Piątek
-Uwaga, uwaga... – powtarzał komputer przez megafony – alarm! Nieznany obiekt w kwadrancie E-14. Wszyscy na stanowiska. Pełna gotowość bojowa.
Zbliżali się do siebie: heliodrzutowce z jednej strony ważka z drugiej. Pędzili z olbrzymią prędkością. W kluczu po pięć ścigaczy. Były coraz bliżej siebie, niebezpiecznie blisko, jednak nie strzelali.
“Piloci mają mocne nerwy” - pomyślałem.
Nieznany pojazd nie zmienił kursu. Moknął prosto na nich. Jeszcze piętnaście sekund, a wejdą w konfrontację. Albo strzelą, albo się rozbijają. Jeszcze dziesięć, pięć, cztery...
W tym momencie stało się coś dziwnego – ważka zniknęła. Tak po prostu. Rozpłynęła się w powietrzu w ułamku sekundy. Zdezorientowani chłopcy przylecieli z olbrzymią prędkością miejsce, w którym znajdował się dziwny wehikuł po raz ostatni. Poruszali się jeszcze kilkaset metrów i zawrócili. Następnie wytracili prędkość i wolno zaczęli krążyć w miejscu, gdzie teoretycznie miało nastąpić zderzenie. Nie wiedzieli, co się stało. Po kilkunastu minutach wrócili do bazy.
Mój dyżur właśnie się już skończył. Mógłbym iść spać, gdyby nie to, że mój zmiennik jeszcze się nie zjawił. Czekałem więc i rozmyślałem. “Co za cholerna planeta. Jestem tutaj dopiero miesiąc, a już wydarzyło się tyle dziwnych kompletnie niewyjaśnionych rzeczy”. Przykład. Wczoraj rano kiedy miałem lot patrolowy ta dziwna mgła, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Na planecie z całkowicie kontrolowaną atmosferą i pogodą to się raczej nie zdarza. Połączyłem się wtedy z centrum sterowania aurą. Absolutnie nic o tym nie wiedzieli. Nie mieli tego w planie. Mgła natomiast zgęstniała i nie sposób było kontynuować lotu.
Powinienem był zawrócić, tak nakazuje regulamin, ale ciekawość wciągnęła mnie do centrum owej mgły. Właściwie to nie ciekawość, to była jakaś siła, która nie pozwalała mi zawrócić. Z dławiłem prędkość grawitolotu do 50 km na godzinę. Mgła gęstniała, otaczała pojazd kordonem jak mleko. Prawie nic nie widziałem. Musiałem jeszcze bardziej zwolnić. Bałem się, aby się nie rozbić. Włączyłem podczerwień i przyrządy pomocnicze, by nie stracić orientacji w terenie.
Znajdowałem się gdzieś niedaleko bazy, i doskonale pamiętałem, że nigdzie wokoło niej nie było żadnych skał a tym bardziej gór. Teraz wszystko wskazywało na to, że znajduję się w jakiejś kotlinie czy chociażby wąwozie. Nawet gdybym myślał inaczej, wskazywały na to przyrządy. Zatrzymałem grawitolot. Wisiałem w kabinie kilkanaście centymetrów nad gruntem, zastanawiając się co dalej. W pewnym momencie niespodziewanie zaczęło robić się jasno, cholernie jasno. Tak jakby gdzieś w pobliżu nastąpił wybuch termojądrowy. To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
To nie był wybuch. Światła świeciła sama mgła. Nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda. Wyciągnąłem rękę, żeby opuścić żaluzje, ale nie zdążyłem. Przenikliwy gwizd wdarł się w moje uszy. Głowa pękała z bólu. Ten gwizd był ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem.
W chwilę później straciłem przytomność. Godzinę później znalazł mnie patrol. Podlecieli dwoma statkami. Czułam się jak pijany, ale nie to było najważniejsze.
"Co to się właściwie dzieje? Czy nikt tego nie nie dostrzega? Jak można nie zwrócić na to uwagi?" - pomyślałem.
Nie wytrzymałem. Podszedłem do pulpitu sterowniczego. Włączyłem przycisk, ekrany pojaśniały. Chciałem obejrzeć to miejsce zaraz. Najbardziej interesowały mnie ostatnie sekundy przed zniknięciem ważki.
Na ekranie pojawił się wycinek nieba a na nim dziwny pojazd i zbliżające się do niego heliodrzutowce. Zwolniłem. Teraz wszystko postępowało klatka po klatce. Heliodrzutowce jak żółwie zbliżały się zbliżały się do po do stojącej ważki.
Ostatnie sekundy. Ważka zaczyna się rozmywać w powietrzu. Rozpływa się jak mgła. Zwolniłem jeszcze bardziej. Teraz każda sekunda ciągnęła się przez trzy minuty. Było widać wszystko jak na dłoni. Trudno było w to uwierzyć, ale cała ta ważka składała się z jakby maleńkich punkcików.
Wziąłem zbliżenie. Okazało się, że to nie punkciki. To były małe lampki, takie światełka, które gasną jedno po drugim i w całym obrazie powstają dziury, otwory, przez które widać niebo. Trwało to chwilę.
W końcu widać było pojedyncze piksele, a po chwili na ekranie widniało już tylko puste miejsce. Tak jakby nigdy nic tam nie było.
-Co to? Teleportacja? Przejście wokół osi czasu? A może coś jeszcze innego?
Nie miałem pojęcia. Nic mi nie pasowało. Poszczególne fakty nie wiązały się ze sobą. Postanowiłem obejrzeć to jeszcze raz, ale tym razem w podczerwieni. Cofnąłem i przełączyłem na bliską podczerwień. Także w zwolnionym tempie. Oraz ruszył wolno i to, co zobaczyłem, wprawiło mnie wieczne większe osłupienie.
Tym razem na ekranie w ogóle nie było widać ważki. Pomyślałem, że to jakaś usterka, ale po chwili musiałem odrzucić tę myśl. Ścigacze widniały przecież na ekranie. Były tam, gdzie powinny być. Jasnym, czerwonym tłem świeciły ich rozgrzane silniki i płomienie odrzutowe. Intruza natomiast widać nie było.
"Cud czy magia?"
Nie. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy albo posiada tarcze termiczne, albo jest złudzeniem optycznym. "Cudów nie ma, a w magię też raczej nie wierzę".
Aby się tego dowiedzieć, musiałem to jeszcze raz. Jeżeli nie jest mirażem, to musi zakłócać pole magnetyczne. Takie pole rozciągało się wokół bazy.
Tym razem podszedłem innego ekranu trochę większego i jaśniejszego. Włączyłem georadar na normalny zasięg. Pojawiła się na nim sieć linii pola magnetycznego. Jednak nie spostrzegłem nic, co wykraczałoby poza normę. Obraz obejmował zbyt duży obszar. Mnie natomiast interesował tylko kwadrant E14. To tutaj rozgrywała się akcja. Trzema zielonymi guzikami zmieniłem widok. Następnie przyjrzałem się dokładniej. Na ekranie widać było pięć odkształceń, pięć miejsc, w których były heliodrzutowce.
Gdzie szósty? Ten, który powinien znajdować się u góry w górnej części ekranu?
Nie było go. Po prostu nie istniał. Teraz byłem już pewien. Statek ważka to miraż, hologram. To było mało prawdopodobne, ale ktoś się bawił naszym kosztem. Ktoś chciał nam napędzić stracha. Tylko komu chciałoby się bawić a takie podchody?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz