Czwartek
Łochów 18:20
Dwa wolne od pracy — super. No tak. Nigdy w chwili spokoju. Podeszła i bezczelnie gapiła się w kartkę. To już w wojsku listy pisać było lepiej. Ale nie o tym chciałem pisać. Dwa dni wolne, dwa dni w domu, z dala od pracy. We wtorek 1 maja pracowaliśmy całą rodzinką w ogródku. Przygotowujemy ziemię pod siew fasoli. Nowy kawałek wydartej darni, usuniętego gruzu i zielska. Bardzo dobra gleba. Będzie tam piękna fasola. w ogóle w tym roku nastawiliśmy się na fasolę. Podobno się opłaca.
Tyle było pracy przy tym wszystkim, ale to przyjemna praca. Przyjemnie wylewa się z siebie pot, wiedząc, że da to plon. Postawa ogrodnika umocniła się i ukształtowała we mnie w Miętnem w szkole.
Muszę niestety opisać pewien problem. Nie wiem, jak to zrobić. Starałem się uniknąć tego tematu, ale to mnie gnębi i muszę to z siebie wyrzucić. Cały problem właściwie zaczął się już od chwili, kiedy tu przyjechaliśmy. Wtedy to zaistniało na pozór błahe wydarzenie.
Przyjechaliśmy tu zaraz po tym spaleniu, ciągnik pełen opalonych starych bali i desek z poprzedniego domu. Zrzuciliśmy to na podwórko przez siatkę, bo tak było wygodniej. Problemem była studnia. Studnia jest tutaj problemem numer 1. To jedyna studnia na kilka domów. Kilka rodzin czerpie z niej wodę. Studnia stoi tuż przy siatce koło naszego podwórka.
Na początku i my zmuszeni byliśmy do tego, bo ta nasza indywidualna na naszym podwórku była zawalona patykami. Tak więc o tą studnię poszło. Zaraz gdy przyjechaliśmy, chciałem zaczerpnąć z niej wody, niestety to, co ujrzałem, zaniepokoiło mnie. W wodzie pojawiły się kawałki opalonego drewna. Jak to się stało, to nie wiem. Wiem na pewno, że to nie my. Bo zaraz po zrzuceniu tych bali tego nie było. Nosiłem jeszcze Strąkom wodę w zamian za pożyczenie wiadra. Powiedziałem o tym mamie, a na a mama Strąkom.
Istniała obawa, że właśnie nas posądzą o ten nieodpowiedni czyn. Z początku było wszystko w porządku. Nikt do nas nie miał pretensji. Wszystko ucichło. My też oczyściliśmy swoją studnię i od tej pory wodę czerpaliśmy z właśnie niej, ale minął pewien czas i znowu wielki szum. Ktoś znowu zanieczyścił wodę w ich studni.
Wszystkie oczy zwróciły się na nas. No dobra minęło i to. Lecz później po jakimś czasie znowu to samo. Znów jakaś przerwa i znowu. Najpierw patyki, później proszek do prania, później benzyna, później ropa, różne chodziły plotki na ten temat i pogłoski. Ostatnim razem milicja nawet przyjechała.
Przychodzą do mamy i gadają, że to my. Podobno sąsiedzi wezwali. Zdaje się, że to było wieczorem, nie chciałem wychodzić. Nie miałem zamiaru się kłócić, ale w końcu, kiedy widziałem, że jest coraz gorzej, wyszedłem. To było w tym momencie, gdy mamusia wróciła zapłakana.
-O co chodzi? - spytałem kiedy tam dotarłem.
-To wy, bo któż by inny. Tylko was tylko was na to stać. Tylko was stać na takie wybryki.
-Zaraz, zaraz, jakie wybryki? Chodzę po jakiś podejrzanych melinach, rozbijam się? Komuś zrobiłem krzywdę? Jeżeli nie może pani tego udowodnić, to czego pani się czepia?
-Odkąd wy tu przyjechaliście, to się zaczęło. To wasza sprawka.
Na to milicjant:
-Proszę państwa, to można udowodnić inaczej.
I do pani Strąkowej:
-Jeżeli to się jeszcze powtórzy, sprawa pójdzie na kolegium. Ja chcę mieć tu spokój.
No cóż, byłem tak zdenerwowany, że ręce mi się trzęsły. Opisywanie dalszej kłótni nie ma sensu. Ja wiem, że to nie ja i nikt z mojej rodziny. Mogę za to ręczyć. Nie czuję się winny, jestem, a raczej byłem oburzony. Byłem, bo sprawę już załatwiono. Okazało się, że to ta chora psychicznie sąsiadka od nich z góry, która ma stado kotów w domu i śmierdzi na całą klatkę, że wejść nie można. A teraz? Teraz nasuwa się kilka refleksji. Jak można posądzić kogoś o coś takiego? Mielibyśmy to zrobić tylko dlatego, że tu mieszkamy? To niedorzeczne. Nas stać na wybryki? Nie wiem, o jakich wybrykach ona mówiła. Pracuję uczciwie, nie łobuzuję, nie biję się i nie piję, nawet nie palę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz