poniedziałek, 17 października 2022

30 kwietnia 1989

Niedziela 


20:15


Dziś około 16:00 wróciłem z Częstochowy. Wyruszyliśmy wczoraj o 6:30. Jechało aż siedem autokarów z maturzystami ze szkół garwolińskich i okolicznych. To około 1500 uczniów i nauczycieli. Po drodze zatrzymaliśmy się w zajeździe. Tam każdy mógł zaopatrzyć się w niezbędne napoje i żywność. Nie było zbiorowego wyżywienia. 

Najpierw pojechaliśmy nie do samej Częstochowy a do Piekar Śląskich. Dopiero później na Jasną Górę. Przez całą noc coś się działo. Czas był wypełniony. Najważniejsza jednak była msza o północy. 

Ten wyjazd mnie odmienił. Było to dla mnie głębokie przeżycie duchowe i emocjonalne. Możliwość przebywania w takim miejscu w tak dużej grupie ludzi, którzy jadą tam w konkretnym celu dla człowieka, który jest głęboko wierzący, może być prawdziwą duchową przemianą. W każdym bądź razie ja tak to odbieram. Mogę powiedzieć, że w jakimś sensie jestem już teraz inną osobą. 

Pod wpływem cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej przełamałem mój niesamowicie silny lęk i przystąpiłem do spowiedzi oraz komunii świętej. Tyle czasu się nie spowiadałem, że zapomniałem, jak to się robi. Trochę się jąkałem przy konfesjonale, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze było to, że w ogóle do tego doszło. 

Nie wiem, jak to opisać. Jakiś dziwny nastrój panuje w tej ogromnej świątyni. Cały czas czułem niesamowitą moc, bijącą od cudownego obrazu. Mimo to nawet gdy już jechałem tym autokarem gdy razem z innymi śpiewałem pieśni religijne, miałem poczucie, że jadę, do którego celu szukałem. W słowach śpiewanych przez moich kolegów i przeze mnie usłyszałem głos, który mnie przyzywał. Już wtedy wiedziałem, że tego szukałem. Później w Piekarach Śląskich ksiądz upomniał zebranych, że nie wszyscy byli u spowiedzi. Jednak to już nie miało aż takiego wpływu na moją decyzję. Ja już wiedziałem. 

Tam w klasztorze podczas mszy gdy stałem w długiej kolejce i widziałem, jak ludzie klękają i się spowiadają, ogromnie się bałem tego, że tyle czasu nie byłem u spowiedzi, że tyle brudu nazbierało się we mnie. Bałem się, a jednocześnie byłem przekonany, że na mojej duszy jest wrzód, który ciąży mi bez przerwy od tylu lat, że trzeba go przeciąć i usunąć, że trzeba go z siebie wyrzucić, że trzeba wyrzucić to co przez tak długi okres czasu było moją udręką. To byłby lęk jak przed wizytą u chirurga, jak przed zabiegiem u dentysty. I właśnie w tej chwili usłyszałem wewnętrzny ciepły głos: "Nie bój się, to nic strasznego. To jak pierwszy skok do wody. Trzeba się przełamać, trzeba przełamać pierwszy strach. Nieważne czy wyjdzie on dobrze, czy też źle. Ważne, aby zrobić ten pierwszy krok". Wiedziałem, że nie mogę się zastanawiać. Coś mi podpowiadało, że mam za słaby charakter, by dać sobie szansę, alternatywę wycofania się. Musiałem zrobić ten pierwszy krok, żeby się nie wycofać i nie stchórzyć. Dalej poszło już łatwo. Jeszcze raz zrobiłem rachunek sumienia.

Spowiadał mnie stary bardzo życzliwy zakonnik. Wydawało mi się, że rozumie ludzi jak nikt inny. Pomagał w samej spowiedzi, uważnie wysłuchał tego, co mam do powiedzenia, nie przerywał, nie wymądrzał się, nie karcił, udzielił trafnych rad, a później dał rozgrzeszenie. Był tak bardzo inny od tych wszystkich księży, których do tej pory spotkałem na swojej drodze życiowej. Dopiero teraz przekonałem się, jak ważne jest to, jaki ksiądz prowadzi cię do Boga. 

Niesamowite jak dobrze się teraz czuję. Dziękuję ci Matko Najświętsza za to, że dałaś mi tę moc, by pozbyć się zła, by wyrzucić je ze swojego serca. Wiedziałaś, że potrzebuję pomocy i udzieliłeś mi jej. Dziękuję ci Matko Boska Częstochowska za to, że mnie grzesznego wzięłaś pod swoją obronę. Dziękuję ci, że dałaś mi odwagę do tego, by to zrobić. Teraz czuję się lepiej pewniej spokojniej, bo wiem, że ty jesteś przy mnie. Matko Przenajświętsza Jesteś moją podporą i ostoją. 

Ja jestem jak wiotka trzcina na wietrze, uginam się pod każdym naciskiem zła, a ty mnie podnosisz. Ja jestem jak małe drzewko w ogrodzie, które potrzebuje podpory, by rosnąć prosto, by nie złamać się, by piąć się do góry. 

Wreszcie znalazłem światło, które zgubiłem bardzo dawno temu, którego nie mogłem odnaleźć w moim życiu. Teraz nie boję się już ciemności, bo drogę oświetla mi twoje światło. Muszę trzymać je mocno by już nigdy go nie utracić. Ciebie Maryjo proszę o pomoc. Weź mnie pod swoje matczyne ramiona i pokaż co dobre, co złe. Pomagaj w trudnych dla mnie chwilach, ostrzegaj przed tym co złe. Panno Przenajświętsza za twoją przyczyną ja, który błądziłem, wróciłem do Pana.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz