sobota, 16 stycznia 2021

13 marca 1987

Piątek


19:10 


Rano, zamiast pierwszej lekcji odbyła się próba, która zajęła też część praktyki. Nie wiem, jakoś nam dzisiaj w ogóle nie szło. Nawet trudno było określić, z jakiego powodu. Im bardziej się staraliśmy, im więcej ćwiczyliśmy, tym gorzej wszystko wychodziło. Mimo to próba jakoś się odbyła. 

Po próbie trzeba było jechać do Warszawy po stroje z epoki. Zgłosiłem się na ochotnika. Oprócz mnie było dwóch z mojej klasy. No, tych dwóch agentów ze stolicy, takich dobrze oblatanych. Oprócz tego zgłosił się Mariusz Kania. No, wiecie, ten taki malutki blondynek. 

Przewodniczką całej wyprawy była nasza pani od polskiego - pani Byszewska. No i wyruszyliśmy. Najpierw stopem do stolicy. Później już autobusem na stare miasto do wypożyczalni. Tyle tam ma starych ciuchów. Najgorsze było to, że nie wszystkie pierwszej czystości. Wszystko jednak było bardzo ciekawe. 

Józka najbardziej interesowały guziki, bo przy okazji zasunął całą garść. Aż się zdziwiłem, że w ciągu pięciu minut zdążył tyle oberwać. 

Później pani Byszewska zaprosiła nas na ciastko do kawiarni Pod Krokodylem na Starym Mieście. Hmm… żeby było to tylko ciastko, to pół biedy oprócz tego ciastka mi postawiła galaretkę, a Mariuszowi krem. 

W pewnym momencie, ktoś z tych dwóch obcykanych zaproponował, by kupić po lampce wina. Ona, jako nasza nauczycielka (rzecz normalna) nie mogła nam na to pozwolić. 

No tak, nie mogła też jednak cały czas trzymać nas za rękę. Kiedy tylko poszła do telefonu, gdzieś tam zadzwonić, tych dwóch wariatów (Robert i Jacek, nie mylić ze mną) poszli i zamówili cztery lampki wina słodkiego. 

Ja i Mariusz nie mieliśmy zamiaru pić, więc tylko cztery: dla nich i dla niej. Kiedy wróciła, właśnie podeszła kelnerka. Postawiła kieliszki na stoliku. Nasza pani mówi: 

-Jeden kieliszek może pani zabrać. 

Kelnerka na to: 

Przepraszam było tak zamówione. Nic nie poradzę. 

Od tego się zaczęło. Nie chciała z początku ruszyć tego wina, ale po długich namowach i po przełamaniu jakichś tam swoich wewnętrznych oporów, wreszcie wypiła.

Potem było już dużo luźniej i łatwiej. Było dużo śmiechu. Opowiadaliśmy kawały i tak dalej. Później spacerowaliśmy trochę po Starówce i wróciliśmy do domu, to znaczy do internatu.

Jestem cholernie zmęczony. Do internatu wróciłem po 19:00 razem z Mariuszem. Reszta (ci co mieszkają w Warszawie) zostali w stolicy. Pani Byszewska, no cóż, panią profesor spotkaliśmy dopiero w Miętnem. Wróciła samochodem z kimś tam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz