poniedziałek, 5 kwietnia 2021

9 czerwca 1987

Wtorek


Wyjazd do Warszawy na spotkanie z papieżem.


Wczoraj grubo przed pobudką wyszedłem z internatu. Dziarskim krokiem pomaszerowałem na przystanek do Michałówki. Było już tam sporo osób z Miętnego. Po upływie 50 minut podjechał autokar, a zanim jeszcze jeden. Wsiedliśmy. Po trasie dołączyły do nas jeszcze 3 autobusy. Wszystkie z parafii Garwolin. Około 9:00 byliśmy przy ulicy Żwirki i Wigury. To właśnie tędy miał przemieszczać się w swoim papamobile Jan Paweł II. W oczekiwaniu na jego przybycie śpiewaliśmy pieśni kościelne. W tym samym czasie porządkowi z ramienia kościoła ustawili ludzi w szeregi po obydwu stronach jezdni. Ułożyli także dywan z przywiezionych przez wiernych kwiatów na środku ulicy. 

Wreszcie nadszedł ten moment. Byłem przeszczęśliwy. Nie wierzyłem, że mi się to uda. Zobaczyłem z bliska i na własne oczy twarz papieża-polaka. 

Teraz była pora na decyzję, czy chcę wracać do szkoły. Nie skorzystałem z propozycji powrotu autokarem do internatu. Wykorzystałem zaproszenie, które dostałem od księdza Grzegorza. Jak przeczytałem na kartce, uroczysta msza święta miała się odbyć dopiero o godzinie 18:15. Miałem więc dużo czasu. Po przejściu korowodem manifestacyjnym do centrum miasta i odnalezieniu swojego sektora poszedłem coś zjeść. Byłem bardzo głodny. Poszedłem do baru, jednego taniego, jaki znam, ale było tak ciasno, że nie dało się wejść. Kupiłem więc w sklepie serek homogenizowany i bułkę. Aby móc to w spokoju zjeść, musiałem wejść na dworzec kolejowy Śródmieście. 

W kierunku mojego sektora skierowałem się około godziny 14:30, ale i tak wpuścili mnie dopiero przed 17:00. Z początku było luźno, nawet udało mi się gdzieś usiąść, ale później robiło się coraz ciaśniej i ciaśniej. Każdy chciał być jak najbliżej, pomimo że papież celebrował mszę z wnętrza kościoła.

Uroczystości trwały do 22:00. Co zaskakujące, pogoda była ładna. Było nawet na tyle ciepło, że zmuszony byłem zdjąć kurtkę i sweter. Gdy tylko skończyła się msza, głośno zabrzmiało, lunął rzęsisty deszcz i rozpętała się burza. Dobrze, że przezornie zabrałem ze sobą parasolkę. Chociaż swoją drogą na niewiele to się zdało. No ale przynajmniej zdążyłem dobiec do Pałacu Kultury i Nauki i tam się ukryć. Teraz dopiero nastąpiło istne piekło. To chyba było oberwanie chmury. Widoczność ograniczyła się do 15 m. Stałem i patrzyłem, jak ludzie w popłochu chowają się, gdzie popadnie. 

Gdy ulewa nieco ustała, najszybciej jak umiałem, w towarzystwie kilkudziesięciu innych osób biegiem ruszyłem w stronę dworca Śródmieście. W butach mi chlupało, spodnie można było wykręcać, ale byłem zadowolony, bo właśnie podjechał pociąg w kierunku Warszawa Stadion. 

Na stadionie, już w autobusie zmieniłem sweter na kurtkę, która była schowana w skórzanej teczce i nie zmokła. Przez jakiś czas autokar czekał jeszcze na pozostałych, bo niektórzy w ten deszcz wybrali się piechotą przez most Poniatowskiego. W drodze powrotnej oparłem głowę o przednie siedzenie, szczelnie okryłem się kurtką i uciąłem sobie drzemkę. Obudziłem się dopiero w miejscowości Lipówki. Ponieważ autobus pojechał dalej do Garwolina, wysiadłem w Michałówce i dalej poszedłem już piechotą. 

O dziwo rano obudziłem się wyspany wypoczęty i w świetnym nastroju. Do lekcji oczywiście się nie przygotowałem. To mnie jednak nie przerażało. Chociaż trudno było w to uwierzyć, w szkole poszło bardzo dobrze. Z języka rosyjskiego się poprawiłem, z biologii dostałem 3+, a poza tym więcej nie pytali. Jutrzejszy dzień też jakoś przetrwam. Najgorszy będzie czwartek. Klasówka z historii z całego roku.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz