Niedziela.
Wola Paprotnia
Obudziłem się w dobrym humorze. To chyba zasługa tego co mi się śniło. Leżałem jeszcze jakieś pół godziny. Zebrałem spanie u umyłem się zimną wodą. Następnie ubrałem się i posprzątałem. Później poszedłem do domu. Dziewczyny jeszcze spały. Obudziło ich niezbyt ciche pukanie głuchej pani Ireny - mamy Bożenki. Niezwykłą przyjemność sprawił mi widok ich zaspanych twarzy. Wciąż mimo wszystko mój wzrok bardziej skupia się na czarnych oczach Kasi.
Usiadłem przy stole i włączyłem telewizor. Zaczął się jakiś film rysunkowy. Po jakimś czasie przyszedł Mietek i pogonił je, aby szybciej wstały.
Wyszedłem. W kuchni stół był już zastawiony. Usiedliśmy i podzieliliśmy się święconym jajkiem. W tym momencie przed moimi oczami stanął rodzinny dom. Dotarło do mnie, że to właśnie tam jest moje miejsce i że tam teraz powinienem być.
W końcu przyszły dziewczyny. Ojciec rozlał wódkę. Odmówiłem a on nie nalegał. Nie wiem, dlaczego wobec mnie jest taki ugodowy. Powiedział, że jestem porządny chłop i że to dobrze, że nie piję i nie palę. W pewnym momencie ni stąd ni zowąd wyją nabój pistoletowy. Ślepak. Powiedział, żebym sobie strzelił. Tylko ja nie miałem pojęcia jak to zrobić. Bałem się, że mogę sobie tym zrobić krzywdę. Wyszedł do sieni. Po chwili padł cichy strzał. “Tylko tyle?” - pomyślałem.
Śniadanie było smaczne. Kiedy zjadłem wziąłem szklankę herbaty i poszedłem dalej oglądać film. Teraz siedzę w tym letniaku. Na parapecie stoi magnetofon. Japoński, czy niemiecki. Nie wiem dokładnie. Wygląda na drogi. Jest ładny, stereo, ale dość mały. Dobra jakość dźwięku. Patrzę na obraz. Mój obraz. Wielki od sufitu do podłogi. Na całą ścianę to jest jakieś dwa metry. Patrzę i przypominam sobie wczorajszy dzień. Przypominam sobie ile trudu mnie kosztowało urzeczywistnienie mojej wizji artystycznej. Teraz wiem, że nie jest to bułka z masłem. To kawał ciężkiej roboty. Poza tym, że musisz wiedzieć co robisz, powinieneś być sprawny fizycznie. To nie jest kartka A4. Trzy komplety farb plakatowych poszło na to. Trzy dni to malowałem. Prawa ręka mnie boli, bo ciągle w górze. Na szczęście pędzel to nie siekiera a malowanie to nie rąbanie drzewa. Człowiek się zapomina nawet jak jest bardzo zmęczony. To czysta przyjemność mimo wszystko.
No ale jak biorę szklankę herbaty, to muszę uważać, żeby nie rozlać. Ręka się trzęsie. No i do tego jeszcze ten fragment na suficie, który dodatkowo zażyczyła sobie Bożenka. Przez to wyginanie się cały kark mnie boli. No ale nic. Jest dobrze. Więcej niż dobrze. Człowiek inaczej się czuje jak ma świadomość, że to, co zrobił jest coś warte i się podoba.
Dziś mieliśmy iść na imieniny Agnieszki. Chyba jednak nie pójdziemy. Stary jedzie do Mińska. Bożena nie chce matki zostawiać samej. Ja i Kasia? No cóż, ja tam nikogo nie znam. Oprócz tej małolaty.
No dobra, chyba tego starczy. Trzeba się zbierać. Tęsknię za domem. Chyba powinienem tam być. Choćby jeden dzień. Martwię się. Nie wiem, czy u nich wszystko w porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz