Piątek
4:05 Łochów
Wstałem, zjadłem śniadanie. Zaczyna się już rozwidniać. Wstaje blady, wilgotny poranek. Chyba po tej wczorajszej brawurowej kąpieli nabawiłem się kataru. Kręci mnie w nosie. Mam jeszcze 10 minut.
Pomidory w moich nawach powiędły. Powiędły wszędzie, ale u mnie najwięcej. Chyba za mało podlałem. Ta woda zbyt szybko wyparowuje z gleby. Podlewałem zbyt dużym ciśnieniem i za krótko, bo tylko do przerwy. A trzeba co najmniej sześć godzin, tak powiedziała Elka, nasza brygadzistka. Ciekawe, czy jeszcze żyją. Nie wiem, co by się stało, gdyby taka masa pomidorów wypadła. Pewnie wyleciałbym z pracy. Mam nadzieję, że pomidory się utrzymały, tak wszyscy mówią. Sławek i tam w pracy mówią, że to się często zdarza, ale mi się coś wydaje, że nie. Mam pewne obawy, że jednak będzie zadyma.
O, już widno. Zaraz idę.
Ostatnio, jak szedłem, też tak rano, stałem się świadkiem piękna cudownej natury. Zdawało mi się, że to Bóg obdarował mnie tym wspaniałym koncertem słowika o wschodzie słońca wśród bujnego listowia czeremchy. Byłem oczarowany, przyroda wciąż odkrywa przede mną swoje tajemnice i swoje urzekające piękno. A ja jestem odbiornikiem wrażliwym na każdy jej sygnał. Idę już.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz