Sobota
1:30
Miasto szczęścia. Miasto w chmurach. Nie wiem, jak to nazwać. Różnie na to mówimy. Właściwie to nie jest żadne miasto, raczej hotel. No może coś więcej. Czy miejsce zamieszkania 63 osób można nazwać miastem? Ja sam to właściwie tam nie mieszkam. Uciekam tam, gdy życie tu na ziemi zaczyna być dla mnie zbyt uciążliwe. Właściwie to nie wiem, czy miejsce to można nazwać szczęśliwym. Może to przez to, że nie dociera tam w ogóle cały ten zgiełk pieprzonego świata. Może to przez to, że jest tam właśnie ta odrobina spokoju.
No ale właściwie czym jest to całe miasto w chmurach? Nie wiem, nie znam się aż tak dobrze na technice, ale zdaje się, że to coś w rodzaju gigantycznego latającego poduszkowca albo sterowca. Dla mnie jest oczywiste, że ono po prostu istnieje. Jest tam w górze na wysokości 2000 m i tak skutecznie udaje chmurę, że do tej pory nikt się nie zorientował. Nie wiem, jak oni to robią, ale to miasto czy hotel płynie wraz z chmurami i tylko wyjątkowych okolicznościach gdy jest to konieczne, zmienia kierunek.
Jak tam jest? A no trzy kondygnacje, mnóstwo, ale to mnóstwo korytarzy, tarasów, balkonów i w ogóle. No są tam pomieszczenia sypialne, rekreacyjne, laboratoria. Jest nawet obserwatorium astronomiczne. Wszystko otoczone jest jakąś pianką lżejszą od powietrza. No bo fruwa przecież jak balon i przy dotknięciu zachowuje się jak poduszka. Jest to miękkie, lekkie i unosi się na jednej tej samej wysokości tak, że można pod tym swobodnie chodzić bez obawy, że się spadnie.
Kto mieszka w tym miasteczku? Zdaje się, że większość to tacy jak ja, ludzie o podobnych nadprzyrodzonych zdolnościach. Tylko my możemy tam przebywać, bo tylko my możemy się tam bez problemu dostać. Z tego co wiem, miasto nigdy albo prawie nigdy nie ląduje na ziemi. No i niestety trzeba się tam dostać samemu. Nie używamy śmigłowców, zresztą w ogóle ich nie posiadamy. Są hałaśliwe, kosztowne i dla nas zupełnie nieprzydatne.
Od kiedy to potrafię? Nie wiem, chyba od urodzenia. Już jako mały chłopczyk gdy rodzice nie patrzyli, przelatywałem z drzewa na drzewo. W pewnym momencie zorientowali się, byli mocno zaniepokojeni, ale nigdzie z tym nie poszli. Stwierdzili, że dopóki nie dzieje mi się żadna krzywda, to może tak zostać. Może z czasem mi przejdzie. Nie przeszło. Później gdy nawet ktoś przypadkiem zauważył, jak latam i zaczął o tym rozpowiadać wokoło, to i tak nikt nie chciał wierzyć. Takie rzeczy przecież są niemożliwe. Fizyka na to nie pozwala, prawda? Kiedyś chciałem rozgłosu, ale zmieniłem zdanie, kiedy spotkałem podobnych do siebie. Jednego takiego dorwali, zamknęli w laboratorium i żadnego rozgłosu nie było, a ślad po nim zaginął.
No dobra, miasto, lecę tam, kiedy tylko zechcę. Tam czuję się jak u siebie w domu. Mam tam swoją kajutę, bezpieczne i wygodne miejsce i wszystko, czego potrzebuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz