Czwartek
22:05 Wieliszew
Nie pojawiła się ani jedno chmurka na niebie przez cały dzień. Słońce mocno grzało, prażyło wszystko, co wpadło w jego zasięg. Dopiero pod wieczór powietrze lekko się ochładzało. Słychać rechot żab w stawach i przy strumykach, wszędzie tam, gdzie jest woda. Jestem bardzo zmęczony. Pracowałem od godziny 5:00 do 20:30.
Właśnie zaczął wiać dość silny, wilgotny, ale bardzo ciepły wietrzyk. Śpię przy otwartym oknie, zupełnie tak, jakbym spał pod gołym niebem albo pod namiotem, okno jest ogromne.
Jestem bardzo zmęczony. Szumi mi w głowie, plecy, ręce i nogi są odrętwiałe. Jestem zmęczony od tego gorąca, od wilgoci w szklarniach, od ciężkiej pracy. Nie wiem, co się dzieje. Gonitwa sprawia, że śmierć chyba zastanie mnie zbyt szybko. Wczoraj zaczęły się zbiory pomidorów. Już nie daję sobie z tym wszystkim rady. Co będzie, kiedy zbiorę kilkadziesiąt skrzynek? Zarżnę się w tej pracy. Pomidory rosną coraz szybciej, pędzą do nieba jak głupie. Aby przerzucić przez druty, a potem przestanie się je wiązać. Połowa roboty z głowy, ale na razie trzeba robić i to i to. Elka krzywo na to patrzy, a wszyscy mają podobnie. Dziś w godzinach pracy nie było czasu na pielęgnację, więc tę połówkę nawy wykonałem poza godzinami.
Trzeba uważać z wynoszeniem pomidorów, zaczęli mnie podejrzewać. Trzeba przestać jeździć na przerwie do hotelu.
Boję się, że mogę się zagubić w tym wszystkim, stracić własne ja, tożsamość. To najgorsze, co może mi się przydarzyć. To miejsce nie jest jeszcze moim miejscem, a hotel nigdy nie będzie moim domem. Nie wyobrażam sobie tego. Poznaję ludzi, z którymi pracuję. Edek jest z domu dziecka, bardzo zaciekawiło mnie jego życie. Wychował się koło Warszawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz