Sobota
20:00
Zachodzi słońce i powoli zapada zmrok. Mija kolejny dzień, a ja ciągle czuję się zagubiony i niepewny. Szukam drogi, którą straciłem. Szukam drogi, którą mógłbym ruszyć naprzód, bo na razie stoję w miejscu. Takie mam wrażenie. Waham się, chociaż nie ma po temu poważnych powodów. Jestem rozdarty wewnętrznie, nie mogę prowadzić normalnego życia, dopóki nie rozwiążę swoich problemów.
To wcale nie jest takie proste. Moim zdaniem pomóc może mi psycholog albo ksiądz. Tylko gdzie znaleźć psychologa? A księdza się boję. Nie wiem co się ze mną dzieje. Coś budzi się we mnie, narasta i jaśnieje. Coś buntuje się przeciwko przyjętym konwenansom, coś skrzypi jak stara stodoła, budząc mnie każdej nocy w koszmarach, coś gniecie pod czaszką, nie dając spokoju, później upada i gaśnie. W końcu zapada się w ciemność i tworzy przeraźliwą pustkę.
Szukam światła w tej czeluści, po omacku próbując odnaleźć drogę do siebie. Jestem świadomy tego, że nie dojdę do niego, bo leży ono po drugiej stronie mojego strachu. To bariera nie do przebycia, ale mimo wszystko muszę w jakiś sposób ją pokonać. Muszę wypluć z siebie te brudy, bo one stopniowo mnie zatruwają. Chcę się oczyścić, by zaznać spokoju, by całkowicie wolnym uchwycić to światło, aby już nigdy go nie utracić. Wewnętrzne światło, które jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
Boże jeśli istniejesz, powiedz, czym jest ta pustka wewnątrz mnie, tworzący się bezsens tego co mnie otacza? Im jestem starszy, tym jest gorzej. Nie umiem tego nazwać, dokładnie określić, ale jestem pewien, że jest materialna jak ta ściana przede mną. Jest jak cień, który stoi za moimi plecami i tylko czuję jej oddech. Jest jak ciemna mętna woda, która mnie wciąga, gdy tylko przestaję być czujny. Boję się, a jednocześnie wiem, że powinienem tam pójść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz