Sobota
8:45
Słonecznie. Około -2 stopnie Celsjusza.
No, jakoś się z nim dogadałem. Przynajmniej w sprawie dyżurów na stołówce. Chyba zbyt pochopnie go oceniłem. Zobaczymy.
Dziś mam dwie klasówki. Zrobiłem ściągi.
Siedzę na swoim tapczanie. Na kolanach mam drzwiczki od szafki. Służą za przenośny stolik. Na nich leży zeszyt, w którym teraz piszę. Oczywiście normalny stół też mamy, ale nie siadam przy nim, bo nie chcę, aby Krzysiek widział, co zapisuję. On piesze jakieś wypracowanie z polskiego. Poza nami dwoma w pokoju nie ma nikogo.
Z piwnicy dobiega stukanie młotka, praca piły tarczowej, a z korytarza rozmowa sprzątaczki i wychowawczyni. Gdyby nie to byłoby zupełnie cicho. Staram się rejestrować to co się wokół mnie dzieje. Jak się dobrze przysłucham, to mogę usłyszeć krakanie wron w parku, bo okno jest otwarte.
Przeraża mnie myśl o szkole, dlatego piszę bzdury. Pierwsza lekcja to sadownictwo i klasówka. Następna chemia, również klasówka. Na szczęście ubezpieczyłem się. Mam dobre ściągi i opracowany system zrzynania. Jest szansa, że się uda. Jednak to nie wyeliminuje strachu. No mam cykora jak cholera.
Czasami zastanawiam się, czy nie rzucić tej budy w cholerę i zająć się konkretną robotą. Tylko że szkoda straconego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz