Poniedziałek.
Wychodzi na to, że święta wielkanocne będziemy mogli spędzić przy ładnej pogodzie. Już od kilku dni taka się utrzymuje. Nie powiem, będzie będę miał co robić przed tymi świętami. Kilka dni temu pewna dziewczyna, nie powiem, ładna nawet, poprosiła mnie, abym wykonał malunek na ścianie w jej prywatnym mieszkaniu. Niedawno sobie je wyremontowała. To ma być widoczek. Jakaś plaża, palmy i zachód słońca. Takie tam. Dla mnie to nic trudnego.
W środę ruszam z Miętnego do Mrozów koło Kałuszyna, bo tam mieszka. Wszystkie przybory ma kupić właśnie ona. Zajmie się też wszystkimi sprawami finansowymi jeżeli takie wyjdą. Ja tylko mam malować. Myślę, że przez trzy dni powinienem to skończyć i na święta będę w domu.
***
Ręce mnie jeszcze bolą. Wszystko przez tę bijatykę w sobotę po południu. Zajebista zabawa. Naparzaliśmy się na kije. Zabawa w zdobywanie zamku. Zamek to ta wieża myśliwska a my rycerze z mieczami. Żebym ja jeszcze do samego końca walczył tym kijem, to byłoby okej, ale oni mi go zabrali. Oderwałem więc deskę z podłogi tej rozpadającej się wieży i przez godzinę nie mogli mnie z niej zwalić. Kurde, gałęzie się tylko sypały. Trzaski było słychać na całą okolicę. Jakby kogoś rzeczywiście napieprzali. Cała konstrukcja się trzęsła. A było to pod lasem na skraju wsi. Mało nie rozwaliliśmy tej wieży. Ładnie, ktoś sobie ją zrobił, aby na dzika się w nocy zasadzić, a my ją prawie rozpierdoliliśmy. Była tam jeszcze jedna, trochę dalej mniejsza, ale sił już nie starczyło.
Tak było w sobotę. W niedzielę po południu pojechaliśmy do Garwolina. Najpierw byliśmy w kościele a później poszliśmy do kina. Kupiliśmy też Sławkowi ładną koszulę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz