poniedziałek, 31 maja 2021

14 października 1987

Środa


7:55


Wkurwiłem się. Stanąłem w kilometrowej kolejce po zeszyt. Ja pierdolę, stałem 20 minut po głupi zeszyt! Okazało się, że pani nie ma wydać z 10 000. Piana w mordzie! Musiałem wyjść z tej jebanej kolejki. Udało mi się jakoś rozmienić, ale miejsce straciłem. Pojebany ten świat!


niedziela, 30 maja 2021

13 października 1987

Wtorek


Dzisiejszy dzień był ulgowy. Nie pytali, no i była akademia. Nie było jednej lekcji. Fajnie było. 

Jestem głodny, ale nie idę na obiad. Wszyscy, którzy wyszli z akademii, jak jeden mąż zwalili się na stołówkę. Nie ma gdzie usiąść. Nawet nie che mi się myśleć o tej kolejce pop drugie danie. 

Z samego rana dowiedziałam się, że na ten tydzień przypada mi rola głównego dyżurnego. Zarębska zachowuje się, jakby nic nie wiedziała o tych materacach. Niemożliwe, żeby tak było. Z tego względu jestem jeszcze bardziej spięty. Dzisiaj mam się do niej zgłosić w związku z moją funkcją kronikarza grupowego.


sobota, 29 maja 2021

12 października 1987

Poniedziałek


19:45


Zastanawiam się: iść na basen i popływać, co by mnie rozluźniło i zrelaksowało, czy też porządnie zabrać się do nauki, co zlikwidowałoby przyczynę mojego niepokoju? Chyba jednak zostanę i się pouczę. Słyszałem, że nie ma się co wyrywać, bo zimna woda. 


Minął tydzień i znów jestem w szkole. Przez ostatnie sześć dni ciężkiej pracy zarobiłem 9000 zł. Dobrze. W piątek jadę do Warszawy. Muszę ubrać się na zimę. Zrezygnowałem z kupna magnetofonu, na którym tak bardzo mi zależało. To była presja mamy. W sumie ją rozumiem. Z mojego budżetu w Domu Dziecka nic już nie zostało, a zimą boso nie da się chodzić. Kurtkę kupi mi mama. 

Przez ten tydzień, pracując tuż przy lesie, zżyłem się z matką naturą. Nie miało znaczenia to, że ciężko pracuję. A może miało, tylko w pozytywnym sensie? 

Trudno mi teraz przystosować się do nowego trybu życia. Wspominam ten czas bardzo dobrze. Mimo wysiłku, bólu mięśni, odcisków jakoś nie schamiałem. Moja świadomość pozostała otwarta na piękno otaczającego mnie świata. 

Każdego dnia potrafiłem dostrzec piękno natury, cudowny blask polskiej złotej jesieni. Obserwowałem, jak na moich oczach drzewa tracą swój intensywnie zielony kolor, stając się powoli żółtopomarańczowymi plamami. Wszystko jak w zmieniającej się akwareli jakiegoś niewidzialnego artysty. 

Teraz przez większość dnia jestem zamknięty w zimnych, bezosobowych murach internatu i szkoły. Izolacja od otaczającego mnie świata nasila we mnie lęk i niepewność. Przez co jeszcze trudniej mi radzić sobie wtłaczaniem do głowy kolejnych partii materiału przed klasówkami. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wolno się tak nad sobą rozczulać. Nie ma na to czasu. Każdy kolejny dzień przynosi coś nowego. 


piątek, 28 maja 2021

12 października 1987

Poniedziałek


18:00


Bez przerwy prześladuje mnie niewielki, ale męczący lęk. Nie widać tego po mnie, ale on tam w środku cały czas jest i odbiera radość życia. 


czwartek, 27 maja 2021

12 października 1987

Poniedziałek


15:45


Czytałem właśnie jakąś interesującą książkę, kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, a zza murku wyłoniła się gęba Zarębskiej.  

-Jacek jak będziesz teraz w domu, to przywieź mi te metki od materacy, dobrze? 

Powiedziawszy to, bez najmniejszego słowa wyjaśnienia wyszła. Dopiero po chwili zastanowiłem się, o co jej tak naprawdę chodziło. Przypomniałem sobie, że zaraz po przyjeździe z zagranicy opchnąłem jej te materace. Oczywiście obydwa były bez metek. Sam je zerwałem. Nie chciałem, żeby się dowiedziała, ile tak naprawdę kosztowały. Zapłaciłem za nie 150, a powiedziałem, że wyniosło mnie to 200 koron. Tak więc ją oszukałem, ale czy na pewno? Zdawałem sobie sprawę, że przy targowaniu nie mam z nią najmniejszych szans. Wolałem więc rozegrać to w ten sposób. Tylko z drugiej strony, kto tu jest nie w porządku? Ja czy ona? Jej się wydaje, że niby miałem zrobić to za darmo, charytatywnie, co? Stara, chytra baba. 


środa, 26 maja 2021

12 października 1987

Poniedziałek


14:00


Dzisiejszy dzień lekcyjny, a szczególnie matematyka, był dla mnie wstrząsem. Niczym młotem kowalskim zostałem wprowadzony w realia nauki. Ale żeby nie było, żebym za bardzo się nie cieszył, to co dziś było, to tylko delikatny wstrząs w porównaniu z tym co ma nastąpić, co ma się dopiero zacząć. 

Odwykłem od nauki, nie ma się co oszukiwać. Tak łatwo jest zapomnieć o szkole i książkach. Szczerze mówiąc, wolałbym pracować tak, jak to było do tej pory. 

Przyznam się, że po takiej przerwie trudno będzie się przyzwyczaić do szkoły, podporządkować cały rozkład zajęć tylko jednemu celowi. No i trzeba jeszcze wziąć pod uwagę to, że ten rok szkolny będzie wyjątkowo trudny. Pod wieloma względami. Raz, że to klasa maturalna, dwa, że zamiast ująć, dołożyli nam przedmiotów. 


wtorek, 25 maja 2021

4 października 1987

Niedziela


Nie chcę myśleć o Czechosłowacji. Nie chcę myśleć o tym co było. Szlag mnie trafia. 

Jestem zdenerwowany. Nie chcę pisać, ale nie wiem dlaczego. Chyba szukam spokoju, ciszy. Chciałem pójść nad Liwiec, ale nie mogłem. Nie dlatego że zabraniali. Nie o to chodzi. Siedzę na strychu. Docierają do mnie wszystkie odgłosy z okolicy. O matko, jak teraz przydałaby mi się jakaś dobra książka. Niestety wszystko, co mam przeczytałem. Niektóre po dwa-trzy razy. Chyba jutro wybiorę mi się do Węgrowa i coś kupię. Widziałem kilka dobrych tytułów. No ale to kosztuje. Wszystko podrożało. Jak ostatnio chciałem kupić taką niezbyt grubą, to musiałem zapłacić 380 zł. 


Kombinuję jakby to zdobyć trochę kasy. Dlatego wczoraj pracowałem. Udało mi się wkręcić tam gdzie Sławek. Zalewaliśmy strop w budynku jednorodzinnym. Najebałem się jak chuj. W tym życiu wszystko opiera się na pieniądzach. I na dodatek jeszcze kantują na wszystkie możliwe sposoby. Myślałem, że dostanę 3000 zł, a zapłacił 1500. Pierdolić to. Nie chce mi się o tym pisać. 


poniedziałek, 24 maja 2021

30 września 1987

Środa


7:15 


Pochmurno, ale nie pada. Po śniadaniu jadę do domu. Spało mi się dobrze. Obudziłem się o 5:00, ale zasnąłem jeszcze. Kolejny raz obudziłem się o 6:45. Może to ostatnie dni spowodowały, że tak wcześnie się budzę. 


W Czechosłowacji jednak było o wiele cieplej niż tutaj. Przynajmniej noce były cieplejsze. Dziś w nocy było 2 stopnie przymrozku. 


8:20 


Zaraz stąd wychodzę. Autobus do Garwolina mam o 8:50, a z Garwolina do Warszawy o 9:45. Ten układ mi odpowiada, bo jeszcze muszę wstąpić do księgarni. 

Piszę tak często, bo nie mam co robić. 


niedziela, 23 maja 2021

29 Września 1987

Wtorek


10:45 


Zdaje się, że błędem było niekupienie tych czekolad. Teraz wszyscy się o nie upominają. Problem w tym, że przed wyjazdem kilku osobom obiecałem.


11:20


Nie wiem, co będę jadł. Chodzi o obiad. Przez ten wyjazd nie załatwiłem abonamentu. Wiem, co zrobię. Pójdę do Zarębskiej. Na pewno załatwi mi drugie danie. Ona ma wejścia. Szczególnie że mam dla niej materace. Zupa to nie ma problemu. Nie wydzielają przecież. 

Zastanawiam się, po ile w Polsce chodzą takie materace. Trzeba tak wyznaczyć cenę, żeby nie wyjść na tym jak Zabłocki na mydle. A mam jakieś nieodparte wrażenie, że nasza wychowawczyni będzie chciała mnie załatwić w trzy dupy. W każdym muszę je upłynnić. Może Poproszę o to Sylwka. 

Jadę do domu. Nie dziś – jutro. Wieczorem idę na basen. Boję się spotkać z pewnymi dziewczynami. Przed wyjazdem zbyt lekkomyślnie obiecałem, że zaproszę je na czekoladę z Czechosłowacji. 

Ci moi znajomi. Rodzina. Kupa sępów hien. Do Jacka się przystawić, bo przecież można dostać coś za darmo. Przecież ja na to wszystko zapierdalałem od rana do wieczora w pocie czoła. Chociaż z drugiej strony teraz już wiem, że jak się coś obiecuje, to trzeba obietnicy dotrzymać. Jeszcze lepiej w ogóle nic nie obiecywać. No ale stało się i nic na to nie poradzę. 

W domu to zrzędzenie i narzekanie jakoś przebolałem. Została szkoła.


Kurwica mnie trafia! Byłem za granicą i nie przywiozłem suwenirów. Tłumaczyć to wszystko... Nosi mnie. Nie wiem jak się uspokoić. 


13:00 


Sylwek śpi. Wszyscy wracają ze szkoły. Obiad za godzinę. Po obiedzie przyjdzie Zarębska. Nie wiem co robić. W domu obiecałem, No może nie obiecałem, ale stwierdziłem, że za te materace mniej niż 10 000 nie wezmę. Tak naprawdę czuję, że jak dostanę 8 000 to góra. Oni mają jakieś tam oczekiwania względem nie. Muszę tak zrobić, żeby wilk był syty i owca cała. Chodzi o to, żeby mama była zadowolona i pani Zarębska nieurażona. 


17:05 


Z koleżankami już w porządku. W paru krótkich słowach je spławiłem. Okazuje się, że jednak można. Co nieco usłyszałem o cenach takich materacy. Tak jak myślałem, 8 000 to lekko, a jak dobrze pójdzie to i 10 000. 

Obiad udało mi się zjeść normalnie. Zadzwoniłem do Zarębskiej i wciągnęli mnie na listę. Warto było, bo był kotlet mielony. 

Jeżeli nic się nie zmieni, jutro rano jadę do domu. Mam już lepszy humor. We trzech byliśmy na spacerze. Duża i ładnie widać. 

Ciekawe czy moja wychowawczyni sama zgłosi się po te materace? Wolałbym, żeby zrobiła to sama. 


18:15


Zhandlowałem już materace. Nie jestem zadowolony. 8000 zł. To i tak dobrze, bo powiedziałem jej, że kupiłem je tam po 200 koron czeskich. Jak się dowie, jaka faktycznie jest cena, to się wkurwi. 


18:55 


Trzeba iść na kolację. Jak tam czas szybko leci. Żal będzie jutro stąd wyjechać. 


21:45 


Byłem na basenie. Pływałem tylko 20 minut. Bardzo zimna woda. Było też zebranie internatu. 


sobota, 22 maja 2021

28 września 1987

Poniedziałek


10:55


No tak, tyle czasu się nie odzywałem. Nazbierało się tego, a teraz nie bardzo wiem, od czego zacząć. Co jest najważniejsze? W tej chwili nie ma nikogo w domu i mam trochę czasu. Nie jest łatwo streścić w krótkiej notatce tyle wydarzeń. 


Musiałem na chwilę przerwać, bo duszący dym nie pozwalał siedzieć bezczynnie. Podgrzewam sobie zupę na kuchence elektrycznej i kopcą się kabelki. 


Już się nie kopcą. Właśnie się przepaliły. Dobrze, że zupa się trochę podgrzała.


No dobra muszę chyba zaczynać. 


Ostatniego dnia pracowaliśmy przy nawozach mineralnych. Nazajutrz już o 6:00 rano wyjechaliśmy do Pragi na zakupy. Najpierw miałem kupić duży 4-osobowy namiot, ale nie starczyło mi forsy. Kupiłem więc mały. 

Co ja pierdolę?! Przecież namiot kupiłem już wcześniej. Całkiem mi się pojebało. W Pradze kupiłem tylko materace, koce, żelazko i kilka innych drobiazgów. Kompletnie zapomniałem o jakichkolwiek słodyczach. Jak się okazuje, to był błąd. 

Do domu, to znaczy do Andelki wróciliśmy o godzinie 20:30. Mieliśmy niewiele czasu na pakowanie się i posprzątanie. Jeszcze trzeba było się jako tako wyspać. 

Następnego dnia autobusem o 4:00 rano ruszyliśmy do Jeleniej Góry. W Jeleniej Górze miał być postawiony ekspres do Warszawy. Mieliśmy bez kłopotów dojechać do domu. 

Jak to zwykle w naszej rzeczywistości bywa, ekspresu nie było, a następny pociąg mieliśmy dopiero o 16:00. Żeby tyle nie czekać, postanowiliśmy pojechać przez Łódź. Pociąg był trochę wcześniej, ale i tak się zeszło. 

Wyszło na to, że w domu byłem dopiero o 5:00 rano dnia następnego. Może to śmieszne, ale licząc dokładnie, jechałem 25 godzin. Nieźle, co? To prawie jak przeprawa przez pustynię. XX wiek a ty wleczesz się jak karawana. 

To jeszcze nie był koniec moich przygód. Trzeba było dostać się jakoś ze stacji kolejowej do samego domu. Ja pierdolę, nigdy jeszcze się tak nie zmęczyłem. To niby niecałe 2 km, ale ja zapierdalałem ze wszystkimi tymi bagażami. Byłem obładowany jak wielbłąd. Co chwilę się zatrzymywałem. Myślałem, że zdechnę już po 200 m. 

Po przyjściu do domu zaczęły się pretensje, że nie kupiłem ani jednej czekolady, a przecież mogłem. Kurwa mogłem, ale nie kupiłem. Zaczęło męczyć menie w sumie nie, a zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki. 

Nie będę tego wszystkiego dokładnie opisywał. Same inwektywy i pretensje. Tak mi na gadali, że do tej pory nie jestem zadowolony z tych zakupów. Tym bardziej że byłem w stanie kupić i przywieźć dwa materace dla wychowawczyni z internatu. Dlaczego nie kupiłem tych pierdolonych czekolad? No, kurwa, jakoś nie było czasu pomyśleć. 

Jeszcze jakiś dres obiecałem Monice. No mam tę świadomość, że jeszcze kasy mi trochę zostało. 

Pieprzyć to! 


piątek, 21 maja 2021

22 Września 1987

Wtorek


16:35 


Dziś mieliśmy pracować do 18:00, a skończyliśmy już o 15:00. Właśnie się wykąpaliśmy i siedzimy. Nie chcemy, by złapała nas szefowa. Prawdopodobnie dostalibyśmy jeszcze jakąś robotę. 

Tak po prawdzie to mieliśmy pracować do 18:00. Jednak to tylko teoria. Prawda jest taka, że traktorzyści, którzy z nami współpracują, twierdzą, że taki układ im się nie opłaca. Z tego co wiem, tylko my na tym dobrze wychodzimy. 

W grafiku do końca tygodnia mamy zapisane do 18:00. W rzeczywistości kończymy o 16:00 albo o 17:00. No ale to nie był nasz pomysł. Sama Zemanova tak zapisała. Gadała coś, że potrzebne to było do szybkiego rozliczenia na koniec. 


czwartek, 20 maja 2021

21 września 1987

Poniedziałek


 19:55 


Właściwie to nie wiem, o czym pisać. O tym dobrym, czy o złym, a może zupełnie o czymś innym? Mógłbym opisać bardzo charakterystyczny, ale koszmarny sen, który wyrwał mnie ze stanu nieświadomości kilka nocy wcześniej. Tak przy okazji, muszę bardziej uważać z tym moim pisaniem. Zbyt wiele osób o tym wie. Łatwo zajrzeć do zeszytu, który leży na wierzchu. Zresztą nawet gdyby był schowany, to nie mogę mieć pewności, czy nikt go nie brał w swoje ręce. Dla pełnych perfidny ludzi nie ma nic trudnego. 

Wczorajszy dzień będzie dla mnie czarną kartą. Nikt oprócz mnie nie będzie o tym pamiętał. Zresztą i ja sam postaram się jak najszybciej o tym zapomnieć. 

Do końca OHP zostało już tylko 2 dni. We czwartek jedziemy do Pragi. W piątek na wieczór Będziemy w domu. 


środa, 19 maja 2021

20 Września 1987

Niedziela


"W oceanie śmierć jest czymś tak naturalnym, że ci, którzy przeżyli, nie dostrzegają jej,  a inni się cieszą, gdy ofiara stanie się z trawą". 


wtorek, 18 maja 2021

19 września 1987

Sobota 


16:00 


Minęło zaledwie 15 minut, a ja Już poprawiłem swój wynik! 3 minuty i 45 sekund!!! 

Teraz już jestem prawie pewny, że długość bezdechu zależy od wcześniejszego przygotowania. Ważne jest wcześniejsze jak najlepsze natlenienie krwi, a co za tym idzie całego organizmu. Wydaje mi się, że organizm ma zdolność podobno jak akumulator samochodowy. Może na gromadzić tlenu na zapas i wtedy, gdy go brakuje, czerpie jak ze spichlerza, którym jest oczywiście krew. To właśnie krew ma zdolność tak niesamowitego magazynowania w sobie tlenu. Sprawcą całego zamieszania jest hemoglobina. 

Zastanawiam się, ile byłbym w stanie wytrzymać, płynąc pod wodą. Na pewno mniej. W tym przypadku organizm zużywa dużo więcej energii. Inaczej sytuacja się ma wtedy, kiedy leżysz na wznak na miękkim, wygodnym łóżku. Płaskie ułożenie ciała sprawia, że krew równomiernie rozprowadzana jest po całym organizmie. No i oczywiście nie ruszałem się, co w realny sposób przekładało się na potrzeby energetyczne. 


poniedziałek, 17 maja 2021

19 września 1987

Sobota


Dziś pracowaliśmy tylko do 14:00. Nie wiadomo, czy jutro będziemy kontynuować. Jutro jest niedziela i płacą podwójną stawkę. Przydałoby się jednak popracować. 


Kto nie chce może mi nie wierzyć, Zresztą mi samemu trudno w to uwierzyć,  poprawiłem swój wczorajszy rekord. Wytrzymałem bez powietrza 3 minuty i 28 sekund!!! I wiecie co, mam wrażenie, że i ten rekord mogę pobić. To niewiarygodne! Zastanawiam się, jak daleko sięgają moje możliwości. 

Właściwie dzisiaj nie powinienem był tyle wytrzymać. W pokoju było pełno dymu z papierosów. Może właśnie dlatego przygotowałem się do zadania lepiej. Wykonałem więcej szybkich i głębokich oddechów. Robiłem to przez ponad dwie minuty.

208 sekund. 2 minuty i 28 sekund. 


niedziela, 16 maja 2021

18 września 1987

Piątek


 Przed chwilą poprawiłem swój poprzedni rekord w wytrzymałości bez powietrza. Poprzedni wynosił 152 sekundy, a było to 24 sierpnia. Rekord, który ustanowiłem dzisiaj, sięga prawie trzech minut. 

Uwaga, uwaga! Bez powietrza wytrzymałem 172 sekundy! To jest 2 minuty i 52 sekundy! Nie wiem, gdzieś słyszałem, że rekordem człowieka, podobno są 3 minuty. Hahahaha dobre sobie. To już powinienem nie żyć. A może mam nie pokonać tego rekordu? No zobaczymy.

 I żeby nie było, nie jest łatwo dokonać takiej rzeczy. O nie. Jest pewna metoda, no ale to jest moja metoda. Hahahaha chyba powinienem to opatentować. 

Najpierw układam się wygodnie na wznak rękę, w której trzymam zegarek, bo muszę czymś mierzyć czas, podpieram tak, aby nie zużywała zbyt dużo energii. W dalszej kolejności wykonuję kilkanaście głębokich szybkich oddechów, żeby krew maksymalnie wypełniła się tlenem. Kiedy wskazówka zbliża się do dwunastki, wciągam pełne płuca powietrza i w punkcie 0 zamykam jego odpływ. Następnie mocno napinam mięśnie przepony i brzucha w wyniku czego ciśnienie krwi wzrasta. Serce wali, w głowie się kręci, ale tak powinno być. To jest hiperwentylacja. Nie powinno się tak robić zbyt często. 

Po tym zabiegu robi mi się ciemno przed oczami i przez pół minuty, może nawet więcej, jestem prawie nieprzytomny. Nie wiem, co się dzieje. Nic nie widzę, w uszach słyszę ogłuszający szum, ale to niesamowite wrażenie. Dosłownie fruwam nad łóżkiem. Ogarnia mnie uczucie niesamowitej błogości i relaksu. 

Utrata przytomności pozwala na znaczne wydłużenie bezdechu. Przez te kilkadziesiąt sekund niczym się nie przejmuję. Nawet nie wiem, co się ze mną dzieje. Kolejne pół minuty dochodzę do siebie. Tu też się nie muszę martwić. Stopniowo wraca słuch i wzrok, a ja to wszystko tylko obserwuję. 

Najgorzej jest wytrzymać tę kolejną minutę. Później to już jest lepiej. Z tym nieoddychaniem jest tak jak z biegiem maratońskim. Pierwsze kilometry są najtrudniejsze, później, gdy człowiek wpadnie już ten rytm i przyzwyczai się do wysiłku, zużycie energii spada, a zmęczenie postępuje już o wiele wolniej. 

Zacznę, że cały odcinek czasu wytrzymałem, nie wypuszczając powietrza z płuc. Wypuściłem je dopiero na sam koniec. Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie. Może ma.


Wczoraj byliśmy w Libercu. Kupiłem między innymi namiot dwuosobowy i super fajny budzik. Taki bajkowy. W domu na pewno będzie się im podobał. Musiałbym kupić jeszcze do tego namiotu materace, żeby mieć na czym spać. 


sobota, 15 maja 2021

17 września 1987

Czwartek


 Wczoraj o godzinie 11:15 zostałem obudzony przez jakieś krzyki i głośne rozmowy. Po krótkim nasłuchiwaniu dotarło do mnie, że to chłopaki wrócili z gospody. Wszyscy byli pijani w trzy dupy, ale to, co wyprawiał Tomek Orliński, to się we łbie nie mieści. Aż nie chce się tego opisywać. Był tak napierdolony, że nie wiedział, co robi. Gdyby od razu po przyjściu w tej gospody jebnął się na kojo i zasnął, to by tak przespał do rana i nie byłoby żadnych kłopotów.


piątek, 14 maja 2021

15 września 1987

Wtorek


 Dziś po obiedzie Michał, Marek i Jarek zebrali forsę na zegarki elektroniczne i pojechali razem z Milanem do miasta. Mieli kupić je od Wietnamczyków. Nie kupili ich jednak. Powiedzieli, że może jutro.


czwartek, 13 maja 2021

14 września 1987

Poniedziałek


 18:30


 Cholera, jeszcze teraz czuję, jak kłuje mnie słoma. Te cholerne powłaziły mi pod ubranie i włosy. Czuję je na plecach, rękach, nogach, na tyłku… kurwa mam już tego dosyć! Mimo że jestem po kąpieli i mam na sobie czyste ubranie to jeszcze utrzymuje się to głupie wrażenie. Rozładowaliśmy dzisiaj ponad 20 przyczep samozbierających. Nie wiem, może ktoś wie, jak wygląda taka przyczepa. Wielkie to kurewstwo i rozładować to już jest problem. Większość tych przyczep była zajebana do oporu. Czesi się spieszą, bo w ich telewizji zapowiadali znaczne pogorszenie pogody. W sumie ich rozumiem. 

Dopiero pod koniec się po chmurzyło. Nawet nie padało. Tak to cały dzień świeciło piękne słoneczko. Chociaż było duszno jak jasna cholera. W dodatku niektóre kostki były tak ciężkie i nasiąknięte wodą, że nie mogłem takiej kurwy podnieść z ziemi. A trzeba to było rzucić wysoko ponad głowę. Gościu stał na tej pierdolonej przyczepie i tam to układał w chuj jeszcze wyżej i jeszcze wyżej, do nieba samego. Pod koniec to znaczy około 16:00 myślałem, że padnę ryjem na ziemię. Tak byłem zmęczony. 

Rzeczywiście czułem się tak, jakbym za chwilę miał się wypierdolić i już nigdy nie podnieść. No ale chuj, nie ma się czym martwić. Dziś na śniadaniu nasza szefowa pochwaliła nas za dobrą solidną pracę. Przypomnę, że wczoraj załadowaliśmy tylko 8 przyczep. Tylko że Zemanova nic nie wiedziała, że traktorzysta w porozumieniu z nami powiedział jej, że tych przyczep było 10, a nie 8. 


 Właśnie w radio powiedzieli, że w Polsce, a przynajmniej w samej Warszawie pada i chyba dzisiaj cały dzień padało. Tu tak na dłuższą metę od naszego przyjazdu to jeszcze nie padało. Mogłoby jednak popadać.


środa, 12 maja 2021

13 września 1987

Niedziela 


22:10


Tak sobie siedzę i zastanawiam się nad jedną rzeczą. Dlaczego w każdym człowieku jest tyle lęku? Oni tego nie mówią. Nikt tego nie mówi, ale ja widzę, czuję to. Dostrzegam ten ogrom. 

Strach przed różnymi rzeczami kryje się w każdym z nas. Każdy ma swoje własne demony. Każdy boi się czegoś innego. 

Ta kwestia nurtuje mnie już od jakiegoś czasu, nie daje mi spokoju. Kiedy się tak przyglądam sobie i kolegom, dochodzę do wniosku, że na co dzień tego tak bardzo nie widać. Ten niepokój, czasami nawet strach przykryty jest masą innych rzeczy. Jest przytłoczony nawałem codziennych spraw, obowiązków, różnych czynności do zrobienia. Mimo to każdym człowieku jest on silnie zakorzeniony. To pochodzi gdzieś z głębokiej i podświadomości, z samego jestestwa każdego człowieka. Czasami to się objawia w to koszmarach sennych. 

Przyznam, że u mnie jest ich więcej niż u innych. Zresztą sam nie wiem. No i tak, jak w moim przypadku, całość jest jeszcze przyprawiona odrobiną bujnej wyobraźni, tudzież może zbyt bujnej. 

Ostatnio dość często mi się zdarza, że tak jakby wymyka się ona spod mojej świadomej kontroli i hasa sobie w najlepsze, przerażając mnie każdej nocy. Oczywiście często tego nie pamiętam. 

Budzę się rano i ten strach utrzymuje się przez resztę dnia. Chociaż nie wiem, skąd tak naprawdę on się bierze. No i właściwie czego się boję? To jest pytanie. Na pewno nie ludzi, więc co to może być?  

Ten budynek, tu gdzie mieszkamy, jest jakiś dziwny. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Jest jakiś zimny, bezosobowy, pusty. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, to stare budownictwo. Mimo to mam wrażenie, ze coś kryje się w tych murach. Nie chcę tego mówić na głos. Nie chcę tego mówić chłopakom, bo i po co. To przecież ledwie przeczucie. Sam nie jestem pewien. Jeszcze zaczęliby się śmiać, a nie chcę jakiś głupich wygłupów na mój temat. I tak już dużo pracowałem w tym względzie.

Kiedy byłem tu sam i siadałem tyłem do pokoju, czułem za sobą czyjąś silną obecność. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. W pierwszym momencie wydawało mi się, że to któryś z kolegów robi mi głupi kawał, ale nie.

Ja nie wymyślam takich historii na bieżąco. Wręcz przeciwnie, staram się tłumaczyć wszystko w sposób w  racjonalny. Mimo to za każdym razem przy każdej takiej sytuacji, kiedy sprawdzałem, okazywało się, że tam nikogo nie ma. Pokój był kompletnie pusty, a ja i tak czułem to bardzo wyraźnie. 

Nie wiem. Boję się przebywać tutaj sam. W takich chwilach czuję, że, mimo zdrowego rozsądku, nie jestem sam. Czuję czyjąś obecność. Coś jakby czyhało na mnie, chodziło za mną po pustych, ciemnych korytarzach. 

Pisałem już, że któregoś dnia, to było na poprzednim turnusie, kiedy siedząc na łóżku, i kiedy wszyscy już spali, wydawało mi się, jakby ktoś stał za drzwiami. Były uchylone. Wyraźnie słyszałem jakby skrzypienie twardych podeszew i ciężki zmęczony oddech. Miałem już wyjść i sprawdzić, ociągałem się, a kiedy to zrobiłem, nikogo tam już nie było.


 Głupoty gadam. Pójdę już lepiej spać. Boli mnie głowa. Dziwnie się czuję. Boję się.


wtorek, 11 maja 2021

13 września 1987

Niedziela


 21:30


 Dziś trzynasty. Pechowo? Zależy. Jak mi się zdaje, nie było tak źle. Do południa prawie nic nie robiłem. To znaczy, pomagałem trochę Jurkowi. Miałem pracować przy nawozach, ale traktorzysta reperował swój sprzęt. Chłopaki się zdenerwowali, jak się dowiedzieli, że nic nie robiłem, więc po południu poszedłem do stodoły, żeby jeszcze bardziej ich nie wkurzać. Facet przywiózł tylko cztery przyczepy i to po obiedzie, ale i tak się napracowałem. No, nie nie można powiedzieć, że byłem wykończony. Zmęczenie jednak dawało o sobie znać. Słoma okra. Poza tym było dziś cholernie parno. 

Po kolacji  zabrałem się do sprzątania, bo dziś to mój dyżur. Miałem do zrobienia dwa pokoje, korytarz górny, WC, korytarz dolny, przebieralnia i łazienka. Aha, i jeszcze schody. Wszystko na mokro. Uporanie się z tym wszystkim zajęło mi około półtorej godziny. 

Po robocie musiałem się jeszcze raz wykąpać. Parno przecież jak nie wiem co. Byłem zlany potem. Moja praca nie poszła jednak na marne. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że dobrze się wywiązałem. No i co z tego kiedy, kurwa, jutro będzie to samo! I tak zrobią syf. Chuj, ale to nie będzie już mój dyżur. Niech inny się martwi.


poniedziałek, 10 maja 2021

12 września 1987

Sobota


 7:50


 Na razie mamy wolne. Zboże musi obeschnąć. Modlę się, aby nie padało, bo niewiele zarobimy.


 21:45


 Dziś pracowaliśmy przy balotach. Zmęczyłem się jak jasna cholera, ale w sumie było fajnie. Powygłupialiśmy się trochę. 


niedziela, 9 maja 2021

11 września 1987

Piątek 


11:05


 Siedzę tak tutaj na górze i nie wiem, od czego zacząć. Wiem, że jeżeli tego dzisiaj nie opiszę, to wszystko zatrze się w mojej pamięci i ten, kto będzie to czytał, pomyśli, że mój pobyt w Czechosłowacji odbył się bez wielkich wydarzeń. A to jest wielkie wydarzenie, chociaż i niezbyt pozytywnie o mnie świadczy.

Zaczęło się całkiem niepozornie. Poszedłem z chłopakami do gospody na piwo. Na początku miałem zamiar wypić tylko jedno. 

Pierwszym razem gdy piłem, miałem z tym przykre doświadczenia. Można powiedzieć, że nie posmakowało mi. Koledzy musieli dokończyć i to jedno. 

Teraz jednak szło mi bardzo dobrze. Hehehe… jeżeli tak to można określić. Dobrze zacząłem więc po wypiciu pierwszego, postawili mi następne. Później jeszcze jedno i jeszcze jedno. 

No i tu się zaczęło. W głowie mi szumiało jak na karuzeli. No zaczęło się już po drugim, ale nie było tak zabawnie jak teraz. Teraz zrobiłem się całkiem innym facetem. Z nieśmiałego zahukanego gościa zrobiłem się… Kilimandżaro i Casablanca... No taki tam wykidajło.  A zresztą. Fajne uczucie. Tylko to, co nastąpiło później, było zupełnym kontrastem. 


To było dla mnie koszmarem. Potem to znaczy z rana. Obudziłem się zaraz po tym jak chłopaki poszli do dojenia krów, czyli około 2:30 nad ranem. Wyszedłem na dwór. W głowie miałem jeszcze potworny mętlik. Całe ciało trzęsło się jak galareta. Żołądek przewracał się na drugą stronę. Zdawało się, że nad niczym nie mam kontroli. 

Właściwie wtedy po raz pierwszy wymiotowałem. Po wszystkim poczułem się nawet dużo lepiej. Zwróciłem wszystko piwo, które jeszcze miałem w sobie. Później poprawiłem w łazience do zlewu i poszedłem spać.

Nie zdążyłem jednak usnąć, gdy jak najszybciej musiałem zbiec z łóżka i pędem puściłem się do WC. Później szybko do łazienki tam jednak nie mogłem długo powstrzymać torsji. Żołądek miałem już pusty, a jednak co chwilę kurczył się z niesamowitym bólem,  podchodząc mi do samego gardła. 

“Flaki wypluję, jak tak dalej pójdzie”, -  myślałem. 

Oczy stawały mi już w kole. By to wszystko przetrwać, musiałem walnąć kilka razy pięścią w ścianę. Pomogło i ból zagłuszył ból. No nie na długo. 

Już po pięciu minutach zaczęło się od nowa, tylko że teraz nie wymiotowałem już, nie miałem czym. Siedziałem w kuckach, zwijając się z bólu. 

Do siebie doszedłem dopiero po południu. Dobrze, że trafiła mi się lekka robota. Inaczej bym się wykończył. Po tym wszystkim postanowiłem nie wziąć piwa do ust. Ja pierdolę, po moim trupie. Później jednak zmieniłem decyzję. Na jeden tydzień. 

Zastanawiam się. Jednak chyba dłuższy czas będę pamiętał to przykre doświadczenie. Tego tak łatwo nie da się zapomnieć. Będę pił albo mało, albo w ogóle. Ale chyba tylko ja tak mam. Moi koledzy tak nie chorują. Nawet jak wypiją dużo więcej. 


sobota, 8 maja 2021

11 września 1987

Piątek


 10:00 


Do pracy nie poszliśmy z powodu ulewnego deszczu. Wszyscy siedzieliśmy w pokoju. Chłopaki po przyjściu ze sklepu zaczęli grać w karty. 


Przyszedłem właśnie z telewizji. W pokoju oprócz Mirka nikogo nie było. Poszli do gospody. Akurat miałem jakiś interes, nie pamiętam już jaki, żeby przejść do następnego pomieszczenia. 

Nasze kwatery są zblokowane tak, że z jednej do drugiej można przejść bezpośrednio. Jest ich 4. 

Właśnie przeszedłem do tej trzeciej od drzwi wejściowych. Mirek siedział na łóżku w pierwszej. W czwartej chciałem zapalić światło. Nie wchodząc do środka, szukałem wyłącznika i kiedy go znalazłem, włączyłem. Tak mi się przynajmniej zdawało na samym początku. 

Światło jednak się nie zapaliło, nie rozjaśniło panujących tu ciemności. Coś było nie tak. Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Powoli, lecz nieustannie zaczął narastać we mnie niepokój, który stopniowo przechodził w paraliżujący strach. Byłem przekonany, że za chwilę coś się stanie. Coś niedobrego. Miałem wrażenie, że w podobnej sytuacji znajdowałem się już nie jeden raz. 

Zacząłem powoli się cofać, lecz po chwili strach sparaliżował mi nogi do tego stopnia, że nie byłem w stanie się ruszyć. Chciałem krzyknąć, lecz w gardle miałem gulę. Musiałem  jednak coś zrobić. Miałem mało czasu. Już z ciemności zaczynał materializować się stwór, jakiego dotąd nigdy nie widziałem. 

Widziałem już cielsko wielkości człowieka, łeb w zarysie okrągły z uszami wilka, nos szeroki, trójkątny z wielkimi nozdrzami, pysk wydłużony z lśniącymi długimi zębami. Oczy były chyba najbardziej charakterystyczne. Spod wielkich kudłatych brwi biła siła, która nie pozwalała zrobić najmniejszego ruchu. Nagle z mojego gardła wyrwał się krzyk. Potknąłem się. 


Leżałem na swoim łóżku. 

“To musiał być potworny koszmar, ale to tylko moja bujna wyobraźnia”, - myślałem. 

Chciałem spojrzeć na zegarek. Ciemno. Nachyliłem się do okna. Na niebie świecił srebrzysty księżyc. Była dwudziesta pierwsza trzydzieści. 

“Muszę usiąść”, - pomyślałem, wycierając zimny pot z czoła.


piątek, 7 maja 2021

8 września 1987

Wtorek 


 14:15


 Już  zdążyłem się wykąpać.  Poprawiła się pogoda.  Świeci słońce.  Bardzo ładnie widać Polską  elektrownię.  Dziś jak tylko przyjdą chłopaki, idę do gospody.


czwartek, 6 maja 2021

8 września 1987

Wtorek


 No i okazuje się, że dziś będę robił to samo co wczoraj. Co więcej, na razie do roboty potrzebny jest tylko jeden. Mam wolną całą godzinę. Denerwuje mnie już ta czeska organizacja pracy.

 Dziś w nocy padało. Teraz jest cieplej, ale pochmurno. Siedzę w pokoju na tapczanie. Jestem senny. Ale mają dobrze ci, co śpią. Jednak trzeba pamiętać o tym, że oni musieli wstać o 3:00 rano.* Należy im się. Nie opłaca mi się kłaść na godzinę. Myślę sobie, że oni tam w Polsce właśnie wybierają się do szkoły.



*Grupa chłopaków pracowała w oborach przy udoju krów. Dlatego tak wczesna pora wstawania. 


środa, 5 maja 2021

7 września 1987

Poniedziałek 


 19:20


 Siedzę z nimi, śmieją się, piję piwo, jem ciastka, lecz żaden z nich nie wie, że moje dni są policzone. Nic nawet tego się nie domyśla. Nikt tego nie przeczuwa. Po co mówić i tak by się nie uwierzyli.  Zresztą chcę wykorzystać każdą chwilę każdy dzień. 

Koniec nie nastąpi szybko. Mam jeszcze czas. Kilka lat. Jednak obciążony piętnem tej myśli. Choć nic nie wskazuje na to, choć pozornie jestem zdrów jak ryba, Choć mogę wytrzymać pod wodą ponad dwie minuty, to jednak moje serce musi stanąć. Nic nie mogę poradzić. Czasami zgrywam się z samego siebie, że się rozpadem, a tu cała sprawa okazuje się paradoksem. Uświadomiłem sobie bowiem, że to prawda.


wtorek, 4 maja 2021

7 września 1987

Poniedziałek


 15:00


 Nie, nie, nie. Jeszcze nie skończyliśmy pracy. Chociaż co to za praca. Zastanawiam się tylko czy Czesi będą chcieli nam zapłacić za ten dzień. Bo właściwie gdyby tak dokładnie się temu przyjrzeć i policzyć, przepracowaliśmy nie więcej niż trzy, no góra cztery godziny. To znaczy nawet nie w jednym miejscu. Z samego rana załadowaliśmy gościowi rozsiewacz pięćdziesięcioma workami saletry amonowej. Oczywiście nie ręcznie, taśmociągiem. Następnie po  obiedzie było jeszcze  30 worków. Jeszcze o 16:00 mamy mu załadować jakieś 20 sztuk. 

To wszystko. 

Mówię my w liczbie mnogiej, bo było nas dwóch. A nie znam jeszcze tego chłopaka. Chodzi do TMR-u z Maksem. Zresztą nieważne. Pewnie jeszcze  go poznam. Mamy jeszcze trochę czasu. Ja czytam książkę, a on przegląda jakieś prospekty turystyczne.

 Dzisiaj czterech chłopaków poszło do słomy. Teraz jest ona  związana z bele i trzeba takie coś układać równe sterty wysokie na 20 metrów.

 Po obiedzie przyjechał  Johnny, nasz opiekun. Był także dyrektor. Dowiedzieliśmy się, że dostaniemy na początek 485 koron zaliczki. Brawo! To się liczy. Ładnie z ich strony. Jak na razie nie planuję nic kupować. To znaczy nic drogiego. Chcę trochę zaoszczędzić. Mam zamiar kupić namiot oraz całe jego wyposażenie: materace, śpiwory, kuchenkę turystyczną i takie tam różne akcesoria. Aha i jeszcze zapomniałem, mam kupić pani zarębskiej dwa materace. Kupię jeżeli starczy mi forsy. Ale chyba nie starczy. Zresztą co ona sobie myśli, że będę dźwigał takie toboły?! Przecież to moje już będzie niesamowicie ciężkie. Poza tym może bym się nad tym zastanawiał, gdyby dała kasę przed wyjazdem. A tak niech spada na bambus.

 O kurczę, pogoda się poprawia. Czuję, że jutro  nie będę  się tak opierdalał.