Czwartek
8:05
Spać mi się chce, jak diabli, ale to nic. Przetrzymam. Nie takie rzeczy się robiło. Za oknem wieje i gwiżdże. Pochmurno, a my dzisiaj mamy dwa WF. Idę, bo się spóźnię.
17:25
Wyszedłem z internatu. Padał deszcz, ale nie miałem wyboru. Musiałem to zrobić. Czułem jakiś wewnętrzny nakaz. Starałem się odprężyć, ale bez skutku. Bałem się. Nie wiem dlaczego, ale odczuwałem strach i zdenerwowanie. Założyłem reklamówkę na głowę i zacząłem biec. Deszcz ustawał, a strach narastał. W końcu, jednak uporałem się z nim. Nie na długo, ale i to było dobre. Moje myśli, zająłem wdzięcznym tematem, jakim są ładne dziewczyny. To zawsze, wpływa na mnie uspokajająco.
Doszedłem do przystanku w Michałówce o 14:30. Za 10 minut miałem mieć autobus do Garwolina. Znów wróciła myśl o tym, co będzie, co mam powiedzieć? Tym razem, chodź pod wpływem strachu, myślałem trochę trzeźwiej. Przynajmniej nie panikowałem.
Czekałem, spokojnie układając w myślach początek rozmowy.
-Dzień dobry, jestem z Miętnego. Nazywam się Jacek Gołaszewski. W czerwcu byłem tutaj na komisji wojskowej. Kazano mi wtedy przynieść zaświadczenie, że się uczę.
Tyle teorii. W praktyce nie wydaje mi się to już takie proste. W myślach wciąż przerabiałem dzisiejszy dzień w szkole. Właściwie jego końcówkę. Ten zatarg z kumplem. Wprawdzie, to były żarty, ale ostre. W sumie nie wiem, czy to były żarty, bo było w tym tyle złości. W mojej głowie obrazy pojawiały się samoczynnie.
Podszedł do mnie i powiedział:
-Solówa!
Nie miałem wyjścia. Rozpoczęła się walka. Z początku przegrywałem. Nie poddawałem się jednak. Wymierzyłem cios dwoma zgiętymi palcami w czoło, a właściwie oczy. Padł, jak nieżywy, na ziemię. Cieszyłem się ze zwycięstwa.
No dobra. Nic nie było. To tylko moja wyobraźnia.
Minęła 14:30. Czuję jakąś podświadomą ulgę. Chociaż wiem, że raczej, powinienem się denerwować. Zamykają o 15:00. Autobus do Garwolina jedzie 10 minut. Jeżeli nie pojawi się do 14:50, to nie ma co tutaj robić. Spoglądam na zegarek. Już mam wracać, kiedy spostrzegam, wyłaniający się zza zakrętu, autokar. Cieszę się, ale jednocześnie, jeszcze bardziej denerwuję.
Myślę sobie: zaraz, jak tylko pojazd się zatrzyma na zajezdni, wyskakuję i pędzę do celu. Dobrze, że to blisko.
W końcu, zziajany, wchodzę. Małe okienko. Młody żołnierz.
-W sprawie odroczenia, które drzwi?
-Numer 7, - odpowiedział cicho.
-Dziękuję.
Wchodzę do pokoju pod wskazanym numerem. O dziwo, recytuję wszystko dokładnie tak, jak sobie przećwiczyłem. Siedzą tam dwie starsze panie, oraz dwóch mundurowych. Jeden to pułkownik, a drugi młodszy sierżant.
Zwracam się do młodszego. Grzebie w papierach na stoliku. Nie znajduje moich dokumentów. Idzie do niskiej, metalowej szafy i wyjmuje z niej opaską teczkę.
-Gołaszewski, tak?
-Tak, - odpowiadam.
-No to masz Gołaszewski szczęście. Jeszcze kilka dni, a zostałbyś powołany, - mówi uprzejmie, ale z ironicznym uśmiechem.
Bierze ode mnie tę kartkę i chce ją już schować do teczki, kiedy wtrąca się jedna ze starszych pań. Wyjaśnia, że druk jest nieodpowiedni. Sierżant pokazuje mi duży papier.
-Możesz przyjść jutro? - pyta.
-Postaram się, panie sierżancie.
-Obywatelu sierżancie, - poprawia mnie.
Wychodzę. Wracam do internatu z pewną ulgą, ale nie jestem całkowicie spokojny.
Kiedy czekałem na autobus powtarzałem sobie:
“Uspokój się, chłopie. Najgorsze masz już za sobą. Życie jest twarde. Musisz się trzymać. Nie poddawaj się.”
20:40
Moje codzienne życie nieustannie powiązane jest z życiem mojej klasy. Jeżeli więc chcę pisać o mojej klasie, muszę ją najpierw przedstawić.
Moja klasa składa się z 22 uczniów. Mniej więcej po równo chłopców i dziewcząt. Grupa ośmiu osób, stanowi pozostałość po klasie trzeciej ZSO. Reszta dołączyła do nas z innych szkół. Nie wszystkich nowych kolegów zdążyłem jeszcze poznać. Najlepszy kontakt mam z Jarkiem Matysiakiem. Mamy podobne usposobienie. Kiedy dołączy do nas Marcin Kocimski, którego znam już od 3 lat, stworzy się niezła paczka. W trójkę będzie łatwiej nam utrzymać wyższą pozycję w klasie.
Jarka zaprosiłem do siebie do pokoju i poczęstowałem tym, czym miałem. Pogadaliśmy trochę. Opowiedziałem mu, że wychowałem się w domu dziecka, że jestem półsierotą i w ogóle… Teraz głowię się nad tym, czy, czasem, za dużo nie powiedziałem, jak na pierwszy raz. Swoją drogą, to i o nim, sporo się dowiedziałem.
Chyba, jako jedyny w naszej klasie, nie ma odchyleń od normy. Jest bardziej “normalny” niż ja. Jest taki poważny. Wszystko bierze na serio. Obawiam się, że z takim charakterem, sam na sam, z taką bandą przygłupów, długo by nie wytrzymał.
Tak w ogóle, to warto się trzymać razem, chociażby, ze względów czysto praktycznych. Mimo że bardzo podobni, jesteśmy różni i możemy się wiele od siebie nauczyć. Na pewno, doświadczenia wynikłe z takiej znajomości, będą bogate. W sytuacjach kryzysowych moglibyśmy na siebie liczyć. Biorąc pod uwagę to, co się działo w ubiegłych latach, takie rozwiązanie jest całkiem rozsądne. Pamiętam, że wtedy bardzo chciałem, by znalazł się ktoś, kto pomógłby mi wybrnąć z opresji, ale niestety, nikogo wtedy nie było.