Poniedziałek
20 minut po północy
Przymglone światło rzuca senny cień na meble i śpiące osoby. W ciszy szumi czajnik, sygnalizując, że woda już się zagotowała. Już za chwilę namoczę sobie nogi i upiorę skarpety. A później odpłynę do krainy marzeń.
Głowa ciężka jak zalana ołowiem, ciąży do poduszki. Za oknem ciepły wiatr niesie z sobą zapach rzeki i dalekie szczekanie psów. I tylko księżyc z bladą tarczą patrzy na świat, a chmury lekko płyną po niebie. Świat śpi.
Synek jest chory na odrę. Ciągle kaszle.
Moje wnętrze wypełnia się radością i spokojem. Może wyda się to banalne, może nie wiem o tym w ogóle pisać, ale byłem w kościele i u komunii. Będę chodził co niedzielę. Niech to stanie się moim nawykiem, moim życiem. Zawarłem przyjaźń z samym Bogiem. U jego boku czuję się bezpieczny, bezpieczny jak dziecko. Z nim mogę ruszyć na podbój świata. On jest mi potrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz