Niedziela
9:15
Stałem na jednej z bocznej platform daleko wystającej poza obręb głównego pokładu. To było dziwne wrażenie. Wydawało się, że jestem zawieszony w powietrzu, ale stałem na twardej powierzchni. Płyta pod moimi stopami była z idealnie przezroczystego szkła. Patrząc w dół, można było dostać choroby morskiej. Ja jednak umiałem latać i o takich rzeczach trudno było mi nawet myśleć.
Czekałem na kogoś. Od piętnastu minut powinien już tu być. Zastanawiałem się, co go mogło zatrzymać. Pode mną w dole rozciągał się przepiękny widok: pola, złociste łany zbóż, zielone połacie łąk, domy i malutkie stawy. Na horyzoncie wszystko mieszało się ze sobą i mgłą, tworząc rozmazaną akwarelę. Zawsze lubiłem tę bezkresną perspektywę. Uwielbiam patrzeć na cały świat z góry. Z tego miejsca w ogóle nie widać jego skomplikowanych, trudnych do rozwiązania problemów. Wstałem i przysłuchiwałem się w muzyce klasycznej dobiegającej z kasyna usytuowanego tuż za moimi plecami. Przegapiłem moment, w którym pojawili się moi przyjaciele.
-Powinien już tu być, - usłyszałem za swoimi plecami.
-No tak, spóźnia się już piętnaście minut, - odezwał się ktoś drugi.
-O, jest.
Nic nie widziałem i dopiero po chwili udało mi się dostrzec niewielką kropkę, która jednak bardzo szybko zaczęła się powiększać i przybierać ludzkie kształty.
-To on.
Grzegorz leciał z pełnym G i nie zmniejszał przyspieszenia do ostatniej chwili. Spieszyło mu się.
-Ja pierniczę, leci na pełnej, nie zdąży wyhamować! - zaczął panikować Robert.
-Rzeczywiście ten skurczybyk się rozpieprzy. Musiałby wziąć ze trzy minus, ale nie ma tyle siły, - dodał rzeczowo Andrzej.
-Siły to może i ma, ale brak mu doświadczenia, - wyjaśniłem.
Nie zdążyliśmy nic więcej powiedzieć, bo Grzesiek jak torpeda śmignął obok nas i zniknął gdzieś w błękicie bezkresnego nieba. Roześmialiśmy się tylko w głos, widząc, jak sprawnie wykonał skręt w górę.
-Skurczybyk, zaraz tu będzie, - dodał ktoś inny.
Rzeczywiście po upływie dwóch minut pojawił się ponownie. Niczym anioł zstępujący z niebios z rozłożonymi ramionami powoli opadał na platformę. Kiedy stanął obok nas, nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu.
-No to jestem, - powiedział jak gdyby nigdy nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz