Poniedziałek
10:55
No tak, tyle czasu się nie odzywałem. Nazbierało się tego, a teraz nie bardzo wiem, od czego zacząć. Co jest najważniejsze? W tej chwili nie ma nikogo w domu i mam trochę czasu. Nie jest łatwo streścić w krótkiej notatce tyle wydarzeń.
Musiałem na chwilę przerwać, bo duszący dym nie pozwalał siedzieć bezczynnie. Podgrzewam sobie zupę na kuchence elektrycznej i kopcą się kabelki.
Już się nie kopcą. Właśnie się przepaliły. Dobrze, że zupa się trochę podgrzała.
No dobra muszę chyba zaczynać.
Ostatniego dnia pracowaliśmy przy nawozach mineralnych. Nazajutrz już o 6:00 rano wyjechaliśmy do Pragi na zakupy. Najpierw miałem kupić duży 4-osobowy namiot, ale nie starczyło mi forsy. Kupiłem więc mały.
Co ja pierdolę?! Przecież namiot kupiłem już wcześniej. Całkiem mi się pojebało. W Pradze kupiłem tylko materace, koce, żelazko i kilka innych drobiazgów. Kompletnie zapomniałem o jakichkolwiek słodyczach. Jak się okazuje, to był błąd.
Do domu, to znaczy do Andelki wróciliśmy o godzinie 20:30. Mieliśmy niewiele czasu na pakowanie się i posprzątanie. Jeszcze trzeba było się jako tako wyspać.
Następnego dnia autobusem o 4:00 rano ruszyliśmy do Jeleniej Góry. W Jeleniej Górze miał być postawiony ekspres do Warszawy. Mieliśmy bez kłopotów dojechać do domu.
Jak to zwykle w naszej rzeczywistości bywa, ekspresu nie było, a następny pociąg mieliśmy dopiero o 16:00. Żeby tyle nie czekać, postanowiliśmy pojechać przez Łódź. Pociąg był trochę wcześniej, ale i tak się zeszło.
Wyszło na to, że w domu byłem dopiero o 5:00 rano dnia następnego. Może to śmieszne, ale licząc dokładnie, jechałem 25 godzin. Nieźle, co? To prawie jak przeprawa przez pustynię. XX wiek a ty wleczesz się jak karawana.
To jeszcze nie był koniec moich przygód. Trzeba było dostać się jakoś ze stacji kolejowej do samego domu. Ja pierdolę, nigdy jeszcze się tak nie zmęczyłem. To niby niecałe 2 km, ale ja zapierdalałem ze wszystkimi tymi bagażami. Byłem obładowany jak wielbłąd. Co chwilę się zatrzymywałem. Myślałem, że zdechnę już po 200 m.
Po przyjściu do domu zaczęły się pretensje, że nie kupiłem ani jednej czekolady, a przecież mogłem. Kurwa mogłem, ale nie kupiłem. Zaczęło męczyć menie w sumie nie, a zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki.
Nie będę tego wszystkiego dokładnie opisywał. Same inwektywy i pretensje. Tak mi na gadali, że do tej pory nie jestem zadowolony z tych zakupów. Tym bardziej że byłem w stanie kupić i przywieźć dwa materace dla wychowawczyni z internatu. Dlaczego nie kupiłem tych pierdolonych czekolad? No, kurwa, jakoś nie było czasu pomyśleć.
Jeszcze jakiś dres obiecałem Monice. No mam tę świadomość, że jeszcze kasy mi trochę zostało.
Pieprzyć to!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz