niedziela, 9 maja 2021

11 września 1987

Piątek 


11:05


 Siedzę tak tutaj na górze i nie wiem, od czego zacząć. Wiem, że jeżeli tego dzisiaj nie opiszę, to wszystko zatrze się w mojej pamięci i ten, kto będzie to czytał, pomyśli, że mój pobyt w Czechosłowacji odbył się bez wielkich wydarzeń. A to jest wielkie wydarzenie, chociaż i niezbyt pozytywnie o mnie świadczy.

Zaczęło się całkiem niepozornie. Poszedłem z chłopakami do gospody na piwo. Na początku miałem zamiar wypić tylko jedno. 

Pierwszym razem gdy piłem, miałem z tym przykre doświadczenia. Można powiedzieć, że nie posmakowało mi. Koledzy musieli dokończyć i to jedno. 

Teraz jednak szło mi bardzo dobrze. Hehehe… jeżeli tak to można określić. Dobrze zacząłem więc po wypiciu pierwszego, postawili mi następne. Później jeszcze jedno i jeszcze jedno. 

No i tu się zaczęło. W głowie mi szumiało jak na karuzeli. No zaczęło się już po drugim, ale nie było tak zabawnie jak teraz. Teraz zrobiłem się całkiem innym facetem. Z nieśmiałego zahukanego gościa zrobiłem się… Kilimandżaro i Casablanca... No taki tam wykidajło.  A zresztą. Fajne uczucie. Tylko to, co nastąpiło później, było zupełnym kontrastem. 


To było dla mnie koszmarem. Potem to znaczy z rana. Obudziłem się zaraz po tym jak chłopaki poszli do dojenia krów, czyli około 2:30 nad ranem. Wyszedłem na dwór. W głowie miałem jeszcze potworny mętlik. Całe ciało trzęsło się jak galareta. Żołądek przewracał się na drugą stronę. Zdawało się, że nad niczym nie mam kontroli. 

Właściwie wtedy po raz pierwszy wymiotowałem. Po wszystkim poczułem się nawet dużo lepiej. Zwróciłem wszystko piwo, które jeszcze miałem w sobie. Później poprawiłem w łazience do zlewu i poszedłem spać.

Nie zdążyłem jednak usnąć, gdy jak najszybciej musiałem zbiec z łóżka i pędem puściłem się do WC. Później szybko do łazienki tam jednak nie mogłem długo powstrzymać torsji. Żołądek miałem już pusty, a jednak co chwilę kurczył się z niesamowitym bólem,  podchodząc mi do samego gardła. 

“Flaki wypluję, jak tak dalej pójdzie”, -  myślałem. 

Oczy stawały mi już w kole. By to wszystko przetrwać, musiałem walnąć kilka razy pięścią w ścianę. Pomogło i ból zagłuszył ból. No nie na długo. 

Już po pięciu minutach zaczęło się od nowa, tylko że teraz nie wymiotowałem już, nie miałem czym. Siedziałem w kuckach, zwijając się z bólu. 

Do siebie doszedłem dopiero po południu. Dobrze, że trafiła mi się lekka robota. Inaczej bym się wykończył. Po tym wszystkim postanowiłem nie wziąć piwa do ust. Ja pierdolę, po moim trupie. Później jednak zmieniłem decyzję. Na jeden tydzień. 

Zastanawiam się. Jednak chyba dłuższy czas będę pamiętał to przykre doświadczenie. Tego tak łatwo nie da się zapomnieć. Będę pił albo mało, albo w ogóle. Ale chyba tylko ja tak mam. Moi koledzy tak nie chorują. Nawet jak wypiją dużo więcej. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz