sobota, 8 kwietnia 2023

1 października 1989

Niedziela


7:55


No tak zrobiła się już prawdziwa jesień. Liście z drzew zaczęły opadać, a na zewnątrz czuję się już zimny powiew. Nocą temperatura spada poniżej zera, a rano trawę i drzewa pokrywa biały szron. 

W takim razie można uznać, że lato roku 1989 minęło już na dobre i raczej nie wróci. Trzeba będzie psychicznie przygotować się do zimy. Spędzę ją w niezbyt przyjemnych okolicznościach i na dodatek daleko od domu. Z tego co się orientuję, Koszalin położony jest niedaleko morza. Dosyć dobrze orientuję się w geografii Polski, więc wiem, że w tamtych rejonach zimy są dokuczliwe, nawet gdy nie ma dużej pokrywy śniegu i mrozu. 

No niestety to nieuniknione. Ten termin zbliża się wielkimi krokami. Z rozmów z ludźmi, którzy tam byli wiem, że w tej jednostce porządnie "dają w dupę" młodszemu rocznikowi. Coraz wyraźniej rysuje się obraz tego miejsca. Tworzę go w swojej pamięci. Jeszcze nie popadam w panikę, ale odczuwam pewien niepokój. 

Może to dziwne, ale mimo wszystko z niecierpliwością odliczam dni do tego momentu. Za wszelką cenę chcę się wydostać z tego pieprzonego hotelu. Nie chcę już tam wracać po wojsku. Nie mogę narzekać ani na samą pracę, ani na zarobki, bo nie są takie złe. Chodzi mi tylko o bardzo kiepskie warunki mieszkaniowe. Nie mogę się przyzwyczaić, mieszkać we czterech w jednym ciasnym pokoju bez porządnej kuchenki do gotowania. Czasami naprawdę trzeba zrobić coś na gorąco. Nawet jeśli mamy gotowe obiady na stołówce. 

Poza tym dochodzi do tego jeszcze konflikt z kolegami. Teraz otwarcie wszyscy mówią, że skoro nic nie przywożę, to nie mam prawa podnosić głosu. Przyszedłem na własne wyżywienie, ale niesmak pozostał. Herbatę robimy wspólnie. Cukier przywiozłem już dwa razy. Pierwszy raz kilogram a drugi pół kilograma. Tyle tylko, że koledzy tego nie widzą i pierdolą głupoty. Kiedy przyszła moja kolej, herbaty nie miałem możliwości przywieźć, bo nie było jej w domu. Jak będę jechał kolejnym, razem to przywiozę. 

Mieszkamy we czterech: Sławek, Krzysiek, Wiesiek i ja. Sławek to równy gość. Lubię go, bo on do mnie nic nie ma. Do tej pory Krzysiek się nie odzywał, ale okazało się, że jest po stronie Wieśka. Wiesiek najwyraźniej mnie nie lubi. Czuje niechęć do wszystkiego, co robię. Trzyma się ode mnie na dystans i jakoś specjalnie nie stara się z tym kryć. To nie jest otwarta wrogość, a raczej milcząca niechęć. Staram się go zrozumieć i dojść do punktu, w którym leży cała przyczyna. 

Z jednej strony nie dziwię się. Jestem inny niż oni. Wyraźnie odstaję na ich tle swoimi przyzwyczajeniami i zachowaniem. Dla nich mogę wydawać się jakimś obcym elementem, bo oni są z jednej szkoły. Poza tym przez całe dwa tygodnie jechałem na ich żarciu. Nie było mnie stać, aby samemu coś przywieźć, ale przecież nie każdy musi to rozumieć i akceptować. 

Może w tym wszystkim chodzi o to, że udawałem, iż wszystko jest w porządku, a na pytania, kiedy coś przywiozę, odpowiadałem, że na razie nie mogłem, ale przywiozę. Powinienem od razu na samym początku otwarcie powiedzieć "dziękuję" a nie dopiero po dwóch tygodniach. 

Mam wrażenie, że Wiesiek traktuje mnie jak kogoś gorszego, chociaż sam zachowuje się jak ćwok i wieśniak. 

No dobra, wydaje mi się, że za bardzo się przejmuję. Jakoś wytrzymam ten miesiąc. Chociaż tak naprawdę, nie wiem, na co liczę. Przecież wojsko to nie przedszkole i tam wcale nie będzie lepiej. Zawsze mam problemy z otoczeniem. Tak było w szkole, tak jest teraz i pewnie będzie tak samo w wojsku. Jestem trudny we współżyciu. Czy jestem człowiekiem konfliktowym? Nie, chociaż sam swoją osobą wywołuję konflikty w otoczeniu. Chodzi o to, że jestem indywidualistą i outsiderem. Nie bawią mnie głupie zabawy typu "darcie wora" na łóżku. Nie lubię grać w karty i chodzę własnymi ścieżkami jak kot. 

Hotel robotniczy, co ja właściwie tam robię? Jak organizuję sobie czas wolny? Z powodu tego, co się stało od razu na początku, staram się unikać moich kolegów, chociaż to bardzo trudne, kiedy się mieszka w jednym i malutkim pokoiku. Organizuję to tak, że kiedy oni wychodzą, ja zostaję. Jeżeli oni nigdzie nie zamierzają się wybierać, to ja wychodzę. Wychodzę do lasu i biegam. To dobry sposób na rozładowanie napięcia. Przychodzę późno, zjadam kolację i kładę się spać. Dosyć często zdarza się, że muszę być w pokoju razem z nimi. Wtedy mało się odzywam, bo uważam, że nie ma potrzeby. Nie ma o czym rozmawiać z nimi, chyba że to dotyczy spraw bezpośrednio związanych z życiem w hotelu albo w pracy. Tak nie muszę z nimi gadać, to biorę książkę i czytam. 

Wiesiek jest dziwny, ale tylko razem tworzą konglomerat trudny do zniesienia. Wystarczy, że któregoś z nich nie ma i jest całkiem w porządku. Zresztą nie jest tak źle. Po prostu oni mają swoje sprawy a ja swoje. Staramy się nie wchodzić sobie w drogę, jak nie ma potrzeby. Nie staram się na siłę z nimi integrować, bo to nie ma sensu. Kiepsko mi wychodzi zarówno kontakt z nowym środowiskiem jak i ludźmi. Zawsze tak miałem. 

No dobra, koniec tego użalania się nad sobą. Wczoraj biliśmy drugiego świniaka. Do pomocy przyszedł nasz sąsiad. Był także Sylwek. Sławek przyjechał wieczorem po wszystkim. Zabiorę zapas mięsa na cały tydzień. Wezmę wreszcie tę nieszczęsną herbatę. Wezmę wszystko, co będę mógł. 

Świniaka biliśmy podczas deszczu, dlatego przemokłem i przeziębiłem się trochę. Boli mnie głowa, gardło, ale w sumie już powoli przechodzi. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz