Czwartek
19:30
Jest sierpniowy ciepły wieczór. Słońce schowało się za horyzont, ale jego promienie oświetlają jeszcze niebo i chmury barwiąc je na przeróżne odcienie czerwieni i żółci. Wiatr ustał, a powietrze gęstnieje pod ciężarem zapachu siana, nagrzanej wilgotnej ziemi, dymu z ogniska oraz domowych kominów.
Idąc, natrafiam na przemian na zimne i ciepłe warstwy powietrza. Jestem rozluźniony i spokojny. Powoli wychodzę na łąkę, na którą niepostrzeżenie wkrada się mgła.
Idę ciągnąc nogami świeże wonne siano. Jego zapach jest wręcz narkotyczny. Mam ochotę usiąść i zaciągać się tym aromatem bez końca. Jednak idę dalej, bo płynąca jak gęsta śmietana mgła jest równie fascynująca. Zalega na wysokości moich ramion i wygląda jak dym z papierosa, który snuje się po zamkniętym pokoju.
I oto już po chwili zanurzam się w tej mgle tak, że ponad jej powierzchnię wystaje tylko moja głowa i ramiona. Wszedłem jak do jeziora z mlekiem, które bardzo powoli płynie, zalewając białą lepką masą drzewa i krzewy.
Ruszam razem z mgłą, a ona płynie i spada kaskadami z wysokiego urwiska na błękitną taflę wody jak w bardzo zwolnionym filmie.
W końcu zatrzymuję się na krawędzi zbocza i ponownie się w niej zanurzam. Tym razem dodatkowo ogarnął mnie delikatny szum wody. Rzeka pluszcze gdzieś za zakrętem, więc ruszam w tamtą stronę. Prawie zapominam o filigranowej mgle, która zewsząd mnie otacza.
Idę teraz stromym i niebezpiecznym urwiskiem a moje oczy wpatrują się w płynącą z wolna wodę, na którą opada mleczna zasłona. Nawet nie zauważyłem, jak za moimi plecami mrok rozpanoszył się już na dobre.
Idę boso i pod stopami czuję ciepły jeszcze piasek. Docieram w końcu do miejsca, gdzie urwisko opada i wyrównuje się z poziomem wody, powoli przechodząc w piaszczystą plażę. Ciepłe fale muskają lekko miękki brzeg, zachęcając do chwil wytchnienia i kąpieli.
Oczarowany tym wszystkim przyklękam i zanurzam w toni dłonie. Woda jest zaskakująco ciepła i przyjemna. Gdybym nie znał tej rzeki, mógłbym pomyśleć, że jakiś olbrzym wielgachną grzałką sztucznie podniósł jej temperaturę do tak wysokiego poziomu. Wiem jednak, że to sprawka tutejszego mikroklimatu a woda sama się nagrzała, bo dzień był wyjątkowo słoneczny i upalny.
Siadam na pisaku, podwijam nogawki spodni i wkładam stopy w wolno płynący nurt. Ogarnia mnie niesamowicie przyjemne uczucie. Bez zastanowienia ruszam w poprzek rzeki. Kiedy wreszcie docieram do drugiego brzegu, zaczynam rozumieć, co było przyczyną szeleszczącej wody.
Oto jakieś pięćdziesiąt metrów dalej w gęstniejącym zmroku dostrzegam zwaloną wierzbę, która prawdopodobnie została podmyta przez ten niby spokojny żywioł natury. Drzewo jest stare, na poły spróchniałe. Od grubego pnia odchodzą niewiele cieńsze konary, które sterczą jak ludzkie ręce, błagające niebo o pomoc. Z konarów wyrastają cieńsze gałęzie, a z nich jeszcze cieńsze, by w końcu stworzyć cieniutkie i wiotkie jak młode dziewczyny zielone witki i gałązki pokryte lancetowatymi, poruszającymi się na wietrze liśćmi. Końcówki owych witek i gałązek delikatnie opadają do wody a część z nich, wyginając się i falując w rytm zawiłych prądów rzecznych płynie po jej powierzchni.
Ze zdziwieniem i trochę zamyśleniem przyglądam się owej wierzbie, która padła łupem natury, by stać się domem dla niezliczonej liczby drobnych istot żerujących po jej pniem. W końcu nasycony tym widokiem ruszam przed siebie i grzęznąc w miękkim mule, docieram do drugiego brzegu. Utworzył się z osuniętej jeszcze niedawno skarpy. To znak, że rzeka zmieniła plany i postanowiła wyjść ze swojego dotychczasowego nurtu. Przynajmniej na razie.
Z trudem wspinam się na strome wysokie urwisko, staję na brzegu i patrzę, gdzie przed chwilą się znajdowałem. Mgła, która zajęła także i tę stronę, powoli przelewając się po nierównościach terenu i płynąc rzeką, osaczyła mnie swoimi olbrzymimi gęstymi ramionami.
Spoglądam jeszcze dalej i dostrzegam miejsce, z którego rozpocząłem moją wieczorną wędrówkę. Patrzę na niewielkie miasteczko, a właściwie na wieś, nie wiem jak to nazwać i dostrzegam tylko dachy domów i szczyty drzew przy nich stojących. Wszystko jest zatopione w powodzi tej mlecznobiałej powoli snującej się mgle. Zwiększyła swój zasięg i podniosła wyżej ogarniając sobą wszystko, co po drodze spotkała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz