niedziela, 28 lutego 2021

25 kwietnia 1987

Sobota 


12:15


Ostatni dzień przed ostatniego tygodnia w szkole minął dosyć dobrze. Pomimo że dostałem balona z BHP Jestem zadowolony. Tak naprawdę nie mam się czym jeszcze przejmować. Najtrudniejszy będzie ten ostatni tydzień. Muszę bardzo uważać, aby nie dostać kolejnych ocen niedostatecznych. No i z tego Ruska trzeba byłoby się wyciągnąć na jakąś przyzwoitą trójeczkę. Obawiam się, że nie będzie tak dobrze. Nie traćmy jednak nadziei. 


Wasiluk Tadeusz 

Lipno 59 

Województwo Bielsko Podlaskie


To jest adres człowieka, do którego pojadę na praktykę miesięczną. Dojazd: PKP z Mińska Mazowieckiego lub Warszawy. Pociąg relacji Hajnówka. Wysiąść w Platerowie. Następnie około dwóch km piechotą. Albo inaczej:  PKS do Łosic. Z Łosic bezpośrednio do Lipna. 


sobota, 27 lutego 2021

24 kwietnia 1987

Piątek  


Miętne, 7:40


Już drugą noc z rzędu śniło mi się, że latałem. Śniły mi się też zęby. Zastanawiam się co to może oznaczać. No dobra mniejsza z tym. Ważne, że pogoda będzie ładna. O 8:10 zaczyna się praktyka. Sobota pracująca, ale tylko cztery lekcje. Ujdzie. 


14:00


Praktyka była u gościa za Garwolinem. Pielęgnowaliśmy zatrwian. To taka mała roślinka. Skończyliśmy o 11:00. Siedzieliśmy jeszcze trochę jedząc śniadanie i pijąc herbatę z termosów. Całe jedzenie oraz herbatę dostarczyła matka tego faceta. Trwało to mniej więcej godzinę. Później rozmawialiśmy o filmach. To znaczy nie byliśmy całą klasą. Było nas tylko czworo. Oprócz mnie Marcin Kocimski, Kasia, i Hanka Kobojek. 

Po wszystkim, gdy gospodarz skończył ręczny oprysk herbicydem zabraliśmy narzędzia i wybraliśmy się na krótki spacer po okolicy. Trzeba było je zanieść do domu, ale poszliśmy okrężną drogą. Następnie przywiózł nas pod szkołę swoją syrenką i podpisał dzienniczki. 

Później wykąpałem się. Musiałem. Trochę wiało i na tym polu za ubranie nasypało mi się saletry amonowej, którą rozsypywaliśmy. Kąpiel sprawiła mi niezwykłą przyjemność, bo skóra zaczynała piec. Dziś pluskałem się w całkiem zimnej. Brrr… fajnie. Poza tym przepłukałem sobie nos. Zawsze tak robię po pracy w polu. Ciekawe uczucie. Ma się wrażenie jakby się nurkowało. 

Po kąpieli zrobiłem małe pranie. Koszulka, koszula i ręcznik. Umyłem połowę okna z dwóch stron. Powieszenie ubrania na brudnej szybie było ryzykowne. Pozostałą częścią okna zajmie się Sylwek. 

Jutro sobota, cztery lekcje. Najbardziej boję się BHP, bo kartkówka. 


piątek, 26 lutego 2021

23 kwietnia 1987

Czwartek


Miętne, rano.


Kolejny dzień rozpoczął się pękną pogodą. Dziś klasówka z uprawy roślin. 


14:35


Lekcje, szkoła. Szkoła lekcje. A ja znowu uciekam myślami w inny świat. Szukam czegoś, czego nie ma. Dziś mieliśmy sprawdzian na setkę z wefu. Słabizna. Więcej ruchu panie Jacku, więcej ruchu. Jeszcze mam zakwasy w nogach. 

Przynajmniej lekcje były okej. Pogoda trochę się popsuła. 


Tajny szyfr:

Felra tbakw. Zdoęł u fucoi nedzą zdoął u fucoi źroą. E fa gweroy. 


czwartek, 25 lutego 2021

22 kwietnia 1987

Środa


Miętne 13:15


Lekcje minęły dość spokojnie. Choć myślami byłem zupełnie gdzie indziej, nie dostałem ani jednej dwójki. Godzina wychowawcza na długo zostanie mi w pamięci. Profesor Głogowski ostro nas zjechał za ten wyczyn przed świętami. W sumie go rozumiem. Na jego miejscu ja też bym się zdenerwował. Zlekceważyliśmy wszystkie zasady i wystawiliśmy jego dobre imię na szwank. Bardzo chciał wiedzieć, kto był prowodyrem, kto pierwszy wpadł na tak idiotyczny pomysł. 

Dałem mu usprawiedliwienie, ale nie za środę tylko za piątek tydzień wcześniej. 


16:55


Właśnie wróciłem z miasta. Wysłałem pocztówkę do domu. Kupiłem dwie książki Łysiaka. Podrożały ostatnio. Spora kwota. Zabieram się do przepisywania wiersza Juliana Tuwima pt. “Nauka”. Znowu mnie zaangażowali do recytacji. Tym razem w internacie. 


środa, 24 lutego 2021

21 kwietnia 1987

Wtorek

 

Miętne 18:25


Podjąłem decyzję. Nic mnie tu nie zatrzyma. Muszę pojechać do domu. Spakowałem się, Bożena wcisnęła mi do ręki 400 zł i obydwie doprowadziły mnie do przystanku. Niosły mi torbę. 

Kiedy przyjechałem, byłem pełny radości. Nie wiem, czy to z powodu widoku rodziny, czy tego co tam się wydarzyło. Z tego wrażenia wyściskałem wszystkich. Zupełnie tak jak robiła to Agnieszka. Oczywiście oni o tym nie wiedzieli. Byli zaskoczeni. Uśmiechali się do mnie. 

Dowiedziałem się, że mama się o mnie martwiła. Nawet płakała, że nie ma mnie na święta. Nie bardzo wiedziałem, jak mam ją przeprosić. No ale z drugiej strony każdy ma prawo do swojego życia i własnych decyzji, czyż nie? 

Tak czy inaczej, do końca dnia miałem rewelacyjny humor. Można powiedzieć, że naprawdę byłem szczęśliwy. Po raz pierwszy od bardzo dawna. To mnie zmieniło. Teraz wiem jak można patrzeć na świat. Wiem jak wszystko wokół może wyglądać, że wszystko może mieć inne barwy. Coś dostałem i chciałem podzielić się tym z innymi. 

Chciałem stworzyć taką atmosferę, jaką tworzyła ona. Niestety, nie wszystko da się przenieść jeden do jednego na nowy grunt. Nie wszyscy są w stanie spojrzeć na świat moimi oczami. U mnie w domu chyba to jakoś inaczej działa. Choć minęło już trochę czasu, wciąż jestem pełen optymizmu. Oczywiście nabrałem perspektywy, ale wciąż to wspaniałe uczucie. 

Tęsknię. Bardzo chciałbym ją jeszcze spotkać na swojej drodze, usłyszeć jej głos, poczuć ciepło dotyku. Tylko, czy jest to realne? Nie mam pojęcia. 


wtorek, 23 lutego 2021

21 kwietnia 1987

Wtorek


Miętne.


17:50


Szliśmy do kościoła. Nagle na naszej drodze pojawiła się grupa młodych chłopaków. Każdy trzymał jakieś naczynie. 

-Nie idziemy dalej, - odezwała się Bożena, - oni mają wodę.

-No co ty, przecież nas nie obleją, - śmiała się Kaśka. 

No i poszliśmy. Biegiem ruszyli w naszą stronę.

-Uciekamy! - krzyknąłem. 

Było jednak za późno a ich było za dużo. Wzięli nas z dwóch stron ciągłym “ogniem”. Oczywiście Kaśce udało się uciec. Bożena za to schowała się za moje plecy. Zleli nas dokładnie. Mokry bok, plecy i nogi. 

W końcu ociekających wodą zostawili nas w spokoju. Zastawialiśmy się gdzie podziała się Kasia. Cała gromada pobiegła za nią. Widzieliśmy tylko jak wraca calutka mokra. Już jej tak nie było do śmiechu. Dorwali ją za najbliższym zakrętem. Nie miała szans. 

Byliśmy mokrzy i przemarznięci. Nie mogliśmy wrócić do domu, bo musielibyśmy jeszcze raz przejść przez tę gromadę z  wiadrami. Nie uśmiechało się nam to. Co tu robić? Jedyna droga wiodła w kierunku przeciwnym. Kasia w Mrozach miała mamę. Poszliśmy więc do niej. No, one miały się w co przebrać. Ja tylko mogłem się próbować jakoś wysuszyć. 

Wróciliśmy później okrężną drogą. Oczywiście do kościoła nie poszliśmy już. O wyjeździe, przynajmniej na razie, ni było mowy. 


poniedziałek, 22 lutego 2021

21 Kwietnia 1987

Wtorek


17:40


Miętne


Siedzę. Przed oczami wciąż mam te dni. Drugi dzień Świąt Wielkanocnych szczególnie dobrze wyrył się w mojej świadomości. Lany Poniedziałek, wyjazd z Woli Paprotniej. Planowałem wyjechać z samego rana, ale dobrze wiedziałem, że zrobię wszystko, by to jeszcze odciągnąć w czasie. Miałem cichą nadzieję, że spotkam ją jeszcze wieczorem na przyjęciu, które miało się tam odbyć. Chciałem zrobić coś, co pozwoliłoby mi zmienić moją wcześniejszą decyzję. Był przecież Lany Poniedziałek więc gdyby tak woda… No i stało się. Długo nie musiałem czekać. Ktoś oblał mnie całym wiadrem wody. Oczywiście wszystko mokre. Trzeba suszyć itp. Oczywiście powiedziałem, że muszę zostać. W duchu bardzo się cieszyłem. 


niedziela, 21 lutego 2021

21 kwietnia 1987

Wtorek


Miętne 16:00


Och Agnieszko, dziewczyno ile zamętu zrobiłaś w mojej głowie. Wlałaś nadzieję i radość w moje serce. Napełniłaś uśmiechem moją duszę. Pokazałaś jak mam żyć, by być szczęśliwym. Przy tobie czułem się całkowicie bezpieczny, a teraz? Jak długo Twój obraz, dźwięk słów, dotyk Twoich rąk nie będzie pozwalał mi zasnąć? Będę pamiętał. 


sobota, 20 lutego 2021

20 kwietnia 1987

Poniedziałek


Kałuszyn 13:30


A teraz czuję się jak pisklę wyrzucone z gniazda. Czuję się jak dziecko pozbawione opiekuńczych rąk matki. Miejsce, które opuściłem na jakiś czas stało się moim domem a rodzina Bożeny moją rodziną. Bardzo przykro to wszystko zostawiać. 


piątek, 19 lutego 2021

20 kwietnia 1987

Poniedziałek 


Wola Paprotnia


Dziś Lany Poniedziałek. Pogoda wspaniała. Ogarnę trochę i pójdę polać wodą dziewczyny, żeby tradycji stało się zadość. Później zjem śniadanie i do domu. Mam wrażenie, że te święta na długo zapadną mi w pamięć. Było wspaniale. 

Może to jest okazja, by coś zmienić w swoim życiu? Może by tak postąpić wbrew przyjętym zasadom i pójść pod prąd? Tego przecież pragnę. Czy jestem w stanie nakreślić własną drogę przez życie? Tylko ile niebezpieczeństw na mnie jeszcze czeka? Ile pułapek? 


Mówiłaś do mnie miękko,

tak słodko i miło.

Zabrałaś serce,

sprawiłaś,

że żywiej zabiło.

Aniołem z nieba 

się jawisz

w mych oczach.

I pierwsza

wśród osób kochanych

jesteś. 

W mych myślach

jak ważka modra 

płyniesz z rarością

uczuć otwartych

po niebie serca.

Kochać Cię

każdy powinien

byś mogła 

cieszyć się życiem.



czwartek, 18 lutego 2021

20 kwietnia 1987

Poniedziałek 


Wola Paprotnia


Przez tę noc trochę ochłonąłem z nagromadzonych wrażeń. Szkoda wyjeżdżać. Naprawdę szkoda. Nie mogę jednak nadużywać gościnności tych miłych ludzi. Zresztą w domu też pragną mnie zobaczyć. A może nie… Nie wiem. 

Coś trzyma mnie w tym miejscu. Jakaś siła nie pozwala mi stad się ruszyć. 

Agnieszka.

Wczoraj doświadczyłem czegoś niezwykłego. Choć było to tak ulotne zapamiętam to na całe życie. Uczucia, myśli wrażenia… i ona. Słowa, które zapadają w pamięć, dotyk rąk i ust… i myśl, że już po wszystkim. Czuję się dziwnie. Nie wiem jak to nazwać. Nie umiem, choć bardzo się staram. Bo przecież się nie zakochałem… chyba. Nie wiem. Absurd. Na pewno nie. 

Muszę wyjechać, uciec… bo i tak z tego nic by nie wyszło. Ja pierniczę! A może zostać. Parę dni. Na pewno bym się z nią jeszcze zobaczył. Na pewno. Tylko po co? Po co? Może trzeba to zostawić tak jak jest? Po co potęgować ból. Czy jest sens pielęgnować uczucie, które nie ma szans na odwzajemnienie? Po co chwytać się czegoś, co jest niemożliwe do realizacji. Lepiej teraz to zakończyć. 

I tak wiem, że kiedyś tu wrócę. Na pewno, na pewno… Tylko kiedy? Kiedy? 


środa, 17 lutego 2021

19 kwietnia 1987

Niedziela


Wola Paprotnia


Byłem w kuchni kiedy do domu weszła cała gromada ludzi. To byli rodzice Agnieszki, najbliższa rodzina i kilkoro sąsiadów. Weszli do pokoju i wszyscy usiedli na podłodze. Inne miejsca były już zajęte. Oczywiście za chwilę pojawiła się wódka. 

Po wypiciu paru głębszych zaczęła się zabawa. Ktoś ustawił na środku podłogi dużą świecę, która miała imitować ognisko. Ktoś inny wyjął gitarę i zaczął grać. Zrobiwszy koło wokół płomienia zaczęliśmy śpiewać różne niecenzuralne piosenki np. “Cztery razy po dwa razy”. 

W pewnym momencie cały ten nastrój został zakłócony głosem Grześka. Skubany parodiował różne znane osoby i robił to tak dobrze, że wszyscy pękali ze śmiechu. Kabareciarz jeden. Sypał wiązankami, że dziewczynom rumieńce się pokazały. 

Do końca Agnieszka już ani razu mnie nie dotknęła. Czyżby o mnie zapomniała? Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem to co powinienem był zrozumieć już na samym początku: Agnieszka ma chłopaka. Jest przystojny, inteligentny i niczego mu nie brakuje. A jaj jak zwykle bujałem w obłokach. Marzyłem o nieosiągalnym. Cała ta gra była tylko o to, aby rozluźnić atmosferę. Czy aż tak bardzo było widać, że jestem spięty? No tak, widziała, w jakim byłem nastroju. Nie chciała, abym popsuł im zabawę. Kiedy już osiągnęła swój cel, przestała się mną interesować. Czy żałuję? Chyba nie. W sumie świetnie się bawiłem. 

Dopiero teraz Przypomniała mi się rozmowa, którą ze mną wcześnie przeprowadziła. Zupełnie zapomniałem o tych kilku z pozoru nic nieznaczących zdaniach. 

-Wiesz, nie wyglądasz na swoje lata.

-Tak?

Pokiwała głową.

-Wyglądasz bardzo młodo i skromnie. Tak jakby ktoś cię kiedyś skrzywdził. To się rzuca w oczy. Wiesz, nie mogę patrzeć, jak ktoś siedzi smutny. Szczególnie na przyjęciu, na moim przyjęciu. Jesteś taki  nieśmiały. Nie możesz tak żyć. 

Czy to, co mówiła było prawdą? Czuję się dziwnie. Chciałbym ją jeszcze kiedyś spotkać, ale czy to możliwe? Czy los będzie aż tak łaskawy? Chciałbym tego bardzo, ale jestem realistą. 


***


Teraz siedzę sam w pokoju i rozmyślam. Ten dzień był pełen wrażeń. Mam wiele do przemyślenia. Tym bardziej że jutro wyjeżdżam. Przykro się żegnać, ale muszę w końcu pojechać do domu. Poza tym nie mogę się im narzucać. Kurde, może jednak zostać trochę? 


wtorek, 16 lutego 2021

19 kwietnia 1987

Niedziela 


Wola Paprotnia


Zabawa na parkiecie.


Po tym jak Agnieszka oddaliła się w stronę gości ja zacząłem rozmowę z Andrzejem. Andrzej przyjechał na przepustkę z wojska. Z nawiązaniem ciekawej rozmowy nie było żadnych problemów. Widocznie nie znałem sam siebie, bo zaskoczyło mnie na jak wiele tematów jestem w stanie pociągnąć ciekawą dyskusję. Mówiliśmy o wojsku, o zachowaniu i manierach w koszarach. Nie miałem żadnych kłopotów ze stawianiem interesujących tez i wysuwaniu argumentów za i przeciw w najróżniejszych sprawach. Nie powiem, żebym czuł się całkowicie pewnie, wszak to obcy człowiek, ale jak na tę chwilę to wystarczyło. 

Po dwudziestu minutach wróciła Agnieszka. Poprosiłem ją o oranżadę. 

-Jacku, dla ciebie wszystko. Dlaczego dopiero teraz o to prosisz? - zwróciła się do mnie ciepłym głosem. Jej widok sprawił, że poczułem się dużo lepiej. 

Wydaje mi się, że trudno spotkać takiego człowieka jak ona. Tak samo moja osoba wydaje się być rzadkim ewenementem w świecie natury. Chodzi mi o to, że w ogóle nie piję alkoholu i nie palę papierosów. To drugie akurat uświadomili mi goście Agnieszki. 

Po jakimś czasie wszyscy przenieśliśmy się do pokoju. Dwie laski kołysały dupeczkami na parkiecie a reszta ścisnęła się na wersalce. Było ciasno, ciało przy ciele. Agnieszka usiadła tuż obok mnie i objęła mnie ramieniem za szyję. Siedzieliśmy tak w niebieskiej chmurze dymy papierosowego. Przyzwyczaiłem się już do tego. Chociaż sam nie palę, nie przeszkadzał mi za bardzo. Przynajmniej wtedy. 

Minęło chyba piętnaście minut, kiedy ktoś ciągnie mnie za rękę. 

-Z solenizantką nie zatańczysz? - usłyszałem tylko i już byłem na środku pokoju. 

Nim zdążyłem się zorientować, a już byłem w jej ciepłych objęciach. Dalej nie wiem co się ze mną działo. Nogi miałem jak z waty, ale o dziwo z każdą minutą zaczynałem się rozluźniać. 

-Ja nie umiem tańczyć, nie umiem… - szeptałem za kłopotany. 

Chciała mnie chyba jednak tylko wyrwać z tego miejsca na kanapie. Chciała, abym się bawił. Dość szybko zostawiła mnie samego i poszła do pozostałych gości. Poskakałem trochę na tym parkiecie i znowu usiadłem. Beznadziejny jestem. 


poniedziałek, 15 lutego 2021

19 kwietnia 1987

Niedziela 


Wola Paprotnia


Pocałunek.


W końcu wróciliśmy od Agnieszki. Z początku było trochę drętwo. Nie chodzi o innych tylko o mnie. Wszyscy pili i palili papierosy a ja nie. Tak to już jest kiedy papierosy i alkohol gromadzą wokół siebie ludzi. Jakoś nie przystawałem do nich. I jeśli o to chodzi, nie byłem jakoś specjalnie spięty. Pomimo tego, że pojawiło się kilka nowych osób. Przyjąłem rolę obserwatora, co też mi bardzo odpowiada. Patrzyłem jak jedzą, piją i bawią się nie zwracając na mnie uwagi. 

W pewnym momencie kiedy stałem w progu ktoś objął mnie delikatnie za szyję. Niespodziewanie ciepła twarz przylgnęła do mojego policzka. Po chwili usłyszałem cichy bardzo przyjemny glos:

-Czegoś ci potrzeba Jacuś? Rozluźnij się. Może kawy? Chcesz kawy?

Kiedy dotarło do mnie, że to Agnieszka, byłem w stanie tylko przytaknąć. 

Już po chwili filiżanka gorącego aromatycznego napoju stała tuż przede mną a ja siedziałem ze wszystkimi. Nawet nie wiem jak to się stało. Nie, nie. Nie piłem. Nie piję alkoholu. Oni pili wódkę i wino a ja kawę i colę, ale i tak było dobrze. 

Po jakimś czasie przeniosłem się do kuchni. W pewnym momencie w pokoju, z którego wyszedłem zgasło górne światło a zapłonęły świece. Ktoś odstawił ławę z jedzeniem. Rozbrzmiała muzyka i goście zaczęli tańczyć. Ktoś rzucił propozycję, żeby ściągnąć buty. Chodziło o to, żeby nie deptać sobie po palcach. Jak to bywa na takich imprezach z umiejętnościami tanecznymi jest różnie. Na podłodze leżał miękki dywan. 

Było ciasno, przyjemnie ciasno. Pomieszczenie, w którym wywijanie piruetów we dwoje stanowiło nie lada problem, musiało pomieścić siedem takich par. 

To wszystko rozgrywało się w pokoju a ja teraz byłem w kuchni. Nie byłem sam. Oprócz mnie znajdowali się tu: Bożena, Kasia, Andrzej i, co najważniejsze, Agnieszka. Ta ostatnia osoba oddziaływała na mnie z niezwykłą siłą. Byłem zauroczony i jakby trochę zahipnotyzowany. Niestety moja nieśmiałość nie pozwoliła mi ja jakieś znaczące gesty wobec niej. Wiecie co? Ona to spostrzegła. Boże, jak ona szybko mnie rozgryzła! Wiedziała, o czym myślę, zanim jeszcze zdążyłem o tym wspomnieć. 

Nie powiem, ona też trochę wypiła, ale nie za dużo. Zaczęła przytulać i całować wszystkich po klei. Cholera, wiedziałem, że chodzi wyłącznie o mnie. Inni to tylko blef, żeby mnie podejść. Sparaliżowało mnie. Do tej pory żadna dziewczyna nie pocałowała mnie prosto w usta. A ona zrobiła to tak słodko i ciepło. Rozłożyła mnie na elementy pierwsze w ciągu jednej krótkiej chwili. 

Po tym wszystkim poszła doglądać innych gości. Czemu to zrobiła? Żeby mi coś pokazać, udowodnić? A może po to, abym poczuł się dobrze? 


niedziela, 14 lutego 2021

19 kwietnia 1987

Niedziela


Wola Paprotnia


Pierwsze wrażenie.


Pod namową moją i Kasi Bożenka zgodziła się skorzystać z zaproszenia, jakie wcześniej zaoferowała nam Agnieszka. Mianowicie to miały być jej imieniny. Poszliśmy więc na nie. Mieliśmy wstąpić tylko na chwilę. Chcieliśmy tylko poznać pozostałych gości. Było tam dwanaście osób, nie licząc solenizantki. Złożyliśmy życzenia i dyskretnie się wycofaliśmy. 

Agnieszka to uosobienie wszelkiego dobra. Jest ciepła, serdeczna, miła a przy tym niesłychanie radosna. Bez żadnego problemu potrafi podejść do każdego, kto tylko będzie tego potrzebował przytulić i ucałować. Robiła wszystko, aby jej przyjęcie było w miarę możliwości swobodne i beztroskie. By wszyscy dobrze się czuli i nikt nie narzekał. Muszę powiedzieć, że świetnie jej to wychodziło. Nigdy dotąd nie poznałem osoby, która byłaby w stanie stworzyć właśnie taką atmosferę. Nie wiem. Może to są tylko moje subiektywne odczucia. Niemniej wydaje mi się, że ona chyba coś takiego w sobie ma. Ona działa na mnie niesłychanie relaksująco. Mogłaby być niezłym psychologiem. 

Może to dziwne, ale gdy wczoraj się pojawiła i zamieniła ze mną dosłownie kilka słów, poczułem się tak, jakbym znał ją od zawsze. Wiedziałem, że mogę się jej ze wszystkiego zwierzyć i nic z tego co powiem, nie wyjdzie poza nas dwoje. Ona po prostu wzbudza zaufanie. Z drugiej strony sama jest niezmiernie szczera i otwarta. W jakiś sposób bezpośrednia. Zachowuje się tak, że nikt w jej obecności nie może poczuć się urażony czy zdyskredytowany. 

Kiedy podeszła i mnie przytuliła (muszę zaznaczyć, że zachowywała się tak w stosunku do każdego) praktycznie od razu wiedziałem, że takiej osoby mi trzeba, że z kimś takim mógłbym spędzić resztę życia. Byłaby wspaniałą żoną. 

Powiedzmy sobie szczerze, wtedy jeszcze tak dokładnie sobie tego jeszcze nie uświadamiałem. Poczułem to dopiero nieco później. Najpierw poszliśmy do kościoła. Szedłem obok Kasi. Nasze ramiona dotykały się co jakiś czas. Odniosłem wtedy dziwne, ale bardzo przyjemne wrażenie. Nie bardzo wiem jak to opisać. Miałem niezwykłą potrzebę przytulenia jej. Pragnąłem ją mocno przycisnąć do siebie tak, żeby poczuć całe to jej drobne ciało. 

Nie wiem, czy w tej chwili mi ktokolwiek uwierzy, ale nie chodziło tutaj o pobudki czysto seksualne. Znam to uczucie i wiem, jak ono rozwija się w moim ciele. Dlatego twierdzę, że chodziło tu o coś nieco innego. Oczywiście i tak to wszystko ma jakiś podtekst erotyczny, chociaż w tym przypadku kierowało mną raczej pragnienie ciepła, bliskości i przynależności do drugiej osoby. To wszystko ma więcej wspólnego z miłością, partnerstwem i przyjaźnią niż seksem samym w sobie. Wydaje mi się, że większość ludzi powinno to odczuwać. 

Tak się zastanawiam czy wszystko ze mną w porządku. Mam dwadzieścia lat i nie mam jeszcze dziewczyny. Bardzo pragnę mieć kogoś obok siebie, ale nigdy nic nie wychodzi. Co robię nie tak?

To wszystko spowodowane było bliskością dwóch tak różnych dziewczyn. Drobna, niska Katarzyna o ciemnych, długich włosach oraz Agnieszka o niesłychanie przyjemnym usposobieniu. Wpłynęły na mnie w różny sposób. Zmieniły mnie. Uświadomiły, że i ja potrzebuję miłości, ciepła i bliskości drugiej osoby. 

Więc poszliśmy do tego kościoła. Muszę przyznać, że to jest wspaniała budowla. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Aż trudno uwierzyć, że w naszym kraju, gdzie od lat stawia się doby, które przypominają klocki lego, jesteśmy w stanie zaprojektować i zbudować coś tak pięknego i harmonijnego. Konstrukcja ma kształt koła wpisanego w elipsę. Wewnątrz nie uświadczysz ani jednego filaru podtrzymującego dach. Wspiera się on tylko na ścianach. 

W tym wszystkim zaskoczył mnie też sposób celebrowania mszy świętej. Między innymi ogłoszenia parafialne podano w środku nabożeństwa, tuż przed kazaniem. I jeszcze jedno, organistą jest kobieta. Byłem pod wrażeniem jej głosu. 


sobota, 13 lutego 2021

19 kwietnia 1987

Niedziela


Wola Paprotnia


Tego samego dnia późnym wieczorem. 


Już po wszystkim. Impreza się udała. Jestem zadowolony. Ładne miłe dziewczyny, super kumple, świetna kawa i rewelacyjny nastrój. 

Opisanie tego wszystkiego wcale nie jest takie proste. Siedzę i zastanawiam się, od czego zacząć. Chyba zacznę od początku. Początek jest mniej ciekawy, ale równie ważny. 

Zacznę od momentu kiedy przyszedł Arek. Arka łączą więzy rodzinne z Bożenką. Nie wiem dokładnie, kim dla niej jest, ale to nie jest takie ważne. W pierwszej chwili było drętwo. Myślałem już, że to strata czasu. Typowa rozmowa na temat książek. No ale okazało się, że chłopak jest tak samo oczytany jak ja. Dużo wie i umie o tym ciekawie opowiadać. Najważniejsze, że to, co mówi, nie jest wcale nudne. Szybko znaleźliśmy wspólny temat. 

Po jakimś czasie Bożena przyniosła ciasto, wino i kieliszki. Ja nie piję. Żeby dobrze się bawić, nie potrzebuję alkoholu. Zresztą mam zasady. Skończyło się na tym, że tylko Bożena i Kasia sobie trochę wypiły. Wpadły d dobry humor. Dalej wszystko potoczyło się bardzo gładko. Jeszcze przez jakiś czas wszyscy rozmawiali o tak zwanej dupie Marynie. Następnie przyszła kolej na niezbyt wybredne żarty i wygłupy. Arek zaczął się dobierać do Kasi. Niby na żarty, ale wszyscy dobrze wiedzieli, jaki był prawdziwy podtekst tej zabawy. Całe pomieszczenie huczało. Mało łóżka polowego nie rozwalili. 

W którymś momencie włączyłem się i ja. Ta małolata ma w sobie coś takiego, co przyciąga facetów. Skupia na sobie uwagę. Nie wiem. To się nazywa flirt, czy jakoś tak. A może taka już jest? Przez ten krótki czas dała się dosyć dobrze poznać. Jakoś nie krępowała się przed tym, aby pokazać, jaka jest naprawdę. 


piątek, 12 lutego 2021

19 kwietnia 1987

Niedziela.


Wola Paprotnia


Obudziłem się w dobrym humorze. To chyba zasługa tego co mi się śniło. Leżałem jeszcze jakieś pół godziny. Zebrałem spanie u umyłem się zimną wodą. Następnie ubrałem się i posprzątałem. Później poszedłem do domu. Dziewczyny jeszcze spały. Obudziło ich niezbyt ciche pukanie głuchej pani Ireny - mamy Bożenki. Niezwykłą przyjemność sprawił mi widok ich zaspanych twarzy. Wciąż mimo wszystko mój wzrok bardziej skupia się na czarnych oczach Kasi. 

Usiadłem przy stole i włączyłem telewizor. Zaczął się jakiś film rysunkowy. Po jakimś czasie przyszedł Mietek i pogonił je, aby szybciej wstały. 

Wyszedłem. W kuchni stół był już zastawiony. Usiedliśmy i podzieliliśmy się święconym jajkiem. W tym momencie przed moimi oczami stanął rodzinny dom. Dotarło do mnie, że to właśnie tam jest moje miejsce i że tam teraz powinienem być. 

W końcu przyszły dziewczyny. Ojciec rozlał wódkę. Odmówiłem a on nie nalegał. Nie wiem, dlaczego wobec mnie jest taki ugodowy. Powiedział, że jestem porządny chłop i że to dobrze, że nie piję i nie palę. W pewnym momencie ni stąd ni zowąd wyją nabój pistoletowy. Ślepak. Powiedział, żebym sobie strzelił. Tylko ja nie miałem pojęcia jak to zrobić. Bałem się, że mogę sobie tym zrobić krzywdę. Wyszedł do sieni. Po chwili padł cichy strzał. “Tylko tyle?” - pomyślałem. 

Śniadanie było smaczne. Kiedy zjadłem wziąłem szklankę herbaty i poszedłem dalej oglądać film. Teraz siedzę w tym letniaku. Na parapecie stoi magnetofon. Japoński, czy niemiecki. Nie wiem dokładnie. Wygląda na drogi. Jest ładny, stereo, ale dość mały. Dobra jakość dźwięku. Patrzę na obraz. Mój obraz. Wielki od sufitu do podłogi. Na całą ścianę to jest jakieś dwa metry. Patrzę i przypominam sobie wczorajszy dzień. Przypominam sobie ile trudu mnie kosztowało urzeczywistnienie mojej wizji artystycznej. Teraz wiem, że nie jest to bułka z masłem. To kawał ciężkiej roboty. Poza tym, że musisz wiedzieć co robisz, powinieneś być sprawny fizycznie. To nie jest kartka A4. Trzy komplety farb plakatowych poszło na to. Trzy dni to malowałem. Prawa ręka mnie boli, bo ciągle w górze. Na szczęście pędzel to nie siekiera a malowanie to nie rąbanie drzewa. Człowiek się zapomina nawet jak jest bardzo zmęczony. To czysta przyjemność mimo wszystko. 

No ale jak biorę szklankę herbaty, to muszę uważać, żeby nie rozlać. Ręka się trzęsie. No i do tego jeszcze ten fragment na suficie, który dodatkowo zażyczyła sobie Bożenka. Przez to wyginanie się cały kark mnie boli. No ale nic. Jest dobrze. Więcej niż dobrze. Człowiek inaczej się czuje jak ma świadomość, że to, co zrobił jest coś warte i się podoba. 

Dziś mieliśmy iść na imieniny Agnieszki. Chyba jednak nie pójdziemy. Stary jedzie do Mińska. Bożena nie chce matki zostawiać samej. Ja i Kasia? No cóż, ja tam nikogo nie znam. Oprócz tej małolaty. 

No dobra, chyba tego starczy. Trzeba się zbierać. Tęsknię za domem. Chyba powinienem tam być. Choćby jeden dzień. Martwię się. Nie wiem, czy u nich wszystko w porządku. 


czwartek, 11 lutego 2021

18 kwietnia 1987

Sobota.


Wola Paprotnia


Jest bardzo późny wieczór albo bardzo wczesny ranek. Jak kto woli. Jestem tak zmęczony, że ledwie trzymam długopis. Robiłem dziś bardzo wiele bardzo różnych rzeczy. Szybko to streszczę, bo nie wiem ile jeszcze zdołam wytrzymać. 

O 7:30 obudziłem się i ładnie złożyłem pościel. Sprzątnąłem też moje łóżko polowe. Następnie rozłożyłem farby i zacząłem malować. Okazało się, że byłem dopiero w połowie pracy. Nie zdawałem sobie sprawy ile jeszcze tego zostało. 

O 9:00 przyszła Kasia i przyniosła kanapki. Już wczoraj zauważyłem, że jest bardzo ładna a dziś dotarło do mnie, że także niesłychanie zgrabna i seksowna. Poprosiłem, aby przyniosła mi też herbatę. Skończyłem jeść i zabrałem się do malowania. 

O 11:30 przynieśli drugi posiłek. Starałem się jak najmniej czasu tracić na inne rzeczy. Malowałem dalej. 

O 12:00 przyszły obydwie dziewczyny. Pogadaliśmy, pożartowaliśmy. Kasia zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Zdążyłem zauważyć, że jest nieco zarozumiała. Jakaś taka zbyt pewna siebie. To jednak nie zmienia faktu, że mi się bardzo podoba. Życie jest okrutne. Czy ona musi być taka młoda? To jeszcze dziecko. Przynajmniej jeżeli chodzi o metrykę urodzenia. Prokurator jeszcze nad nią łapę trzyma. Sam wygląd mówi zupełnie coś innego. Dech zapiera. No ale wiek, wiek… Widać to przy każdym jej słowie, które wychodzi z jej ślicznych ust. Zachowuje się też raczej jak dziecko, chociaż bardzo się stara by wyglądało to inaczej. 

O 17:00 pojawia się trzech podejrzanych typów. Nie podobają mi się. Taksuję ich wzrokiem i nie odzywam się, ale widzę, że dziewczyny wydają się zadowolone, chociaż może i nieco zakłopotane. Rozpoczęli jakąś durną dyskusję. Później pojawił się Mietek - ojciec Bożeny. Zaczęli gadać o wojsku. Jeden z nich odbywa zasadniczą służbę. Później, żeby jakoś nie odstawać, zabawiłem się w iluzjonistę. Pokazałem im kilka prostych sztuczek, których kiedyś tam się nauczyłem. Głupie, ale oni to łyknęli. Było wesoło. 

Kiedy poszli znów malowałem. Kończyłem w sumie. Potem trzeba było posprzątać ten bałagan. Jeszcze później wykąpałem się, zrobiłem małe pranie i znowu trochę sprzątałem. 

Teraz jeszcze tylko muszę umyć zęby.


środa, 10 lutego 2021

17 kwietnia 1987

Piątek.


Wola Paprotnia


6:50


Jeżeli chodzi o mieszkanie to dzisiaj mam już prawdziwy komfort. Nie mogę narzekać. Spało się wyśmienicie. Pod tyłkiem kołdra i koc, na wierzchu kołdra puchowa a do tego tak kuchenka mocno grzeje. Obudził mnie jakiś dźwięk, może mleczarz albo ktoś inny kto tak rano wstaje. Nie wiem. Jeszcze chwilę poleżę i wstaję. Mam dużo roboty. Trzeba kończyć moje freski. Na dworze pochmurno.


00:00


Dużo się działo. Aż trzy razy byłem w Mrozach. Zakupy. Mrozy to wioska, ale duża. W sumie osada z ładnym kościołem. Dziwnie się tam czułem. Tam wszyscy chyba się znają, bo jak pojawiłem się na ulicy to od razu zajarzyli, że nie jestem stąd. Nie wiem. Na czole nie ma tego przecież napisane. Patrzyli na mnie jak na kosmitę. 

Dziś poznałem siostrę Bożenki. Dziewczyna jak z obrazka, ale młodziutka. Dopiero ósma klasa. Nie powiem, rozwinięta ponad wiek. Wydaje się przynajmniej dwa lata starsza. Obecnie mieszka w Warszawie. Przyjechała na święta. Po tym jak się ubiera wydedukowałem, że nieźle się jej powodzi. Nie ma lipy, same markowe. No i chyba nie jest rodzoną siostrą Bożeny. Ale to nie jest takie ważne. 

Dostałem propozycję. Bożena spytała, czy nie zostałbym u nich na święta. Chce, abym dołączył do jej znajomych. Chce byśmy razem świętowali. To bardzo miłe z jej strony. Niestety musiałem domówić. To są święta. Mam swoją rodzinę. W tej chwili to oni są dla mnie ważniejsi. Może innym razem. 

Malowanie idzie sprawnie. Bożena podarowała mi spodnie i koszulę. Używane, ale nie zniszczone. Mam wyrzuty sumienia. Wiem, ze to za to malowanie, ale chyba nie powinienem był tego brać. Jutro wstaję wcześnie rano, kończę i po południu jadę do domu.