Sobota
Pokój.
Szum lampy na suficie… blade światło… zegar z białą tarczą… wszystko uśpione… w spokoju… ta cisza… cisza, której nigdzie nie usłyszysz.
Siedzę sobie w pokoju. Sylwek właśnie gdzieś wyszedł. Nie mam pojęcia, gdzie.
Ostatnio dużo się wydarzyło… bardzo dużo. Na dzień dzisiejszy, sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. Ciocia Lola się zdenerwowała, kiedy ostatnio postanowiliśmy nie pójść na biologię. Właściwie… no tak… trzeba zacząć od początku.
Tego dnia miała być biologia i, prawidłowo, powinna być. Jednak zauważyliśmy, że ze szkolnego planu lekcji, ktoś ją wykreślił. Sławek Strzeżek, jeden z największych podżegaczy, stwierdził, że jeśli nie ma biologii w planie lekcji, to powinniśmy się urwać. Raz powiedziane, znaczy wykonane.
Jak jeden mąż, zasuwamy do domu. Jednak, według naocznych w relacji świadków, p.sorka przylukała Ryśka i Mirka. Na domiar złego, na sam koniec, dostrzegła również i moją skromną osobę. Powiedziała, żebym został, ale nie posłuchałem.
No nie powiem, parę minut nawet czekałem… ale kiedy tak stałem, a ona się nie pojawiała i, na dodatek, koledzy i jeszcze mnie podpuścili, że jestem palant, no to razem daliśmy dyla.
Poszliśmy, ale idioci zrobili przypał. Sławek i Józek, myśląc, że to będzie bardzo śmieszne, udali, że idą na tę biologię, a w sumie, poszli do biblioteki. Niestety, Lola przyszła i czekała na nas w klasie.
Chłopaki myśleli, że reszta grupy się, w końcu, skapuje i do nich dołączy. Oczywiście, Rysio, jak to Rysio, dał się nabrać w stu procentach. Dołączył do niego jeszcze Mirek razem wrócili na zajęcia. W tym momencie nie mogę pochwalić nawet siebie, bo także, dałem się na to nabrać.
Od samego początku czułem, że coś się święci. Tak, jakby coś łamało mnie w kościach. Powtarzałem im kilka razy, że jak się zrywać z lekcji, to już na dobre, a nie tak s*** po gaciach na pół gwizdka.
Poszedłem za nimi. Kiedy wszedłem do klasy, od razu spostrzegłem, że jest tam już i Sławek i Iwona, ale jacyś tacy, bardzo przybici. Był tam też Rysiek, Mirek i Józek. Patrzyła na nich z jakąś taką odrazą i niechęcią.
-Wynosić mi się stąd! Nie chcę was widzieć, - odezwała się chłodnym głosem.
Nie do końca wiedziałem, o co chodzi, więc próbowałem się jakoś tłumaczyć. Chciałem usprawiedliwić siebie i pozostałych. Powiedziałem, że w planie lekcji ta godzina była wykreślona.
Wydarła się na mnie tak, że myślałem, iż usiądę z wrażenia.
-Powiedzcie mi, co mnie to obchodzi! Od czego jest dyrektor! Zresztą, ja przecież cały czas byłam, widzieliście mnie. Waszym psim, zasranym obowiązkiem jest, mnie szukać! To wy powinniście się tym martwić, do jasnej cholery!
Nie będę zapisywał dalszej części tego monologu, bo jest on jeszcze bardziej niecenzuralny. Wyszedł z tego jeden wielki gnój. Co tu dużo mówić, zmieszała nas równo z błotem. Jedno wiem, wszyscy wyszliśmy stamtąd prawie na czworakach.
Na sam koniec jeszcze nam przekazała, że na następną lekcję mamy przygotować podział mitotyczny komórki. W sumie uspokoiła nas tym zdaniem. Wszyscy myśleli o dużo gorszych konsekwencjach. Baliśmy się, że dowie się o tym nasz wychowawca. Mógłby się dowiedzieć nawet dyrektor szkoły. Nikt tego nie chciał.
Najgorsze było to, że tego samego dnia po południu, o 15:00, mieliśmy czyn społeczny, właśnie z naszym wychowawcą. Wszyscy się tylko zastanawiali: dowie się, czy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz