wtorek, 4 maja 2021

7 września 1987

Poniedziałek


 15:00


 Nie, nie, nie. Jeszcze nie skończyliśmy pracy. Chociaż co to za praca. Zastanawiam się tylko czy Czesi będą chcieli nam zapłacić za ten dzień. Bo właściwie gdyby tak dokładnie się temu przyjrzeć i policzyć, przepracowaliśmy nie więcej niż trzy, no góra cztery godziny. To znaczy nawet nie w jednym miejscu. Z samego rana załadowaliśmy gościowi rozsiewacz pięćdziesięcioma workami saletry amonowej. Oczywiście nie ręcznie, taśmociągiem. Następnie po  obiedzie było jeszcze  30 worków. Jeszcze o 16:00 mamy mu załadować jakieś 20 sztuk. 

To wszystko. 

Mówię my w liczbie mnogiej, bo było nas dwóch. A nie znam jeszcze tego chłopaka. Chodzi do TMR-u z Maksem. Zresztą nieważne. Pewnie jeszcze  go poznam. Mamy jeszcze trochę czasu. Ja czytam książkę, a on przegląda jakieś prospekty turystyczne.

 Dzisiaj czterech chłopaków poszło do słomy. Teraz jest ona  związana z bele i trzeba takie coś układać równe sterty wysokie na 20 metrów.

 Po obiedzie przyjechał  Johnny, nasz opiekun. Był także dyrektor. Dowiedzieliśmy się, że dostaniemy na początek 485 koron zaliczki. Brawo! To się liczy. Ładnie z ich strony. Jak na razie nie planuję nic kupować. To znaczy nic drogiego. Chcę trochę zaoszczędzić. Mam zamiar kupić namiot oraz całe jego wyposażenie: materace, śpiwory, kuchenkę turystyczną i takie tam różne akcesoria. Aha i jeszcze zapomniałem, mam kupić pani zarębskiej dwa materace. Kupię jeżeli starczy mi forsy. Ale chyba nie starczy. Zresztą co ona sobie myśli, że będę dźwigał takie toboły?! Przecież to moje już będzie niesamowicie ciężkie. Poza tym może bym się nad tym zastanawiał, gdyby dała kasę przed wyjazdem. A tak niech spada na bambus.

 O kurczę, pogoda się poprawia. Czuję, że jutro  nie będę  się tak opierdalał. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz