poniedziałek, 31 sierpnia 2020

7 sierpnia 1986

Mama przyniosła mi kolację i powiedziała, żebym uważał. Słyszała, że ktoś tu w pobliżu się kręci. Postanowiłem jednak to sprawdzić. Gdy mamusia poszła, o gałąź niżej i przyczaiłem się. Wystarczyła chwila ciszy i, ku swojemu zdumieniu, rzeczywiście usłyszałem łamane patyki, czy coś w tym rodzaju. Wytężyłem słuch. Po kilku minutach doszedłem jednak do wniosku, że nie jest możliwe, aby to był człowiek. Istotnie, gałązki pękały, ale nie słyszałem stawiania nóg na podszycie leśne. Po co ktoś miałby stąpać tak cicho, a jednocześnie hałasować łamiąc gałązki. Pomyślałem więc, że może z góry słabo słychać, więc zszedłem na dół. Przycupnąłem i słuchałem. O mało się nie wystraszyłem. Po krótkiej chwili dobiegło do mnie takie mnóstwo szmerów i szelestów, jakby cały las wokół mnie ożył. Czułem to. Czułem, że wokół mnie coś się dzieje, jednak kompletnie nic nie widziałem. Już miałem wchodzić na drzewo, gdy spostrzegłem małego, szarego ptaszka, który przeskakiwał z gałązki na gałązkę. Coś jednak mnie w nim zainteresowało. Z początku nie wiedziałem co to jest. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wydaje on dokładnie taki sam szelest, jaki zewsząd dochodził. Znieruchomiałem i powoli rozejrzałem się. Uśmiechnąłem się. Wokół siebie zobaczyłem całe mnóstwo takich samych, szarych ptaszków. Zagadka się niby rozwiązała, jednak, mimo to nie byłem do końca przekonany, czy to właśnie one odpowiedzialne się za wszystkie dźwięki, które dobiegały do moich uszu. Może jeszcze coś tam było?


01:45


Nie chce mi się spać. Czuję, że nic nie napiszę. W porządku, nie będę się zmuszał do siedzenia całą noc.


Spokój i cisza w przestrzeni gra,

Znów cię widzę śnieżna twarzyczko.

Dusza w spokoju, jak we śnie już trwa,

Uśmiechem świeci twe piękne liczko.

Jesteś mi tęczą na szarym niebie,

Jak cukier słodzisz moje kłopoty,

Ciągle ożywiasz serca łopoty.

W przestrzeni ciemnej głęboka noc

Już płynie. Słyszysz? Zalewa już nas.

Czujesz na pewno tę dziwną moc,

Która powoli wstrzymuje czas.

Płyniesz daleko w szarej przestrzenni,

Czekam na ciebie, czas mnie odmieni.

Przez tyle czasu byłem zawsze sam,

A teraz ciebie już tylko mam.

Już się oddalasz w chmurach, już giniesz.

Gdzie tak daleko codziennie płyniesz?

Poczekaj chwilę, zabierz mnie z sobą.

Ty jesteś mną, ja jestem tobą.


03:50


Wykonałem kilka ćwiczeń na poprawę stanu mojego ciała, umyłem spoconą twarz i nie wiem co robić.

Największym ptakiem świata obecnie żyjącym jest struś afrykański. Wysokość: 2,75 m, długość ciała: 2,00 m, waga 90 kg. Najmniejszym ptakiem świata jest koliber. Waga: 2 gr, rozpiętość skrzydeł 3,5 cm, 50 uderzeń skrzydeł/sek., 615 uderzeń serca na minutę, szybkość lotu 50 m/sek. Najcięższym ptakiem obecnie występującym na terenie Europy jest drop. Waga: 16 – 20 kg, długość ciała: 1,00 m, rozpiętość skrzydeł 2,5 m.


niedziela, 30 sierpnia 2020

6 sierpnia 1986

Jestem tu, w mojej kryjówce. Nie chciało mi się zaglądać do tego zeszytu. Nie ma o czym pisać, wszystko, co się dzieje to banały. Zaraz po mnie przyjdą, więc zaczynam się zwijać. Mam ze sobą, jak zawsze, dwa koce i tę skrzynkę. Poza tym torbę z naczyniami po jedzeniu.


sobota, 29 sierpnia 2020

5 sierpnia 1986

Za chwilę będę musiał stąd uciekać. Nadciąga porządna burza. Jeszcze jest daleko, ale już słychać jej groźne pomruki. Dziś rano było jeszcze cieplej niż wczoraj. W południe to istny żar lał się z nieba. Wylałem sobie z pięć wiader wody na głowę. Inaczej chyba bym się ugotował. Później uciekłem do lasu. Choroba dopiero co zdążyłem się rozpakować, a będę musiał uciekać. Na Łojkach właśnie rozpoczęły się żniwa. Cały dzień pracuje kombajn. Ha, ha... ale będą zwiewać! Burza coraz bliżej, uciekam i ja.


piątek, 28 sierpnia 2020

4 sierpnia 1986

00:01


Jeszcze nie spałem, ale chyba zaraz pójdę. Czytałem książkę i trochę gryzmoliłem.


01:40


Dlaczego ciągle stajesz przede mną? Dlaczego nie mogę przestać o tobie myśleć? Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni. Chciałbym cię namalować, ale nie umiem. Chciałbym o tobie pisać, ale słowa nie są w stanie cię opisać. Jesteś w mojej głowie, widzę cię, słyszę, czuję. Wiem co robisz, co myślisz, co czujesz. Widzę cię chodzącą, śpiącą, uśmiechniętą, smutną. Jesteś gdzieś daleko, a jednocześnie bardzo blisko. Jesteś niedostępna. Rozpływasz się przy każdej próbie dotknięcia. Kim właściwie jesteś?


12:30


Spałem do 10:20. Sławek pojechał po szybę, bo okno trzasnęło i wypadła. Mama i siostry pojechały do znajomych w Łochowie. Jak tylko Sławek wróci z szybą, ja emigruję do lasu. Pogoda jest wspaniała, dużo cieplej niż wczoraj.


15:30


Jestem na gnieździe. Chce mi się spać. Jestem w dobrym nastroju. Wiatr zawiewa silnymi porywami. O tej porze jest już chłodniej niż w południe, ale bez kocyka spać jeszcze się da. Zrobiłem lewą ścianę z małych pęczków trawy. Chociaż to raczej jest maskowanie.

Wieje wiatr, a wraz z nim odpływają wszelkie troski i kłopoty. Szumi wiatr, niosąc z sobą zapach przygody. Słyszę: ten wiatr powiewa grozą. Gdzie się kończy a gdzie zaczyna ten szum. Słyszę daleko krzyki dzieciństwa. Słyszę daleko szum zimnej wody. Płynie ten wiatr, zabija żal.


czwartek, 27 sierpnia 2020

3 sierpnia 1986

Cały wczorajszy dzień był nerwowy. Po tym, co stało się rano wszyscy byli poddenerwowani. Uderzyłem młodszą siostrę bez specjalnego powodu. Później tego żałowałem. Pod wieczór nastąpiło jednak pewne odprężenie. Jak się okazało, to ja trzymałem wszystkich w takim napięciu. Nie wiem, dlaczego to tak na wszystkich zadziałało. Może byłem bardziej zdenerwowany od wszystkich? Grunt, że jak ja się uspokoiłem, to pozostali także.

Spać poszedłem o 02:10, bo do tej pory trwał program telewizyjny. Muszę przyznać, że był dość nieprzeciętny. Oglądałem ze Sławkiem wybory miss-Polonia 86. Bardzo ładne dziewczyny. Chciałbym taką osobiście poznać.

To było wczoraj, a dziś jest ciepło, cieplej niż wczoraj. Siedzę na gnieździe. Jest bardzo przyjemnie. Ekstra je zamaskowałem... ze wszystkich stron.

Ostatnio zacząłem robić lewą ścianę, tą najbardziej niebezpieczną. Dlaczego? Po pierwsze nie było pod nią grubych gałęzi i jakbym spadł, to nie miałbym najmniejszych szans uchwycenia się czegokolwiek i powstrzymania upadku na ziemię. Po drugie całe gniazdo było pochylone w tą właśnie stronę i była większa możliwość zsunięcia się. Po trzecie całe gniazdo się kołysało.

Ściany co prawda jeszcze nie ma, ale całe gniazdo usztywniłem i podwyższyłem tą słabszą stronę. Teraz można tu spać już całkiem bezpiecznie. Zrobiłem prowizoryczną poręcz. Pionowe żerdzie, chociaż są tylko dwie, nie pozwolą na upadek.

Wszystko jest zmyślnie i fajnie zamontowane.

Słońce przedziera się przez liście osłabionymi już promieniami i miło przygrzewa. Chyba się zdrzemnę. Trzeba jednak uważać. Mamusia wczoraj widziała, jak ktoś się za nią skradał. Może i mnie ktoś śledził? E tam... nie! Panuje całkowita cisza, oczywiście nie licząc naturalnych odgłosów lasu.

Cały czas martwiłem się skąd wziąć linę. Otóż okazało się, że można z powodzeniem upleść ją z suchej, leśnej trawy. Oczywiście nie przesadzam. Jest bardzo mocna. Właśnie zacząłem ją uplatać.


środa, 26 sierpnia 2020

2 sierpnia 1986

 01:25


Światło włączyli o 22:15. Ciemna noc, chmury pokrywają całe niebo. Ten wkład ładnie pisze. Muszę go oszczędzać. Sławek dopiero skończył szyć. Rano jedzie po chleb do Łochowa.


20:20


Nic jeszcze nie napisałem. Na razie zrobiłem porządek w swoim pudełku. Właściwie to powinienem u góry wpisać datę, bo to już nowy dzień: drugi sierpnia, sobota. Jutro, to znaczy w niedzielę przyjeżdża Anka ze Stefanem i swoimi maluchami.


08:40


Było mi bardzo smutno. Siedziałem zdenerwowany i zmęczony. Moje myśli przesiąknięte były przygnębieniem. Pojawiłaś się, jak Anioł Stróż, siadłaś przy mnie i pełna szczerego współczucia, obejmując mnie za szyję, powiedziałaś tak: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą.” Wiedziałem, że nie wszystko będzie dobrze, ale rozweseliłem się trochę i chociaż na chwilę zapomniałem o smutku. O ileż lżej jest człowiekowi, jeśli w dobrym i złym doświadczeniu ma przyjaciela, który nigdy w potrzebie go nie opuszcza. Kiedy się czuje, że nie jest się samemu, że ktoś nie zawsze może, ale chce ci pomóc, wtedy każde kłopoty stają się lżejsze, łatwiejsze. Człowiek, który ma serdecznego przyjaciela, może uwierzyć we własne siły i pokonać przeszkody. Nagle en zaczął się rozwiewać, rozpływać. Czy to już koniec? Dlaczego? Dlaczego mnie opuszczasz? Zostań ze mną. Kochana moja, nie zostawiaj mnie samego. Byłaś dziś taka dobra, taka ciepła. Rozumiem, ty jesteś snem, a ja rzeczywistością. Ktoś natarczywie próbował mnie obudzić. Rozpaczliwie chwytałem każdy strzęp znikającego obrazu. Byłem zbyt słaby, czułem, że wracam do realnego, ale jakże brutalnego świata, świata, który nie zna litości. 14:00 Ten lęk spowodowany jest nagłym zrywem, sprawia, że odczuwam dziwną potrzebę obecności bardzo bliskiego. Czuję się jak małe, czymś wystraszone, trzymające się kurczowo matki dziecko. Tylko że ja tego kogoś nie mogę znaleźć. Trzęsę się więc jak listek osiki na wietrze. Boję się każdego szmeru. Nie mogę napisać, co spowodowało ten lęk. Może kiedyś do tego dojrzeję.


wtorek, 25 sierpnia 2020

1 sierpnia 1986

             Ale dobrze mi się dzisiaj spało. Jednak ciekaw jestem, dlaczego obudziłem się o czwartej rano. Znów jest ciepło a niebo czyste. 


13:30 


No i wszedłem do sauny. Taką sauną jest teraz nasz strych. To ciepło odbiera resztki sił, wyciska pot z każdego zakamarka ciała. Już cały jestem mokry.


13:37


Jakoś chłodniej się tu zrobiło. Pewnie słońce zaszło za chmury albo się przyzwyczaiłem.


16:35


No i zaczęło się. Chmury ciemnym płaszczem zasłoniły niebo. Zerwał się porywisty, silny wiatr. No to mamy to, czego chcieliśmy. Tylko mi nie narzekać.

Burza, jak się patrzy. Taka nie często się zdarza. Niebo rozdzierają oślepiające błyskawice, ciężkie krople uderzają w dach. Grzmoty przeszywają całe ciało, jak wybuch wulkanu. I niesie się wielokrotne echo po lesie, ciągle powtarzając ten sam rytm.

Chyba pada grad. Niemożliwe, żeby krople deszczu były aż tak ciężkie. Wyglądam przez szparę. Tak to deszcz. Takie wielkie krople.

Teraz się nasila. Już leje. Panorama lasu pociemniała.

Zaraz, zaraz... jednak z tym deszczem leci grad. Coraz go więcej. Głośno stuka o dachówki.

Nagle niebo znów rozbłysło, głośny huk szarpnął bębenkami w moich uszach. Nie wiem, do czego to można porównać.

Zrywa się wiatr, zmienił kierunek. Zacina pod kątem 45 stopni. Patrzę na pochylone drzewa i mam wrażenie, że za chwilę się połamią.

I znów trzask tak suchy i głośny, że prawie odebrało mi słuch. Szum walącego o dachówki gradu nasila się do tego stopnia, że nie słyszę własnego głosu.

Po chwili jest już nieco ciszej. Grzmoty, choć dalsze, nie ustają. Woda obfitymi strumieniami spływa z podwórka.

Nie minęła minuta, myślałem, że się uspokoiło, a tu jak nie walnie gdzieś bardzo blisko! Po kilku minutach pada już tylko drobny deszczyk, taki kapuśniaczek. Niebo zaczyna się rozjaśniać. Słychać już tylko złowrogie pomruki. Jednak od czasu do czasu coś głośniej rąbnie.

W porządku, to już i tak nie ma większego znaczenia. Po deszczu została się tylko mżawka. Świat, choć jeszcze pochmurny, stał się świeży i pachnący, jak piękna nieznajoma. Całe to zjawisko trwało jakieś 25 minut.

Ha, coś mi się wydaje, że to jeszcze nie koniec. Wiatr znów się zmienił, grzmoty się nasilają. Wydaje mi się, że burza znów wraca. 

Jakiś czas później. No i dobrze napisałem. Teraz to był prawdziwy pokaz fajerwerków. Dwie duże chmury zeszły się z przeciwnych stron.


19:40


Kimnąłem się po tej burzy i dopiero co się obudziłem. Dobrze mi się spało. Tyle rzeczy na dzisiejszą noc planowałem. Nie ma prądu. Będę musiał iść spać. Tyle że ja już się wyspałem. Teraz to chyba do drugiej nie zasnę. Stracony czas.


poniedziałek, 24 sierpnia 2020

31 lipca 1986

 00:25


W radiu „Muzyka nocą” w kuchni ciepło, a w głowie brak pomysłu.


04:00


Nie idzie mi dziś to pisanie. Dwa, ale mierne opowiadanka.


04:10


Ale mgła. Mgła i mgła. Zimno.


07:10


Nie zmrużyłem oka, ale dłużej już nie mogę.


16:00


Nie wiem, która dokładnie jest godzina. Chyba około szesnastej. Słońce już słabiej grzeje i pochyliło się już ku zachodowi. Powiewa lekki, przyjemny wietrzyk. Po niebie płyną małe i większe obłoki. Od szosy dobiegają dźwięki pojazdów. Są to przeważnie ciągniki i motocykle. Poza tym w lesie panuje cisza. Oczywiście nie licząc naturalnych odgłosów takich, jak świergot ptaków. Od strony wsi słychać poszczekiwanie psów. Właśnie się obudziłem. Diabelnie chciało mi się spać. Jak w nocy nie ma ciekawego tematu do pisania, to trudno ją przesiedzieć. Właściwie nie wiem, po co się do tego zmuszałem. Przecież ten czas i tak był nieproduktywny. Mogłem już o drugiej się położyć, ale ja chciałem koniecznie przesiedzieć do rana. Rano padłem i przysnąłem od 06:30 do 09:10. Nic to nie dało, tylko jeszcze bardziej chciało mi się spać. Później w domu byliśmy tylko we dwóch. Siostry i mama pojechały do Warszawy. Wytrzymałem do 12:30. Później wziąłem manatki i przyszedłem tutaj. Znajduję się na gnieździe. Tak, na moim poczciwym gnieździe. Oj, jak się tutaj przyjemnie śpi. Ha, gadali, że tu to właściwie nie da się kimać, bo można spaść. Da się i to całkiem swobodnie. Tylko trzeba cały czas pamiętać, nawet podczas snu, że jest się na dużej wysokości. Zależy jak kto śpi. Ja zwykle śpię w jednej pozycji, więc nie mam problemu.


niedziela, 23 sierpnia 2020

30 lipca 1986

             Dziś jest już chłodniej niż wczoraj. Pochmurno. Wczorajszą noc przespałem. Byłem zbyt zmęczony.


16:00


Przed chwilą na pobliskim drzewie przysiadł młody jastrząb. Bardzo dobrze go widziałem. Niepotrzebnie się poruszyłem. Zauważył mnie i odleciał. Jaskółki podniosły krzyk. Takie małe ptaki, a wcale się go nie bały. Nadciąga burza, zrywa się wiatr. Ciemne chmury zasnuły już niebo. Cały świat stanął w półmroku. Jaskółki, które jeszcze przed chwilą gromadnie szybowały pod niebem, teraz gdzieś się pochowały. Grzmoty stają się coraz głośniejsze. Zaczyna kropić. Dziś miałem pełno roboty. To przez to pranie. Ciągle wydostawałem wodę. Teraz jakoś tak dziwnie się czuję. Jestem zmęczony, chce mi się spać.


21:40


No, mogę powiedzieć, że jako tako się wyspałem. Chyba umyję dziś głowę.


sobota, 22 sierpnia 2020

29 lipca 1986

00:30


Nareszcie przepisałem to opowiadanie. Takie przepisywanie to żmudna praca. O wiele bardziej przyjemne jest samo pisanie.

Dziś nie mam zamiaru zmrużyć oka. Powoli przechodzę na nocny tryb życia.

Wczorajszy dzień wyglądał tak:

06:40 Obudziła się mama.

07:15 Obudziły się siostry.

08:00 Śniadanie.

10:10 Mama i Monika idą na jagody. Sławek, Justyna i ja idziemy na grzyby.

12:00 Wróciłem. Chce mi się spać. Kładę się. Śpię lekkim snem.

16:10 Budzę się. Na strychu jest zbyt gorąco. Biorę zeszyt, długopis i przepisuję opowiadanie.

20:05 Nie chce mi się już pisać. Idę spać z zamiarem obudzenia się około 20:00.

22:30 Wstaję, ubieram się. Sławek dopiero idzie spać. Jestem głodny, muszę coś zjeść.

22:40 Zabieram się do przepisywania opowiadania.

00:45 Tak wyglądał mój wczorajszy dzień. Dziś też nie mam zamiaru spać.

01:30 Napisałem krótkie opowiadanko. Piszę dalej. Do rana daleko. We wsi cisza, żaden pies nie szczeka.

02:35 Jakoś dobrze idzie mi to pisanie. Taki głupi był ten pomysł. Myślałem, że nie wyciągnę go nawet na stronę, a tu jest już dwie i pół.

03:27 Ciekawie się zaczęło i ładnie się skończyło. Oczywiście mogę dopisać jeszcze więcej. Zastanowię się. Chociaż może coś innego napiszę. Zaczyna się rozwidniać.

04:00 Zrobiło się prawie całkiem widno. Spać wcale mi się nie chce. O czy to teraz napisać?


Nieco później


Sarna.


Noc. Pełnia księżyca. Cały świat tonął w jego promieniach. Niebo usiane było tysiącami gwiazd. Szedłem. Wokół rozciągał się mroczny las. Lekki wietrzyk sprawiał przyjemne wrażenie. Rozmyślałem.

Dochodziłem do końca zagajnika i zrobiło się nieco widniej. W pewnym momencie coś wybiegło na drogę przede mną. Szybko zorientowałem się, że jest to mała sarenka. Utykała, jednak nie uciekała. Poruszała się bokiem drogi w tym samym kierunku co ja. Miałem wrażenie, że za chwilę się przewróci i już nie wstanie. Zatrzymała się, beknęła żałośnie i spojrzała na mnie swoimi dużymi czarnymi oczami.

W pierwszej chwili nie miałem zamiaru nic robić, wszak to las, jej naturalne środowisko i nie powinienem ingerować, jednak zrobiło mi się jej żal. Pomyślałem, że spróbuję sprawdzić co jej jest. Zacząłem powoli się do niej zbliżać, nie chciałem jej spłoszyć. Wiedziałem, że jeśli jest ranna, to nie powinna uciekać. Wyciągnąłem dłoń.

Prawie jej dotknąłem, kiedy nie wiadomo skąd zerwał się silny wiatr. W tej samej chwili poczułem jakiś dziwny niepokój. Czułem w pobliżu jakieś zło. Coś mi mówiło, abym jej nie dotykał.

Oczywiście górę wzięła racjonalna część umysłu. Nigdy nie byłem strachliwy i niedorzecznością wydało mi się to, że w tej chwili może mi coś grozić. To była tylko mała ranna sarna. Jeśli ją zostawię na pewno zginie, zjedzona przez zdziczałe psy.

Nagle zwierzę pokuśtykało kilka metrów dalej i znów stanęło. Podszedłem, ale ona znowu podreptała dalej. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy.

W końcu sarna zboczyła ze szlaku w gęste zarośla. Postanowiłem zadziałać jakoś inaczej. Pomyślałem, że jak skoczę to ją złapię i będzie po problemie. Przyczaiłem się, skok i... straciłem równowagę. Dosłownie coś ścięło mnie z nóg.

W ułamku sekundy zawisłem głową w dół kilka metrów nad ziemią. Cienki stalowy drut wżynał mi się w kostkę, miałem wrażenie, że za chwilę mi ją utnie. Zrozumiałem, że wpadłem w sidła jakiegoś kłusownika.

Jeszcze raz poczułem ten silny, zimny podmuch. Z głębi lasu dobiegł niesiony echem dziki, przeciągły śmiech. Zacząłem wzywać pomocy.

Wokół mnie zaczęły się zaczęły się kręcić dziwne, ciemne postacie, w ich pyskach połyskiwały białe kły, każda trzymała w łapie długi nóż. Po chwili ustawiły się kręgiem i chichocząc coś do siebie mówiły. Wskazywały w moim kierunku.

Wiedziałem, że żadna pomoc nie nadejdzie. Przywiązany kosmatymi linami do drzewa czekałem spokojnie na swój koniec.

W pewnym momencie jeden z nich podszedł i długim ostrzem rozciął skórę na moim przedramieniu. Szarpnął mną silny ból. Potwór łapczywie zlizywał krew, która obfitym strumieniem płynęła z rany.

„Oj gdyby nie te liny dałbym ja wam mojej krwi!” - pomyślałem ze złością.

Teraz jednak byłem całkowicie bezradny.

Kamraci osobnika, który stał obok mnie byli chyba niezadowoleni. On najwidoczniej zabierał się już do ucztowania i nie zamierzał się z nikim dzielić zdobyczą. Nie zwrócił na nich uwagi i zdaje się popełnił kardynalny błąd. Tego błędu nie było mu już dane naprawić.

Pozostali rzucili się na niego. Na moich oczach rozegrało się istne piekło. Widziałem tylko kłębowisko ciał i kurz. Moje uszy przeszywał warkot wściekłych psów.

„Bijcie się bijcie” - pomyślałem. - „Wojny wewnętrzne były przyczyną zagłady wielu pierwotnych plemion.” W mojej głowie pojawiła się nadzieja na ucieczkę i uratowanie życia.

Po chwili wszystko ucichło. Z osobnika, który zamierzał mnie zjeść pozostała tylko kupa poszarpanego mięsa. Pozostali z głośnym mlaskaniem pożerali to co leżało na piasku. Nie patrzyli w moją stronę, dlatego próbowałem się uwolnić. Liny były jednak zbyt mocno zaciśnięte.

Po skonsumowaniu swojego przyjaciela obeszli mnie dookoła, spróbowali krzepnącej już krwi, a jeden z nich oblizał się i pokiwał głową. Stojący tuż za nim warknął złowrogo. Ten w odpowiedzi wycofał się.

Po kilku minutach otoczyli mnie ciasnym kręgiem i rozcięli więzy. Oderwałem pas materiału z koszuli i zawinąłem nim ranę. Popchnęli mnie zmuszając bym poszedł tam gdzie chcieli. Zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt metrów dalej na czymś, co przypominało niewielki, prowizorycznie sklecony amfiteatr. Wszystkie ławki wykonane były z ciosanego drewna.

Najwyższa z postaci przypięła mnie do grubego bala ustawionego na środku półkolistego placu. Chociaż nie miałem pojęcia co zamierzają ze mną zrobić czułem, że moje życie nie potrwa długo. Byłem przygotowany na śmierć.

