się jutro. Jakoś się nie martwię. Jeśli nie zobaczył tego jutro, to w innym terminie. Już się nie boję. Przynajmniej wiem, że to w tym miejscu i w jaki sposób to załatwić.

Zdaje się, że nie będę miał już tyle czasu na głupoty, co w tamtym roku.

niedziela, 27 września 2020

1 września 1986

Poniedziałek


7:10 


No i wstałem. Mamy nowy dzień, wyjątkowy dzień. Na razie jesteśmy jeszcze sami, to znaczy Sylwek i ja, w naszym pokoju. Dzisiaj dołącz do nas trzeci lokator. Jakoś cicho jeszcze dzisiaj tutaj jest. Gdyby nie widok szkoły przez okno, mógłbym pomyśleć, że jeszcze jestem w domu. Tak ogólnie to czuję się dobrze i jestem spokojny. Idę na śniadanie.


Godzina 8:05


Ciekaw jestem, o której rozpocznie się uroczyste rozpoczęcie roku w naszej szkole?


Godzina 8:30


Mżawka, wieje chłodny wiatr, niebo jest ciężkie wygląda jak odlane z ołowiu. Przed budynkiem szkoły kręci się mnóstwo ludzi. W tej chwili podjechał autobus. Zatrzymał się na parkingu. Wylewa się z niego rzeka ludzi i płynie do szkoły. Przez otwarte okno słychać granie instrumentów muzycznych. To nasz szkolny zespół przygotowuje się do akademii.


Godzina 12:30


Najnowsze wiadomości. Basen gotowy, stadion będą budować, dodatkowo własne kino. No i kto by pomyślał, że jestem tak doskonale wyposażonej szkole. Niby powinienem się cieszyć, bo to przecież, między innymi, dla mojej wygody, ale jakoś to “cieszynie” mi nie wychodzi.


Godzina 16:30


Koniec rozrywek. Co robić? Ostatecznie posprzątałem pokój i, nadal, nie mam co robić. Gdybym był w domu, po prostu, poszedłbym do lasu i byłoby całkiem fajnie. Ale tutaj? Gdzie pójść? Do parku? No tak, Sylwek śpi.

Nie, no poważnie, zaczyna mi się nudzić.

Właściwie, co ja mówię?! Wiem przecież, że muszę wykorzystać każdą wolną chwilę. Od jutra zaczyna się poważna praca. To nie zawodówka. Brrrrr…. Kiedy o tym myślę, po plecach przebiega mi dreszcz. Trudno sobie wyobrazić, ile przedmiotów na dołożyli. Na dodatek, bez przerwy, czuję pręgierz armii na karku.

Jutro muszę wziąć zaświadczenie, że się uczę, inaczej nie dostanę odroczenia. Chociaż, kto wie, może szkoła sama to wysłała? Nie chciałbym jechać na darmo.

No nie, chyba będzie lepiej, jak sam to załatwię. Nie zaszkodzi pofatygować się do sekretariatu.


Godzina 17:25


Sylwek i Mariusz (nasz dawny lokator) poszli na wieś na jabłka. Nie poszedłem z nimi z kilku powodów. Po pierwsze, mam już przykre doświadczenia w tej dziedzinie. Po drugie, planuję się wykąpać. Po trzecie, padał deszcz i jest bardzo mokro. Mimo wszystko trochę żałuję swojej decyzji. Zostałem sam, cholernie się nudzę i nie wiem, czy mi coś przyniosą.


Godzina 20:45


Jak to dobrze, jeśli człowiek uwierzy we własne siły, poczuje własną wartość i potrzebę istnienia.

Przestałem się bać, znalazłem własne miejsce w tej grupie. Wszystko stało się za sprawą zebrania, z którego właśnie wróciłem.

Zachowywałem się na nim tak, aby zwrócić na siebie uwagę. Stwierdziłem, że nikt nie ma do mnie pretensji. Absolutnie, nikt się na mnie nie złościł, nie denerwował. Działo się wręcz przeciwnie. Wszyscy byli zadowoleni, może trochę rozbawieni moją postawą. Nie była to złośliwość z ich strony. Rozbawienie było szczere.


Godzina 21:55


Uświadomiłem sobie dzisiaj, że aby…


sobota, 26 września 2020

31 sierpnia 1986

Niedziela


Słońce już coraz słabiej grzeje, wiatr już coraz zimniejszy wieje. To niesamowite, jak gwiżdże w konarach drzew. Pojawiły się już pierwsze żółte liście. Powietrze jest świeże, ale zimne i ostre. Właściwie, to jest bardzo przyjemnie. Mija lato i niepostrzeżenie nadchodzi jesień. Mijają wakacje i zaczyna się rok szkolny. Nowe życie i nowe kłopoty.

Przede mną znajduje się duży budynek ze szkła i stali. Przed budynkiem jest zielony trawnik, a wzdłuż niego przepiękne, kolorowe róże. Jeszcze zarośnięte chwastami, wstrętnymi pasożytami tej ziemi.

Przede mną długi rok szkolny, a ja przed nim, ze swoimi myślami, nastrojami, melancholią i fantazją.

Halo, halo! To chyba nie tak. Muszę się otrząsnąć, jakoś wziąć w garść. Muszę stanąć naprzeciw życia z podniesionym czołem. Przecież to wszystko jest jak te, nikomu niepotrzebne chwasty między różami. To wszystko będzie tylko stwarzało niepotrzebne problemy.

To jest szkoła. Tu nie ma miejsca na takie rzeczy. To całkiem inne życie. Nie mogę chować głowę w piasek. Muszę żyć razem z innymi w zgodzie.

Nie mogę się opanować. Boję się. Nie wiem dlaczego, jest we mnie niepokój, pewien rodzaj buntu, którego nie rozumiem.

To dziwne. Internat tętni życiem wielu młodych ludzi, a jednak bije od niego chłodem. Czuję się tutaj jak w ciemnej, zimnej, nieprzyjemnej, pełnej zasadzek, jaskini.

Zastanawiam się nad tym, dlaczego tak się dzieje? Wszyscy inni, łącznie z moim bratem, zdają się nie widzieć w tym nic niezwykłego. Sylwek jest zadowolony i spokojny. Dlaczego więc ja czuję się jak wyrzutek? Czy to dlatego, że nie mam bratniej duszy?


18:35


Nie mogę nic napisać. Czuję pustkę. Widzę nicość. Otacza mnie cisza. Ogarnęło mnie odrętwienie. Najchętniej zapomniałbym o całym świecie. Nie mam ochoty o tym myśleć.

Wiem przecież, że w końcu będę musiał przyjąć do wiadomości, że jestem już w szkole.

Siedzę i myślę. Zadaję sobie wiele pytań. Wśród nich są takie, na które nie znam odpowiedzi. Dlaczego odczuwam paniczny lęk przed życiem? Czy inni czują to samo? Dlaczego odczuwam ciągły stan zagrożenia? Przez to właśnie poczucie niebezpieczeństwa unikam ludzi. Zdaję sobie sprawę, że towarzystwo kolegów jest mi potrzebne.

I w końcu jest to najważniejsze pytanie. Dlaczego jestem?


21:50


Staram się przyzwyczaić. Robię wszystko, aby wciągnąć się w to życie. Wydaje mi się, że jestem w dobrym nastroju.

Nie. Chyba, mimo wszystko, odczuwam to co wcześniej. Postaram się te nieprzyjemne uczucia zdusić w sobie, albo pozbyć się ich w jakiś inny sposób. Nie mogę przecież tak żyć. Mam jednak w sobie trochę nadziei i myślę, że jednak wszystko będzie dobrze.

Wydaje mi się, że, jednak, za dużo myślę.


22:46


Właśnie wróciłem z kąpieli. Teraz, naprawdę, jestem zadowolony. Pod względem wygód internat, mimo wszystko, dom rodzinny bije na głowę. Tutaj, do woli, mogę korzystać z ciepłej bieżącej wody. W domu sam musiałbym grzać.

Wieczór. Cisza. Teraz Sylwek poszedł brać prysznic. On, tak jak ja, lubi kąpać się samotnie. Mógł, przecież, pójść ze mną.

Nie chce mi się spać. Uśmiecham się do siebie. Nie ma się co dziwić. Przez wakacje stałem się nocnym markiem. Tam kładłem się dopiero po północy.

No dobrze, koniec zabawy. Muszę się jakoś zmusić. Rano trzeba wstać. Tak w ogóle, muszę przestawić się na całkiem inny tryb życia.

Jutro rozpoczęcie roku szkolnego. Bardzo długo nie widziałem kolegów z klasy. Ciekawe, jak bardzo się zmienili?

piątek, 25 września 2020

30 sierpnia 1986

Sobota


10:15


I znów słoneczny rydwan wytoczył się na czyste błękitne niebo, którego brakuje nam już od kilku dni. Wiatr szumi gdzieś we włosach drzew, jakimi są konary tworząc z nich przeciwne fryzury. Pianie kogutów, gdakanie kur i ryczenie krów tworzy niezmienny, charakterystyczny koncert. To wszystko nadaje dzisiejszemu dniu swoisty kolor i niepowtarzalny nastrój.

I choć wiem, że to wszystko niedługo się skończy, nie przejmuję się tylko staram cieszyć wszystkim do woli.

Dzisiaj rano długo musiałem przekonywać i zmuszać się, by wreszcie przyjść na film. No, bo czymże jest taka mała przyjemność jak film, jeżeli człowiek nie spał dwie noce z rzędu a na trzecią położył się dopiero grubo po północy.

Sen jest potrzebny każdemu, nie można żyć bez niego. Musiałem zrezygnować z jednej przyjemności na korzyść drugiej. Nie mogę przecież przespać tych ostatnich dni które, pozostały mi z wakacji.

W chwilę po przebudzeniu uświadomiłem sobie, że wyjeżdżamy w niedzielę, czyli już jutro. Ruszamy jutro w południe, czyli zostało mi już tylko 25 godzin. Nie mogę ich zmarnować. Co robić?

Muszę zrobić coś, co będę dobrze wspominał, coś, co pozostanie w pamięci na dłużej. Może pójdę do lasu, przydarzy mi się jakaś dziwna przygoda, a później ją opiszę. Może spotkam czarownika albo piękną smukłą, niebieskooką blondynkę.

Może, może… zostawmy marzenia na boku. Trzeba znać granicę. Czasami mam problemy z odróżnieniem jej od rzeczywistości.

Rzeczywiście, mogę iść i zanurzyć się zielonym morzu drzew. Mogę spędzić ten ostatni dzień mojego letniego wypoczynku sam na sam ze sobą, z moimi myślami i bujną wyobraźnią, lecz takich dni podczas tego lata było bardzo dużo. Po co dodawać do nich jeszcze jeden?

Zresztą niedługo mamusia wróci z pracy i będzie się martwiła, że nie ma mnie w domu. Nie chcę jej tego robić. Zdaje się, że już powinna być. Nie przyjechała na 10:00, to pewnie będzie o 12:00. Dziewczyny, chyba już od 8:00, siedzą tam, na przystanku.

Wczoraj ja i Sylwek posprzeczaliśmy się trochę z nimi, a dzisiaj zwinęły mi skarpety. Widocznie były im potrzebne. No, ale czy można tak robić?

Piorę sobie skarpety, wieszam na sznurku, a rano, gdy jeszcze śpię, po prostu, je sobie biorą. Wiem. Na złość to pewnie zrobiły… łajzy jedne.

Mniejsza z tym. Chłopaki przed chwilą się tutaj władowali i zabrali siennik, na którym siedziałem. Nie mam do nich pretensji. To ich siennik, a konkretnie Sylwka. Ich prawo.

No nie, tego już za wiele. Coś mi się lepi i lepi… otwieram moje czerwone pudełko, w którym noszę mój dziennik, a tam wszystko wysmarowane klejem… linijka, ołówek, cyrkiel… Dobrze, że zeszyty były u góry, bo dopiero byłby ambaras.

To moja wina. Nie dokręciłem tego kleju. Trzeba będzie zrobić tu porządek.

Z domu dobiega stukanie młotka. To Sławek i Sylwek wbijają sobie łóżko. Przeprowadzają się do domu. Za zimno im tutaj spać na górze.

Ach… Nie o to chodzi. Przecież już koniec wakacji. Nie mieliby kiedy tego zrobić. Zdaje się, że będę musiał pójść w ich ślady.


12:35


Jestem na strychu.  Leżę na swoim łóżku, na wznak. W dachu, nad moją głową znajduje się niewielkie okienko. Całą jego powierzchnię ogarniam wzrokiem, bez konieczności poruszania gałkami ocznymi. Okienko jest przesłonięte folią tak, że oprócz słonecznego światła, nic przez nie nie widać.

Przez jakiś czas patrzę na nie. Później zasłaniam oczy dłonią. Co widzę?

Widzę okienko. Jest biało żółte. Taki złamany kolor. Ma czerwoną obwódkę o grubości połowy powierzchni całego okienka. Trwa to około 10 sekund. Powoli ramka staje się bardziej czerwona.  Wybarwia się soczystą czerwienią. Powierzchnia okienka natomiast staje się coraz bardziej żółta.

Nie mogę nasycić się tym pięknym widokiem. Czekam dalej. I co się dzieje?

Wszystko przechodzi w negatyw tego, co widziałem przed chwilą. Okienko staje się ciemnozielone, ramka żółta, a tło białe. Kolory nie zmieniają się na całej powierzchni jednakowo.

Żółć spływa powoli od prawej do lewej, ustępując miejsca zieleni. Zieleń początkowo jest jasna i żywa, a gdy zapełni całą powierzchnię, ciemnieje i wypełnia się.

Później wszystko powoli znika.  

A co się stanie, jeśli nie będę patrzył na okienko, tylko w inne miejsce? Spróbujemy zobaczymy.

Chłopie, czym ty się zajmujesz? Przecież to zabawa dla dzieci. Co tam, tak, może i tak. Może powinienem zająć się czymś poważniejszym, ale co mi zależy.

Chcę chociaż raz oderwać się od tego wszystkiego. Chcę zająć się czymś, co jest ciekawe i co mi się podoba. Nie będę przecież cały czas zwracał uwagę tylko na to, co wolno a co nie wolno co wypada a co nie wypada.

Mam to wszystko gdzieś.

Swoją drogą ta zabawa jest nawet bardzo interesująca. Na przykład nie miałem pojęcia, że można cokolwiek wiedzieć przy zamkniętych powiekach. Okazuje się, że tak. Jeżeli będziemy patrzyli w kierunku słońca, to przesuwając dłoń tuż przed zamkniętymi oczyma, wyraźnie będziemy ją widzieć. Oczywiście nie w kolorze.


16:00


No i pojechały. Spokój, cisza. Jestem całkowicie spokojny. Przyjechały i pojechały. Nie robiłem awantury. Dobrze, że najpierw wszystko przemyślałem. Po jakie licho z tak błahego powodu miałbym denerwować mamę. Nawet nie miałem powodu się denerwować. Od razu się przyznała, ale nie prosiła o przebaczenie. Ważna. Pouczyłem ją tylko. Trochę.

Dobrze, że dzisiaj wypłata. Weźmiemy sobie prowiantu do internetu. Te ceny mamę do reszty zrujnują. Kupiła trochę rzeczy dla dziewczyn do szkoły, m.in. buty, fartuchy i wydała 7000 zł.

Zostawiły jedzenie i znowu pojechały. Monika skarpety odda jak wróci. Powiedziała, że wybierze. Gdyby nie mamusia to bym ją zganił za ważniactwo. Co ona sobie myśli? Że co? Że będzie brała moje rzeczy, kiedy zechce i nic jej za to nie powiem? Mniejsza z tym.

Już niedługo imieniny mojego chrześniaka. No dopiero rok i 5 miesięcy, a już jest taki fajny. Dziewczyny już teraz jakiś prezent mu powiozły. Ja też będę musiał mu coś kupić.

Pojechały do Anki i nie wiadomo, czy dzisiaj wrócą. Sylwek przetopił nam smalec z cebulą i kiełbasą. Puszki z mielonką też bierzemy. Ciekaw jestem jak to będzie.


18:20.


Ale ciekawskich mam sąsiadów. Ledwie zdążyłem wyjść z domu z moją czerwoną walizeczką, a już stoją przy płocie. Pewnie podejrzewają, czy aby nie będę ścinał drzew. Są ciekawi co w niej noszę. Może piłkę do cięcia drzewa?

Jestem na skraju polanki, która znajduje się niedaleko domu. To jest moje ulubione miejsce. Spędzam tutaj wieczory. Jednak idę stąd, bo za dużo ludzi się tutaj kręci.


03:15


Jest spokojnie. Płynie muzyka. Jest cicho, mimo tej muzyki. Jesteśmy sami. Mama nie wróciła. Chłopaki śpią. Ja też idę spać.


czwartek, 24 września 2020

29 sierpnia 1986

Piątek


15:15


Nie za ciekawie się czuję po tej nieprzespanej nocy, a tu jeszcze muszę się wykąpać. Pogoda pod zdechłym Azorem, zimno. Humor taki jak pogoda i samopoczucie. Głowa mnie boli jak nie wiem co, ciężka jest jak kula ołowiu. Oczy same się zamykają pod naporem senności. Kimnąłbym się, gdybym miał tylko czas.

Dzisiaj wszyscy zaspani chodzą. Każdy się szwęda z kąta w kąt. Mimo że ma coś do roboty, to wydaje się, jakby poza łażeniem nic innego nie zostało. Taka pogoda.


19:45


Powoli w lekkim szumie drzew zapada cichy i spokojny wieczór. Zachodzące słońce skryło się za chmury. Chodź wiatr u dołu lekki i spokojny, górą szybko przesuwa chmury. Jeszcze niespełna dziesięć minut temu na niebie były tylko, ogrzewane promieniami zachodzącego słońca, wysokie, lekkie obłoki, ale już teraz całe niebo stało się brudno szare i ciężkie.

Ciemność szybko ogarnia planetę. Drzewa układają się powoli do snu. Muszę się spieszyć, bo już teraz niewiele widzę. Zlewają mi się litery.

Co to? Słyszę przerywany, cichy, bardzo wysoki pisk. Jest trochę podobny do pisku telewizora. Nasłuchuję. Nagle przed moimi oczami przymyka koślawym, szybkim lotem niewielka sylwetka. Znowu ten pisk. Już wiem. To grupa nietoperzy. Dziwi mnie to, dlaczego wyleciały na żer w tak brzydki i pochmurny wieczór.

Błyskawicznie rozpłynęły się w ciemnościach. Znowu zapadła niczym niezmącona cisza. Towarzyszy mi już tylko szum wiatru i zapadający zmrok. Mówią mi, że już czas iść do domu.

Dopiero teraz na polanie, na której jestem, pojawiła się niska, dość rzadka mgła. Drzewa na horyzoncie poczerniały już całkowicie.

Piszę tylko na wyczucie. Nie widzę prawie linijek w zeszycie. Boże, jaka ta noc jest spokojna i cicha.

Gdzieś z oddali dobiega odgłos pędzącego pociągu. Odgłosy życia mojej wioski już zamierają. Cóż to, iż komary nie dają mi spokoju... Cóż to, iż jest już tak ciemno, że nic nie widzę… Cóż to jest wobec nadciągającego nowego władcy tej ziemi... Tym władcą jest noc.

Ciemność. Najmniejszy szelest wydaje się teraz hałasem. Kępy leśnej trawy majaczą w oddali niczym karły, które na chwilę przykucnęły między drzewami.

Znów pojawiły się nietoperze. Obudziły się zagrodowe psy. Słychać ich dalekie poszukiwania.

Pora iść. Nic już nie widzę.


23:55


Zdaje mi się, że dzisiejszej nocy także nie będę spał. Coraz gorzej się czuję. Nie mam pojęcia czy dam radę. Siostry już dawno śpią.


środa, 23 września 2020

29 sierpnia 1986

Piątek.


Aniele stróżu.


Wiatr wstrząsał drzewem. Siedziałem patrzyłem w jeden punkt i rozmyślałem. W pewnym momencie poczułem coś takiego, jakby ktoś lekko kopnął w drzewo. Nie zwróciłem na to większej uwagi,  nawet wtedy,  kiedy to się drugi raz powtórzyło. Kiedy poczułem to po raz trzeci i czwarty, miałem wstać i zobaczyć co się dzieje. Nagle usłyszałem szelest. Wystraszony odsunąłem się nieznacznie. Spod spodu wyłoniła się czyjaś głowa. Zobaczyłem długie blond włosy. Później moim oczom ukazała się drobna uśmiechnięta twarz. Niebieskie oczy ledwie wyłaniały się spod długiej grzywki.

Poznałem ją. Od razu przypomniały mi się wydarzenia z poprzednich wakacji. To ta dziewczyna mnie śledziła. Chodziła za mną po lesie całymi godzinami. Przypomniało mi się,  jak sprytnie ją wtedy przyłapałem. Nie zdążyłem jej wtedy nawet dobrze poznać. Rozstaliśmy się nagle, bez pożegnania. W jednej chwili przypomniałem sobie wszystkie fakty z tamtych wakacji.

Z trudem wygramoliła się na gniazdo i odetchnęła z ulgą.

-Nareszcie, -  powiedziała, -  trudno się tu teraz do ciebie dostać. Nie potrzebnie obcinałeś te gałęzie od dołu.

Patrzyłem na nią oniemiały.

-Cześć! - uśmiechnęła się, - Wiem, że jesteś w dobrym humorze, inaczej nie odważyłabym się tutaj wejść.

-Witaj Julio. W jaki sposób mnie tutaj znalazłaś? Aaaaa… mniejsza z tym. Tyle czasu się nie widzieliśmy. Co tutaj porabiasz? Z rodzicami przyjechałaś? - Zadawałem pytanie po pytaniu.

Byłem bardzo zaskoczony jej obecnością w tym miejscu. Wiele się chciałem dowiedzieć.

-Przyjechałam z rodzicami, ale wyjechali wczoraj. Do końca wakacji będę sama, -  wyjaśniła.

Przesunęła się bliżej mnie.

-Co robię i jak się tutaj znalazłam…  ha, ha, ha… - roześmiała się szczerze.

Patrzyłem na nią coraz bardziej zaskoczony.

-Wiesz… chyba tego ci nie powiem.

-Powiedz.

-Nie wygonisz mnie?

-Dlaczego miałbym cię wygonić?

-No dobrze,  ale nie gniewaj się, - powiedziała poważnym tonem.

-Co się z tobą dzieje?

-Wiesz… śledzenie to dobra zabawa nie tylko na jedne wakacje.

Znowu się uśmiechnęła.

-Pamiętam, -  odpowiedziałem z takim samym uśmiechem.

Popatrzyła na mnie jeszcze raz.

-Ale ja nie mówię o tamtych wakacjach.

Zdziwienia otworzyłem usta.

-Jak to? Ty wciąż mnie śledzisz?!

Znowu się roześmiała.

-Tak.

Nie uwierzyłem jej.

-Niemożliwe, chodzę tak cicho, że na pewno bym coś słyszał.

Pokiwała głową.

-Przez całe wakacje?

Jeszcze raz kiwnęła głową.

-Wiesz co? Wariatka z ciebie. Jak ty to robisz?

-Powiem ci jak… Twoje buty zagłuszają wszystko wokoło.

-No co ty opowiadasz?!

-Oczywiście. Tylko się im przyjrzyj. Mają twardą podeszwę. Nie zwracasz na to uwagi, bo już dawno się przyzwyczaiłeś. Popatrz na moje obuwie. Takie właśnie powinieneś nosić.

Kiedy to mówiła, wskazała na swoje stopy, na których znajdowało się coś w rodzaju skórzanych kapci.

-Ale fajne, gdzie to kupiłaś?

-Po co ci to wiedzieć? To moja sprawa.

Po chwili usiadła tuż obok mnie i delikatnie wsparła się na moim ramieniu. Była teraz zupełnie inna.

-Czy ty wiesz,  że ja ciebie dobrze znam? - Zwróciła się do mnie szeptem. - Wiem co robisz,  jaki masz codziennie humor,  jak się zachowujesz gdy jesteś zdenerwowany…  znam nawet twoją całą rodzinę. Nie doceniasz tego, że masz dobrą mamę.

Byłem coraz bardziej zaskoczony.

-Skąd ty tyle o mnie wiesz?

Spojrzała na mnie czule.

-Nie martw się, nikomu o tym nie powiem.

-Wierzę, ale…

Uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz.

-To nic trudnego. Wszystko przy pomocy zwykłej lornetki i kilku innych prostych urządzeń.

Ze zdziwienia otworzyłem usta.

-Chodziłam za tobą codziennie, obserwowałam cię uważnie.

-Codziennie?!

-Tak.

-Miałaś na to ochotę?

-Oczywiście.

-Ale dlaczego?

-Bo…

Nie dokończyła. Przytuliła się do mnie.

-Słucham?

-Bo cię…

Położyłem jej palec na ustach.

-Nie mów…  wiem…

Patrzyła na mnie nieco zmieszana.

-To musisz o mnie naprawdę dużo wiedzieć… - powiedziałem chcąc zmienić nastrój.

Spojrzałem jej głęboko w oczy. Zdawało mi się, że posmutniała. Opuściła głowę.

-A ty?

Milczałem.

-Czy ty?

Nie potrafiłem wydobyć z siebie ani słowa. Ująłem jej twarz w swoje dłonie i pocałowałem delikatnie w usta. Wiedziałem, że muszę i ja to powiedzieć.

-Kocham cię,  głuptasku ty mój.

Spojrzała na mnie i jakby dokończyła moje zdanie.

-Aniele stróżu…

Powiedziałem to tak, jakbym rzeczywiście był zakochany. Tymczasem to uczucie dopiero zaczynało się we mnie rodzić. Jeszcze nie byłem go całkowicie pewien. Widocznie to ona zaangażowała się bardziej. Miała na to więcej czasu. Poprzez te wszystkie obserwacje poznała mnie lepiej niż ja ją.

-Naprawdę, naprawdę?! Jestem taka szczęśliwa! - eksplodowała nagłym, niespodziewanym entuzjazmem.

Po chwili, jak szalona rzuciła się na mnie i zaczęła zbierać się ze mnie ubranie.

-Hej, hej... nie tak szybko! Poczekaj, - zatrzymałem się w pół drogi.

Niestety zdążyła już ściągnąć ze mnie z koszulę i sweter. Cały czas śmiała się radośnie.

-Ale dlaczego? -  zapytała.

-Za chwilę przyjdą tutaj dziewczyny, -  odpowiedziałem wyjaśniającym tonem.

Nagle spoważniała.

-Jakie dziewczyny? Przecież nikogo nie masz.

Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że widzę w jej oczach łzy. Wziąłem ją za ramiona i delikatnie potrząsnąłem.

-To moje siostry, moje siostry... głuptasku.

-Aha, jak tak to dobrze, -  wyrzuciła z siebie serdecznie się do mnie uśmiechając.

I znowu się zaczęło. Nie potrafię powiedzieć, w której chwili ona sama się rozebrała. Nie byłem na to przygotowany. Nie wiedziałem, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie miała jeszcze osiemnastu lat. Była jeszcze zbyt mało odpowiedzialna. Nie chciałem wyrządzić jej krzywdy. Nie wiem, co by się stało gdyby nie Monika i Justyna.

Później się dowiedziałem, że ona pierwsza usłyszała ich głosy. W tej chwili jednak nie zdradziła się ani jednym słowem. Dopiero gdy były bardzo blisko, zorientowała się, że swoim milczeniem popełniła wielki błąd.

Ledwie zdążyła się tylko jako tako przyodziać, a już moje siostry były pod dniem drzewa.

-Ciiii… siedź tu cicho i nie ruszaj się... dobrze? - wyszeptałem do niej.

Wystraszyła się i pobladła. Pomyślała sobie, że ją wydam.

-Jacek?! Obiad! Obiad ci przynieśliśmy, - usłyszałem z dołu głos Moniki.

Ostrożnie wszedłem z gniazda na gałąź obok. Dokładnie zamaskowanym wejście trawą. Po chwili zrzuciłem sznurek, na który zaczepimy torbę z jedzeniem.

-Jacek, Justyna chcę do ciebie wejść. Pomóż jej, - zawołała Monika.

“No to niewesoło” - pomyślałem.

-Nie chcę tutaj teraz nikogo! - krzyknąłem do dołu.

-No jak to?! Obiecałeś mi! - żaliła się Justyna.

-Może innym razem. W tej chwili piszę opowiadanie. Nie chcę, żeby ktokolwiek mi przeszkadzał.

-No dobra…  zapamiętam to! - powiedziała zagniewanym tonem siostra.

Zawsze tak robiła, kiedy coś poszło nie po jej myśli.

-Jak mówię, że innym razem, to innym razem! - odpowiedziałem zdenerwowany.

-Tak tylko mówisz! Lepiej w ogóle nic nie obiecuj!

-Przecież mówię, że innym razem! Mam rewelacyjny pomysł, który chcę zrealizować. Wreszcie chcę coś dobrego napisać. Czy naprawdę chcesz mi przeszkadzać? Zresztą, jak będziesz poprawnie się zachowywać, to wieczorem ci to przeczytam.

Wciągnąłem jedzenie do góry. Słyszałem jak dziewczyny się oddalają.

-Chyba zrezygnowała, - powiedziałem półgłosem w stronę gniazda.

Zajrzałem do środka, a Julii już nie było. Rozejrzałem się wystraszony i zdezorientowany.

Gdy szelest kroków oddalających się sióstr ucichł, moja towarzyszka, z głośnym wstrząsem, zeskoczyła z gałęzi powyżej.

-Schowałam się na drugiej kondygnacji, - powiedziała. - Czas na mnie. Zmykam. Do jutra. Cześć!

I już jej nie było.