piątek, 31 grudnia 2021

20 sierpnia 1988

Sobota


Gdzieś wysoko w koronach drzew szumi wiatr. Niesie z sobą zapach świeżego powietrza i goni po niebie białe obłoki niczym stado owiec. Chmury co chwilę przesłaniają słońce. Gdyby nie one i ten wiatr upał byłby nie do zniesienia. 

Od kiedy to już możemy oglądać telewizję? Od czwartku. Pamiętam, bo właśnie zaczął się drugi koncert w Sopocie. Pierwszy przeleciał mi koło nosa, a tak na niego liczyłem. Występowała Sabrina. Jest na topie list przebojów. Poza tym piękna dziewczyna. Piękna i taka seksi. No szkoda. 

Wczoraj byłem w Kamionnej. Po ziemniaki. Razem z mamą. Naszło mnie na sentymentalne wspomnienia. Kamionna to moja rodzinna miejscowość. Tam stawiałem swoje pierwsze kroki. Tam uczyłem się mówić, śmiać się i płakać. Tam poznałem co to ojciec i matka. Poznałem ich dotyk i głos. Tam rosłem, bawiłem się. Tam wreszcie poszedłem do szkoły. 

W końcu ojciec odszedł i zostawił matkę z sześciorgiem małych dzieci. Zostawił jednak swoją spuściznę — ziemię. 

Przyszedł czas, kiedy zabrali mnie do domu dziecka. Tam poznałem co to strach, smutek, tęsknota i ból, lecz nie poddałem się i stałem się silniejszy. Przeszedłem przez to z podniesioną głową, choć niejednokrotnie obity na ciele i psychice. 

Skończyłem szkołę zawodową, a teraz uczę się w technikum. Ojciec byłby ze mnie dumny. Lecz czy jestem gotowy, by podjąć życie, jakie sobie dla mnie wymarzył? 

Choć prawie go nie znałem, bardzo za nim tęskniłem. Szczególnie gdy byłem mały. On pokazywał mi gwiazdy, on mówił co dobre a co złe. A później go zabrakło. 

Ludzie go szanowali, bo nikomu nie zazdrościł, każdemu starał się pomagać, z każdym zamienił słowo. Był prostym człowiekiem, ale o dobrym sercu. Był uczciwy, wrażliwy na ludzkie cierpienie. Do dziś go pamiętają i każdy wyraża się o nim jak najlepiej. Ziutek to był swój chłop, - tak o nim mówią. 

Mama mówi, że jestem do niego podobny. Nie wiem. Wciąż mi go brakuje. 


czwartek, 30 grudnia 2021

19 sierpnia 1988

Piątek


21:00


"Jeżeli jesteś sam, nieważne czy czujesz się upokorzony. Nikogo nie obchodzi to, co czujesz, a jeśli masz do wyboru dwie przykrości i wybierasz mniejsze zło, nie ma to znaczenia dla nikogo oprócz ciebie".


"Zamknięty świat" James Gunn


środa, 29 grudnia 2021

19 sierpnia 1988

Piątek


19:30


Pełnię lata mamy już za sobą. Słońce rzuca coraz dłuższe cienie i chociaż dni są jeszcze upalne, nocą nastaje nieprzyjemny chłód. 

Pogodziłem się z Justyną. Już nie staram się z nią walczyć. Staram się ją zrozumieć i rozszyfrować. Staram się poznać jej prawdziwe ja. To prawda, ma skomplikowany charakter. Jest bardzo wrażliwa i na dodatek boryka się z wieloma wewnętrznymi problemami. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest bardzo podobna do mnie. Myślę, że jakbyśmy tylko chcieli, w wielu sprawach moglibyśmy sobie nawzajem pomóc. 

Kilka dni temu byłem w domu dziecka w Równem. Odebrałem pieniądze z rachunków. Były potrzebne w domu na życie. Te z wypłaty mamy już się skończyły. 

Oczywiście chłopaki mają pieniądze, bo chodzą do pracy, ale nie dają na życie. Chociaż nie, Sylwek, te ze swoich rachunków oddał. Jednak to jest kropla w morzu potrzeb. Co to jest cztery tysiące. Ja dałem siedem i to wcale nie jest dużo. Nie wiadomo, na jak długo to starczy. Ceny cały czas idą do góry. 


wtorek, 28 grudnia 2021

18 sierpnia 1988

Czwartek


16:40


Świat stanął na głowie. Wszystko zawirowało i się pomieszało. Rzeczy tak się pozmieniały, że nie wiadomo gdzie początek, a gdzie koniec, gdzie fałsz, a gdzie prawda. 


poniedziałek, 27 grudnia 2021

16 sierpnia 1988

Wtorek


10:00


Wczoraj wieczorem rozmawiałem z mamą o naszych problemach. Koniecznie chciała się komuś zwierzyć. Gnębi ją całkiem sporo problemów. Najpierw zaczęła mówić o pracy, że nie ma tam spokoju, że wszyscy jadą na nią z zębami. Mówiła też, że w domu także nie ma spokoju przez Justynę i przez mój konflikt z nią. Zaczęła wylewać to wszystko z siebie potokiem pospiesznych słów. Co chwilę wybuchała płaczem. Mówiła, że tak naprawdę ona nie z kim porozmawiać. Nie ma nikogo oprócz nas, a my ciągle się kłócimy. 

Później zaczęliśmy rozmawiać o samej Justynie. Ze słów matki padło chyba takie stwierdzenie, że gdyby Justyna mogła, to wykończyłaby ją w pół roku. 

Nawet nie zauważyliśmy, jak Justyna stanęła za naszymi plecami. Po tym wszystkim wsiadła na rower i pojechała. 


niedziela, 26 grudnia 2021

16 sierpnia 1988

Wtorek


9:15


Zapada zmrok, niebo pociemniało i wystąpiły na nim pierwsze gwiazdy. Dzień ustępuje miejsca nocy, stopniowo zabierając intensywne barwy. Wszystko staje się jednolite i ciemne. Biała mgła snująca się tuż nad ziemią zalała pola, stogi siana, stodoły i domy. Wszystko tonie w spokoju. Nawet wiatr ucichł. 

Domy, mgła i ciemność. Wszystko to połączyło się w cudownej harmonii. Mrok spaja wszystko dookoła w jeden tajemniczy byt. Nadchodząca noc ogarnia wszystkich przeogromnym spokojem. 

Jednak nie każdemu spokój jest dany. Nie każdy może rozkoszować się jego smakiem. Tego ciepłego i parnego wieczoru są tacy, którzy cierpią. Są też tacy, którzy te cierpienia zadają. 

Oto w tej chwili ciemną drogą ktoś jedzie na rowerze. Jedzie szybko i nie zwraca uwagi na osobę idącą z tyłu. Rowerzysta porusza się zygzakiem. Rower przechyla się z prawej na lewą, bo rowerzysta w jednej ręce trzyma ostry długi nóż. 

Czy już wiesz, kto jedzie tym rowerem?

Dziewczyna, która trzyma w ręku nóż, ma czternaście lat i właśnie oznajmiła matce, że jedzie popełnić samobójstwo. Osoba, która porusza się piechotą to jej matka. Płacząc, błaga córkę, by tego nie robiła. Wie, że jej nie dogoni. Oczywiście dziewczyna nie ma zamiaru popełnić samobójstwa. O nie. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Jeszcze kilka lat temu może o tym myślała, ale nie teraz. Teraz jest starsza i sprytniejsza. Doskonale wypracowała sposób na szantaż emocjonalny, któremu matka nie jest w stanie się oprzeć. Chociaż i ona musi zdawać sobie sprawę z faktu, że to tylko taka gra. Córka przecież nauczyła się tego od niej. 

To ona sama, kiedy dzieci były młodsze i na tyle głupie, że nie łapały takich kontekstów, brała kawałek sznurka i udawała, że idzie się powiesić. To był jej sposób na wychowanie, na utrzymanie potomstwa w ryzach. 

Dziewczyna dojeżdża do końca asfaltu i zawraca. Jest ciemno i boi się pojechać nad rzekę. Z dużą szybkością przejeżdża pół metra od matki, prawie ją taranując. Kobieta stoi zdezorientowana i nie wie co zrobić. 


sobota, 25 grudnia 2021

14 sierpnia 1988

Niedziela


19:30


Dwunastego sierpnia skończyłem dwadzieścia jeden lat. Nikt z mojej rodziny nie zareagował, dopóki o tym nie wspomniałem. Kiedy to zrobiłem, Sylwek złożył mi niedbale życzenia. Natomiast Sławek nawet nie chciał nawet podnieść się z wyrka. Później posprzątaliśmy ze stołu, zrobiliśmy kanapki z wędliną i ogórkiem. Wyjąłem też z braku flaszkę czystej. U nas zawsze jakaś jest, bo nikt jej za bardzo nie pije. Jako że było późno, a oni rano do roboty, wypiliśmy tylko po dwa kieliszki, ale było w porządku. Po wszystkim posłuchaliśmy słuchowiska w radiu (telewizora wciąż nie ma) i postanowiliśmy się zdrzemnąć. 


19:45


Zrobiłem sobie hamak między jabłonkami. Właśnie w nim leżę. Fajnie. W powietrzu unosi się zapach palonego drewna. Trochę niewygodnie pisać, ale przyzwyczaiłem się. Zapach palonego drewna się nasila. 


piątek, 24 grudnia 2021

14 sierpnia 1988

Niedziela


9:15


Siedzę w namiocie i słyszę, jak ktoś jeździ ulicą na motocyklu. Nie porusza się tak normalnie jak wszyscy, tylko jakoś dziwnie. Jedzie powoli, hamuje i zawraca. Dojeżdża do końca naszej posesji, zatrzymuje się, chwilę czeka i jedzie w drugą stronę. Tak już któryś raz z kolei. Zastanawiam się, o co mu chodzi. Najwyraźniej zainteresowany jest naszym domem. Wyszedłem, aby mu się lepiej przyjrzeć, ale zasłaniają go gęste krzaki. Zgasił nawet silnik i zapadła cisza. Później znowu odpalił, ale tym razem pojechał sobie. 

Tak tu już jest. Mieszkamy w takim miejscu, że chyba nigdy spokoju nie będzie. To takie zoo. Dom znajduje się w narożniku dwóch ulic. Społeczność mała i każdy wściubia nos w nie swoje sprawy. Teraz jakaś kobieta spaceruje z dziecięcym wózkiem. 

Między mną a moimi braćmi panuje względny spokój. Czuję, że coś jest nie tak, ale przynajmniej nie ma kłótni tak, jak z Justyną. Są trochę starsi i to już nie ich liga. 


czwartek, 23 grudnia 2021

14 sierpnia 1988

Niedziela

 

19:00


-Hej idziecie na lody?! 

-No…

-To dlaczego nic nie mówicie? Idę z wami. 

Tak to powinno wyglądać. Tak powinienem się zachować. Powinienem być bardziej bezpośredni. Powinienem wprost mówić, o co mi chodzi. Ludzie nie zawsze muszą rozumieć moje intencje. Strzelanie focha to kiepski pomysł. W ten sposób nie doszłoby do tego konfliktu.


środa, 22 grudnia 2021

14 sierpnia 1988

Niedziela


17:00


Puste mieszkanie tonie w mroku. Panuje względny spokój. Spokój jest tylko względny, bo zza okna dobiegają krzyki dzieci bawiących się na drodze. Tu w mieszkaniu także nie jest spokojnie, jakby mogło się wydawać. Muchy są wszędzie. Łażą po rękach i ubraniu. Trudno się ich pozbyć, bo ciągle wlatują nowe. Jeszcze trudniej się przed nimi oganiać. To jak walka z wiatrakami. 

Znowu cisza. Tylko bzyczenie much i tykanie zegara. W głowie znowu pustka. Problemy nie chcą być opisywane i chowają się w zakamarkach pamięci, a kiedy je ruszyć, boleśnie gryzą. 

Jestem tu sam. Reszta poszła nad Liwiec. Siedzę i myślę. Obrazy przesuwają się powoli. Jedne pojawiają się na dłużej i giną, inne tylko przemykają migawką aparatu fotograficznego. 

Znowu te lody. Jakbym kręcił się w zamkniętym kole. Ich smak pozostanie w mojej pamięci na długo. Nie chodzi o smak fizyczny, ale ten emocjonalny. 

Trudno mi o tym pisać. Zresztą to już przeszłość. 

Około 11:00 usłyszałem głos matki:

-Jacek, chłopaki idą na lody. Wstawaj szybko to i ty pójdziesz. 

Już miałem zrobić tak jak powiedziała, ale w tym momencie przypomniały mi się wydarzenia z ubiegłego tygodnia, kiedy wyraźnie dali mi do zrozumienia, że oni nie chcą ze mną chodzić na lody. Teraz zabrali się i poszli. Żaden gęby nie otworzył. Tylko matce się wydawało, że jesteśmy taką szczęśliwą rodzinką i że wszystko robimy razem. To bzdura. Dawno już tak nie jest. Oni dwaj trzymają się razem. Ja jakoś im zawadzam. 

Czuję się cholernie. Jest mi gorąco i duszno. Bracia. Mogli po prostu powiedzieć: 

-Idziemy na lody. Idziesz z nami? 

Wiedząc, że mnie nie chcą, pewnie powiedziałbym, że nie, ale wyglądałoby to zupełnie inaczej. Rzucili propozycję, a ja odmówiłem i w porządku. A tak zachowali się po chamsku. 

Coraz goręcej. Może by tak iść do namiotu?

Kiedy poszedłem do domu, szybko zorientowałem się, o co chodzi. Siostry były też wkurwione, a matka chciała, żebym ich gonił. Powiedziałem stanowczo nie. Nie mam zamiaru być piątym kołem u wozu. Widzę kiedy mnie nie chcą i nie będę się pchał. 

W tym wszystkim w dużej mierze chodzi o pieniądze, o to, że oni pracują a ja nie. Mają własną kasę i nie zamierzają się nią z rodzeństwem dzielić. Jednak jest w tym chyba jeszcze coś. Taka wyższość, której nie rozumiem. 

W tym namiocie jest chyba cieplej niż w domu. 

-Mogliby kupić mu tego loda. Przecież to są bracia. Jak oni mogli tak się zachować? - przez chwilę zastanawiała się matka, a później się rozpłakała. 

-To nic, mamo. Stajemy się dorośli i coraz większa dzieli nas bariera. Każdy ciągnie w swoją stronę i ja to rozumiem, chociaż jest mi przykro. Nie ma sensu tego więcej rozwlekać. To nieistotne. Trzeba unikać konfliktów i żyć dalej. Tobie potrzebny jest spokój. Niepotrzebnie się denerwujesz. Trudno jednoznacznie stwierdzić, kto w tej sytuacji ma rację. Nie mogę ich osądzać, bo nie znam ich aż tak dobrze. Na pewno mają swoje powody. Do tej pory byłem wpatrzony w nich jak w obrazek, ale widzę, że muszę wybrać swoją własną drogę w życiu. Może właśnie o to chodzi. 

Znowu oblało mnie gorąco. Pocę się. Muszę wyjść na świeże powietrze. 

No teraz jest już dużo lepiej. Zamknąłem dom na zasuwę od wewnątrz i wyszedłem przez okno. Tak robią dziewczyny, kiedy chcą wyjść na drugi koniec podwórka. Działka jest duża i nie zawsze widać czy ktoś przypadkiem nie wchodzi do domu. No a przy tych naszych sąsiadach szczególnie trzeba uważać.


wtorek, 21 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


20:30


Jak głębokie i rozległe jest wnętrze człowieka? Każdy z nas chce poznawać i wydawać osądy o innych, tylko czy mamy do tego prawo? 

Moje ja jest proste, ale to tylko szkic, jakim próbuję namalować siebie. To tylko grube pociągnięcia węglem, z których być może powstanie obraz. Dopiero od malarza zależy, jak wiele najdrobniejszych linii i kresek będzie w stanie nanieść na płótno. Im bardziej zagłębiamy się w dzieło Stwórcy, tym więcej widzimy szczegółów. Jestem zafascynowany. Patrzę na siebie i próbuję poznać, ale im bardziej się staram, tym bardziej widzę, że to niemożliwe. Jakie możliwości we mnie jeszcze drzemią? Jaki olbrzym może się jeszcze we mnie obudzić? 

Człowiek jest jak drzewo. Najpierw pień. On  jest jeden. Później konary, też nie za wiele. Na końcu cala masa gałęzi, gałązek i liści. Zanim kogoś osądzisz, zastanów się nad tym. 


poniedziałek, 20 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


20:00


Zachodzi słońce i powoli zapada zmrok. Mija kolejny dzień, a ja ciągle czuję się zagubiony i niepewny. Szukam drogi, którą straciłem. Szukam drogi, którą mógłbym ruszyć naprzód, bo na razie stoję w miejscu. Takie mam wrażenie. Waham  się, chociaż nie ma po temu poważnych powodów. Jestem rozdarty wewnętrznie, nie mogę prowadzić normalnego życia, dopóki nie rozwiążę swoich problemów.  

To wcale nie jest takie proste. Moim zdaniem pomóc może mi psycholog albo ksiądz. Tylko gdzie znaleźć psychologa? A księdza się boję. Nie wiem co się ze mną dzieje. Coś budzi się we mnie, narasta i jaśnieje. Coś buntuje się przeciwko przyjętym konwenansom, coś skrzypi jak stara stodoła, budząc mnie każdej nocy w koszmarach, coś gniecie pod czaszką, nie dając spokoju, później upada i gaśnie. W końcu zapada się w ciemność i tworzy przeraźliwą pustkę. 

Szukam światła w tej czeluści, po omacku próbując odnaleźć drogę do siebie. Jestem świadomy tego, że nie dojdę do niego, bo leży ono po drugiej stronie mojego strachu. To bariera nie do przebycia, ale mimo wszystko muszę w jakiś sposób ją pokonać. Muszę wypluć z siebie te brudy, bo one stopniowo mnie zatruwają. Chcę się oczyścić, by zaznać spokoju, by całkowicie wolnym uchwycić to światło, aby już nigdy go nie utracić. Wewnętrzne światło, które jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko. 

Boże jeśli istniejesz, powiedz, czym jest ta pustka wewnątrz mnie, tworzący się bezsens tego co mnie otacza? Im jestem starszy, tym jest gorzej. Nie umiem tego nazwać, dokładnie określić, ale jestem pewien, że jest materialna jak ta ściana przede mną. Jest jak cień, który stoi za moimi plecami i tylko czuję jej oddech. Jest jak ciemna mętna woda, która mnie wciąga, gdy tylko  przestaję być czujny. Boję się, a jednocześnie wiem, że powinienem tam pójść. 


niedziela, 19 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


19:30


Chłopaki poszli do Anki, mama w pracy, Monika robi coś w domu, Justyna pierze i co chwila wychodzi na podwórko. Ja siedzę w namiocie i piszę. Trochę czytam. Jak się da. Od kiedy postawiłem namiot, to mało przebywam w domu. Właściwie to chodzę tam tylko jeść i myć się. W domu nie ma co robić. 

Namiot kupiłem w ubiegłym roku podczas pobytu w Czechosłowacji. Teraz wiem, że to był dobry wybór. Taki namiot to dobra alternatywa na wakacje. Nawet jak się go rozstawi na podwórku. 

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że to taka frajda. Jeśli ktoś nie próbował, to szczerze polecam. Jak się śpi to słychać każdy szelest, a szum deszczu spadającego na tropik to istna symfonia. Masz wrażenie, że jesteś wolny jak ptak i nic cię nie ogranicza. 

Wyobrażacie sobie, wczoraj była porządna burza, a myśmy spali w namiocie. Niejeden by się zesrał ze strachu. Niesamowite wrażenia. Masz wrażenie, że śpisz pod gołym niebem. Jak pierdolnęło, to w środku robiło się jasno, a ziemia pod dupą się trzęsła. Wichura o mało nas nie poderwała i nie zaniosła w drugi koniec miasta, ale dobrze wbiłem śledzie. Po co horrory w telewizji wystarczy burza pod namiotem, hehehe… Wspomnienia zostaną na całe życie. 


sobota, 18 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


19:00


Jasna cholera! Co za paskudne miejsce! Pieprzeni sąsiedzi! Nawet przez chwilę nie można mieć spokoju. Dom od domu dzieli dziesięć metrów. Siedzą na ławce i gadają. Cały czas ostentacyjnie gapią się na nasze podwórko. Tak jakby coś tu zgubili. Może i zgubili. Pewnie jak nas na chwilę nie będzie, zaraz coś zajebią. 

Nie bez powodu nazwali to miejsce Pekin. Mieszka tam sam podejrzany element. Jeden, nazywam go Tyczka, na pewno siedział w więzieniu. Nikt z nich nie stroni od kieliszka. Jak się coś da zapierdolić, to zapierdoli. Nie ma zmiłuj. 

Specjalnie ustawili stolik w taki sposób, aby mogli widzieć nasze podwórko. Jedzą przy nim obiadki. Oczywiście zakrapiane. Często tu grillują. Mają dobry punkt obserwacyjny. To niesamowicie krępujące. Płot jest za niski, aby od nich nas odgrodzić. Przynajmniej w tym miejscu. 

Nie wiem, dlaczego tak się gapią. Przecież my nic takiego nie robimy. Nawet do kibla nie można spokojnie pójść, bo zaraz jakieś komentarze. 

Tak przy okazji, cała ta działka ma pechowe położenie. Niby dobrze, bo duży kawałek urodzajnej ziemi. Ogórki można posadzić i pomidory też, ale ze wszystkich stron mamy widzów jak, kurwa, w jakiejś pierdolonej telewizji. Z dwóch stron dość ruchliwe ulice a z trzeciej sąsiedzi. Tacy sąsiedzi. Nie daj Boże! Zapomnij o jakiejkolwiek tajemnicy rodzinnej. Wszystkiego się dowiedzą i obgadują, że szum idzie. 

Psy się denerwują i szczekają, a ja nic przez to nie mogę zrobić i też się wkurwiam. Przez długi okres czasu ta działka była pusta. Była zarośnięta chwastami, a dom chylił się ku upadkowi. Kiedy się wprowadziliśmy, powoli zaczęliśmy to wszystko ogarniać i w miarę swoich możliwości przywracać do stanu jakiej takiej używalności. Kosztowało to nas masę pracy i potu. Starzy mieszkańcy to widzą i zachodzą głowę, co też tu się dzieje. Kto tu się sprowadził i czy będzie można z nim wypić. W każdym razie jest to cholernie denerwujące. Czasami tak jak teraz mam tego szczerze dosyć. 

Na chwilę zapadła cisza. Jest względny spokój. Mogę odetchnąć. O, ale nie na długo. Znowu gościu stoi za płotem i ostentacyjnie gapi się na każdy mój ruch. Chuju pierdolony, odjeb się!

Tu w Starym Łochowie tak jest codziennie. Mieszkamy tu już rok, a nic się nie zmieniło. Mam wrażenie, że zazdroszczą nam. Tylko czego. Przecież żadne luksusy. To, że na podwórku porządek i pomidory jak marzenie, to kurwa trzeba wziąć się do roboty! Samo się nie zrobi! 

Rok temu nie dało się tu wejść. Maczetą wycinaliśmy sobie ścieżki. Chwasty ponad głowę, wyschnięte krzaki. Po kątach ruiny starych rozpadających się szop. Na samym środku wysoka na dwa metry pryzma żużlu wymieszanego z rozbitymi butelkami po wódce i winie. Żeby  się tego pozbyć, wykopaliśmy trzymetrowy dół. Dobrze, że lato było suche i woda nie podchodziła. 

Dom wyglądał jak ruina. Płakać się chciało. Powiedziałem: mamo dokąd nas sprowadziłaś? A ona do mnie: synu może i bałagan, ale działka osobna a wy potrzebujecie luzu. Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty. 

W miejscu okien i drzwi ziały puste dziury. Nie było nawet niektórych futryn. Nie wspominam o podłogach, bo ich też nie było. Brakowało dachówek, belki się zapadały. 

Nie powiem, że teraz tu jest kurort, ale dach nie przecieka, są podłogi, drzwi i okna. Podwórko wygląda jak normalna działka rekreacyjna. Codziennie zbieramy wiadra dorodnych pomidorów malinowych i ogórków takich, że ślinka leci, ale to nie przyszło za darmo. Kurwa, no nie! Jeszcze teraz pamiętam te pękające odciski na rękach. 

Przecież przez ponad pięć lat dom stał pusty, działka była do wzięcia, bo gmina nie za bardzo chciała cokolwiek z tym zrobić. Dlaczego nikt z nich się tym nie zainteresował? Dostaliby to bez mrugnięcia okiem. Co, teraz na gotowe?! A spierdalać! 

Wkurwia mnie taka bezczelna zazdrość. Potrafią wysłać małe dzieciaki, aby niby się bawiąc, wszystko dokładnie obserwowały. A tatuś później hop przez płot i raz, raz wiadro pomidorków narwać. A jak. Po co kupować? Czasami te dzieciaki nie silą się nawet na udawanie. Stoją pod samą siatką i patrzą jak szpak w telewizor. Nie jeden raz widziałem, jak zachodziły z każdej strony, aby lepiej słyszeć, co gadamy i czy czasem gdzieś się wszyscy nie wybieramy, bo pasowałoby mizerię z naszych ogórków na obiad zrobić. To naprawdę uciążliwe. Czujemy się jak jakieś dziwolągi. Nie mam pojęcia, jak długo to wszystko potrwa. Dobrze, że z końcem wakacji wyjeżdżam do internatu. 

No dobra, znowu się zaczyna. Nie ma innego wyjścia jak zanurzyć się w ciekawej lekturze. 


piątek, 17 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


18:30


Jestem w namiocie. Do tej pory czytałem książkę. To znaczy od obiadu do teraz. Pewnie zapytasz: w takim razie co robiłem przed południem? Co ci odpowiedzieć? Właściwie to nic konkretnego. Chociaż zależy jak na to patrzeć. Przede wszystkim narąbałem drzewa. Może nie za dużo, ale jednak tyle, żeby było na czym ugotować obiad. Do tej pory nikomu się tego nie chciało zrobić. 

Później wykonałem taką zasłonę od deszczu i wiatru do namiotu. Z tyczek i folii. Kiedy to skończyłem, zabrałem się do przygotowywania palików pod pomidory. Przyniosłem je wczoraj znad Liwca. Nie zrobiłem jednak tego dużo. Po zrobieniu dwóch dałem sobie spokój. 

No tak. Poza tym nic. Co tu robić, kiedy nawet telewizor jest zepsuty? Wczoraj właśnie zawiozłem go do naprawy. Mam nadzieję, że uda się go przywrócić jeszcze do życia. Oczywiście koszty ponoszę ja. Nikt nie miał ochoty partycypować finansowo. Tylko że oglądać każdy będzie chciał. Taka kochana rodzinka. 

Nie wiem, jak to będzie dalej. Do wypłaty jeszcze daleko, a kasa wsiąka jak woda w gąbkę. Ceny cholernie poszły do góry. Oczywiście to nie moja forsa i nie ja pracuję tylko matula, ale jakie to ma znaczenie? 


czwartek, 16 grudnia 2021

13 sierpnia 1988

Sobota


17:20


Umysł człowieka jest jak labirynt pełny korytarzy, komnat na różnych poziomach i przestrzeniach, a w każdej z nich znajduje się coś innego, każda jest inna. 


Cytat z książki pod tytułem "Zamknięty świat" James Gunn, którą aktualnie czytam. 


"Dlaczego człowiek ma żyć? Jeśli życie jest smutkiem męką i powolną śmiercią, dlaczego człowiek ma troszczyć się o nie, sączyć je aż do ostatniej gorzkiej kropli? Jeżeli życie nie ma celu i sensu, po co człowiek trzyma się go kurczowo, opierając się, by znaleźć jego znaczenie?"


środa, 15 grudnia 2021

12 sierpnia 1988

Piątek


15:00 


Jest ciepło, parno i duszno. Snuję się jak mgła, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. 


18:05 


Jestem nad rzeką i już od 15:00 i do tej pory nie chciało mi się zajrzeć do zeszytu. Ktoś idzie wodą. 

Przedwczoraj byłem w pracy u Leszka za Sylwka. Sylwek był w Warszawie razem ze Sławkiem. Narobiłem się jak jasna cholera i wczoraj kiedy mnie prosił, abym poszedł jeszcze raz, odmówiłem. 


wtorek, 14 grudnia 2021

11 sierpnia 1988

Czwartek


19:30


Jest sierpniowy ciepły wieczór. Słońce schowało się za horyzont, ale jego promienie oświetlają jeszcze niebo i chmury barwiąc je na przeróżne odcienie czerwieni i żółci. Wiatr ustał, a powietrze gęstnieje pod ciężarem zapachu siana, nagrzanej wilgotnej ziemi, dymu z ogniska oraz domowych kominów. 

Idąc, natrafiam na przemian na zimne i ciepłe warstwy powietrza. Jestem rozluźniony i spokojny. Powoli wychodzę na łąkę, na którą niepostrzeżenie wkrada się mgła. 

Idę ciągnąc nogami świeże wonne siano. Jego zapach jest wręcz narkotyczny. Mam ochotę usiąść i zaciągać się tym aromatem bez końca. Jednak idę dalej, bo płynąca jak gęsta śmietana mgła jest równie fascynująca. Zalega na wysokości moich ramion i wygląda jak dym z papierosa, który snuje się po zamkniętym pokoju. 

I oto już po chwili zanurzam się w tej mgle tak, że ponad jej powierzchnię wystaje tylko moja głowa i ramiona. Wszedłem jak do jeziora z mlekiem, które bardzo powoli płynie, zalewając białą lepką masą drzewa i krzewy. 

Ruszam razem z mgłą, a ona płynie i spada kaskadami z wysokiego urwiska na błękitną taflę wody jak w bardzo zwolnionym filmie. 

W końcu zatrzymuję się na krawędzi zbocza i ponownie się w niej zanurzam. Tym razem dodatkowo ogarnął mnie delikatny szum wody. Rzeka pluszcze gdzieś za zakrętem, więc ruszam w tamtą stronę. Prawie zapominam o filigranowej mgle, która zewsząd mnie otacza. 

Idę teraz stromym i niebezpiecznym urwiskiem a moje oczy wpatrują się w płynącą z wolna wodę, na którą opada mleczna zasłona. Nawet nie zauważyłem, jak za moimi plecami mrok rozpanoszył się już na dobre. 

Idę boso i pod stopami czuję ciepły jeszcze piasek. Docieram w końcu do miejsca, gdzie urwisko opada i wyrównuje się z poziomem wody, powoli przechodząc w piaszczystą plażę. Ciepłe fale muskają lekko miękki brzeg, zachęcając do chwil wytchnienia i kąpieli. 

Oczarowany tym wszystkim przyklękam i zanurzam w toni dłonie. Woda jest zaskakująco ciepła i przyjemna. Gdybym nie znał tej rzeki, mógłbym pomyśleć, że jakiś olbrzym wielgachną grzałką sztucznie podniósł jej temperaturę do tak wysokiego poziomu. Wiem jednak, że to sprawka tutejszego mikroklimatu a woda sama się nagrzała, bo dzień był wyjątkowo słoneczny i upalny. 

Siadam na pisaku, podwijam nogawki spodni i wkładam stopy w wolno płynący nurt. Ogarnia mnie niesamowicie przyjemne uczucie. Bez zastanowienia ruszam w poprzek rzeki. Kiedy wreszcie docieram do drugiego brzegu, zaczynam rozumieć, co było przyczyną szeleszczącej wody. 

Oto jakieś pięćdziesiąt metrów dalej w gęstniejącym zmroku dostrzegam zwaloną wierzbę, która prawdopodobnie została podmyta przez ten niby spokojny żywioł natury. Drzewo jest stare, na poły spróchniałe. Od grubego pnia odchodzą niewiele cieńsze konary, które sterczą jak ludzkie ręce, błagające niebo o pomoc. Z konarów wyrastają cieńsze gałęzie, a z nich jeszcze cieńsze, by w końcu stworzyć cieniutkie i wiotkie jak młode dziewczyny zielone witki i gałązki pokryte lancetowatymi, poruszającymi się na wietrze liśćmi. Końcówki owych witek i gałązek delikatnie opadają do wody a część z nich, wyginając się i falując w rytm zawiłych prądów rzecznych płynie po jej powierzchni. 

Ze zdziwieniem i trochę zamyśleniem przyglądam się owej wierzbie, która padła łupem natury, by stać się domem dla niezliczonej liczby drobnych istot żerujących po jej pniem. W końcu nasycony tym widokiem ruszam przed siebie i grzęznąc w miękkim mule, docieram do drugiego brzegu. Utworzył się z osuniętej jeszcze niedawno skarpy. To znak, że rzeka zmieniła plany i postanowiła wyjść ze swojego dotychczasowego nurtu. Przynajmniej na razie. 

Z trudem wspinam się na strome wysokie urwisko, staję na brzegu i patrzę, gdzie przed chwilą się znajdowałem. Mgła, która zajęła także i tę stronę, powoli przelewając się po nierównościach terenu i płynąc rzeką, osaczyła mnie swoimi olbrzymimi gęstymi ramionami. 

Spoglądam jeszcze dalej i dostrzegam miejsce, z którego rozpocząłem moją wieczorną wędrówkę. Patrzę na niewielkie miasteczko, a właściwie na wieś, nie wiem jak to nazwać i dostrzegam tylko dachy domów i szczyty drzew przy nich stojących. Wszystko jest zatopione w powodzi tej mlecznobiałej powoli snującej się mgle. Zwiększyła swój zasięg i podniosła wyżej ogarniając sobą wszystko, co po drodze spotkała.  




poniedziałek, 13 grudnia 2021

9 sierpnia 1988

Wtorek


18:55


Po błękitnym niebie płyną lekko postrzępione małe chmurki. Słońce chyląc się ku zachodowi, rzuca czerwonopomarańczową poświatę na płaczące wierzby, które kołyszą się nad wodą. Płytka rzeka płynie szerokim spokojnym lustrem, pluszcząc ospale na zakręcie. Woda sięgająca zaledwie kolan jest bardzo ciepła. Mimo to przyjemnie chłodzi rozgrzane upałem ciało. 

Nurt szemrze gdzieś w zaroślach, świerszcz odgrywa swoją melodię, a wieczorne słońce jest już coraz niżej. Nie grzeje już tak mocno i komary, które w ciągu dnia kryły się gdzieś w gęstwinie liści, wyszły na żer i choćbyś się zaparł, nie dasz rady usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Całymi chmarami siadają na rękach i twarzy, boleśnie gryząc. 

Przede mną rozciąga się trzydzieści metrów wody. To rzeka. Dalej znajduje się wysoki na dwa i pół metra brzeg, który porasta olcha i wierzba. Poniżej między pniami ściele się jeżyna. Jestem na małej wyspie, która od jakiegoś czasu jest też brzegiem rzeki, bo jedna odnoga wyschła w wyniku ostatnich upałów tworząc suchy ląd. 


niedziela, 12 grudnia 2021

9 sierpnia 1988

Wtorek


11:15


Samochody przejeżdżają z warkotem, konie rżą, krowy ryczą, kury gdaczą, dzieci krzyczą, słońce świeci, wiatr nie wieje, a we mnie coś się budzi. Budzi się niewidzialny stwór, który swoimi olbrzymimi mackami wypycha się na zewnątrz i saida na mojej głowie. Wiem, co to jest, ale boję się nawet o tym myśleć. Dosięgło już wielu ludzi, ale nawet nie przypuszczałem, że może dopaść i mnie. 

Ty, który to czytasz, kimkolwiek jesteś, i w jakimkolwiek znajdujesz się czasie, wiedz, że nie czułeś się nigdy tak, jak ja teraz się czuję i nie poczujesz się nigdy. Nigdy nie pojmiesz tego co dzieje się w tej chwilki ze mną. 


sobota, 11 grudnia 2021

9 sierpnia 1988

Wtorek


10:55


-Dzień dobry. Minął kolejny dzień. Może mi coś o nim opowiesz?

-Dzień dobry. O którym dniu?

-O wczorajszym. Powiesz mi, co się wczoraj wydarzyło? 

-Aha no tak. Wczoraj był odwet na Justynie. 

-O, a za co?

-No jak to za co? Za to jak mnie dzień wcześniej zbluzgała. 

-No a jak. Dostała za swoje z nawiązką. Chyba dwa czy trzy razy się popłakała. Powiedziała, że jeśli tak będzie dalej, to odbierze sobie życie. 

-???!!!

-E takie dziecinne gadanie. 

-Jesteś pewien?

-Tak. Dzisiaj jest już normalnie. 

-No tak. Powiedz mi, jak się z tym czujesz? Czujesz się winny?

-Przestań z tym winny, niewinny… Cholera wie gdzie tu leży wina. Zapewne gdzieś pośrodku. 


piątek, 10 grudnia 2021

8 sierpnia 1988

Poniedziałek


12:00


-Dzień dobry. Opowiesz mi o tym, co działo się wczoraj?

-Nie. Nie chcę o tym mówić.

-Dlaczego? Czy to coś nieprzyjemnego?

-O, jaki ty domyślny jesteś. 

-No więc… powiesz mi?

-Dobra, tylko od czego zacząć?

-No najlepiej od początku.

-Cholera wie, gdzie tu może być początek. 

-W takim razie może opisz w kilku słowach, co się wydarzyło. Tak może będzie ci łatwiej. 

-No dobra. Justyna zaczęła mnie denerwować. Stukała butem w podłogę. Powiedziałem jej, żeby się uspokoiła, bo jestem dziś rozdrażniony. Tymczasem ona nadal stukała i patrzyła, co zrobię, jak zareaguję. Nie zapanowałem nad sobą. Zdjąłem z nogi buta i jej przyłożyłem. Chyba w udo. Podniosła krzyk, że to ja tak zupełnie bez powodu ją uderzyłem, że jestem agresywny. I aby się odgryźć, zaczęła mnie bluzgać. Na dodatek matka jej uwierzyła. Za dobrą monetę wzięła wszystko, co powiedziała tylko dlatego, że jest młodsza. Jednak siostra, mając sprzymierzeńca, poczuła się jeszcze bardziej pewna siebie i bezczelna. Nie przestała, a bluzgi stały się jeszcze bardziej wyrafinowane. To miało na celu pokazanie, kto tu naprawdę rządzi i ośmieszenie mnie przed resztą rodzeństwa. W pewnym sensie się jej to udało. 

-Dlaczego ją uderzyłeś?

-Już mówiłem. Byłem bardzo zdenerwowany i ledwie trzymałem się kupy, a ona tylko dolała oliwy do ognia. 

-Kto cię tak zdenerwował?

-Nie chcę o tym mówić.

-Więc bierzesz winę na siebie?

-Nie. Co ci przyszło do głowy? 

-Więc?

-No dobra. Sławek i Sylwek poszli na lody, a ja zostałem. 

-Mogłeś iść razem z nimi.

-No nie. Nie miałem kasy.

-Ne postawiliby ci jednego loda?

-No nie bardzo. Chyba żebym zwrócił im forsę. Przynajmniej wtedy tak myślałem. Może tak mi się tylko tak wydawało. Nie wiem. W każdym bądź razie poczułem się paskudnie. 

-Co? Jak się poczułeś?

-Chujowo. Chociaż wtedy nie do końca sobie to uświadamiałem. Dotarło to do mnie dopiero po słowach mamy. Powiedziała coś takiego: "Jesteście braćmi. Dwóch idzie, a trzeciego nie wezmą?" Poczułem to wtedy, bo oni tak już od jakiegoś czasu. Czułem się gorszy. Czułem smutek i żal. No i wtedy jeszcze ta Justyna zaczęła mnie tak wkurwiać. 

-No ale wiesz, to wcale cię nie tłumaczy. Nie panujesz nad sobą. To niedobrze. Nie można wyładowywać się na innych, szczególnie na młodszych. 

-No wiem. W zasadzie nie wiem, gdzie leży wina. Justyna nie powinna wtedy tak na mnie naskakiwać. Poczułem się jak małpa w klatce. 

-Tak bardzo to cię dotknęło?

-No kurwa nie wiem, czy ciebie by nie dotknęło, jakby ktoś cię nazwał pedałem i śmierdzielem. A to są lżejsze z tych epitetów. 

-Czy w jakiś sposób jej wtedy odpowiedziałeś?

-No niby jak miałem odpowiedzieć? Rzuca takimi samymi inwektywami? No ładnie. Jak by to o mnie świadczyło i do czego by to doprowadziło? Takie pyskówki do niczego nie prowadzą. 

-No ale może ty czułbyś się nieco lepiej. Może nie czułbyś się taki zgnojony. Tak dałeś jej poczucie, że nie umiesz się odgryźć. 

-Nie czuję się źle.

-Czujesz się. Nie mówię, że zawsze trzeba się kłócić, ale zawsze trzeba bronić swoich racji. Jeśli wierzysz, że są słuszne. Każdy ma prawo do życia i istnienia w tym świecie. Nie możesz się zawsze wycofywać, bo będziesz czuł się nikim. 

-Ale ona przecież ona nic nie mówiła. Ona mnie tylko wyzywała od najgorszych. Oczywiście mógłbym sprać ją na kwaśne jabłko, ale to pewnie i tak by nic nie dało. Poza tym mama pewnie dostałaby zawału. 

-Wiesz, nie chodzi o to, żeby się ciągle kłócić, tylko o to, żeby umieć dochodzić swoich racji. 


Kurwa, trzeba się podnieść i zrobić coś konkretnego. Siedzę w tym namiocie i wypisuję bzdury. Powinienem był dziś iść do roboty tam gdzie Sylwek. Zarobiłbym trochę grosza. Ale mi się, kurwa, nie chce! No nie chce mi się i tyle. Chuj z tym.