Przez dłuższy czas nic się nie działo, jednak po jakichś dziesięciu minutach we  wszystkich stron zaczęły wyłaniać się gromady podobnych ciemnych postaci. Gdy wszystkie miejsca zostały zajęte, na plac wniesiono dwa spore tobołki rozwiązano je i z brzękiem wysypano zawartość. To były noże, takie same, jakie mieli przypięte do pasów. Krokami odliczyli odległość i zaczęli ustawiać się w kolejce.

Teraz dopiero zrozumiałem, że chcą urządzić sobie zawody. Pierwszy rzut był precyzyjny i trafił tuż koło mojej głowy. Na trybunach rozległ
się chichot. Nim zdążyłem się na dobre wystraszyć drugi osobnik szykował się już do rzutu.

Nagle wszystkie pyski zwróciły się w jedną stronę i zamarły. Cisza, jaka zapadła była przenikliwa. Poszedłem wzrokiem za ich spojrzeniem. Kilkanaście metrów dalej zobaczyłem bladą fosforyzującą postać.

„Czyżby duch?” - przemknęło mi przez głowę.

Sylwetka sunęła w moją stronę. Gdy zbliżyła się na pewną odległość, uniosła białe ramię i to, co się po chwili stało było trudne do opisania. Całe diabelskie towarzystwo w popłochu, z przeraźliwym wrzaskiem, w gmatwaninie czarnych cielsk uciekało we wszystkie strony. W ich ślepiach widać było paniczny strach.

W kilka chwil później pozostałem tylko ja i ta biała postać. Wiatr ucichł, księżyc wyłonił się zza chmur. Spostrzegłem, że ów duch to tylko człowiek skryty za świecącymi w ciemności prześcieradłami. Uniósł ramię i liny, którymi byłem przymocowany zaczęły się rozpadać jakby były zbutwiałe.

Zadowolony podziękowałem białej damie. Nie miałem pojęcia kto to może być, ale nie zadawałem żadnych pytań. Jeszcze raz uniosła ramię, ale tym razem po to, by wskazać kierunek, w którym miałem pójść. Odwróciła się i szybko zaczęła odpływać. Po chwili już jej nie mogłem dostrzec.

Po godzinie marszu dotarłem na skraj lasu. Spojrzałem na niebo. Zaczynało świtać.

piątek, 21 sierpnia 2020

28 lipca 1986

 Godz. 00:05


To już poniedziałek. Nie zmrużyłem oka. Pisałem opowiadanie. Najlepiej pisze mi się nocą. Myślę, że do rana napiszę drugie. Być może wszystkie znajdą się w tym zeszycie. Chociaż nie wiem, zobaczę. Wszyscy się dziwią, dlaczego tak późno chodzę spać. 

No i napisałem. Mam niesamowitą frajdę przy pisaniu opowiadań. To jest chyba najlepsze, jakie do tej pory napisałem. 


03:25


Dopisałem jeszcze trochę. No ale teraz można powiedzieć, że już skończyłem. Bardzo intymne jest to opowiadanie. Nie wiem, czy ośmielę się tu je umieścić. Nareszcie napisałem to, co już dawno chciałem napisać. Teoretycznie to opowiadanie mógłbym przedłużyć o drugie tyle, jednak nie wiem, czy dziś uda mi się tego dokonać. 


05:10


Pod koniec pisania trochę mi się poplątało. No ale nie ma się co przejmować, po prostu nie napiszę zakończenia. Może będzie ciekawsze? Doszedłem do wniosku, że jednak najlepiej jest pisać mi nocą.

Wszyscy jeszcze smacznie śpią i tak będzie do dziewiątej.


Gdzieś w ciągu dnia


Obudź się.

Było gorąco, żar płynął z nieba a z czoła pot. Szedłem wśród zbóż, moje gardło było wyschnięte na wiór. Droga wiodła hen przez pola.

W pewnym momencie w ostrych promieniach słońca dostrzegłem postać. Chociaż nie byłem pewien, czy dobrze robię, wykonałem jeszcze kilka kroków. Ostrożność nakazywała zatrzymać się, jednak ciekawość ciągnęła mnie do przodu. Jakaś myśl nakazywała mi bym został, więc zawahałem się minutę czy dwie. W końcu nie wytrzymałem i zbliżyłem się ostrożnie.

„Któż to może być? Sylwetka szczupła, dość niska, na oko delikatna... Czyżby dziewczyna?” - dedukowałem.

Powoli się odwróciła i dopiero teraz zobaczyłem ją w pełnej krasie. Nie mogłem wyjść z podziwu. Miałem przed sobą anioła. Chociaż nie, może inaczej, to był anioł i diabeł w jednym ciele. Miała jasne jak len, długie do pasa włosy i czoło przykryte mleczną grzywką. Natomiast jej oczy powalały błękitem nieba i jakiś dziwny blask z nich bił. Nie mogłem oderwać od nich wzroku.

„Muszę przyjrzeć się jej dokładniej”, - pomyślałem.

Podszedłem i gapiłem się. Miała mały, lekko zadarty nosek, usta pełne, jednak nie za duże, z rysunkiem nieco naiwnego, lecz pociągającego uśmiechu.

Od samego początku pewien szczegół nie dawał mi spokoju, mianowicie jej twarz była blada, tak blada, jakby nigdy nie dotarło do niej słońce. Chociaż, z drugiej strony, bardzo mi się to podobało. Ta bladość wyrażała niewinność i skromność.

Tak czy inaczej, wciąż patrzyłem. Nieco niżej malowała się długa wręcz łabędzia szyja. Dziewczyna nie była bardzo niska, jak mi się na samym początku zdawało, ale za to bardzo szczupła. Pod lekką, zwiewną sukienką rysowały się nieduże jędrne piersi. Na jej talii zapięty był pasek, przez co wydawała się jeszcze szczuplejsza.

Spojrzałem na jej nogi, były zgrabne, jak u Wenus. Zawirowało mi w głowie.

-Ależ mam piękny sen... - mruknąłem do siebie.

-Ależ nie śpisz, - odpowiedziała delikatnym głosikiem, - to dzieje się naprawdę.

-Niemożliwe, na pewno jesteś zjawą, - bąkałem z niedowierzaniem.

Uśmiechnęła się serdecznie.

-W takim razie dotknij mnie, - powiedziała.

-Boję się, - stęknąłem odczuwając rzeczywisty lęk.

W tym samym momencie wyciągnęła swoją bladą, delikatną dłoń.

-Rzeczywiście nie jesteś duchem, - odpowiedziałem z uśmiechem.

Czułem przyjemny ciepły uścisk. Trzymała mnie za rękę a ja byłem w zbyt osłupiały, by zrobić choć jeden ruch. Miałem kompletny mętlik w głowie, nie mogłem na nic się zdecydować. Jedynie mój wzrok wykazywał jakie takie oznaki życia. Błądził między jej twarzą a piersiami.

Znów się uśmiechnęła. To był taki miły serdeczny uśmiech. Nie wypuszczając mojej dłoni przysunęła się i założyła drugą rękę na moją szyję. Staliśmy tak przez chwilę.

-Chodźmy stąd, - odezwała się melodyjnie.

Chociaż byłem świadomy faktu, że sytuacja jest dziwna i niecodzienna, nie byłem w stanie się przeciwstawić. Nie wiedząc dokąd zmierzamy, ruszyłem za nią.

Nagle, zupełnie bez powodu poczułem się bardzo dziwnie.

-Co się dzieje? - spytałem patrząc na anioła, który zdawał się prowadzić mnie do samego raju.

Po chwili oniemiałem z wrażenia. Dziewczyna stawała się półprzezroczysta. Jakby rozwiewała się z wiatrem, który nagle się zerwał. W minutę później już jej nie było, ale działo się coś jeszcze dziwniejszego. Cały otaczający nas świat zaczął znikać. W tym samym momencie ktoś mocno szarpnął mnie za ramię.

-Obudź się, obudź, słyszysz!!!

Otworzyłem oczy.

-Skąd się wzięłaś? - spytałem zaskoczony.

Siostra spojrzała na mnie tak, jakby za chwilę miała mnie zabić.

-Nie denerwuj mnie! Jest odpust, za chwilę zjadą się goście, a ty jeszcze śpisz!

Przez otwarte okno promienie słońca zalewały mi twarz, w pokoju panował niesamowity przeciąg.


Nieco później


Do zobaczenia Klaudio


Przez cały dzień mnie myśli o tym dziwnym śnie. Przypominał mi się każdy szczegół i nie byłem pewien, czy to aby na pewno był sen. Chociaż z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że takie podejrzenia są niedorzeczne. Przecież obudziłem się w swoim, własnym łóżku. Nie mogłem być na polu i nagle znaleźć się u siebie w domu.

No tak. Jedno tylko mnie dawało mi spokoju. Powiedziała, że to na pewno nie jest sen. Ciepło jej dłoni było tak realne, tak rzeczywiste, że jeszcze teraz je czułem.

„Uspokój się, bo zwariujesz. Sny mogą być bardzo różne.” - powiedziałem w końcu do siebie w myślach.

Leżałem już w łóżku, głowa mi ciążyła a oczy same szukały odpoczynku.

Najpierw pojawiły się dziwne obrazy, całkowicie pozbawione sensu. Po chwili jednak wszystko zmieniło się nie do poznania. Znów byłem wśród złocistych łanów żyta i pszenicy. Słońce prażyło a zapach dosychających kłosów przenikał moje nozdrza. Pamiętałem dokładnie poprzedni sen i dziewczynę, która mnie w nim odwiedziła. Więc jak mogłem śnić? Gdzie w takim razie byłem? Chciałem się nad tym głębiej zastanowić, lecz nie miałem sił na myślenie. Nie chciało mi się z tym kłopotać.

Ruszyłem przed siebie. Czułem, że muszę ją zobaczyć także i dziś. To było silniejsze ode mnie. Szedłem przed siebie tą piaszczystą, rozjeżdżoną przez furmanki drogą, wypatrywałem. Nic, tylko same złote, lśniące, falujące łany. „Czyżby jej nie było? Nie. Musi tu być, przecież czuję to.”

Szedłem dalej, spokojnie, bez pośpiechu. Byłem pewien, że nie śpię. To przekonanie było tak silne, że nie czułem potrzeby, by w nie wątpić. Wiedziałem jednak, że nie znajduję się na Ziemi. To nie był nasz świat, to nie był świat, który znałem. Niby te same pola, to samo słońce... nie, nie to samo, lecz takie samo, a to różnica.

Szedłem przed siebie i nie widziałem końca tych pól. Nie było ani jednego domu, komina, dachu... nie było też jej. Już zacząłem mieć wątpliwości, kiedy nagle gdzieś z boku usłyszałem jej dźwięczy, melodyjny głos:

-Tutaj jestem, chodź do mnie!

Poszedłem. W tej chwili nic innego zrobić nie mogłem. Po kilku krokach ukazała się moje piękna, dziwna nieznajoma. Tak jak poprzednio uśmiechała się ciepło.

-Mój kochany, jedyny, - powiedziała patrząc prosto w moje oczy.

-Kim jesteś? - spytałem.

-Przecież wiesz.

Zdjęła z szyi niebieski, półprzezroczysty wisiorek i delikatnie włożyła mi go w dłoń.

-Co to? - zadałem kolejne pytanie.

-Tak się odnajdziemy. Noś go przy sobie. Jeśli zapragniesz widzieć spójrz na niego... a teraz żegnaj, mój czas się kończy.

-Kim jesteś?

- Nie pytaj.

Po chwili zaczęła rozpływać się jak mgła. Coś ścisnęło mnie w gardle, miałem wrażenie, że jej już nigdy nie zobaczę. Patrzyłem na nią, dopóki nie znikła całkowicie.

Po chwili zapadła ciemność, zamiast szumu wiatru dotarł do mnie szum telewizora. Sen prysł. Leżałem jeszcze z zamkniętymi oczami chcąc zapamiętać widok jej twarzy. Widziałem ją nie uśmiechniętą, lecz smutną i zamyśloną. Taka we mnie pozostała.

-Co ty masz na szyi? - spytała siostra, kiedy zacząłem się ubierać.

-Co?

-Nie udawaj. To! - wskazała palcem.

Kiedy spostrzegłem niebieski wisiorek serce mi zamarło. „Jak to możliwe?”

-To?

Siostra patrzyła na mnie podejrzliwie.

-Co ci?! Mówisz, jakbyś wrócił z innej planety.

-Znalazłem.

-Ta... już... gdzie? Pokaż, ładny.

-Zostaw.

Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

-Nic nie mów. Dostałeś od dziewczyny.

-No... tak, tak od dziewczyny, - powiedziałem dziwnie zmienionym głosem.

Popatrzyła na mnie jeszcze raz i dodała:

-Jak to się stało, że wczoraj tego nie zobaczyłam?

-Nie mam pojęcia, - mruknąłem.

Bardzo się ucieszyłem, że właśnie w ten sposób zakończyła się ta rozmowa. Moja siostrzyczka jest dociekliwa i gdy zacznie podejrzewać, że coś przed nią ukrywam, będzie mnie ciągnęła za język, aż wszystkiego nie wyśpiewam. Nie mam pojęcia, jak bym jej wytłumaczył to, co mi się przytrafiło, przecież sam jeszcze nie mogłem w to uwierzyć.

Wisiorek schowałem pod koszulę i nie wspominałem o nim więcej. Po obiedzie poszedłem do lasu. Wziąłem go do ręki, chciałem tylko mu się przyjrzeć.

-Kim jesteś? Skąd przybywasz, piękna nieznajoma? Dlaczego nie mogę przestać o tobie myśleć? - powiedziałem na głos.

Obracałem kamyk w palcach i w którymś momencie odruchowo potarłem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast błyskotki zobaczyłem jej śliczną buzię. Moja radość była trudna do opisania.

-Jesteś, - wyrwało się z moich ust.

-Witaj, - odpowiedziała cicho.

-Uśmiechnięta, jak w moim śnie, - dodałem.

Patrzyła w moje oczy.

-Teraz mogę odpowiedzieć na twoje pytania, - zaczęła.

-Moje pytania? - Jakby wyrwała mnie ze snu, - ...ach tak, tak, proszę.

-Jestem sama w swoim świecie, ty jesteś sam wśród ludzi...

-Sam? Mam rodzinę…

-Wiem, ale czujesz się samotny. Znam i kocham cię od dawna. Mimo że o tym nie wiedziałeś, to jednak czułeś to w głębi serca, prawda? Jesteś taki jak ja. Myślałeś, że jestem tylko twoim marzeniem, ale ja istniałam naprawdę.

-Nie rozumiem…

Przerwała mi.

-Posłuchaj, mamy wspólną moc, ale nasza moc jest jak dwie połówki jabłka. Tylko razem jest coś warta. Oddzielnie nic nie znaczy.

-Moc? O czym mówisz?

-Mamy misję do spełnienia.

-Misję? Jaką?

-Na razie nie mogę powiedzieć.

-Dlaczego?

-To by mnie zabiło. Muszę iść. Pamiętaj o mnie.

-Jak masz na imię?

Powoli zaczynała znikać.

-Klaudia, - usłyszałem cichutkie tchnienie już jak jej nie było.

-Do zobaczenia Klaudio, - powiedziałem do niebieskiego kamyka.