wtorek, 23 lutego 2021

21 kwietnia 1987

Wtorek


Miętne.


17:50


Szliśmy do kościoła. Nagle na naszej drodze pojawiła się grupa młodych chłopaków. Każdy trzymał jakieś naczynie. 

-Nie idziemy dalej, - odezwała się Bożena, - oni mają wodę.

-No co ty, przecież nas nie obleją, - śmiała się Kaśka. 

No i poszliśmy. Biegiem ruszyli w naszą stronę.

-Uciekamy! - krzyknąłem. 

Było jednak za późno a ich było za dużo. Wzięli nas z dwóch stron ciągłym “ogniem”. Oczywiście Kaśce udało się uciec. Bożena za to schowała się za moje plecy. Zleli nas dokładnie. Mokry bok, plecy i nogi. 

W końcu ociekających wodą zostawili nas w spokoju. Zastawialiśmy się gdzie podziała się Kasia. Cała gromada pobiegła za nią. Widzieliśmy tylko jak wraca calutka mokra. Już jej tak nie było do śmiechu. Dorwali ją za najbliższym zakrętem. Nie miała szans. 

Byliśmy mokrzy i przemarznięci. Nie mogliśmy wrócić do domu, bo musielibyśmy jeszcze raz przejść przez tę gromadę z  wiadrami. Nie uśmiechało się nam to. Co tu robić? Jedyna droga wiodła w kierunku przeciwnym. Kasia w Mrozach miała mamę. Poszliśmy więc do niej. No, one miały się w co przebrać. Ja tylko mogłem się próbować jakoś wysuszyć. 

Wróciliśmy później okrężną drogą. Oczywiście do kościoła nie poszliśmy już. O wyjeździe, przynajmniej na razie, ni było mowy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz