sobota, 18 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


19:00


Jasna cholera! Co za paskudne miejsce! Pieprzeni sąsiedzi! Nawet przez chwilę nie można mieć spokoju. Dom od domu dzieli dziesięć metrów. Siedzą na ławce i gadają. Cały czas ostentacyjnie gapią się na nasze podwórko. Tak jakby coś tu zgubili. Może i zgubili. Pewnie jak nas na chwilę nie będzie, zaraz coś zajebią. 

Nie bez powodu nazwali to miejsce Pekin. Mieszka tam sam podejrzany element. Jeden, nazywam go Tyczka, na pewno siedział w więzieniu. Nikt z nich nie stroni od kieliszka. Jak się coś da zapierdolić, to zapierdoli. Nie ma zmiłuj. 

Specjalnie ustawili stolik w taki sposób, aby mogli widzieć nasze podwórko. Jedzą przy nim obiadki. Oczywiście zakrapiane. Często tu grillują. Mają dobry punkt obserwacyjny. To niesamowicie krępujące. Płot jest za niski, aby od nich nas odgrodzić. Przynajmniej w tym miejscu. 

Nie wiem, dlaczego tak się gapią. Przecież my nic takiego nie robimy. Nawet do kibla nie można spokojnie pójść, bo zaraz jakieś komentarze. 

Tak przy okazji, cała ta działka ma pechowe położenie. Niby dobrze, bo duży kawałek urodzajnej ziemi. Ogórki można posadzić i pomidory też, ale ze wszystkich stron mamy widzów jak, kurwa, w jakiejś pierdolonej telewizji. Z dwóch stron dość ruchliwe ulice a z trzeciej sąsiedzi. Tacy sąsiedzi. Nie daj Boże! Zapomnij o jakiejkolwiek tajemnicy rodzinnej. Wszystkiego się dowiedzą i obgadują, że szum idzie. 

Psy się denerwują i szczekają, a ja nic przez to nie mogę zrobić i też się wkurwiam. Przez długi okres czasu ta działka była pusta. Była zarośnięta chwastami, a dom chylił się ku upadkowi. Kiedy się wprowadziliśmy, powoli zaczęliśmy to wszystko ogarniać i w miarę swoich możliwości przywracać do stanu jakiej takiej używalności. Kosztowało to nas masę pracy i potu. Starzy mieszkańcy to widzą i zachodzą głowę, co też tu się dzieje. Kto tu się sprowadził i czy będzie można z nim wypić. W każdym razie jest to cholernie denerwujące. Czasami tak jak teraz mam tego szczerze dosyć. 

Na chwilę zapadła cisza. Jest względny spokój. Mogę odetchnąć. O, ale nie na długo. Znowu gościu stoi za płotem i ostentacyjnie gapi się na każdy mój ruch. Chuju pierdolony, odjeb się!

Tu w Starym Łochowie tak jest codziennie. Mieszkamy tu już rok, a nic się nie zmieniło. Mam wrażenie, że zazdroszczą nam. Tylko czego. Przecież żadne luksusy. To, że na podwórku porządek i pomidory jak marzenie, to kurwa trzeba wziąć się do roboty! Samo się nie zrobi! 

Rok temu nie dało się tu wejść. Maczetą wycinaliśmy sobie ścieżki. Chwasty ponad głowę, wyschnięte krzaki. Po kątach ruiny starych rozpadających się szop. Na samym środku wysoka na dwa metry pryzma żużlu wymieszanego z rozbitymi butelkami po wódce i winie. Żeby  się tego pozbyć, wykopaliśmy trzymetrowy dół. Dobrze, że lato było suche i woda nie podchodziła. 

Dom wyglądał jak ruina. Płakać się chciało. Powiedziałem: mamo dokąd nas sprowadziłaś? A ona do mnie: synu może i bałagan, ale działka osobna a wy potrzebujecie luzu. Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty. 

W miejscu okien i drzwi ziały puste dziury. Nie było nawet niektórych futryn. Nie wspominam o podłogach, bo ich też nie było. Brakowało dachówek, belki się zapadały. 

Nie powiem, że teraz tu jest kurort, ale dach nie przecieka, są podłogi, drzwi i okna. Podwórko wygląda jak normalna działka rekreacyjna. Codziennie zbieramy wiadra dorodnych pomidorów malinowych i ogórków takich, że ślinka leci, ale to nie przyszło za darmo. Kurwa, no nie! Jeszcze teraz pamiętam te pękające odciski na rękach. 

Przecież przez ponad pięć lat dom stał pusty, działka była do wzięcia, bo gmina nie za bardzo chciała cokolwiek z tym zrobić. Dlaczego nikt z nich się tym nie zainteresował? Dostaliby to bez mrugnięcia okiem. Co, teraz na gotowe?! A spierdalać! 

Wkurwia mnie taka bezczelna zazdrość. Potrafią wysłać małe dzieciaki, aby niby się bawiąc, wszystko dokładnie obserwowały. A tatuś później hop przez płot i raz, raz wiadro pomidorków narwać. A jak. Po co kupować? Czasami te dzieciaki nie silą się nawet na udawanie. Stoją pod samą siatką i patrzą jak szpak w telewizor. Nie jeden raz widziałem, jak zachodziły z każdej strony, aby lepiej słyszeć, co gadamy i czy czasem gdzieś się wszyscy nie wybieramy, bo pasowałoby mizerię z naszych ogórków na obiad zrobić. To naprawdę uciążliwe. Czujemy się jak jakieś dziwolągi. Nie mam pojęcia, jak długo to wszystko potrwa. Dobrze, że z końcem wakacji wyjeżdżam do internatu. 

No dobra, znowu się zaczyna. Nie ma innego wyjścia jak zanurzyć się w ciekawej lekturze. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz