Piątek
Zachmurzenie całkowite, deszcz.
Dziś do pracy odwiozła nas nasza szefowa swoim samochodem terenowym. Na początku pogoda była bardzo ładna i nawet bardzo ciepło. Można powiedzieć, że było wszystko w porządku. Do obiadu przywieźli nam tylko 3 przyczepy słomy. Po obiedzie było ciężej, bo słomę woziły dwa ciągniki i trzeba było się uwijać.
Jednak nie to utkwiło mi w pamięci. Najgorsze zaczęło się zaraz później. Skończyliśmy właśnie rozładowywać trzecią przyczepę, kiedy zaczął kropić deszcz. Miał być to już koniec roboty, bo dziś jest piątek i mieliśmy skończyć wcześniej. Kiedy facet przywiózł kolejną przyczepę, byliśmy zaskoczeni. W sumie nie tym, że to jeszcze nie koniec pracy, ale tym, że właśnie zaczęło lać jak z cebra, a on zaczął wyrzucać tę słomę.
Pomyślałem sobie, że w taki deszcz to ja się nie ruszam spod dachu. Wydawało mi się, że ten facet postradał zmysły. Zresztą nie tylko ja tak myślałem. Kiedy zobaczył, że nie ruszamy i się z miejsca, wyszedł z ciągnika, włączył dmuchawę i zabrał się za rozładowywanie tej słomy.
-No chodźcie, chodźcie, - mówił po czesku, - bo zmoknie. Jak zmoknie to mnie i was tu… - skrzyżował palce, pokazując kratę więzienia.
W dalszym ciągu, chociaż może już w mniejszym stopniu, nie byliśmy przekonani. W końcu któryś nie wytrzymał, Gonzo chyba, chwycił za widły i wyskoczył. Zrozumieliśmy, że nie ma co się stawiać, bo nie wiadomo, jakie mogą z tego wyniknąć kłopoty. Wychodziliśmy jak myszy z nory.
Pomyślałem sobie, że skoro mam już moknąć, to nie ma sensu, żeby zmokły spodnie i koszula. Zrozumiałem, że będą mi potrzebne, jak będzie po wszystkim i trzeba będzie się ogrzać. Rozebrałem się do slipek i jako ostatni wyskoczyłem w tę ulewę.
Deszcz zacinał ostro. Kiedy zrobiło mi się naprawdę zimno, zaczął trafiać mnie szlag. Wszystko było niby w żartach, ale już nie dawałem rady. Zobaczyłem, że zrobiliśmy już połowę. Silny wiatr zaczął rozwiewać słomę, a pojedyncze źdźbła przyklejały się do mokrych pleców. Miałem wrażenie, że obsiadły mnie muchy. Później zaczęło piec jak cholera.
Po kolejnych kilku minutach moje zziębnięte mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Zacząłem się trząść jak febrze. Miałem takie zagięte widły. Rzuciłem je na ziemię i pobiegłem pod dach do stodoły. Tu było nieco cieplej. Przynajmniej nie wiało i nie padało. Spojrzałem na pozostałych. Prawie już kończyli, ale byli tak samo wykończeni jak ja i nie dawali już rady. Wołali, abym im pomógł. Pomogłem.
-Będą mi płacić odszkodowanie, - złorzeczył któryś z kolegów, - Jak zachoruję i trafię do szpitala, to upomnę się o odszkodowanie.
-Daj spokój, - uspokoiłem go, - nie zachorujesz. Po pracy się ogrzejesz i wszystko wróci do normy.
Wymachiwałem rękoma, aby zmusić organizm do wytworzenia większej ilości ciepła. Chciałem też trochę się osuszyć, aby ta słoma wreszcie spadła z moich pleców.
Dobrze, że zdjąłem to ubranie. Kiedy wszyscy byli przemoknięci do suchej nitki, jak mogłem założyć suche i ciepłe rzeczy. Inaczej prawdopodobnie bym się przeziębił.
Ktoś się odezwał:
-No chłopaki, na dzisiaj to już koniec.
Tak naprawdę nie był to jeszcze koniec. To znaczy koniec pracy na pewno, ale nie koniec naszej udręki. Dowiedzieliśmy się, że będziemy wracać na otwartej przyczepie. Co najgorsze deszcz nie przestał jeszcze całkiem padać. Nie lało co prawda, ale mimo wszystko wciąż coś leciało z nieba. Teraz to naprawdę byłem zły.
Stojąc bokiem do kierunku jazdy, aby mniej zmoknąć, szczękałem głośno zębami. Czesi są naprawdę zabawni. Po przyjeździe, kiedy wszyscy mieliśmy dość i jedyne, o czym marzyliśmy to, to żeby się wykąpać w gorącej wodzie i ciepło ubrać, na siłę nas zaczęli zapraszać na kolację.
Podziękowaliśmy i powiedzieliśmy, że teraz to musimy doprowadzić się do porządku. Poszliśmy pod natryski. Kąpaliśmy się długo. Wreszcie nasze organizmy wyrównały temperaturę. Dopiero po wszystkim zeszliśmy na kolację. Nie wiem, chyba chcieli nam to jakoś wynagrodzić, bo była wyjątkowo obfita i smaczna.
Jest już późno. Część chłopaków wybrała się do panienki, która tutaj mieszka na stałe. Czeszka. Ja nie mam ochoty na amory. Idę spać. Muszę nabrać sił, bo jutro tak samo słoma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz