czwartek, 16 września 2021

12 kwietnia 1988

Wtorek


11:15


Było to w pogodny poranek, gdzieś nad brzegiem rzeki. Słońce wznosiło się nisko nad lasem, a rosa jeszcze nie opadła. Wstałem rano i szedłem z przemoczonymi butami, upajając się świeżością chłodnego powietrza i słuchając szemrania wody. Mijałem mokre drzewa i krzewy samotnie stojące pośród kwiecistej bujnej łąki. Nie szukałem ścieżki, szedłem prosto przed siebie, bez celu. 

Była to niedziela. Miasteczko jeszcze spało. Pojedyncze odgłosy, brzękanie wiader czy rzadko przejeżdżające o tej porze auta zostawiłem daleko za sobą. Tutaj było cicho. Natura mogła spokojnie dojść do głosu, a ja byłem szczęśliwy, że mogę tego doświadczać. Byłem szczęśliwy, że było mi dane przeżyć to piękne uczucie po raz kolejny. Słuchałem śpiewu porannych ptaków, szumu wiatru w koronach drzew i tego nigdy niezapomnianego pluskania wartko płynącej wody. 

Powoli zbliżałem się do ciemnozielonej, gęstej i tajemniczej ściany lasu. Tak jakby chmury opadły na ziemię, u jej podnóża snuła się śnieżnobiała poranna mgła. Stanąłem i przez chwilę przyglądałem się temu delikatnemu cudowi natury. Widziałem jak w poszczególne pasemka i smugi ścielą się i rozmywają, a na ich miejsce napływają następne, które z kolei rozwiewają się w lekkich podmuchach wiatru. 

Sytuacja zmieniała się powoli, lecz nieustannie, jak na kadrach zwolnionego filmu. W tej mgle zamknął się cały spokój i piękno świata. Wspaniała harmonia ruchu, uosobienie czystości i delikatności, a zarazem nietrwałości i ulotności piękna. 

Byłem zafascynowany. Stałem jak zahipnotyzowany pięknym baśniowej czarodziejki. Oderwałem się od ludzkich kłopotów i zmartwień, od nieszczęść i tragedii. Zostawiłem za sobą ten cały zaginiony świat, świat pędzący przed siebie na złamanie karku, niedostrzegający piękna, które go otacza i nieumiejący się z niego cieszyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz