Poniedziałek
12:00
-Dzień dobry. Opowiesz mi o tym, co działo się wczoraj?
-Nie. Nie chcę o tym mówić.
-Dlaczego? Czy to coś nieprzyjemnego?
-O, jaki ty domyślny jesteś.
-No więc… powiesz mi?
-Dobra, tylko od czego zacząć?
-No najlepiej od początku.
-Cholera wie, gdzie tu może być początek.
-W takim razie może opisz w kilku słowach, co się wydarzyło. Tak może będzie ci łatwiej.
-No dobra. Justyna zaczęła mnie denerwować. Stukała butem w podłogę. Powiedziałem jej, żeby się uspokoiła, bo jestem dziś rozdrażniony. Tymczasem ona nadal stukała i patrzyła, co zrobię, jak zareaguję. Nie zapanowałem nad sobą. Zdjąłem z nogi buta i jej przyłożyłem. Chyba w udo. Podniosła krzyk, że to ja tak zupełnie bez powodu ją uderzyłem, że jestem agresywny. I aby się odgryźć, zaczęła mnie bluzgać. Na dodatek matka jej uwierzyła. Za dobrą monetę wzięła wszystko, co powiedziała tylko dlatego, że jest młodsza. Jednak siostra, mając sprzymierzeńca, poczuła się jeszcze bardziej pewna siebie i bezczelna. Nie przestała, a bluzgi stały się jeszcze bardziej wyrafinowane. To miało na celu pokazanie, kto tu naprawdę rządzi i ośmieszenie mnie przed resztą rodzeństwa. W pewnym sensie się jej to udało.
-Dlaczego ją uderzyłeś?
-Już mówiłem. Byłem bardzo zdenerwowany i ledwie trzymałem się kupy, a ona tylko dolała oliwy do ognia.
-Kto cię tak zdenerwował?
-Nie chcę o tym mówić.
-Więc bierzesz winę na siebie?
-Nie. Co ci przyszło do głowy?
-Więc?
-No dobra. Sławek i Sylwek poszli na lody, a ja zostałem.
-Mogłeś iść razem z nimi.
-No nie. Nie miałem kasy.
-Ne postawiliby ci jednego loda?
-No nie bardzo. Chyba żebym zwrócił im forsę. Przynajmniej wtedy tak myślałem. Może tak mi się tylko tak wydawało. Nie wiem. W każdym bądź razie poczułem się paskudnie.
-Co? Jak się poczułeś?
-Chujowo. Chociaż wtedy nie do końca sobie to uświadamiałem. Dotarło to do mnie dopiero po słowach mamy. Powiedziała coś takiego: "Jesteście braćmi. Dwóch idzie, a trzeciego nie wezmą?" Poczułem to wtedy, bo oni tak już od jakiegoś czasu. Czułem się gorszy. Czułem smutek i żal. No i wtedy jeszcze ta Justyna zaczęła mnie tak wkurwiać.
-No ale wiesz, to wcale cię nie tłumaczy. Nie panujesz nad sobą. To niedobrze. Nie można wyładowywać się na innych, szczególnie na młodszych.
-No wiem. W zasadzie nie wiem, gdzie leży wina. Justyna nie powinna wtedy tak na mnie naskakiwać. Poczułem się jak małpa w klatce.
-Tak bardzo to cię dotknęło?
-No kurwa nie wiem, czy ciebie by nie dotknęło, jakby ktoś cię nazwał pedałem i śmierdzielem. A to są lżejsze z tych epitetów.
-Czy w jakiś sposób jej wtedy odpowiedziałeś?
-No niby jak miałem odpowiedzieć? Rzuca takimi samymi inwektywami? No ładnie. Jak by to o mnie świadczyło i do czego by to doprowadziło? Takie pyskówki do niczego nie prowadzą.
-No ale może ty czułbyś się nieco lepiej. Może nie czułbyś się taki zgnojony. Tak dałeś jej poczucie, że nie umiesz się odgryźć.
-Nie czuję się źle.
-Czujesz się. Nie mówię, że zawsze trzeba się kłócić, ale zawsze trzeba bronić swoich racji. Jeśli wierzysz, że są słuszne. Każdy ma prawo do życia i istnienia w tym świecie. Nie możesz się zawsze wycofywać, bo będziesz czuł się nikim.
-Ale ona przecież ona nic nie mówiła. Ona mnie tylko wyzywała od najgorszych. Oczywiście mógłbym sprać ją na kwaśne jabłko, ale to pewnie i tak by nic nie dało. Poza tym mama pewnie dostałaby zawału.
-Wiesz, nie chodzi o to, żeby się ciągle kłócić, tylko o to, żeby umieć dochodzić swoich racji.
Kurwa, trzeba się podnieść i zrobić coś konkretnego. Siedzę w tym namiocie i wypisuję bzdury. Powinienem był dziś iść do roboty tam gdzie Sylwek. Zarobiłbym trochę grosza. Ale mi się, kurwa, nie chce! No nie chce mi się i tyle. Chuj z tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz